Małgorzata Anna Maciejewska: Dyskusja a lewicowość

[2011-12-04 15:41:52]

Jeszcze o (nie)możliwości


Tymoteusza Kochana tak bardzo zdenerwował mój artykuł "O przekonywaniu i interesach", że postanowił mi odpowiedzieć. Jego tekst sam w sobie jest argumentem przeciw tezie, że zawsze i z każdym da się sensownie dyskutować - napisany jest bardzo emocjonalnie, wręcz agresywnie, przypisuje mi tezy, których nie głosiłam i pomija większość przytoczonych przeze mnie w poprzednim tekście argumentów. Czy w ten sposób praktycznie obala moje twierdzenia? Nie, bo całe szczęście nie twierdziłam, że dyskusja jest zawsze możliwa, wręcz przeciwnie - wskazywałam, że w wielu przypadkach mamy w niej do czynienia z nadużyciami, a deklarowana chęć dialogu bywa jedynie wybiegiem mającym na celu narzucenie innym swojej woli. Jeśli twierdzę, że demokracja polega na przekonywaniu, to nie wynika stąd, że zawsze jest ono możliwe. W oczywisty sposób do dyskusji "trzeba dwojga" - bez obopólnej woli porozumienia jest ona niemożliwa. Teza demokracji deliberatywnej jest taka, że chęć uczciwego wysłuchania drugiej strony i próba pogodzenia naszych stanowisk jest warunkiem koniecznym prawdziwej demokracji. A zatem z faktu, że w bardzo wielu sytuacjach dyskusja nie jest możliwa, nie wynika, że jest to błędna definicja demokracji, ale że w takich przypadkach nie można mówić o prawdziwej demokracji. Czyż nie na powszechnie otwartą dyskusję kładli właśnie nacisk uczestnicy walki o realną demokrację np. w Hiszpanii?

Dlatego w celu dowiedzenia swoich racji wcale nie muszę przekonywać Balcerowicza - ani też nawet Kochana, co wcale nie musi być łatwiejsze. A jednak podejmuję polemikę, bo po pierwsze, z gwałtownym sprzeciwem wobec idei przekonywania spotkałam się nie pierwszy raz, warto zatem zastanowić się, jaka jest jego przyczyna; a po drugie: postawiłabym tezę, że (nie)możliwość dyskusji jest ściśle związana z (nie)możliwością lewicy.

Ale po kolei. Najpierw zajmijmy się krótko stroną formalną polemiki Kochana, który brak argumentów pokrywa inwektywami bez podania żadnych uzasadniających je argumentów. Na samym początku stwierdza na przykład, że mój tekst jest "bełkotliwy". Cóż, panie Kochan, staram się pisać w jak najbardziej jasny i logiczny sposób, wiele razy słyszałam opinie chwalące mój styl właśnie pod tym względem. Ale jeśli pan nie zrozumiał jakiegoś zdania, czy przejścia logicznego - chętnie wytłumaczę, tylko proszę, żeby pan najpierw naprawdę uważnie przeczytał mój tekst. A czy pan mógłby wyjaśnić, co pan miał na myśli rzucając takie oto błyskotliwe i jakże niebełkotliwe zdanie? "Cały tekst cierpi na permanentny woluntaryzm". Czytelnicy na pewno są pod wrażeniem, brzmi zaiste ęteligencko!

Mojemu "infantylnemu światu idei" Kochan przeciwstawia Marksowską formułę "byt określa świadomość", ale nie jako "przysłowie w maglu wikicytatów, tylko stwierdzenie i prawdę opartą na naukach marksizmu." Hmm... Od kiedy to marksizm jest nauką? Czy pan Kochan słyszał kiedyś o różnicy między nauką a filozofią? Gdyby zaliczył elementarny kurs z filozofii nauki (obawiam się, że to może być trudno "wygooglać"), to wiedziałby, że nawet fizyce nie przysługuje taka niewzruszalna pewność, jaką chciałby przypisać marksizmowi szukając w nim oparcia dla swego światopoglądu w bezkrytyczny, naiwny i - nie bójmy się tego słowa: bardzo infantylny sposób.

W tekście pada ponadto oskarżenie o "kradzież lewicowych idei" - wobec Palikota, ale chyba także mnie. Ciężka sprawa - naprawdę nie wiedziałam, że one mają właściciela, któremu można je ukraść! Mam nadzieję, że nie są chronione patentem i że oskarżenia te nie znajdą finału w sądzie? Panie Kochan! Bardzo proszę, niech pan nie puszcza biednej doktorantki z torbami, bo ja ich mam naprawdę mało, a na dodatek przysięgam, że wszystkie z lumpeksu! To chyba lewicowo, prawda?

Pisałam wyżej, że Kochan pomija większość moich argumentów. Jeden jednak przytacza (niestety błędnie stwierdzając, że jest on osią mojego tekstu - cóż, analiza logiczna leży). I jak się okazuje - zgadza się z nim! Pisze mianowicie, że "Istnieją ludzie bogaci, którzy z nudów, lub z uwagi na (możliwy) oderwany od interesów klasowych system wartości działają na korzyść klasy robotniczej". No świetnie, skoro interesy nie determinują poglądów, to próbujmy przekonywać tych, których się da - taka jest moja propozycja. Kochan jednak kontynuuje dosyć tajemniczo: "Przykład Palikota na to nie wskazuje. Cały tekst cierpi na permanentny woluntaryzm".

Nie wiem, skąd mój szanowny polemista wie, że "Potencjalny liberalizm [chyba powinno być "socjalizm"?] Palikota i pamięć o biednych, to pragnienie uciszenia i uspokojenia, wygaszenia napięć społecznych by bogaci dalej mogli korzystać ze zwolnień podatkowych czy rozregulowanego Kodeksu Pracy". Ja nie pretenduję do posiadania dostępu do umysłów innych, więc proponuję osądzać ich po czynach i nie zakładać z góry, że są nieszczerzy. Tylko tyle. Na razie czyny Palikota przemawiają na jego korzyść i z całą pewnością wykazuje on ogromne otwarcie na lewicowe argumenty, nawet jeśli nie ze wszystkimi jak na razie się zgadza. Owszem, nie wszystkich da się przekonywać, ale Palikot (w przeciwieństwie np. do Balcerowicza) wydaje się świetnym partnerem do lewicowych dyskusji - jak można nie spróbować? Oczywiście nie ma żadnej gwarancji, że później nie zmieni zdania, że nie wycofa się w kluczowym momencie, czy nie oszuka - że, jednym słowem, nie zachowa się jak SLD zwykło się standardowo zachowywać. Ale odmawianie mu z góry prawa do zmiany poglądów tylko dlatego, że jako milioner z definicji ma sprzeczne z socjalistycznymi interesy, jest nie tylko taktycznym błędem, ale też podważeniem samych zasad, na których opiera się demokracja.

Ale czy to znaczy, że nie ma czegoś takiego jak interesy? Może nie napisałam tego dość wyraźnie, ale zwolennicy demokracji deliberatywnej wcale tego nie twierdzą: dyskutujemy przecież właśnie dlatego, że mamy odmienne preferencje - używałam tego słowa, spokojnie można zastąpić je słowem "interesy". Różnica między dwoma przedstawionymi w poprzednim tekście modelami polega na tym, czy demokracja to gra interesów, które determinują to, kim jesteśmy, czy też liczą się jeszcze jakieś wartości, jak np. sprawiedliwość i czy istnieją argumenty zdolne modyfikować ludzkie decyzje w oparciu o te wartości. W demokracji deliberatywnej interesy nie są dane z góry, ale kształtują się właśnie w dyskusji, w której możemy przekonać innych, że np. wbrew pozorom podniesienie płac jest w ich interesie, bo zwiększy konsumpcję, czy że umożliwienie godnego życia społecznie wykluczonym uwolni społeczeństwo od kosztów związanych z pomocą społeczną, albo z wynikającą z wykluczenia przestępczością. Warunkiem możliwości dyskusji bynajmniej nie jest brak konfliktów. Jeśli wszyscy się od razu zgadzamy i mamy te same interesy lub preferencje, to dyskusja jest zbędna. Istnienie różnorakich konfliktów nie świadczy o tym, że dyskusja jest niemożliwa, ale właśnie, że jest potrzebna. Bo, jak pisałam, jeśli nie dyskusja, to siła, a to całkowicie nielewicowe podejście, jak sądzę.

Poza tym można wykazać, że równość i porozumienie są w interesie wszystkich. Nie mogę w tym miejscu szerzej rozwinąć tego tematu, ale tak się składa, że przed Marksem był Hegel, na którym Marks wprawdzie się opierał, ale niezbyt dobrze go zrozumiał - nie on jeden zresztą. I Hegel właśnie wykazał, że systemy oparte na dominacji nie mają szansy się utrzymać, bo im bardziej pan stara się panować, tym bardziej staje się niewolnikiem swojego niewolnika - koło się obraca. Jedynym ratunkiem dla nich obojga jest stworzenie relacji opartej na wzajemnym uznaniu. A na gruncie państwa: stworzenie całościowej perspektywy obejmującej i syntetyzującej potrzeby i preferencje wszystkich obywateli. Jej podstawą oczywiście musi być dyskusja.

Żeby brać w niej udział, trzeba jednak przede wszystkim mieć jakieś argumenty i wierzyć, że możemy innych przekonać. Kochan pisze dumnie: "Lewica i socjalizm w Polsce ma jednak wystarczająco silne podstawy i bazę teoretyczno-praktyczną, lewica jest wystarczająco samodzielna, żeby nie rzucać się w ramiona pierwszego, lepszego wodzireja. Nie zawładnie nami duch kapitulanctwa, który zawładnął częścią exlewicowców zszokowanych faktem, że któryś z milionerów zechciał ich wysłuchać". No proszę, a ja co i rusz do znudzenia czytam, że lewicy w Polsce nie ma, że wręcz jest ona niemożliwa! Posłuchajmy, co pisał sam Kochan ledwie miesiąc temu: "Dzisiejsza lewica poważnie choruje. Tą chorobą jest choroba charakteru, choroba, która przejawia się jako zanik organizacji, programowego funkcjonowania oraz - co najpoważniejsze - jako utrata tożsamości. [...] Nie ma dziś na lewicy programu, nie ma dziś na lewicy idei, jest zbiór luźnych sentencji, z których najprościej jest się skutecznie w dogodnej chwili wycofać. [...] Potworne są kompleksy lewicy, która pozbawiona projektu wycofuje się od dwudziestu lat - rozładowuje je powtarzając "Przynajmniej nie jesteśmy Stalinem".

Kompleksy - tak, myślę, że to trafna diagnoza. Myślę, że taka jest właśnie przyczyna wściekłości, jaką wywołało stwierdzenie, że powinniśmy przekonywać innych, a zatem także wystawić się na ich argumenty. Za tekstem Kochana wyczuwam bowiem lęk, że dyskusja oznacza "kapitulanctwo" - że nie mamy szansy w niej wygrać. Jego dumne zapewnienia o sile i samodzielności lewicy przypominają zatem do złudzenia liczne wezwania Kaczyńskich, by "nie klękać" przed Niemcami, Rosjanami czy UE - za nimi również stoi lęk, że w rzeczywistości nie mamy nic do zaproponowania. Że jeśli lewica wejdzie w dyskusję z Palikotem, to zostanie przez niego pochłonięta i utraci swoje wartości, a w żadnym razie przecież go nie przekona! Stąd ten obrazek lewicy rzucającej się w ramiona wodzireja. Mnie się wydaje, że ten wodzirej jeszcze sam do końca nie wie, co chce tańczyć, więc może by go tak nauczyć naszych tańców? Jeśli oczywiście jakieś znamy?

Warunkiem możliwości lewicy jest właśnie przyjęcie dyskusji jako podstawy demokracji i zamiast ciągłych lamentów nad niemożliwością, wymyślenie takiego sposobu sformułowania lewicowych idei, aby stały się one przekonujące dla szerszych grup społeczeństwa. Dobrym krokiem w tę stronę jest np. ostatni tekst Piotra Ciszewskiego - z pewnością mit "od pucybuta do milionera" rozbraja potencjał społecznego buntu i dążeń do systemowej zmiany, więc warto go rozmontowywać.

Ale kompleksy i lęk, że nasze argumenty nie ostaną się w dyskusji, nie są jedyną przyczyną sprzeciwu wobec tej idei. Pierwszy raz spotkałam się bowiem z taką reakcją na pewnym seminarium filozoficznym omawiającym kwestie inności w demokracji. W odpowiedzi na moje referaty dotyczące przekonywania uczestnicy w dosyć gwałtowny sposób twierdzili, że idea dyskusji jest bez sensu, bo ONI po prostu nie chcą dyskutować. Przy czym ONI oznaczali zasadniczo tych ciemnych i nietolerancyjnych - muzułmanów niezdolnych do demokracji, ale też katolików wierzących w prawdy objawione, które nie podpadają pod dyskusję. Co więcej, twierdzono, że sama dyskusja oraz demokracja są wyłącznie zachodnimi wartościami i próbując dyskutować powiedzmy z muzułmaninem czy ogólnie nie-Europejczykiem, narzucamy mu nasze wartości. Po Arabskiej Wiośnie nonsensowność, ale też protekcjonalność, takich tez wydaje się oczywista. Co jednak za nimi stało, bo tutaj chyba nie jest to kwestia kompleksów wynikających z lęku, że nasze argumenty okażą się słabsze?

Jak pisałam szerzej gdzie indziej1, chodzi tutaj o chęć posiadania patentu na demokrację, o poczucie, że to my możemy innym tłumaczyć, na czym ona polega, a nie na odwrót. O błogie przekonanie, że my jesteśmy światli, a oni ciemni i zacofani. Na tej samej zasadzie: to my jesteśmy "prawdziwymi lewicowcami" i zbawimy świat - wara im od naszej lewicy! Cóż, zgodnie z Heglowską zasadą odwracalności, to ci, którzy przypisują to innym, sami okazują się ciemni i nietolerancyjni, a głębsze poszukiwania historyczne mogą np. pokazać wpływ, jaki na amerykańską konstytucję wywarła demokratyczna organizacja Federacji Irokezów2.

Nikt nie jest posiadaczem demokratycznych wartości - są one wciąż na nowo redefiniowane i przekształcane w zmiennych kontekstach kulturowych, gdy coraz to nowe grupy domagają się równego traktowania. Tak samo jest z wartościami lewicowymi. Można albo wejść w tę dyskusję - ruszając przedtem solidnie głową, aby mieć w niej coś ciekawego do powiedzenia - albo oddać się lamentacjom nad niemożliwością lewicy dla odmiany przeplatając je snami o potędze i deklaracjami ideowej siły. Wejście w dyskusję zakłada porzucenie dwuwartościowego podziału świata na nas-dobrych i ich-złych. Żeby rozmawiać, trzeba przyjąć, że "oni" są zasadniczo do nas podobni, że mogą do nich trafić te same argumenty, które my uznaliśmy za przekonujące, że mogą podobnie odczuwać. Wtedy jednak tracimy wyróżnioną pozycję tych dobrych, niestety zawsze - przez "nich" oczywiście! - przegrywających. Takiej właśnie pozycji broni zarówno prawicowy nacjonalizm, jak i elitarystyczna "prawdziwa lewica". Jeśli lewicowy projekt ma być inkluzywny i otwarty dla wszystkich, to marksistowska teoria klas determinowanych przez interesy jest z nim fundamentalnie sprzeczna, przeciwstawiając "ich" "nam" i zamykając drogę porozumienia. Podkreślę raz jeszcze: nie chodzi o to, że klasy lub interesy klasowe nie istnieją. Problemem jest jedynie takie ich pojmowanie, które wyklucza zrozumienie innych perspektyw, w którym klasa determinuje to, kim jesteś i kim kiedykolwiek możesz być, a jedynym rozwiązaniem konfliktu jest siła.

Przypisy:
1. M. Maciejewska, "Czy się porozumiemy? Etyka w dobie różnorodności", "Etyka", nr 39, 2006, oraz M. Maciejewska, "Rozmowa ponad różnicą - argumentacja czy empatia?", "Studia Philosophica Wratislaviensia", III 3, 2008.
2. Por. I. M. Young, "Hybrid Democracy: Iroquois Federalism and the Postcolonial Project", w: "Global Challenges: War, Self-Determination, and Responsibility for Justice", Polity Press, Cambridge 2007, s. 15-38.

Małgorzata Anna Maciejewska


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku