Wszystko to odbywa się przy milczeniu rady miasta, która nie chce dyskutować o masowych eksmisjach, o budowie kontenerowych osiedli, o dodatkach mieszkaniowych, o budownictwie komunalnym. Nie chce rozmawiać o naszych problemach, woli dyskutować o swoich własnych - o problemach elit: o roszadach we władzach i na stanowiska, o dietach i apanażach, o promocji miasta i wielkich widowiskach. Niektórzy politycy miejscy nie ukrywali brutalnej prawdy, że przypadek Jencz ma szanse zostać załatwiony, o ile nie będzie nagłośniony. Że miasto może załatwić tę jedną sprawę po cichu, bo boi się, że w wyniku rozgłosu posypałyby się roszczenie z wielu stron. Czyli znaczy to, że przypadek rodziny Jencz to tylko jeden z kilkuset, czy może kilku tysięcy w Poznaniu. Co się dzieje z pozostałymi rodzinami, które po cichu eksmituje się do hoteli robotniczych, ośrodków pomocy antykryzysowej, przytułków i domów starców?
Retoryka miasta, które przemawia do swych obywateli ustami Jarosława Pucka, dotychczas wmawiała nam, że nad losem eksmitowanych nie warto się pochylać, wszak to w najlepszym razie nieudacznicy, a w najgorszym menele. Taka argumentacja pozwala Wam spać spokojnie. Lecz dziś, panie i ponowie radni, kładąc się do łóżka macie na sumieniach milczące przyzwolenie na ewikcję niepełnosprawnej kobiety, która popadła w zadłużenie w wyniku ciężkiej i długotrwałej choroby. Nie jest - jak głosił radny Grześ - złodziejem samochodów! Mam nadzieję, że nie zaśniecie spokojnie.
Widziałem, jak na kordon policji wraz z aktywistami napierało kilka osób z Jeżyc z szalikami Lecha. Nie widziałem nikogo z szacownych mieszczan, których troska o miasto ostatnio zamyka się w ramach politycznych przedwyborczych dyskusji i w zachęcie do głosowania na tych, którzy dziś poprzez swoje milczenie lub wydane rozkazy doprowadzili do ewikcji jednej z naszych obywatelek - niepełnosprawnej kobiety. Więcej łez wylano przy rozbiórce kamienicy na Ogrodowej, więcej osób chodziło ją zobaczyć po raz ostatni, niż dziś widziałem na Dąbrowskiego. Zajmuje Was zieleń wokół Waszych domów, cisza nad głowami, piękne miejskie krajobrazy, a nie zajmuje rozpacz suteryn, poddaszy, przytułków i zdezelowanych robotniczych hoteli. Gdzie jest wreszcie sumienie inteligencji tego uniwersyteckiego miasta? Sprzedaliście się nuworyszom ze Starego Browaru?
Pytanie brzmi: dokąd to wszystko zmierza? W jakim żyjemy mieście? O jakie wartości toczy się spór? Czy eksmisja niepełnosprawnej kobiety jest wystarczającą wyraźnym dowodem na brutalność i obojętność w jaką popadliśmy? Czy w dalszym ciągu, tak dziennikarze, jak wielu z nas, będzie poprzez szukanie "obiektywizmu" siebie nawzajem uspakajać, że nie jest tak źle, czy wreszcie wskażemy palcem na skurwysynów, którzy są odpowiedzialni za to co się stało z tym miastem? Za to, co się stało dziś.
tekst: Jarosław Urbański
zdjęcia: Jacek Trubłajewicz
Tekst ukazał się na portalu Rozbrat.org