W obu przypadkach chodzi, jak łatwo się domyślić, o zwycięzcę bieżących wyborów i ich największego przegranego. Platforma Obywatelska wraz z Polskim Stronnictwem Ludowym zachowuje ciągłość sprawowania władzy. W wielu kwestiach i głosowaniach będzie zapewne mogła liczyć na Ruch Palikota. Choć ten nie omieszka reglamentować swoją pomoc w zamian za konkretne profity.
Największa klęska w zakończonych wyborach spotkała Sojusz Lewicy Demokratycznej. Mimo że jego szef, Grzegorz Napieralski, dwoił się i troił, by przypaść do gustu szerokiej publiczności, a przede wszystkim, światkowi medialno-dziennikarskiemu, który opinie tejże publiczności w dużym stopniu kształtuje, na niewiele się to zdało.
Nokautujący, jednocyfrowy wynik Sojusz odnotował po raz pierwszy w swojej historii. Zadowalający i rokujący na przyszłość rezultat w kampanii prezydenckiej nie przełożył się automatycznie na wynik parlamentarny. Duża grupa wyborców zmęczona "kartelem" czterech partii, lub bardziej dosadnie "bandą czworga", zagłosowała na starego Palikota w nowej odsłonie.
Z wydawcy konserwatywnego tygodnika "Ozon", poprzez przewodniczącego sejmowej komisji "Przyjazne Państwo" z różnym skutkiem tropiącej absurdy biurokracji, przeistoczył się w antyklerykała, zwolennika świeckiego państwa i praw mniejszości (w czym przelicytował posłankę SLD Joannę Senyszyn). Wielu dziennikarzy zdążyło go pochopnie i nierozważnie nazwać lewicowcem, sprowadzając tym samym lewicowość do konfliktów światopoglądowych czy kulturowych (hetero vs. gej; katolik vs. ateusz; tradycjonalista vs. postępowiec; patriota vs. kosmopolita itp.) . Warto pamiętać o poglądach Palikota na gospodarkę. Na tym polu pozostaje prawicowym neoliberałem, bliskim krewnym milionerów z amerykańskiej Tea Party, Partii Herbacianej. To zwolennik niczym nie skrępowanego rynku dominującego nad wszelkimi przejawami życia, podatku liniowego, którego nie wprowadzono nawet w Stanach Zjednoczonych, rachitycznego państwa podporządkowanego biznesowi czy antypracowniczych regulacji prawnych (czytaj: deregulacji, np. dalsze uelastycznianie rynku pracy, obniżanie standardów pracy).
Paradoksalnie, rezultat wyborów może stać się zimnym prysznicem dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Partia stoi na rozdrożu: miotać się bezrozumnie szukając doraźnych korzyści na dłuższą metę nie ma sensu, grozi samounicestwieniem; krytyczne spojrzenie na ostatnie lata, refleksja i płynące z niej celowe, rozpisane na najbliższe lata działania są w stanie zmienić obrót spraw. Choć wcale nie muszą.
Istnieje wiele obszarów, na których Sojusz czy w ogóle lewica w Polsce, może konkurować z resztą sejmowych ugrupowań. Pierwszym i najważniejszym jest polityka gospodarcza, w innym niż dotychczas wydaniu. Odejście od rynkowego dogmatyzmu i przekonania, że rynek załatwi wszystkie problemy byłoby przełomowe w historii Sojuszu, który przez ostatnią dekadę bezkrytycznie kroczył ścieżką neoliberalnej ortodoksji, ze wszystkimi jej konsekwencjami społecznymi. Mizeria polskiej polityki gospodarczej sprowadza się między innymi do słynnej już TINY (thatcherowskie "There is no alternative"), rzekomo nie ma alternatywy dla współczesnego modelu rozwoju społeczno-ekonomicznego. Wszystkie liczące się partie polityczne począwszy od transformacji 1989 roku nie różniły się od siebie w tej kwestii. Cięcie wydatków publicznych kosztem najsłabszych grup społecznych, otwarcie na spekulacyjny kapitał, finansjeryzacja czy giełdyzacja gospodarki (przez co staje ona nieprzewidywalna i nie poddająca się kontroli), prywatyzacja strategicznych sektorów (np. bankowość), obniżanie podatków bezpośrednich kosztem drastycznego wzrostu dotykających wszystkich obywateli VATu i akcyzy, ograniczanie usług publicznych i ich stopniowa komercjalizacja (edukacja, służba zdrowia, budownictwo socjalne, a ostatnio przedszkola itp.), dyskredytowanie ruchów pracowniczych na rzecz kapitału, podważanie zaufania do państwa, którego działania z samej definicji są szkodliwe, w przeciwieństwie do "racjonalnych" działań biznesu (instytucje finansowe i ich polityka w ostatnich latach). To wszystko stanowi elementarz doktryny neoliberalnej w ekonomii. Trwający kryzys i masowe reakcje ludzi dobitnie pokazują jak wiele z dogmatów było zaklinaniem rzeczywistości, pobożnymi życzeniami czy po prostu manipulacją aplikowaną nam przez liderów globalnego biznesu i polityki. Im akurat pozwoliło to zarobić gigantyczne pieniądze.
SLD powinien skorzystać z doświadczeń nowoczesnych europejskich socjaldemokracji. Przyjaznym okiem spojrzeć na państwa skandynawskie, przodujące w rankingach rozwoju gospodarczego, poziomu życia, zabezpieczenia społecznego, usług publicznych. Głębiej sięgnąć do współczesnej lewicowej myśli, twórczo ją przekształcając i dopasowując do polskiej specyfiki. Aby tak się stało warto pomyśleć o platformie naukowo-badawczej, think tanku skupiającym wybitnych naukowców, ekspertów, praktyków z różnych ważnych społecznie dziedzin. Budowa grona eksperckiego z prawdziwego zdarzenia wydaje się konieczna. Ośrodek opiniowałby projekty ustaw, prowadził badania i analizy, inicjował debaty o istotnych dla ogółu obywateli sprawach starając się pozyskać zwolenników, przekonać opinię publiczną do proponowanych rozwiązań. W ogóle lewica w Polsce musi wypracować własny język zdolny opisać rzeczywistość nie zakłamując jej i nie sprowadzając li tyko do kwestii kulturowych, obyczajowych, w czym celują Janusz Palikot czy nawet bardziej - Jarosław Kaczyński - zręcznie posługujący się mglistym, starotestamentowym, antagonizującym językiem bogoojczyźnianych metafor.
Wyborców Sojuszowi nie przysporzą pakty z organizacjami pracodawców, jak sierpniowe porozumienie z Business Centre Club. Ustęp o sprawiedliwym podziale w podpisanym przez obie strony dokumencie programowym brzmi cokolwiek ironicznie.
Zamiast deliberować o obniżaniu i "spłaszczaniu" podatków, gdy mamy deficyt budżetowy, trzeba proponować rozwiązania, które ukształtują odpowiednią progresję podatkową, tak aby obciążenia nie pogrążały najsłabszych. Niestety pijar i nic nie wnoszące do debaty, zazwyczaj jednodniowe "fakty medialne" zdominowały w ostatnich latach komunikację Sojuszu z potencjalnymi wyborcami. Niezbędne jest także otwarcie na inne środowiska lewicowe, również te, z których strony spotyka SLD silna krytyka. Błędem było zrezygnowanie z formuły LiDu, szerokiej koalicji ugrupowań lewicowych, powstałej przed wyborami samorządowymi 2006 roku.
Zagadnień i problemów do podjęcia przez lewicę w Polsce na pewno nie zabraknie: narastające rozwarstwienie, bezrobocie wśród młodych, brak stabilnego zatrudnienia (umowy "śmieciowe", ciągła niepewność), edukacja, wyrównywanie szans, polityka prorodzinna, system emerytalny, czynniki wzrostu gospodarczego (nie powinny być nim tylko tania siła robocza a innowacje, przemysł), mieszkalnictwo, służba zdrowia, transport publiczny (koleje), świeckość państwa itd. Aby te kwestie znalazły rozwiązanie - inne niż proponują apologeci liberalizmu gospodarczego i socjaldarwinizmu - lewica musi mieć silną i świadomą reprezentację w Sejmie. Bez sejmowego przedstawicielstwa trudno będzie cokolwiek poprawić i zmienić.
Światowy kryzys gospodarczy, skostnienie i rytualizacja demokracji, od lat nierozwiązane problemy społeczne, coraz bardziej iluzoryczne możliwości zaspokojenia podstawowych aspiracji młodego pokolenia jak stabilne zatrudnienie, mieszkanie, bezpieczeństwo ekonomiczne, otwierają nowe perspektywy dla lewicy. Na te i inne kwestie musi znaleźć sensowną odpowiedź, stworzyć narrację bazującą na faktach i przekonującą, wyjść z ofertą zmian, przestać dbać o interesy najzamożniejszych, banków i korporacji, a zająć się zwykłymi ludźmi. Teraz jest na to najwyższy czas, nim masową frustrację i niepewność zagospodarują kolejne wcielenia "prawdziwych Polaków", faszystów, nacjonalistów, prawicowych fundamentalistów. Jeszcze nie jest za późno.
Maciej Szatyłowicz