Internet potrzebuje reguł, ale kto ma je ustanawiać? Nadszedł moment, by w kształtowaniu tych reguł wziąć pod uwagę nas – użytkowników.
Porozumienie ACTA napisały w tajemnicy rządy pospołu z biznesem. Powstał w ten sposób rodzaj spisku ograniczającego ludzi na rzecz interesów biznesu. Jako że doszło do przecieków, które wywołały oburzenie opinii publicznej, wykreślono z porozumienia niektóre groźne przepisy. Ale pozostało ich wystarczająco wiele.
Autorzy ACTA używają pojęcia „własność intelektualna”, które ma nas w istocie odwodzić od zdroworozsądkowego rozumowania. Pojęcie to odnosi się do dziesięciu lub więcej niepowiązanych przepisów prawnych, które na poziomie praktycznym nie mają ze sobą nic wspólnego, i odciąga uwagę od prawdziwych problemów, które z tychże przepisów wynikają.
Niektóre z nich mają, owszem, punkt wspólny: otóż wielkie korporacje chcą je tak zmodyfikować, by zyskać więcej wpływu na rynki przyszłości oraz na dobro publiczne. ACTA stanowi ich najnowsze podejście. Porozumienie to stosuje różne zasady dla różnych rozwiązań prawnych. Pojęcie „własność intelektualna” wprowadza tylko niezrozumienie w sferze faktów.
W Polsce ACTA wpłynie głównie na prawo autorskie. Dokument ten przyznaje bowiem pierwszeństwo prawu autorskiemu względem praw człowieka oraz pierwszeństwo właścicieli praw względem użytkowników treści objętych tymi prawami.
Gdy lobby praw autorskich domaga się większej władzy pozwalającej mu ukrócić udostępnianie treści w sieci, podpiera się przesadnymi i mającymi niewiele wspólnego z rzeczywistością argumentami, jakoby udostępnianie owych treści niosło jakieś straty. ACTA uprawomocnia te absurdalne twierdzenia również na drodze sądowej. Można więc zostać skazanym na zapłacenie setek tysięcy euro za wyimaginowane „straty” spowodowane jakoby współdzieleniem odrobiny plików.
Według ACTA rządy mogą się zwrócić do dostawców usług sieciowych o „współpracę”, co może oznaczać także śledzenie, filtrowanie, usuwanie stron, a nawet karanie użytkowników bez uczciwego procesu. Równocześnie rozwiązania przewidziane w tym dokumencie pozwalają karać samych dostawców, serwisy przeznaczone do umieszczania w nich treści [np. blogowe – red.] i wyszukiwarki, jeśli te nie zechcą cenzurować użytkowników.
Wiele aspektów ACTA pozostaje niejasnych. Dokument np. zobowiązuje rządy do atakowania środków powszechnego rozpowszechniania wykorzystywanych w celu dokonania naruszenia [por. art. 27 p. 2 – red.]. Czy to oznacza zdelegalizowanie platform blogowych? Bittorrenta? Stron służących do przechowywania plików? Kto wie?
Inne aspekty ACTA są po prostu nieuczciwe – stanowią Orwellowski „czarnobiał”, by zacytować „Rok 1984”. Nakłada się np. sankcje karne na niekomercyjne kopiowanie, poprzez związanie go z pojęciem „komercyjny”. Dokument ten stanowi, że kopiowanie odbywa się na „komercyjną skalę”, jeśli prowadzi do osiągnięcia „bezpośredniej lub pośredniej korzyści ekonomicznej lub handlowej” [art. 23 p. 1 – red.]. Czymże jednak jest „pośrednia korzyść ekonomiczna”? Można się spierać, czy korzyść płynąca z niezakupienia sobie drugiego egzemplarza wystarczy, by z niekomercyjnego kopiowania zrobić przestępstwo.
Biorąc pod uwagę złą wolę, którą okazały rządy negocjując ACTA, trzeba oceniać ten dokument według najgorszej możliwej interpretacji. A da się interpretować ACTA w taki sposób, by z dzielenia się kopią z przyjacielem zrobić przestępstwo. Czy lobby praw autorskich będzie bronić takich interpretacji w sądzie? Bez wątpienia. Czy wygra? Nie dajmy mu takiej szansy!
Zdaniem Radka Sikorskiego ACTA nie należy się obawiać, ale nie może on dziś przewidzieć, w co ACTA się zmieni. A do katastrofy może dojść np. za sprawą tego, że kraje, które podpiszą ACTA, będą mogły wprowadzać doń zmiany na mocy porozumienia. W efekcie rządy będą miały wystarczającą władzę, by w forsowaniu różnych rozwiązań omijać swoje parlamenty. Ratyfikowanie ACTA oznacza przyznanie carte blanche na tak niegodziwe procesy.
Internet potrzebuje reguł, ale kto ma je ustanawiać? Reguły ruchu drogowego powinni tworzyć ludzie w procesie demokratycznym, a nie kolejarze w sekrecie. Podobnie reguły internetu powinni demokratycznie ustanawiać ludzie, stawiając na pierwszym miejscu prawa człowieka i rezerwując przestrzeń na uelastycznienie tych reguł tam, gdzie okazują się zbyt restrykcyjne. A to oznacza, że nie może ich ustanawiać ACTA!
Jakie powinny być owe reguły?
Komercyjni obrońcy praw autorskich już dziś mają zbyt dużo władzy. Wciąż im mało, próbują więc zdobyć jej więcej za pośrednictwem ACTA. Ale to byłaby zmiana w złym kierunku. Stanowione przez nich prawa piętrzą problemy przed nami, nadszedł więc moment, by pod uwagę wziąć właśnie nas. Nasze rządy muszą zredukować władzę praw autorskich: skrócić czas ich obowiązywania do 10 lat, zalegalizować niekomercyjną dystrybucję kopii (tzn. udostępnianie), zakazać tzw. Digital Restriction Management (DRM, czyli złośliwych rozwiązań technologicznych, które zmieniają urządzenia elektroniczne w kajdanki) oraz zakazać licencjonowania utworów cyfrowych.
Wtedy moglibyśmy rozważyć niewielkie ustępstwa na rzecz obrońców praw autorskich.
Richard Stallman
tłumaczenie: MK
Artykuł ukazał się w "Tygodniku Powszechnym".
Na życzenie autora tekst publikujemy na licencji Creative Commons CCBY-ND 3.0: zezwala ona na rozpowszechnianie, przedstawianie i wykonywanie utworu zarówno w celach komercyjnych jak i niekomercyjnych, pod warunkiem zachowania go w oryginalnej postaci (nie tworzenia utworów zależnych).