Bartosz Machalica zajął się pisaniem mitów. Nie są to jednak mity starożytnych Greków czy Rzymian, ale EUROMity. W swoim tekście powtórzył większość sloganów rządowej propagandy. Nie trzeba jednak bardzo się wysilać, aby zauważyć, że zarówno opisywana przez niego poprawa na kolei, jak i rzekoma „dodatkowa inwestycja” w postaci stadionów, to fikcja.
Kolejowe wioski potiomkinowskie
"Ba, można zaryzykować, że coś jednak się zmieniło na lepsze dzięki Euro. Przez lata polskie dworce były brudne i zaniedbane" - pisze Bartosz Machalica. Jeśli kolej postrzegamy przez pryzmat kilku dużych miast i reprezentacyjnych dworców, to rzeczywiście pewne zmiany zaszły. Na Dworcu Centralnym w Warszawie przy okazji renowacji zlikwidowano całą tanią gastronomię, aby zastąpić ją drogimi sieciówkami i sklepami z kanapkami za 5 złotych. Niby drobiazg, a pokazuje, jakie jest podejście władz do przestrzeni publicznej i przeciętnego człowieka – ma być luksusowo oraz drogo. Co z tego, że zwykły podróżny będzie miał problem z kupieniem bułki w normalnej cenie?
Renowacja dworców to oczywiście nie tylko takie detale. Ich odnowienie polegało często na zawieszeniu płacht zasłaniających mało reprezentacyjne elementy elewacji. W Poznaniu w blasku fleszy oddano do użytku nowy budynek dworca. Jest on jednak bardzo mały. Wokół trwa budowa, a stara hala jak stała, tak stoi. Zamaskowano ją jedynie reklamami.
Most kolejowy w Warszawie zamiast renowacji otrzymał gustowne wdzianko w barwach sponsorów EURO 2012. Jeśli to jest ta zmiana na lepsze według Machalicy, to nie mam dalszych pytań.
Przy okazji EURO nie poprawiono też rozkładu pociągów. Wciąż dzieli on kraj na Polskę A, czyli główne miasta, które mają jeszcze sieć połączeń oraz Polskę B - tą, którą uznano za niegodną korzystania z kolei. Nadal likwiduje się lokalne, „nierentowne” połączenia, odcinając wiele miejscowości od świata. Likwidacja ta może przybrać nawet na sile, ponieważ w wyniku EURO samorządy miast-organizatorów zadłużyły się, więc budżety trzeba będzie ciąć. Za imprezę, o której entuzjastycznie pisze autor „EURO 2012 a lewica”, trzeba będzie być może zapłacić mniejszą liczbą pociągów podmiejskich.
Gumowy budżet
Bartosz Machalica pisze: "Nie ma żadnego związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy przyznaniem Polsce Euro a priorytetami wydatkowymi polskiego rządu i polskich samorządów". Bardzo to dziwna i karkołomna teza. Czyżby wcześniej infrastruktura związana ze stadionami była jednym z priorytetów w kształtowaniu miejskich i państwowych budżetów? Oczywiście Warszawa, Poznań czy Wrocław wydawały absurdalnie duże kwoty na przedsięwzięcia promocyjne, że wspomnę jedynie warszawską multimedialną fontannę otwieraną z wielka pompą, zamiast renowacji już istniejącej wcześniej w tym samym miejscu starszej. Nigdy te wydatki nie były jednak tak ogromne.
Mitem jest jakoby na EURO szły jakieś dodatkowe pieniądze, które i tak nie byłyby przeznaczone na wydatki socjalne. Miasta goszczące turniej zadłużyły się. Pod koniec 2011 roku dług Warszawy sięgnął 53% dochodów, czyli około 3 tysięcy na każdego warszawiaka. Oznacza to, że na EURO nie poszły jakieś mityczne dodatkowe pieniądze, które i tak nie trafiłyby na szkoły, żłobki i przedszkola.
Otóż nawet jeśli przyjmiemy, że dodatkowych pieniędzy by nie było, to okazuje się, iż w związku z turniejem będziemy musieli zapłacić z tego, co już mieliśmy. Nie jest przypadkiem, że właśnie teraz dzielnica Śródmieście miasta stołecznego Warszawy, a za nią inne dzielnice, ogłosiła plan likwidacji stołówek szkolnych. Sama strefa kibica – inwestycja nie przynosząca trwałego zysku, kosztowała 27 milionów złotych. Te pieniądze trzeba będzie komuś odebrać. Padło właśnie na szkolne stołówki oraz żłobki, którym obniżono dotacje. W imię cięć likwiduje się też szkoły, pomimo że niż demograficzny będzie się kończył. Miasto stołeczne Warszawa nie tylko nie przeznaczy większych funduszy na mieszkalnictwo, ale w tym roku prawdopodobnie ograniczy nawet te obecnie wydawane. Będziemy mieli mniej remontów i nowych budynków komunalnych (których już teraz jest tak niewiele, że nie wystarczają nawet do zaspokojenia najpilniejszych potrzeb mieszkaniowych warszawiaków).
Również na szczeblu centralnym trwa debata nad wyciągnięciem od społeczeństwa pieniędzy, które załatają budżet. Czy jest zbiegiem okoliczności, że właśnie teraz rząd ponownie zaczął zastanawiać się nad wprowadzeniem podatku katastralnego?
Kto wygra mecz? UEFA!
Bartosz Machalica pisze, że piłka nożna to sport proletariacki. Sam przy tym sobie zaprzecza. Najpierw twierdzi, że z badań wynika, iż najbardziej zainteresowani są nim robotnicy wykwalifikowani, aby następnie pisać jednak, powołując się na te same badania CBOS, o ponadklasowości piłki.
W rzeczywistości piłka nożna już dawno przestała być sportem proletariackim, w którym wielkie znaczenie miały przedsięwzięcia oddolne. Dziś jest to oparta na zawodowstwie rywalizacja podporządkowana ścisłym, korporacyjnym regułom. Grają wielkie pieniądze i to w większości przypadków one wygrywają.
Symbolem tej kapitalistycznej piłki nożnej jest działanie UEFA. Rzekomo sportowa federacja to w rzeczywistości korporacyjna maszynka do zarabiania dużych pieniędzy. Jej przychody z EURO 2012 mogą sięgnąć nawet 2,5 mld euro. PiS-owski rząd zgodził się, aby europejska federacja została zwolniona z podatku dochodowego, ceł oraz podatków lokalnych, a ekipa PO-PSL kontynuowała tę politykę. Opodatkowana jest jedynie powołana przez PZPN spółka EURO 2012, odpowiedzialna za zorganizowanie techniczne turnieju, czyli nie czerpiąca z niego zysków. Europejska federacja nie zapłaci nawet eurocenta podatku od wynagrodzenia płaconego w związku ze sprzedażą między innymi praw marketingowych, medialnych i handlowych. Politycy odpowiedzialni za podpisanie umowy z UEFA oraz zwalniające ją z podatków rozporządzenia powinni stanąć przed Trybunałem Stanu, ale tego niestety chyba się nie doczekamy.
Polski podatnik zapłacił za inwestycje służące zyskom korporacji. Hasło „prywatne zyski, społeczne koszty” jest tu jak najbardziej na miejscu.
Mamy również do czynienia z takimi detalami, jak narzucanie kibicom jednej korporacyjnej marki piwa, jednego korporacyjnego napoju, itp. Doszło do sytuacji, gdy w okolicach stref kibica nakazywano zasłanianie w ogródkach restauracji parasoli z logami innych browarów niż ten oficjalny.
Znaczące jest też traktowanie VIP-ów. Goście UEFA mogą się w Polsce czuć jak w swoim prywatnym folwarku. Oddano im do dyspozycji nawet specjalne pasy dróg. W strefie kibica mają natomiast o wiele lepsze zabezpieczenie medyczne.
Nie można także zapominać o nowej modzie na wolontariat, promowanej z okazji turnieju. Przy okazji organizacji EURO 2012 nie stworzono normalnych miejsc pracy. Zatrudniono wolontariuszy, czyli darmowych wyrobników wykonujących pracę stewardów, przewodników dla kibiców i inne podobne. Jak zarabiająca ogromne sumy UEFA w ogóle śmie korzystać z wolontariatu? Wszystkim tym ludziom należą się nie wpisy do CV, czy piłkarskie gadżety, a normalne pensje.
Patriotyzm supermarketowy
Bartosz Machalica myli się również, jakoby dla lewicy przy okazji EURO jednym z głównych problemów było manifestowanie patriotyzmu. Jeśli autor tekstu „EURO 2012 a lewica” do lewicy zalicza, nie wiadomo na jakiej podstawie, posła Roberta Biedronia czy Kazimierę Szczukę, to rzeczywiście jego stwierdzenie może być trafne. Ideową lewicę manifestowanie patriotyzmu w stylu supermarketowym ani ziębi, ani grzeje. Widok ludzi w dziwnych przebraniach czy flag Polski z logiem sponsora, może co najwyżej śmieszyć. Patriotyzm EURO 2012 to patriotyzm dziwaka biegającego z puszką coli w ręku i dmącego w wuwuzelę oraz przaśnych gadżetów. Jeśli ktoś się może tu oburzać, to raczej bogoojczyźniana prawica za ośmieszanie „tradycji narodu”. Mnie EURO-patriotyzm po prostu bawi. W niektórych momentach mam wrażenie, jakbym oglądał kolejny skecz „Latającego Cyrku Monty Pythona” i myślę, że spora część społeczeństwa też tak to odbiera. Nawet jeśli niektórzy traktują śmieszne przebrania oraz machanie chorągiewkami poważnie, to i tak po turnieju rzucą je w kąt. Nie przełoży się to na wzrost nacjonalizmu czy szowinizmu.
Tekst Bartosza Machalicy jest bardzo powierzchowną próbą przeniesienia na lewicowy grunt argumentów rządowej propagandy „fajnej Polski”, która ma się cieszyć z EURO. Ma jednak niewiele wspólnego z rzeczywistością, w której - gdy turniej się skończy - społeczeństwo będzie musiało płacić za jego koszty i być może dopiero wtedy się obudzi, bo szalikiem w narodowych barwach nie da się nakarmić dziecka (przynajmniej nie jest to wskazane), a na stadionie mieszkać.
(rys. www.rozbrat.org)
Piotr Ciszewski