Nigdy wcześniej i chyba nigdy później w polskiej historii nie doszło do wybuchu wyzwoleńczego tak czystego, tak jasno i celnie bijącego w samo serce systemu zniewolenia.
O tym, że więźniowie Gułagu obcinali sobie palce, by uniknąć całkowitego wyniszczenia zabójczą harówką, pisał Gustaw Herling-Grudziński. Tę dramatyczną historię zna każdy polski maturzysta. „Inny świat” to przecież lektura obowiązkowa, a Gułag to element polskiej martyrologii. Któż jednak wie, że samookaleczenie i wybijanie sobie zębów było ostateczną formą oporu przeciw pańszczyźnie znaną całym pokoleniom polskich chłopów? Co innego kilka lat cierpień inteligentów na nieludzkiej ziemi, a co innego 500 lat Gułagu dla zwierząt pociągowych w ludzkiej skórze.
W początkach XIX w. w Galicji i Kongresówce zdesperowani chłopi często sięgali po jedyny dostępny im sposób na wyzwolenie. Także gospodarz ze wsi Smarzowa Jakub Szela odrąbał sobie trzy palce prawej dłoni (według niektórych źródeł dwa palce lewej dłoni). Dzięki temu nie stracił życia w służbie wojskowej i uniknął bezterminowej katorgi pańszczyzny. Cena była straszliwa, ale być może dzięki niej Szela wszedł do historii.
Kilkanaście lat później stanął na czele ludowej rewolty zwanej rabacją galicyjską, która – choć znieważana i przemilczana – stanowi jedno z najważniejszych wydarzeń w historii naszego kraju.
Panów piłą rżnęli
W ciągu kilku dni lutego 1846 r. chłopi zabili od 600 do 2 tys. swych panów. W zachodniej części ówczesnego zaboru austriackiego rzucili się na szlacheckie dwory, gorzelnie, a gdzieniegdzie także na kościoły, paląc, niszcząc i mordując ich właścicieli. Krwawa fala rabacji zalała ponad 500 siedzib szlacheckich, a przy okazji zatopiła przygotowywane w niektórych z nich antyaustriackie powstanie.
Wśród ofiar nie było ani jednego Żyda, ani jednego Niemca. Wśród buntowników były natomiast kobiety, a jedna z nich, Draganka z Wielopola, przewodziła oddziałowi, którego członkowie zabili księdza w klasztorze koło Zakliczyna nad Dunajcem, a potem wygłosiła kazanie.
Mimo interwencji armii austriackiej na obszarach objętych rzezią rozpadł się dotychczasowy porządek społeczny. Przez kilka tygodni w rejonie Tarnowa istniały całkiem spore „obszary wyzwolone”. Co więcej, chłopi już nigdy nie wyszli pracować na pańskich polach, a wiele z nich rozparcelowali między siebie. Po dwóch latach tego czynnego strajku władze w Wiedniu skapitulowały i zniosły poddaństwo oraz pańszczyznę w Galicji. Po co jednak dziś wracać do tych wydarzeń?
Myśmy wszystko zapomnieli…
Rok 1846 jest ważniejszy niż wszystkie daty XIX-wiecznych powstań, a nawet niż rok 1918. To wtedy ponad 80% populacji żyjącej na terenach dawnej Rzeczypospolitej Szlacheckiej po raz pierwszy wkroczyło na arenę historii, wtedy też owe 80% wywalczyło sobie niepodległość. Nie tę państwową, odległą od swego życia, ale bardziej fundamentalną, doświadczaną na co dzień: niepodległość od niewolnictwa pańszczyzny.
Chłopska niepodległość była wielkim wstrząsem. Podważyła hegemonię ideologiczną wolności, o której roili sobie ich oprawcy i kaci. Insurgenci, powstańcy i irredentyści, których przegrane bitwy do dziś okupują zbiorową pamięć historyczną w Polsce reprezentowali raptem kilka procent ludności kraju, w imię którego wszczynali swe walki. Ich tak czczony dziś patriotyzm był w gruncie rzeczy patriotyzmem pańszczyzny. To pańszczyzna była prawdziwą ojczyzną szlacheckiego narodu. Tęsknota za Rzeczpospolitą była tęsknotą za państwem zbudowanym na powszechnym niewolnictwie, a wymarzona wolność, wolnością bicia chłopów i gwałcenia ich córek. Nawet jeśli szlacheckie powstania sięgały do retoryki antypańszczyźnianej, to na ogół powierzchownie, byle zachęcić poddanych do machania kosami w interesie swych panów. Tak było i w 1830, i w 1863. Dotyczyło to nawet większości powstańczych ruchów lewicowych. W ostateczności wolność można było chłopom łaskawie dać, ale nikt nie wyobrażał sobie, że ta ciemna, milcząca masa mogłaby sama po nią sięgnąć, bez niczyjej pomocy, bez zewnętrznego przywództwa czy nawet oświecania. To był największy koszmar szlacheckiej kultury panów. Nic dziwnego, że kiedy w lutym 1846 stał się rzeczywistością, trzeba go było zepchnąć na powrót w dziedzinę złego snu.
Liczni historycy i artyści z Wyspiańskim na czele zadbali, żeby rabacja pozostała w świadomości tych, którzy w ogóle o niej pamiętają jako coś barbarzyńskiego, nieludzkiego i całkowicie irracjonalnego. Tymczasem nigdy wcześniej i chyba nigdy później w polskiej historii nie doszło do wybuchu wyzwoleńczego tak czystego, niezmąconego ksenofobiami i nacjonalizmami, tak jasno i celnie bijącego w samo serce systemu zniewolenia, tak bezlitośnie demaskującego pseudodemokratyczne uzurpacje szlacheckich powstańców, a przy tym całkowicie autonomicznego, w pełni kontrolowanego przez tych, których aspiracje znalazły w nim wyraz. Rabacja galicyjska miała tylko jeden cel – zniesienie pańszczyzny i cel ten udało się chłopom osiągnąć.
Folwarczny kapitalizm i polski niedorozwój
System poddaństwa i pańszczyzny był przez pół tysiąca lat ustrojem gospodarczym panującym na ziemiach polskich. Stanowił podstawę formacji ekonomicznej społeczeństwa Rzeczypospolitej przesądzając o jego strukturze, kulturze, reżimie politycznym i miejscu jakie zajmowało w ramach kształtującego się europejskiego kapitalizmu. Jako taki był źródłem niedorozwoju i peryferyjnego statusu Polski w międzynarodowym podziale pracy. Po części wciąż tak jest.
Zacofanie Polski w stosunku do Europy północno-zachodniej datuje się od XV stulecia, gdy drogi rozwojowe społeczno-gospodarczego Zachodu i Wschodu kontynentu rozeszły się. O ile na Zachodzie powstawały centralne ośrodki kapitalizmu to na wschód od Łaby wyłaniały się peryferyjne formy systemu. Po jednej stronie kapitał handlowy i merkantylizm z manufakturową produkcją, intensywną eksploatacją zasobów, kapitałochłonnością i dużymi zyskami, po drugiej system folwarczny, strefa taniej siły roboczej, dostarczająca Zachodowi produktów rolnych i naturalnych (których produkcja na Zachodzie przestała się opłacać).
Monokultura rolna oparta na ekstensywnej eksploatacji zasobów naturalnych i siły roboczej mogła się opłacać tylko pod jednym warunkiem: nieograniczonej dostępności zasobów i darmowej pracy. Bez niewolnictwa chłopów system folwarczny musiałby się zawalić. Po prostu byłby zupełnie nierentowny. Chłopów trzeba było zepchnąć do poziomu niewolników, będących własnością właścicieli folwarków. Stosunkowo licznej szlachcie mającej monopol na przemoc, poparcie władzy królewskiej i kościoła udało się tego dokonać w XV wieku i stan ten utrzymywał się aż do XIX stulecia. Dlatego instytucja poddaństwa w pełni zasługuje na miano klucza do nowożytnej, a także nowoczesnej historii Polski. Bez niej trudno zrozumieć tutejszą kulturę polityczną, specyficzne podziały i dominujące formy świadomości kolektywnej. Jeszcze trudniej pojąć chroniczne polskie zacofanie względem Zachodu. Zapewniając rentowność systemowi folwarcznemu poddaństwo skutecznie odebrało klasie rządzącej w Rzeczypospolitej motywację do jakichkolwiek zmian ekonomicznych czy politycznych. Oparta na eksporcie surowców gospodarka obywała się właściwie bez rynku wewnętrznego. Najważniejszą blokadą dla rozwoju miast, mieszczaństwa i krajowego handlu był fakt, że chłopskich niewolników przywiązano do ziemi i pozbawiono pieniędzy, a zatem nie mogli być konsumentami wytwarzanych w gospodarce produktów. Geografia folwarcznego kapitalizmu odzwierciedlała tę nierównowagę: najważniejsze polskie miasta – Kraków, Sandomierz, Kazimierz, Warszawa, Toruń – nie rozwinęły własnej gospodarki ani silnego mieszczaństwa, pełniły bowiem niemal wyłącznie rolę punktów przeładunkowych zboża dostarczanego z wiejskiego interioru i wysyłanego statkami zagranicę. System folwarczny z poddaństwem jako jego społeczną podstawą nie był żadnym reliktem feudalizmu. Przeciwnie, powstawał na jego gruzach jako specyficzna forma nowoczesności. Stał się modelem kapitalizmu peryferyjnego powielanym później w różnych wersjach w innych regionach świata przyłączanych do systemu kapitalistycznego w roli obszarów zależnych obsługujących interesy zachodnioeuropejskiego centrum. Niewolnictwo na Karaibach, w Brazylii i na południu Ameryki Północnej było młodszym odpowiednikiem niewoli polskich (a także węgierskich i rosyjskich) chłopów. Podobnie jak w przypadku latynoamerykańskich latyfundiów i plantacji na południu USA reżim pańszczyźniany zaostrzał się od XVII wieku, a w pierwszych dekadach wieku XIX w Galicji wyzysk osiągnął szczyt. Chłopi zmuszeni byli pracować dla panów 3-4, a często 5 dni w tygodniu i oddawać im ponad 50% swoich przychodów, nie mogli opuszczać miejsca zamieszkania, co roku wczesną wiosną tysiącami umierali z głodu, analfabetyzm sięgał 95%, kary cielesne były w powszechnym użyciu, a średnia wieku mężczyzn wynosiła 27 lat i była najniższa w Europie.
Walka przeciw pańszczyźnie i chłopskiej niewoli toczyła się dosłownie o awans przygniatającej części populacji do gatunku ludzkiego, ale co niemniej ważne także przeciw społecznym i ekonomicznym podstawom niedorozwoju Polski.
„Młóćmy boć oni zawsze powiadali, by do ziarnka wymłacać”
[1]Wybuch i przebieg rabacji toną w fałszach, oskarżeniach i obelgach jakimi natychmiast obrzuciły ją polskie elity w kraju i na emigracji. W polskich szkołach ciągle naucza się o tępych chłopach, których austriacki zaborca skutecznie poszczuł na powstańców. Horda pijanych, gwałcących, rabujących i palących wieśniaków, którzy rżną piłą szlacheckiego patriotę za wiedeńskie srebrniki to wszystko co może zostać w głowie po takiej edukacji. Rzeczywistość była zupełnie inna, na tyle inna, że do dziś zagraża fundamentom całej budowli oficjalnej tzw. historii narodowej. Zagrożenie to dobrze wyjaśnia prawdziwe intencje potwarców rabacji. Zdusić pamięć po niej to tyle co usunąć skazę na ahistorycznej i kiczowatej opowieści o narodzie zjednoczonym, katolickim i bezklasowym, o cukierkowym kraju cierpiącym niewinnie pod zaborami, o ostojach ojczyzny w szlacheckich dworkach, o matkach Polkach, o heroicznej młodzieży z dobrych szkół i ciemnym motłochu, który nie chciał pomagać w walce o wolność.
Podziały w XVIII-XIX wiecznej Polsce szły w poprzek tej wizji. W Galicji jedynym ograniczeniem dla barbarzyńskiego systemu pańszczyzny i poddaństwa okazała się austriacka administracja. Pierwsza szansa na wyzwolenie dla tutejszej ludności przyszła wraz z pierwszym rozbiorem Rzeczypospolitej. W latach 80. XVIII wieku wraz z ustawodawstwem józefińskim po raz pierwszy w historii polscy chłopi zostali podniesieni do rangi istot ludzkich (było to o kilka dobrych lat przed Konstytucją 3 maja, która poddaństwa nie znosiła). Wprawdzie reformy Józefa II, natrafiły na zaciekły opór patriotycznej szlachty i nigdy nie zostały wprowadzone w życie, ale pamięć o nich stała się ważnym elementem świadomości zbiorowej chłopów galicyjskich i wyznacznikiem ich lojalności oraz orientacji politycznej.
W tej świadomości słowo „Polak” było synonimem pana, wroga reform i chłopskich praw. Polskie powstanie mogło mieć tyko jeden cel – wzmożenie ucisku i bezprawia. Dlatego rabacja rozprawiła się z pańskimi powstańcami zanim ci w ogóle zaczęli swe powstanie.
Ale ta kwestia była dla uczestników ruchu drugorzędna. Chłopski gniew narastał przecież latami, wraz z systematycznym, zaostrzaniem systemu wyzysku i represji. Jeszcze w 1803 roku szlachta odzyskała nawet spory kawałek swej Rzeczypospolitej zmuszając austriackiego zaborcę do przywrócenia jej prawa do bicia chłopów. Z prawa tego korzystano nader często i bezlitośnie. Kobiety i dzieci okładano rózgami, mężczyzn kijami.
Przez dziesięciolecia opór przybierał najrozmaitsze formy z samookaleczaniem się w najbardziej radykalnej postaci. W latach 40. rozpowszechnił się ruch trzeźwości. Przystąpił do niego także Jakub Szela, a wymierzony był w plagę pijaństwa wynikającą ze szlacheckich przywilejów propinacyjnych. Szlachta miała monopol na produkcję alkoholu i mogła karać swoich poddanych za kupowanie go z innych źródeł. Był to rodzaj podatku, dodatkowej formy chłopskich powinności wobec pana. Nic dziwnego, że ruch przeciw alkoholizmowi stał się niewinną przygrywką do rabacji. Mniej niewinny charakter miały liczne bunty i poruszenia wybuchające w poszczególnych majątkach i tłumione przy pomocy wojska austriackiego. Takie jak rozruchy w Chochołowie w 1831 czy w Andrychowie w 1835. Według niektórych źródeł iskrą, która wywołała wybuch była jednak przemoc seksualna wobec chłopskich córek jakiej notorycznie dopuszczali się panowie i ich ludzie.
„Nie ma króla, nie ma pana, dana dana, hurra!”
[2]Rabacja galicyjska jest dla polskich powstań narodowych tym czym rewolucja haitańska 1790 roku była dla Wielkiej Rewolucji Francuskiej. W obydwu wypadkach rebelia niewolników obnażyła ograniczenia i sprzeczności rewolucji burżuazyjnych. Ukazała klasowe pęknięcie w wizji suwerennego ludu oraz niepodległego narodu. Do ideologicznego obrazu ludu czy narodu przeciwstawiającego się despotom i zaborcom oba te wydarzenia wprowadzają nową linię podziału, który biegnie w poprzek tej pierwszej. To podział na panów i niewolników, wyzyskiwaczy i wyzyskiwanych. Dlatego obie niewolnicze rebelie stały się wypartą prawdą „uznanych” rewolucji i powstań.
Rewolucja i powstania głosiły równość, ale w praktyce urzeczywistniły nowe nierówności i asymetrie. Rabacja miała bardzo ograniczony i pragmatyczny „program”, ale jej praktyka realizowała równość, której obawiali się szlacheccy powstańcy i mieszczańscy rewolucjoniści. Chłopska rebelia podobnie jak rewolucja niewolników były bezpośrednim sięgnięciem po to, co postępowa elita jedynie obiecywała, a w dodatku dokonanym bez pośrednictwa owej elity.
Rabacja i Haiti zrealizowały w praktyce hasło głoszące, że prawdziwe wyzwolenie musi być dziełem samych zniewolonych. I to czyniło je tak skandalicznymi i niebezpiecznymi. To też sprawiło, że wzbudziły tyle nienawiści i pogardy. Dlatego trzeba je było wyprzeć z historii i zastąpić fałszami i oszczerstwami.
Być może najbardziej skandaliczne w wystąpieniu galicyjskich chłopów jest to, że rabacja była niemal całkowicie wolna od barbarzyńskich ekscesów, które tak chętnie przypisuje się chłopskim buntownikom. W gwałtownym ruchu analfabetów nie było chaosu, ksenofobii, antysemityzmu czy gwałtów na kobietach. Okrucieństwo precyzyjnie skoncentrowano na panach i ich pomagierach – dworskich oficjalistach, karbowych, ekonomach. Nawet zagrabione w dworach dobra w dużej części odstawiono do siedzib władz. Chłopi nie chcieli się obłowić, chcieli czegoś nieskończenie większego a zarazem przeciwnego – zniesienia pańszczyzny, która była największą grabieżą w historii.
Rabacja zasługuje na miano krwawego pandemonium, ale tylko dla panów. Dla chłopów natomiast była czymś więcej niż odpłatą – stanowiła racjonalne, sprawnie przeprowadzone i skuteczne działanie. Przełożyła wielopokoleniowe doświadczenie poddaństwa i upodlenia na ruch zmiany społecznej. W wielu wsiach doprowadziła do czynnego podziału ziemi panów między chłopów. Zamiast formułowania postulatów i apeli do władz rabanci nauczyli się sami je realizować.
Powtórzyć rabację?
Do rabacji galicyjskiej znakomicie pasują słowa Slavoja Zizka „za późno i za mało”. Wprawdzie nie sposób powiedzieć co by było, gdyby ruch chłopski rozszerzył się na zabór rosyjski, ale wystarczy porównać wieś podkarpacką z jej lubelską czy kielecką odpowiedniczką, aby zauważyć różnicę.
Chociaż rewolucja 1846 roku pozostała niedokończona, to zostawiła widoczne ślady w kulturze, ekonomii, stopniu zaawansowania form życia zbiorowego. Nie przypadkiem to właśnie obszary porabacyjne stały się ośrodkami ruchów chłopskich w drugiej połowie XIX i w pierwszej XX wieku, z krwawo stłumionym strajkiem chłopskim w 1937 roku, który był największym protestem masowym międzywojnia.
Oczywiście rabacja została przeprowadzona za późno i miała zbyt mały zasięg by wykorzenić dziedzictwo poddaństwa. Dotyczy to zarówno sfery ekonomicznej, politycznej jak i kulturalnej. Do dziś wszak Polska dzieli z krajami poniewolniczymi Ameryki Łacińskiej specyficzną dwukulturowość życia publicznego, w ramach której współistnieją obok siebie światy „panów” i „chamów”, a każde wejście przedstawicieli tego drugiego do polityki uznanej za domenę tego pierwszego uważane jest za niedopuszczalne. Opuszczenie polskiej klasy robotniczej przez solidarnościową inteligencję po 1989, pogarda dla Leppera i moherowych beretów, wyśmiewanie się z obrońców krzyża, demonizacja i niemal nieskrywana nienawiść do związkowców to różne zjawiska. Łączy je jednak to, że do pewnego stopnia biorą swój rodowód właśnie z 500 lat kacetu zafundowanego chamom przez panów, z pojmowania dziedziny spraw publicznych jako naturalnego monopolu elit. Tam też należy szukać głębokich korzeni słabości i naskórkowości polskiej demokracji, braku szacunku dla praw człowieka wśród klasy politycznej, a z drugiej strony bierności klas ludowych biorącej się z powszechnego przekonania, że cokolwiek byśmy zrobili „oni”, panowie, i tak postawią na swoim.
W takiej sytuacji dziedzictwo rabacji, jednego z nielicznych przykładów autonomicznego ruchu samostanowienia ludu w polskiej historii, wydaje się bardzo aktualne i żywe. Nie potrzeba nam pomników dla Szeli, ale raczej twórczej, dokonanej innymi środkami, kontynuacji jego dzieła.
Przypisy:
[1] Słowa chłopów znęcających się nad pańskimi jeńcami w Lichwinie cytowane przez Stefana Kieniewicza w pracy „Ruch chłopski w Galicji w 1846 roku” , Wrocław 1951.
[2] Słowa piosenki śpiewanej przez chłopów podczas ataku, cytowane przez Stefana Kieniewicza w pracy „Ruch chłopski w Galicji w 1846 roku” , Wrocław 1951.
Przemysław Wielgosz
Skrócona wersja artykułu ukazała się w tygodniku "Przekrój".
Fot. Obraz Jana Lewickiego "Rzeź Galicyjska", Muzeum Wojska Polskiego, Warszawa