Mamy do czynienia z klasycznym dla kapitalizmu ujęciem kultury. Tegoroczne oscarowe historie zamykają człowieka w klatce indywidualnych przeżyć. Nie służą ucieczce od problemów - one je całkowicie wyłączają. Filmy, które zdobywają nagrody to w rzeczywistości trywialne bajki, które służą zagospodarowywaniu ostatnich, coraz bardziej komicznych i dziwacznych nisz fabularnych. Zeszłoroczny król-jąkała, tegoroczna samotna Żelazna Dama, czy Artysta - to postacie, które pacyfikują rzeczywiste problemy społeczne przedstawiając je na tle zmagań i perypetii wielkich, sławnych ludzi. Kino amerykańskie nie szuka rozwiązań, ono przedstawia sytuację bez wyjścia, w którym najwięksi nawet tytani, jak Margaret Thatcher, pokłonić muszą się neoliberalnej (w domyśle) rzeczywistości i koniec końców swoje wycierpieć na jej rzecz wycierpieć. Ta indywidualizacja i będący jej skutkiem kres kina konfliktu społecznego doprowadził amerykańską kinematografię na pogranicze całkowitej śpiączki. Hollywood cierpi, bo jest świadome produkowanego przez siebie kiczu - stąd też wyraźna nuta nostalgii w filmach laureatów i tęsknota za czasem prawdziwym, czasem podążania za mitem, po którym ostała się już jedynie legenda.
W przeszłości kino amerykańskie żyło twórczą (także teoretyczną) rywalizacją z Blokiem Wschodnim, a konstruowany przezeń model indywidualizmu bawił widownię świeżością i żonglerką schematami, różnorodnością konfrontacji oraz poruszanymi wątkami społecznymi. Kino uczestniczyło w zmaganiach projektów systemowych i formułowało obietnice. Hollywoodzkie produkcje nie tylko doskonale się sprzedawały, ale jednocześnie zaszczepiały w odbiorcy marzenie o amerykańskim śnie. Niezwykle stymulujący i fundamentalny dla kina projektującego wątek systemowej dezalienacji i emancypacji ludu, tak silnie obecny w amerykańskich filmach jeszcze w latach 90-tych powoli zaczął tracić na popularności, aż na początku nowego stulecia umarł śmiercią naturalną. Dlaczego? W sytuacji, w której USA utraciły swego komunistycznego rywala zniknęła rywalizacja a wątek emancypacji stracił na kulturowej wadze. Zniknęła przeszkoda w postaci wroga (którego do niedawna usiłowano jeszcze zastąpić wrogiem-arabem i innymi wynalazkami), a więc czas najwyższy nadszedł by czas emancypacji wieszczonej przez całe pokolenia twórców nastał i ziścił się w rzeczywistości. Wyzwolenie dla jednostki nie nadeszło.
Emancypacja jednostki w kapitalistycznych realiach okazała się fikcją, którą ostatecznie zweryfikowało nadejście ostatniego kryzysu gospodarczego. Nastąpił kres obowiązującego dotychczas schematu emancypacji ludu i obietnicy dezalienacji. Ostatnim aktem demistyfikującym ową kapitalistyczną emancypację i fałszywą obietnicę dezalienacji w kapitalizmie był "Avatar" Jamesa Camerona. Ten nienagrodzony najważniejszym Oscarem film był ilustracją, w której emancypacja Człowieka Zachodu wymaga jego śmierci, wymaga przekroczenia amerykańskiego snu i zabicia swego wewnętrznego marine - droga do wolności wiodła przez odrzucenie zdobywczości, Zachodniej Tożsamości, a nawet zepsutego nią i skompromitowanego tym samym człowieczeństwa. Stworzona przez Camerona wizja była tak sugestywna i tak pociągająca (przy jednoczesnym zachowaniu nośnego wątku emancypacyjnego) - że musiała doprowadzić do zwrotu amerykańskiej kinematografii w stronę konserwatyzmu i liberalno-kapitalistycznej, indywidualistycznej opowiastkowości. Amerykańskie kino z konieczności zrezygnowało z opowieści emancypacyjnych i zmuszone do reprodukcji kapitalistycznej kultury wycofało się w stronę bezpiecznego, egoistycznego zsubiektywizowanego indywidualizmu, który widoczny jest dziś w każdym z nagrodzonych dzieł.
Skończyła się amerykańska utopia. To co dziś po tej utopii pozostało to produkcja pamiątek z przeszłości, zabawa formą/konwencją i żonglerka efektami specjalnymi. To europejskie kino jest dziś tym poszukującym, potrafi badać i podejmować kontrowersyjne, społeczne tematy - ale nawet ono pogrążone jest w tym samym, choć na zdecydowanie mniejszą skalę, indywidualistycznym kryzysie - dotyka je problem śmierci wielkich mitów i narracji. Dziś kino wyczekuje, niecierpliwi się łaknąc nowego źródła i nowej wielkiej opowieści. Kino pragnie wizji emancypacji człowieka, a zamknięte przez neoliberalny kapitalizm w sferze osobistych przeżyć i przyjemności cierpi, jego udziałem staje się kulturowy regres, kino nie nadąża za duchem historii. Im bardziej opóźnia się powrót mainstreamowego kina krytyki społecznej, kina z nową wielką opowieścią o wspólnotowości, lub jednostki jej poszukującej - tym bardziej spektakularny będzie jego powrót i trwalsze będą tego powrotu konsekwencje.
Oczekujemy na nową rzeczywistość filmową, a tymczasem otrzymujemy kartki z Paryża, odgrzewane i pozbawione wdzięku historyjki z lat 20-tych, obyczajówki i pieśni o thatcheryzmie. Na zmrożonych konserwatywną kinematografią łąkach zaczęły już jednak pojawiać się pierwsze, świeże kwiaty. Nowa opowieść na razie jest w fazie projektu, lecz niektórzy twórcy zaczęli już przeczuwać jej nadejście. Dalece pośrednich przesłanek nowej rzeczywistości doszukamy się w hojnie nagradzanym (także Oscarami) filmie dla dzieci "Hugo i jego wynalazek". Samo dzieło nie przystaje swoim poziomem do pozostałych filmów Martina Scorsese, nie jest także filmem wybitnym, a nawet więcej, "Hugo..." to film bezspornie słaby, nużący i przeestetyzowany - lecz jednocześnie film zwracający uwagę sposobem wartościowania i formą, która stanowi całkowite zaprzeczenie dotychczas mainstreamowo produkowanych filmów dla dzieci. Zmiany w podejściu są dobrze widoczne, Scorsese czyni "naprawianie świata" naczelną wartością, kompletnie znosi także baśniowo-imperialistyczny trend do stygmatyzacji wroga i czynienia z niego istoty nieludzkiej, a powolna w filmie akcja to po części także wyraz sprzeciwu wobec paraliżującej widza prędkości współczesnego kina akcji. W efekcie jest to film, który kończy się zawarciem zgody społecznej i wzajemnym zrozumieniem.
Czy taka będzie nowa opowieść? Czy w ogóle czeka nas przewrót? Czy możliwe jest wyjście poza kino indywidualizmu? Czy po kryzysowym szoku do kina zawita nowa, odważna w postulatach interpretacja społeczna? Czy na nową wielką opowieści natrafi Hollywood, Europa, a może będą to Chiny? Pożądana, przeczuwana przez społeczeństwo emancypacja zawsze jest w modzie, ale przemysł i kino muszą na nią natrafić. Przedstawienie musi trwać, kukurydza nie przestanie się prażyć, kinowa rewolucja i nowa, filmowa koncepcja wolności coraz bardziej pachnie pieniędzmi…
Tymoteusz Kochan
Fot. Wikimedia Commons