W odpowiedzi Wojciechowi Orlińskiemu, czyli smutek ignorancji
W felietonie Smutek walkower, czyli Kasia Tusk jak ojciec Rydzyk, opublikowanym w „Dużym Formacie” 22 marca, Wojciech Orliński atakuje w bezprzykładny sposób dziennikarki „Przekroju” za ich tekst o czytelniczkach błoga przypisywanego Kasi Tusk, jak również, przy okazji, wszystkim przejawom zaangażowania społecznego kobiet w obronie innych kobiet. Autorki krytykowanego tekstu, ośmieszane są jako absolwentki egzotycznych i w domyśle abstrakcyjnych, nikomu niepotrzebnych kierunków studiów, nie będące w stanie zrozumieć absolwentek popularnego zarządzania, i przyrównywane do cieszących się luksusem przychodzenia do pracy w rozciągniętym swetrze absolwentek „żiżkologii lacanistycznej”, których idolką miałaby być Kazia Szczuka, a nie Kasia Tusk. Autor operuje tu znanym stereotypem wytaczanym do walki z feministkami, jednocześnie przedstawiając je jako zaniedbane abnegatki i przedstawicielki elit odległych od „zwykłych kobiet”, oczywiście starannie ubranych w markowe ciuchy, choćby z wyprzedaży.
Wojciech Orliński zarzuca zarówno autorkom, jak i środowiskom, do których je karykaturalnie przypisuje, nieznajomość realiów życia prekariatu, samotnych matek i osób zatrudnionych na śmieciowych umowach. Pisze: „bieda prekariatu, bieda warstwy społecznej ironicznie nazwanej w pewniej reklamie <
Obawiam się niestety, że felietonista „Gazety” nie czytał żadnych opracowań badawczych na temat prekariatu czy biedy, bo posługuje się dość stereotypowymi jej wyobrażeniami. Biedę uosabia dla niego samotna matka zarabiająca 2 000 na śmieciowej umowie, która mimo wszystko kupuje sobie na wyprzedaży markowy ciuch za 200 złotych. Zarobki rzędu 2 000 złotych nieosiągalne są dla bohaterów łódzkiego badania, którzy i tak są w dużo lepszej sytuacji od tradycyjnie definiowanych biednych opisywanych w licznych badaniach socjologicznych. „Zatrudnieni” na pozbawiającej ich jakichkolwiek praw pracowniczych umowie śmieciowej zarabiają mniej niż ustawowa płaca minimalna – o czym mówiono choćby na konferencji zatytułowanej „Feministyczna ekonomia polityczna – polskie badania i przegląd debat”, która odbyła się 9 lutego na Uniwersytecie Warszawskim. Być może przymiotnik „feministyczny” w tytule konferencji odstręczył niektórych od prześledzenia choćby jej programu, nie zapobiegł jednak odsądzania feministek od czci i wiary za rzekome oderwanie od „zwykłych kobiet”.
Manifa, która odbywa się co roku w Warszawie, i naprawdę trudno jej nie zauważyć, Manifa, która po raz dziewiąty odbyła się w Łodzi, i wiele innych Manif, od zawsze wśród swych postulatów umieszczają prawa pracownicze i walkę z dyskryminacją samotnych matek. By nie podpisywać się pod cudzymi osiągnięciami, przypomnę, że Manifa w Łodzi swymi głównymi bohaterkami uczyniła między innymi kasjerki sieci handlowych, pielęgniarki, szwaczki i nauczycielki. Właśnie dlatego, że środowisko organizujące Manifę to jednocześnie środowisko na co dzień zajmujące się między innymi badaniami nad feminizacją biedy, popularyzacją wiedzy o wykluczeniu i dyskryminacji, pracą z młodym, zagrożonym dziedziczeniem biedy pokoleniem i nawoływaniem do reform politycznych. To środowisko obserwujące kolejne sądowe rozprawy Małgorzaty Hirzewskiej, związkowczyni zwolnionej –bezprawnie - z łódzkiego szpitala za organizację legalnego strajku. To także środowisko, które przez kilka lat walczyło o przywrócenie Funduszu Alimentacyjnego.
Najbardziej kuriozalne w tym felietonie jest obwołanie się przez jego autora rzecznikiem wykluczonych z lewicowego salonu samotnych matek. Tak się składa, że mój pierwszy tekst poświęcony dyskryminacji matek samodzielnie wychowujących dzieci znajduje się na stronach internetowych Krytyki Politycznej oraz Think Tanku Feministycznego. Artykuł ten, opublikowany w druku w 2008 roku, jest zaktualizowaną wersją tekstu, na którego publikację namawiałam redakcję „Gazety Wyborczej”, i który przeleżał w niej, nie trafiając do druku, dziewięć miesięcy. Ujęcie się za samotnymi matkami przez tęże samą „Gazetę Wyborczą” piórem jej felietonisty, w dodatku w tekście tak otwarcie przepojonym mizoginią i dyskredytującym feministki, środowiska lewicowe i Manify, obraża mnie i przeraża. Nie jestem młodą lewicą ani czytelniczką bloga Kasi Tusk. Czytam „Przekrój” i „Duży Format”. Chodzę na Manify i pracuję na uczelni. Swoją wiedzę dzielę się zarówno w środowisku naukowym, jak i zaangażowanym, czasem na uniwersytecie, czasem na kobiecym spotkaniu, czasem w internecie. Nie chciałabym, by pracę i zaangażowanie podobnych mi kobiet dyskredytowano za noszenie – lub nie – powyciąganych swetrów lub markowych ciuchów z wyprzedaży. Zresztą opozycja ta oparta jest na fałszywej alternatywie, dla prekariatu niezbyt czytelnej: powyciągany sweter i markową odzież prekariat kupuje w lumpeksie albo na rynku, panie redaktorze wszystkowiedzący. O ile starczy pieniędzy.
Iza Desperak
Artykuł ukazał się na stronie Lewicowej Sieci Feministycznej "Rozgwiazda".