160 tys. złotych rocznego dochodu
Dlaczego ludzie pchają się do władzy? Dlatego, że ją kochają? Dla splendoru? Być może. Ale ani chęć kierowania innymi, ani prestiż dla większości ambitnych jednostek nie wystarcza. Nie wyjaśnia tej bezwzględniej rywalizacji o władzę, jaką obserwujemy. Konflikty polityczne między ugrupowaniami i w szeregach tych samych partii, które wydają się często zwykłemu zjadaczowi chleba kompletnie irracjonalne, pod płaszczykiem szczytnych haseł i retoryką poświęcenia, ukrywają swój realny sens. To wojna o pieniądze, o udział w podziale łupów, o lepszą pozycję startową w wyścigu, którego zwycięzca nie musi się już nigdy martwić o swoją przyszłość. Dopiero pochodną pieniądza jest zarówno realny autorytet, jak też prestiż. "Mieć to być" - oto podstawowa zasada, jaka kieruje ludźmi władzy. Opowieści o zapracowanych, biednych i skromnych reprezentantach narodu to z reguły legendy, nie mające realnego odzwierciedlenia w historycznych faktach.
W 1917 roku Włodzimierz Lenin wyobrażając sobie jak będzie wyglądać Rosja Radziecka zakładał, że pensja delegata i reprezentanta ludu nie może przekraczać przeciętnego zarobku robotnika. W kilka lat po rewolucji okazało się, że nierówności majątkowe w ZSRR szybko się pogłębiają, osiągając - w latach 30. XX wieku - niekiedy rozmiary większe niż na kapitalistycznym Zachodzie. "Czerwona burżuazja" żyła dostatnio, choć wolała się nie obnosić ze swoim dobrobytem. Robotnicy z "bloku wschodniego" walczyli o to, aby te nierówności znieść. Tymczasem z biegiem czasu wmówiono wszystkim, iż problemem nie jest to, że nierówności istnieją, ale że się je ukrywa. Dlatego dziś reprezentanci narodu, w odróżnieniu od "czerwonej burżuazji" obnoszą się ze swoim majątkiem.
Najbogatszym posłem mijającej kadencji jest Mirosław Koźlakiewicz (PO), którego majątek szacuje się na ponad 50 mln zł. Jak zauważyło wielu dziennikarzy, posłowie z roku na roku są coraz bogatsi, co nie powinno nas oczywiście dziwić. Zdziwiłoby nas, gdyby zubożeli, co przytrafiło się parlamentarzystom Czech, którzy z powodu kryzysu finansów publicznych, obcięli sobie - po części przez przypadek - apanaże o nawet 1/5, czego wielu dziś tego żałuje. Jednak Czechy to dziwny kraj do tego ateistyczny. W katolickiej Polsce, gdzie posłowie i senatorowie szorują kolonami posadzki po kościołach, oddając cześć "biednemu cieśli", pomysł zrównania swoich zarobków do poziomu przeciętnego robotnika, czy choćby obcięcia o 1/5, na pewno nie zaświta w głowie.
Tyle tytułem wstępu. Teraz zajmę się "ekonomiczno-klasową wiwisekcją" poszczególnych wybrańców narodu z Poznania (okręg nr 39) . Choć w Internecie znajdziemy przykłady ujawnienia majątku posłów i senatorów z różnych regionów i okresów (na podstawie ich deklaracji), to nie jest tych analiz przesadnie dużo, zwłaszcza jeżeli chodzi o Wielkopolskę, która zdaje się w dalszym ciągu wierzyć, że zaglądać w czyjś portfel nie wypada. Jak łatwo odgadnąć, jestem innego zdania.
Od kogo zaczniemy? Może od Krystyny Łybackiej (LiD, ściślej SLD), której wiek i pochodzenie polityczne wskazuje, że słowa Lenina nie powinny być jej obce. Łybacka regularnie wygrywa wyścigi o miejsce w ławach poselskich z ramienia "lewicy". W tym roku zamierza ubiegać się o reelekcję. W 2010 roku dochody Krystyny Łybackiej z tytułu funkcji poselskich wyniosły ponad 160 tys. złotych, z tego blisko 30 tys. w większości (jak i inni posłowie i posłanki) nieopodatkowane diety. Ale to nie wszystko. Do tego dochodzi "skromna" emerytura - ponad 52 tys. złotych, a także honoraria za wykłady na Poznańskiej Politechnice 5700 zł. Łączne dochody Łybackiej w 2010 r. znacznie przekroczyły 200 tys. złotych. Dzięki temu posłanka może się pochwalić całkiem niemałymi zasobami gotówki (ok. 150 tys.) i nieruchomościami wartymi ok. 500 tys.
Może teraz przejdźmy do Marka Zielińskiego (PO), który jawi nam się jako swego rodzaju odbicie kariery Krystyny Łybackiej. To następne pokolenie zawodowych polityków, tym razem nie z postkomunistycznym, ale postsolidarnościowych rodowodem. Jak przystało na "młodszego kolegę" posłanki Łybackiej, dochody Zielińskiego są nieco mniejsze i wynoszą łącznie rocznie ponad 160 tys. złotych. Zmusiło go to do wzięcia z kasy pożyczkowej Kancelarii Sejmu, na preferencyjnych zasadach jak rozumiem, pożyczki w wysokości 20 tys. złotych. Poseł Zieliński będzie walczył o 160 tys. dochodu poselskiego także w tym roku. I ma szansę. Uchodzi za "miernego, ale wiernego" sługę neoliberalnych elit ze związkowym rodowodem.
Jan Filip Libicki z PiS (obecnie poza PiS), który jak wiemy zastąpił w sejmie schorowaną Zytę Gilowską. Jego dochody poselskie sięgnęły blisko 150 tys., ale w tym samym roku otrzymał on zwrot podatku (!!!) na kwotę - bagatela - 147 tys. złotych. Bez wątpienia można stwierdzić, iż młody Libicki jest krezusem, którego było stać na zaciągnięcie pół miliona franków szwajcarskich kredytu. Oszczędności w gotówce to 70 tys. ale w nieruchomościach poseł Libicki posiada 1,2 mln złotych. Aktywnie działa na rynku nieruchomości, obracając licznymi pożyczkami i dając się poznać jako bezwzględny kamienicznik.
Płynnie przejdźmy od PiS do PO dzięki Grzegorzowi Tomczakowi, renegatowi z partii Jarosława Kaczyńskiego, obecnie w szeregach PO. Ale czego to ludzie nie zrobią i nie powiedzą, żeby zdobyć zdolność kredytową? Tomczak może się poszczycić kredytem w wysokości pod 162 tys. franków szwajcarskich i 269 tys. w złotówkach. Nieruchomości - "skromnie" 420 tys. zł. Dochody poselskie w okolicach 140 tys. zł.
Waldy Dzikowski (PO) wsławił się karierą od "pucybuta do milionera", czyli w naszym kraju powinniśmy napisać "od wójta do prominentnego posła". Jako wójt podpoznańskiego Tarnowa Podgórnego, zdobył popularność wchodząc w dupę zachodnim inwestorom. Diety i uposażenie poselskie Dzikowskiego to ponad 160 tys. złotych. Poseł najbardziej lubi inwestycje w polisy ubezpieczeniowe, które wykupił na kwotę 130 tys. zł. Nieruchomości to kolejnych 500 tys. złotych.
Z kolei Michał Stuligrosz (PO) preferuje różnego rodzaju papiery wartościowe, których posiada na sumę prawie 240 tys. zł. Nieruchomości: 1.250 tys. zł. Diety i uposażenie poselskie pobiera poseł Stuligrosz w wysokości 180 tys. zł. Nic dziwnego, że przy tak wysokich dochodach, Stuligrosz zafundował sobie mercedesa, na którego zakup wziął kredyt w wysokości... 122 tys. złotych.
Arkady Fiedler (PO) który dostał się do sejmu przede wszystkim dzięki nazwisku, jest z pewnością naszym poznańskim najdroższym posłem. Jego roczne uposażenie wynosi co prawda "jedynie" 120 tys. zł, ale w ciągu 4 latach zabrał w sejmie głos... 10 razy. Przeciętnie jedna, z reguły krótka, wypowiedź Arkadego Fiedlera w sejmie kosztowała poznańskiego podatnika ok. 48 tys. złotych. W nieruchomościach Fiedler posiada blisko 1,5 mln złotych zł.; w gotówce ponad 100 tys. zł.
W tym kontekście posłanki Agnieszka Kozłowska - Majewicz (PO) i Bożena Szydłowska (PO) to tytani pracy (89 i 129 wypowiedzi w sejmie). Pierwsza podaje dochód w wysokości 120 tys. a druga ponad 160 tys. złotych. Szydłowska dodatkowo posiada w gotówce 100 tys. zł. i w różnych nieruchomościach 700 tys. złotych. Wreszcie Dariusz Lipiński (PO); uposażenie poselskie ponad 160 tys. zł. 500 tys. zł. w nieruchomościach i 175 wystąpień w Sejmie.
Piszemy tu o posłach, a co z senatorami? Weźmy przykładowo Marka Ziółkowskiego (PO), Uposażenie senatorskie 257 tys. złotych, do tego Ziółkowski, jako profesor socjologii, pobiera wynagrodzenie za swoje wykłady w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie - ponad 98 tys. złotych. Wreszcie dodatkowo dostaje ponad 10 tys. zł od Fundacji Nauki Polskiej. Razem 338 tys. złotych. Żona profesora pobiera swoją emeryturę (chyba na fryzjera) w wysokości 21 tys. złotych.
Pensje najlepiej zarabiających pracowników z reguły nie przekraczają rocznie 45 tys. złotych brutto. Spora część musi zadowolić się dochodami o połowę mniejszymi, a ci którzy popracują za minimalne wynagrodzenie uzyskują dochody na poziomie co najwyżej 17 tys. rocznie. Jeżeli są posiadaczami swoich mieszkań, a wielu nie jest, to ich wartość przeciętnie nie przekracza ok. 250-300 tys. złotych. Reprezentanci narodu zarabiają zatem wielokrotnie więcej od przeciętnego pracownika, bezrobotnego, emeryta, czy rencisty. Dysproporcje są ogromne nie tylko w dochodach, ale także w posiadanym majątku i zabezpieczeniu na przyszłość. Właśnie rozpoczyna się kolejny wyścig o nagrody ufundowane przez ogłupiany naród.
Stanisław Krastowicz
Tekst ukazał się na stronie pisma kolektywu Rozbrat (www.rozbrat.org).