Wydarzenia ostatnich miesięcy zmobilizowały milionowe rzesze mieszkańców krajów arabskich. Mieliśmy do czynienia z realnym, autentycznym ruchem społecznym, któremu w niektórych krajach (Egipt i Tunezja) udało się doprowadzić do zmiany na szczytach władzy. W Libii w wyniku zamieszek doszło do wojny domowej. W Syrii nieprzerwanie mamy do czynienia z wyjątkowo brutalnym, krwawym tłumieniem pokojowych protestów.
Nie przecząc autentyczności protestów w krajach arabskich można postawić kilka pytań dotyczących wpływu jaki Zachód wywiera na te wydarzenia. W przypadku Libii sprawa wydaje się oczywista. W kraju wybuchła wojna domowa. My jako Zachód opowiedzieliśmy się po jednej ze stron konfliktu zbrojnego. Następnie dokonaliśmy interwencji militarnej w imieniu przeciwników reżimu Kadafiego. Rezultat tej operacji jej dziś nieznany prawdopodobnie doprowadzi ona do przedłużenia walk w Libii i coraz większej liczby ofiar.
Co można powiedzieć o interwencjach Zachodu w przypadku rewolucji w Egipcie i Tunezji? Egipt - jak od niedawna podają nasze media - był dyktaturą rządzoną przez skorumpowaną elitę. W polskim przekazie medialnym jest to wiadomość nowa. Przed zimą 2011 słyszeliśmy wielokrotnie, że nie ma demokracji w Białorusi, że nie ma demokracji na Kubie ale o Egipcie ani o Tunezji "nic nie było".
22 lutego Lee Feinstein ambasador USA w Polsce otwierając debatę w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego odniósł się do wydarzeń na Bliskim Wschodzie, umieszczając je w specyficznym polskim kontekście. Powiedział mianowicie, że już latem 2010 miał zaszczyt gościć w swoim domu grupę młodych pro-demokratycznych aktywistów z Egiptu i z Jordanii. Dodał, że grupa ta brała udział w wizycie studyjnej w Polsce organizowanej przez instytucje Freedom House oraz, że ci sami ludzie są teraz na ulicach w Egipcie. Ambasador wyraził też opinię, że tak jak Polacy w roku 1989 szukali inspiracji w Ameryce, tak bohaterowie rewolucji w Egipcie szukają inspiracji w Polsce. *
Lee Feinstein otwarcie przyznał, że rząd USA wspierał internetowych aktywistów na Bliskim Wschodzie na długo zanim pojawili się pierwsi demonstranci na ulicach Kairu i Tunisu. W innym wystąpieniu ambasador powiedział, że USA popierają portale społecznościowe takie jak Facebook czy Twitter. 80% budżetu Freedom House pochodzi z amerykańskich źródeł rządowych. Organizacja ta odgrywała ważną rolę przed i po tak zwanej pomarańczowej rewolucji w Ukrainie, finansując szkolenia oraz wizyty studyjne skierowane do ukraińskich aktywistów różnego szczebla. Pomoc ta udzielana była poprzez rozmaite polskie instytucje i inicjatywy. Towarzyszyła temu idea streszczająca się sloganem "przekazywania polskich doświadczeń na Wschód".
Pomysł jest podobny jak w przypadku Ukrainy. Polska ma demokratyzować. Nasuwają się jednak pytania. Co to jest polski model transformacji? Czy ktokolwiek na Bliskim Wschodzie prosił Polskę o podzielenie się doświadczeniami? Jaki jest związek pomiędzy rokiem 1989 w Polsce, a rokiem 2011 w Egipcie? Rząd USA najwyraźniej dostrzega tutaj bardzo daleko idące analogie. Dopóki amerykańscy urzędnicy nie przedstawili tego śmiałego konceptu, analogii takich nie dopatrzył się żaden polski komentator. Gdyby nie USA to polska opinia publiczna nigdy nie dowiedziała by się, że egipscy i tunezyjscy bohaterowie szukają właśnie nad Wisłą swoich wolnościowych inspiracji.
Te ironiczne stwierdzenia pozwalają lepiej zrozumieć dokonaną przez ambasadora manipulację oraz naturę nowoczesnej amerykańskiej polityki zagranicznej. Sytuacja faktyczna jest taka, że to nie Tunezyjczycy czy Egipcjanie zdumieni odzyskaną wolnością zdezorientowani szukają teraz inspiracji w "polskim modelu przemian", tylko taka, że USA wystąpiły z inicjatywą aby Polska w imieniu USA promowała pewien pakiet ideologiczny w tych krajach. Jest to niewątpliwe lepsza oferta niż propozycja torturowania więźniów w Starych Kiejkutach jednak mimo tych zalet niekoniecznie musimy się na nią godzić. Z podwykonawcy tortur awansowaliśmy na podwykonawcę propagandy.
Nie chodzi tu o spiskowe teorie ani o sugerowanie, że rewolucje w krajach arabskich były sterowane z Białego Domu. Chodzi o analizę dyskursu politycznego, działań oraz metod ich realizacji. Facebook i Twitter stały się przydatnym narzędziem w osiąganiu celów polityki międzynarodowej. Portale te zaczynają pełnić rolę gadżetów nowej polityki USA wobec regionu.
Nasi politycy oraz działacze pozarządowi nie mają jednak wątpliwości. Dyskusja w Polsce dotyczy raczej w jaki sposób wyciągnąć od Amerykanów jak najwięcej pieniędzy na misję demokratyzacji Bliskiego Wschodu. Obrazuje to poziom debaty w naszym kraju.
USA nie są mile widziane na Bliskim Wschodzie z wielu powodów. Jednym z nich jest fakt, że sponsorowały brutalne reżimy, które właśnie upadły w Egipcie i w Tunezji. Amerykanie od dłuższego czasu słusznie podejrzewali, że reżimy te są bardzo niepopularne. Udzielając wsparcia internetowym aktywistom chcą sobie zapewnić wpływ na dalszy przebieg wypadków w tym kluczowym regionie.
Polsce została w tym procesie przypisana rola propagandowa. Wyznaczono nawet dla nas kraj - Tunezję. Wytłumaczenie jest takie, że Tunezja tak jak Polska pierwsza zrzuciła jarzmo tyranii. Mamy więc jeździć do Tunezji i promować tam "polski model". "Polski model" dla administracji USA oznacza prawdopodobnie budowanie państwa o silnym zderegulowanym systemie kapitalistycznym prowadzącym ostentacyjnie pro-amerykańską politykę, czyli to co stało się w Europie Wschodniej po 1989 roku. Ready to go?
* http://photos.state.gov/libraries/poland/788/pdfs/ThreeColors.pdf
Marcin Starzewski
Tekst ukazał się na Portalu Spraw Zagranicznych (www.psz.pl).