Anna Zawadzka: Jak polskie seriale mają się do seriali amerykańskich?
Agnieszka Mrozik: W dyskusjach o serialach prowadzonych w Polsce często przypisuje się serialom amerykańskim zbyt wielką wartość, by polskie zdyskredytować jako obciachowe i zacofane. Tymczasem produkcje z obu krajów różni kontekst kulturowy, odbiorcy i możliwość dostępu: wiele nowych seriali amerykańskich nadaje HBO i trzeba za nie płacić. Z kolei w polskiej telewizji publicznej nie można puścić wszystkiego.
Łukasz Sokołowski: Produkcja seriali w Polsce opiera się na ciągłych badaniach widowni. Nikt nie zaryzykuje, że pięć milionów ludzi przełączy kanał, bo natychmiast spadłaby cena reklam emitowanych podczas serialu. Między innymi dlatego specyfiką polskiego serialu jest to, że nie porusza on wątków politycznych, koncentruje się wyłącznie na życiu prywatnym i pracy, a główny temat stanowią perypetie rodzinne. Seriale dzieli się czasem na produkcje typu soap – tradycyjne opery mydlane o rodzinie ze stereotypowymi postaciami i wydarzeniami, i post–soap o rozbudowanej strukturze, niekonwencjonalnym podejściu, głębszych wątkach. Te drugie ogląda mniejszość: młodzi, wykształceni ludzie z dużych miast. Dostęp do nich wymaga przynajmniej internetu albo płatnego abonamentu. Zestawianie seriali polskich z amerykańskimi, by te pierwsze pognębić, to kulturowy kolonializm. Seriale amerykańskie, by je odczytać, wymagają minimalnej znajomości „kodu z Manhattanu” – narzecza amerykańskiej wykształconej klasy średniej z dużych miast.
AM: Niektóre seriale polskie powstają na zachodnich licencjach. Nie wszystkie się jednak przyjmują. „Klub szalonych dziewic” miał być polskim „Seksem w wielkim mieście”. Niby liberalny, lansował jednak tradycyjne wzorce: niechcianą ciążę trzeba było urodzić, a skłócony związek musiał się pogodzić. Przekaz był pęknięty: jesteśmy nowocześni, ale i tak najważniejsza jest rodzina.
Anna Włodarczyk: Serialem wyjątkowo dobrym jak na polskie standardy była „Ekipa” Agnieszki Holland. Nie przypadkiem Holland współpracowała przy produkcji nowoczesnych seriali amerykańskich: „The Wire”, „The Killing” i „Treme”.
AZ: Moim zdaniem „Ekipa” torowała drogę ekipie Tuska. Serial powstał za rządów PiS-u, główny bohater – świeżo upieczony premier RP - nazywał się Turski, a jego opozycję sportretowano jako ohydną i groteskową. Tymczasem gabinet Turskiego – młodego, przystojnego, niekonwencjonalnego człowieka z zasadami, humanisty bez żądzy władzy, jedynie z ambicjami intelektualnymi – to nowoczesna, zgrana paczka ludzi atrakcyjnych i kompetentnych. Turski wyznaje wartości rodzinne, ceni je ponad władzę, ale nie Polskę. Nic tylko głosować na niego zamiast na opozycyjną hołotę. Serial wyemitowano w 2007 roku, w tym samym czasie PO wygrało wybory. Nie uważam, że stało się tak dzięki serialowi, ale „Ekipa” to słabo zakamuflowany głos Holland w politycznej debacie.
Katarzyna Kazimierowska: Widać Holland lubi political fiction. Amerykańska wersja szwedzkiego serialu „The Killing”, którego kilka odcinków reżyserowała Holland, opowiada o kampanii wyborczej dwóch kandydatów walczących o stanowisko burmistrza. Ten, którego obserwujemy, ciągle kocha nieżyjącą żonę, decyduje się zrezygnować z kampanii, by uchronić czyjąś rodzinę, jest nieskazitelny.
AZ: To podobny do Turskiego liberał: bohater The Killing brata się z ludem, robi antyrasistowskie kampanie, jest wyluzowany, gra w kosza, dobry z niego „ziomal”, rodzina jest dla niego najważniejsza, a prywatności broni jak lew. Jeśli wygrywa zatargi z politycznymi wrogami dzięki nieczystym zagrywkom, to rękami pracowników. Swoich nie brudzi. Tak też było w „Ekipie”: kariera Krystyny Sochaczewskiej, postaci odgrywającej ważną rolę w konkurencyjnej partii, załamuje się, gdy w kuluarach podczas kluczowej rozgrywki sejmowej asystentka Turskiego grozi upublicznieniem informacji, że Sochaczewska miała kiedyś aborcję. Kiedy premier dowiaduje się o szantażu, zwalnia asystentkę, co ratuje go w oczach widza. A asystentka za dwa odcinki wraca na stanowisko. Jest po sprawie.
AM: Wiele seriali amerykańskich przypomina raczej „Klan” niż „Ekipę”. Nie każdy jest od razu ”Rodziną Soprano”. Tymczasem w Polsce pokutuje przeświadczenie, że to same perły, a tutejsze seriale – chłam. Mamy także fałszywe wyobrażenie o odbiorcy polskiego serialu jako monolitycznej grupie babć w moherach, które od rana do nocy do upadłego oglądają „Plebanię”. Serial to element fantazji inteligencji na temat ludu: tego, co lud lubi, co ogląda, co myśli. Pełno tu złudzeń i stereotypów.
ŁS: W niektórych środowiskach nie wypada przyznać się do oglądania „M jak miłość”. Rozmawianie o tym, jakie kto seriale ogląda, stało się rodzajem kodu kulturowego oraz częścią elitarystycznego, dyskryminującego dyskursu. Wbrew pozorom rynek serialowy jest bardzo poszatkowany, a każdy serial skierowany do nieco innej grupy społecznej. „Plebania” i „Ranczo”, niby bliźniacze, mają inne profile. Pierwszy jest dla ludzi starszych, drugi dla średniego i młodego pokolenia. Przysłowiowa „babcia” jest dzisiaj koneserką i konsumentką seriali: wybiera ulubione, kłóci się z koleżankami o to, które są lepsze i namiętnie dyskutuje z nimi o tematach w serialach poruszanych. Z moich badań wynika, że nawet na podkarpackiej wsi, gdzie życie przybiera formy tradycyjne i konwencjonalne, a 98% mieszkańców co niedziela pojawia się w kościele, są osoby, które sympatyzują z serialową bohaterką, gdy ta zastanawia się, czy urodzić dziecko [1].
AZ: Czy istnieje bohaterka polskiego serialu, która przerwała ciążę i nie umarła?
AM: Są takie, które planują to zrobić, ale rezygnują, bo zakochują się w przyszłym ojcu. Co prawda kiedy w ciążę zachodzą, nawet nie znają jego imienia i ledwo pamiętają, jak wygląda, ale miłość spływa na nie, a wraz z nią chęć donoszenia ciąży.
KK: Skrajnym przykładem antyaborcyjnej polityki polskich seriali jest „Majka”: bohaterka poszła na cytologię, podczas której została przez przypadek sztucznie zapłodniona. Choć miała prawo ciążę usunąć, to jednak tego nie zrobiła, a następnie zakochała się w dawcy spermy, którym okazał się jej szef. Kiedy „Majkę” emitowano, na pewien czas spadła liczba cytologii robionych w Polsce.
ŁS: To świetny przykład edukacyjnej roli serialu. Nie wykluczam, że „Ekipa” rzeczywiście miała wpływ na wynik wyborów. W Ameryce Łacińskiej seriale kręci się od lat 30. XX wieku, dyktatury w Argentynie czy Meksyku dotowały niektóre, by mieć wpływ na treść i oddziaływać na społeczeństwo. Egzotyczna dla Polaków „Niewolnica Isaura” to z perspektywy brazylijskiej serial dla w połowie niepiśmiennej społeczności, który uczył historii, pokazywał, że niewolnictwo jest złe, a republika dobra i by zyskać zainteresowanie widzów, przyciągał ich uwagę kliszą „cnotliwej” bohaterki. Polskie seriale są dyskretne i delikatne, ale modelujące. Kiedy bohaterka „Klanu” miała raka piersi, cała Polska poszła na mammografię, a wątek chłopca z zespołem Downa zmienił stosunek do niepełnosprawnych. Jednak głównym zadaniem polskiego serialu jest podtrzymanie struktury rodzinnej. Tymczasem w większości seriali HBO to nie rodzina, lecz grupa przyjaciół, lojalnych i wiernych, którzy pomogą w kryzysie, jest podstawową komórką społeczną. Grupę rodzinną zastępuje grupa pierwotna.
AW: Nie chcę wychwalać seriali amerykańskich kosztem polskich, ale faktem jest, że te ostatnie bywają wyjątkowo głupie. „Prawo Agaty” – serial o prawniczce – to stek kodeksowych bzdur, błędnych interpretacji i nierealnych procedur. Moją mamę, która to ogląda, próbowałam namówić na „The Killing”. Wbrew oczekiwaniom nie spodobało jej się. Co 20 minut podpytywała, o co chodzi w fabule. Nie rozumiała treści, nie łączyła wątków.
AM: Bo współczesne seriale amerykańskie są konstruowane z myślą o innym widzu niż nasi rodzice. Na skutek nowych technologii i wszechobecności przekazów medialnych mózg nastolatka funkcjonuje inaczej niż osoby wychowanej 40 lat temu. W nowych serialach pełno jest zwrotów akcji i retrospekcji, sytuacje oglądamy oczami wielu bohaterów. Widz, który porusza się w świecie internetu, jest przyzwyczajony do wysokiego tempa przepływu informacji i fragmentaryczności fabuły. Sam ogląda serial, robiąc pięć innych rzeczy naraz. Dla pokolenia 50+ nie ma to nic wspólnego z relaksem.
ŁK: Porównując odbiór serialu „Dallas” w USA i Izraelu, socjolożka Ien Ang doszła do wniosku, że aby widz mógł serial polubić, serial ów musi odzwierciedlać realizm emocjonalny widza i sposób postrzegania przez niego świata [2]. Od siebie dodałbym, że także język: serial musi przemawiać językiem podobnym do mojego, inaczej dobrze nie zrozumiem, o czym w nim mowa. Przykładem są „Kiepscy”: ktoś zdołał odtworzyć język polskich odrzuconych i nagle okazało się, że serial ogląda 10 milionów osób. Jeśli interesuję się historią, zafascynuje mnie „Rodzina Borgiów”, gładko wejdę w świat „Dynastii Tudorów”. Ale jeśli – jak Teresa z „M jak miłość” – całe życie gotowałem pierogi, wolę oglądać świat, w którym wszystko obraca się wokół karmienia rodziny i troszczenia się o nią.
AW: A może nowe seriale są zbyt realistyczne? Za mało odbiegają od rzeczywistości, żeby pozwolić nam od niej odetchnąć?
AM: Królowa polskich seriali, Ilona Łepkowska, lubi powtarzać, że serial ma odzwierciedlać rzeczywistość, a zarazem pokazywać ją jako lepszą, piękniejszą.
AZ: Może dlatego te seriale, które tylko coś pokazują, się nie przyjmują. Tak było z „Tell me You love me” o seksualnych kłopotach kilku par. Był zbyt realistyczny – nawet wtedy, gdy pokazywał seks. Nie dawał nadziei, odskoczni, obietnicy lepszego życia. Jego bohaterowie byli wobec boleśnie nieromantycznych problemów bezradni. W moich oczach właśnie to jest główną zaletą nowych seriali. Urzekają mnie wielowymiarowymi postaciami. Wszystkich raz lubisz, a raz myślisz o nich: „co za kretyn”. Rzadko sympatyzujesz z jednym przeciwko drugiemu. Nie oglądasz łopatologicznie białego i czarnego charakteru, bo każda postać jest zarazem jednym i drugim. Prowadzi to jednak do kłopotliwych dwuznaczności. Seriale takie jak „Rodzina Soprano” burzą moralne bezpieczeństwo. Wszyscy bohaterowie są tak samo atrakcyjni. Kibicujesz im i przywiązujesz się do nich, wiedząc, że to osoby, których codziennością jest przemoc. Kiedy okazuje się, że jeden z członków mafii jest gejem, koledzy uruchamiają najbardziej homofobiczne fantazje i zamierzają zamęczyć go na śmierć. W tym samym odcinku śmiejesz się z nimi i martwisz się o ich dzieci. Być może ta dwuznaczność jest zamierzona jako karykatura odbioru filmów pełnometrażowych. Tam nie widzimy przemocy, którą stosują setne odmiany Jamesa Bonda. „Rodzina Soprano” urealnia ją aż nadto.
ŁS: W nowych serialach możesz zobaczyć siebie w sytuacjach trudnych wyborów, skomplikowanych moralnie decyzji, których nie da się jednoznacznie ocenić. Społeczeństwo jest coraz bardziej refleksyjne, więc zaczyna lubić seriale, które tę refleksyjność pokazują i umożliwiają.
KK: Ja lubiłam matkę Tony’ego Soprano, mimo że chciała zabić własnego syna. Paradoksalnie, zaczynamy sympatyzować z bohaterami, którzy są przecież czarnymi charakterami. To bardzo ładnie zostało pokazane w serialu „Breaking Bad” o nudnym, podstarzałym nauczycielu chemii, który dowiaduje się, że ma raka płuc i zostały mu dwa lata życia. Postanawia więc zmienić wszystko. Przechodzi na ciemną stronę mocy stając się producentem metamfetaminy. Z pełną świadomością sprzedaje dzieciakom biały proszek i wreszcie dobrze zarabia. Przekracza kolejne progi piekła, czując się bezkarny jako ten, który „i tak już umarł”. Najpierw zabija wroga, potem przyjaciela, a ty – jako widz – cały czas z nim sympatyzujesz. Wraz z nim przesuwasz własną granicę moralności, bo to przecież tylko „poczciwy nauczyciel-pierdoła”. „Breaking Bad „w polskim wydaniu to „Krew z krwi”, w którym stereotypowa „kura domowa” przejmuje schedę po zmarłym mężu z mafii i zostaje Tonym Soprano w spódnicy.
ŁS: Zdaniem Michela de Certeau system tworzy strategie, a ludzie tworzą taktyki, by system obejść. I to pokazują seriale: nietypowe rozwiązania skomplikowanych sytuacji, które współczesna rzeczywistość stawia przed ludźmi. W tym sensie uważam seriale za bardzo twórcze.
AZ: Przykładem serialu, w którym każdy przekracza prawo i za to go najbardziej lubimy, jest „Shameless” – teledyskowa, komediowa opowieść o „patologicznej” rodzinie z chicagowskiego marginesu. By się utrzymać, wszyscy jej członkowie oszukują i kradną. Kantują państwo, obchodzą prawo. Oprócz sprytu, widza uwodzi stopień zżycia tej rodziny, jej solidarność. W sytuacjach kryzysowych każdy za każdym staje tam murem. To serial o rodzinie poza prawem, który – tu znowu dwuznaczność – jako atrakcyjne i fascynujące przedstawia życie na granicy nędzy.
AM: Wątek rodziny – nawet koszmarnej, zdegenerowanej i chorej, ale trwałej – łączy „Dynastię Tudorów”, „Shameless”, „Rodzinę Soprano” i „Boardwalk Empire”. Jeśli każdy z tych seriali obejrzymy osobno, dostrzeżemy wiele postępowych wątków o awansie gejów, lesbijek, czarnoskórych, kobiet. Popatrzmy jednak chronologicznie: XV i XVI wiek to rodziny Borgiów i Tudorów, lata 20. XX wieku – „Boardwalk Empire”, lata 60. – „Madmen”. Z tych produkcji wyłania się koszmarny obraz przeszłości. Grupom, które dziś doczekały się emancypacji, żyło się wtedy tragicznie. Za czasów Tudorów kobietom ścinano głowy, jeśli nie urodziły syna. W „Boardwalk Empire” bohaterka co prawda sprytem zdobywa bogatego i dość postępowego męża, ale kiedy próbuje być niezależna, on bezwzględnie ją ogranicza. W „Madmen” za próby robienia kariery zawodowej kobiety płacą cenę codziennych upokorzeń. Razem wzięte, seriale te wysyłają nam przekaz, że dziś żyjemy we wspaniałym świecie. W tekście „Nostalgia for the present" Frideric Jameson stawia tezę, że powieści science fiction grożą światu zagładą po to, by wracając do teraźniejszości, czytelnik poczuł ulgę i radość. Podobnie konserwatywną funkcję pełnią dziś nowe amerykańskie seriale. Oglądając je, nie możemy tęsknić za przeszłością, bo była zbyt straszna, więc siłą rzeczy skłaniamy się ku temu, co tu i teraz. A skoro dochodzimy do wniosku, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów, to nie ma już o co walczyć, nie ma sensu popierać zorganizowanych ruchów protestu. Jeśli bohaterki chcą coś uzyskać, robią to siłą „kobiecego” sprytu albo wkraczają na „męską ścieżkę”. Te seriale indywidualizują i prywatyzują problemy.
ŁS: Bo serial przemawia do naszej bardziej prywatnej części. Jego zadaniem jest podtrzymać nadzieję, że należy dalej inwestować w relacje intymne i przyjacielskie, bo one są oparte na wzajemności. Udany serial to taki, który podtrzymuje wiarę w sens życia i pomaga przeżyć codzienność, urozmaicić monotonię, odreagować stres.
AZ: Broniłabym jednak seriali takich jak "Madmen", "Boardwalk Empire" czy "Borgias". O książce "Szkarłatny płatek i biały" Michaela Fabera ktoś napisał, że tak pisałby Dickens, gdyby mógł pisać o wszystkim. To samo można rzec o niektórych serialach: filmy z lat 50. i 60. wyglądałyby jak „Madmen”, gdyby kobiety, geje i Czarni mogli w nich przemówić. „Madmen” zachowuje formułę sagi o szczęśliwych rodzinach z klasy średniej na amerykańskich przedmieściach. Formalnie przestrzega zasad gatunku, treściowo radykalnie je łamie, opowiadając brutalną prawdę o stosunkach społecznych i relacjach intymnych. Prawdę dotąd ukrytą pod narracjami pełnymi harmonii. Na miarę swojego gatunku seriale te pokazują nierówności, upokorzenia i wyzysk tam, gdzie dotąd oglądaliśmy drogę do szczęścia.
AW: Być może po obejrzeniu „Madmena” niektórzy powiedzą, że złe czasy minęły, ale ja spotykam się raczej z opinią: Ciągle tak jest!. Także za sprawą niebywale dopracowanej strony estetycznej i muzycznej filmu. „Madmen” to mój zdecydowany faworyt. Znakomicie obnaża, co kryje się za fasadą doskonałego świata. Ma także wartość poznawczą. W piątym sezonie widzimy bohaterów, którzy boją się posądzenia o rasistowską politykę kadrową, ale jeśli chodzi o seksizm, są zupełnie spokojni. Odzwierciedla to prawo USA, w którym zasady równego traktowania są wyjątkowo restrykcyjne, jeśli chodzi o rasę, ale słabną w wypadku płci. W pierwszych sezonach Czarni obsługują windy i są nazywani boyami, w piątym – co prawda na najniższe stanowiska, ale aplikują o pracę w agencji reklamowej.
AZ: Nie widziałam filmu – a co dopiero serialu – który w tak wiarygodny sposób jak „Madmen” pokazałby gwałt małżeński, feudalne stosunki w pracy, szantaż seksualny, molestowanie. A także sposób robienia kariery przez kobiety. Choć wcale mnie to nie cieszy, uważam, że indywidualna kariera osób systemowo wykluczonych nie ma wiele wspólnego z ruchem emancypacyjnym. Wywalczenie pozycji tylko dla siebie to nie jest droga solidarności, ruchu społecznego, upolitycznienia, uzwiązkowienia i pikiety, lecz kłamstwa i łamania zasad moralnych. Wywalczenie praw dla zbiorowości to zupełnie inna sprawa. Być może chciałybyśmy w tych serialach heroicznych bohaterek – feministek i działaczek – ale one też nie byłyby prawdziwe.
AM: Tylko że bez nich te seriale stają się tubą postpolityki. Skoro twórcy „Madmena” starają się oddać historyczne realia, dlaczego w serialu nie ma nawet echa feministycznej biblii – „The Feminine Mistique” Betty Friedan? To książka z 1963 roku.
ŁS: Bo seriale historyczne nie tyle odtwarzają, ile produkują historię. Zaspokajają potrzebę jej posiadania. Posługują się w tym celu kliszami, a nie faktami.
AZ: Skoro nie ma już o co walczyć, dlaczego główne bohaterki seriali, których akcja dzieje się współcześnie – „Damages”, „Homeland”, „The Killing” – to wyjątkowo ostre babki? W tych serialach kobiety, by coś osiągnąć, muszą realizować stereotyp suki. Stają przed wyborem: świat sukcesu jest skrojony dla mężczyzn, więc jeśli chcesz w nim coś osiągnąć, graj jak oni i pogódź się, że przypną ci łatkę zdziry. By pozostać w kobiecej normie i mieć komfort bycia niewinną, musisz zrezygnować ze swych ambicji.
ŁS: Może te seriale opowiadają o przejściu od zewnątrzsterowności do wewnątrzsterowności? Isaura jest całkowicie zależna od innych, świat decyduje za nią, podobnie jest w wypadku kobiet w czasach Tudorów czy Borgiów. Przebojowe, choć wredne bohaterki same podejmują decyzje, nauczyły się być samodzielnymi aktorkami społecznymi. A aktywny gracz nie może być tylko dobry. Alexis była uwielbianą bohaterką "Dynastii". W Egipcie przeprowadzono badania dotyczące oglądalności serialu, w którym występowała taka właśnie zdzira: businesswoman z 20 lat młodszym mężem, po trupach osiągająca cele [3]. Okazało się, że Egipcjanki podobne do „Matek Polek”, ogromnie ją lubiły. Właśnie za to, że umie postawić na swoim.
AM: W „Loving with a Vengeance” Tania Modleski analizowała filmowy motyw łotrzycy – tej, która miesza w rodzinnych układach, podrywa cudzych mężów, oszukuje, rzuca i upokarza mężczyzn, rozbija rodziny [4]. Zdaniem Modleski, oglądanie takiej postaci sprawia perwersyjną przyjemność kobietom zwykłym, bo łotrzyca niejako wymierza sprawiedliwość za nie: bierne i pasywne. Być może taką rolę odgrywa w „Damages” demoniczna prawniczka grana przez Glenn Close.
AZ: A Peggy Olson z „Madmena”? Awansując z sekretarki – którą wszyscy klepią po tyłku i nie mówią do niej inaczej niż kochanie – na copywriterkę, Peggy przechodzi głęboką przemianę. Musi przeskoczyć samą siebie, stać się kimś innym.
KK: Jeśli chodzi o kobiety jako obywatelki drugiej kategorii, „Madmen” to serial graniczny. Potem jest już świat równych: wszyscy mają takie same prawa, obowiązki i przywileje. Jedynie choroba psychiczna lub braki intelektualne mogą skierować kogoś na boczny tor. „Homeland”, „Damages” i „The Killing” traktuję jako filmy o roli kobiety po okresie walki o emancypację. Bohaterkami wszystkich tych seriali są kobiety, co już jest nietypowe, zwłaszcza w filmach sensacyjnych i prawniczych. Dzięki temu mamy okazję podziwiać postaci, które nie rezygnując z kobiecości, walczą w imię sprawiedliwości nawet z własnym państwem. Pomiędzy „Madmen” a nimi jest „The Good Wife”. Bohaterkę poznajemy, gdy z powodu afer korupcyjnych i seksualnych jej mąż rezygnuje ze stanowiska gubernatora. On idzie do więzienia, ona zostaje z dziećmi. Po 13 latach bycia panią domu zaczyna pracę w kancelarii prawniczej. Po pierwsze, odzyskuje wiarę w swoje kompetencje i racjonalność. Po drugie, udowadnia sobie, że potrafi utrzymać rodzinę. Po trzecie, odkrywa swoje potrzeby seksualne. Najpierw jest tą, która musi założyć spodnie, a potem, gdy dzięki nim odzyskuje niezależność, wraca do swojej kobiecości, nie rezygnując z wywalczonej pozycji.
AW: Choć grana przez Glenn Close Patty Hewes, czyli bohaterka „Damages”, budzi we mnie ambiwalentne odczucia, podoba mi się, że – podobnie jak bohaterka „The Killing” – nie idzie klasyczną drogą: zaręczyny, domowe ognisko, troska o męża. Tymczasem gdy Ellen – druga bohaterka „Damages” – wybrała tort weselny i ślubną sukienkę, miałam mdłości. Dlatego wyjątkowo rozczarowało mnie, że Patty Hewes jednak łka nad grobem córeczki.
AZ: Gdyby Patty Hewes była jedynie złą kobietą, pewnie nie chcielibyśmy jej oglądać. Większość głównych bohaterów nowych seriali funduje nam taką huśtawkę: od niechęci do sympatii.
AM: Nawet Henryk VIII w „Dynastii Tudorów” jest samotny i cierpi, gdy zabija przyjaciela.
AZ: A zabija go, bo racja stanu jest ważniejsza. Ten wątek – nadrzędności obowiązku wobec państwa, kraju, imperium – pojawia się w wielu serialach. Bohaterka „Homeland” całe życie poświęca pracy w CIA, co doprowadza ją aż do szaleństwa. W „The Killing” życie rodzinne policjantki wisi na włosku, bo ona walczy o bezpieczeństwo Seattle. W „Rodzinie Borgiów”, choć emocje podpowiadają co innego, papież wydaje córkę za okrutnika, gdyż tak będzie najlepiej dla sprawowanego przez niego urzędu. W „Damages” mężowie obu bohaterek grożą odejściem, bo nie wytrzymują tego, że żony poświęcają się pracy. Choć bywają potworami, bohaterowie mają na horyzoncie wartość nadrzędną, jaką jest dobro wspólne. Wartość prosystemową i propaństwową.
AM: Ale realizują ją narzędziami ponadsystemowymi, ciągle łamiąc prawo. Bo system szwankuje na każdym polu. Nieufność do państwa z powodu korupcji, niewydajności, urzędniczej arogancji także w Polsce rodzi przekonanie, że musimy wziąć sprawy w swoje ręce. Stąd wielka popularność programów o detektywach, sędziach, policjantach, prawnikach.
AW: Wszystkie one lansują wiarę nie w prawo, lecz w sprawiedliwość.
AZ: Większość filmów akcji opiera się na motywie, że obrońcy prawa muszą prawo złamać, by je ocalić. Dobry policjant to ten, który po drodze da łapówkę, przekroczy prędkość, w śledztwie wymusi zeznania torturami i wda się w romans ze świadkiem po to, by na końcu właśnie dzięki temu sprawiedliwość zwyciężyła. Przykładów na to dostarczał każdy odcinek polskiego serialu „Pitbul”.
ŁS: Większość seriali, o których mówimy, ma wątek kryminalny. Ich ważnym motywem jest ustalenie prawdy, zajrzenie za kulisy, eksploracja tego, co pod powierzchnią. Wszystkie one potęgują wrażenie, że patrząc na świat, widzimy jedynie fasadę, a prawda kryje się za nią. Nie da się jej odkryć drogą legalną.
KK: A propos legalności, ważnym elementem seriali o współczesności jest terroryzm. Przoduje w tym „Homeland”: w Afganistanie odnaleziono amerykańskiego żołnierza. Więziony 8 lat przez Talibów, Nicholas Brody wraca jako bohater, by powoli i z trudem odnaleźć się na wolności. Wszyscy są nim zachwyceni oprócz jednej agentki CIA, która ma powody, by sądzić, że Brody przeszedł na stronę wroga. On znakomicie się kamufluje, ona z kolei ukrywa fakt, że ma chorobę dwubiegunową, która jest jej sprzymierzeńcem, bo daje niesamowitą intuicję, ale i przekleństwem, bo czyni z niej osobę nieobliczalną. Agentka wie więcej, ale nie umie tego udowodnić. Wie, że obcy, którego po 11 września Amerykanie tak strasznie się boją, jest jednym z nich. To biały amerykański żołnierz. Ten serial budzi w ludziach strach już nie tylko przed inną religią, kolorem skóry czy sąsiadami, ale przed nimi samymi.
AZ: A największymi wrogami prawdy okazują się ci, którzy przestrzegają legalnych procedur: biurokraci z CIA. Ona, łamiąc prawo, jako jedyna jest bliska prawdy.
KK: Ale wszyscy badani wariografem serialowi pracownicy CIA kłamią, a maszyna tego nie wykrywa. Okazuje się, że nie ma sposobu, by dociec, kto mówi prawdę.
AM: Już kilka lat temu Elaine Showalter pisała, że UFO, komuniści, pedofile, a dziś terroryści to amerykańska obsesja wroga, którego trzeba namierzyć [5]. Czipowanie, skanowanie, wariografy mają w tym pomóc, a seriale nakręcają strach, że to wszystko jest nieskuteczne.
AZ: Dlatego hasło walki z terroryzmem jest kolejnym znakomitym pretekstem do wzmożenia kontroli przez państwo. W „Homeland” ważnym wątkiem jest tzw. multikulti. To serial skrajnie islamofobiczny. Tym, co w naszych oczach czyni bohatera podejrzanym, jest fakt, że przeszedł na islam oraz mówi po arabsku.
AM: Podsumujmy: państwo jest beznadziejne, wszyscy siedzimy po uszy w kapitalizmie, musimy radzić sobie sami, nikt nie działa grupowo, rządzi indywidualizm, wartością jest rodzina, bronimy się przed obcymi, przetrwają tylko silne jednostki, które łamią reguły, cel uświęca środki, a bohaterowie to nowocześni kowboje, którzy mierzą się ze złem tego świata w pojedynkę. Jednym zdaniem te seriale podtrzymują status quo.
AZ: Niekoniecznie. Bo choć Don Draper z „Madmen” to biały wysoki hiperprzystojniak z szeroką szczęką, selfmade man i american dream w jednym, a wszystkie kobiety chcą być jego żonami lub chociaż kochankami – on się rozpada. Skrywa tajemnice – jest dzieckiem dziwki i dezerterem wojennym. Wykazujący oznaki paranoi, uzależniony od alkoholu, nawiązujący setny romans traci kontrolę nad swoim życiem. Nosi maskę supermana, ale my widzimy, że nie ogarnia. Nawet kobiety zaczynają go traktować jak męską prostytutkę.
AM: Kryzys męskości to kolejny amerykański topos. Jeden z mitów
backlashu głosi, że kryzys ów wynika ze wzmocnienia pozycji kobiet. Mamy więc Patty Hewes jako rosnącego w siłę potwora i Dona Drapera, który upada.
AZ: Jako pozytywny element kryzysu męskości można traktować serialową demistyfikację wojen. W „Boardwalk Empire” bohater wrócił niedawno z I wojny światowej. Niby przemawia na wiecu i sprzedaje patriotyczny kit, ale za kulisami jest straumatyzowanym, zniszczonym, zdemoralizowanym przemocą człowiekiem, a jego opowieść, potraktowana serio, ma wydźwięk pacyfistyczny. W „Madmen” drugoplanowy bohater, który dobrowolnie jedzie do Wietnamu, to damski bokser, żałosny macho o nikłym poczuciu własnej wartości, który podreperowuje ego, zostając żołnierzem.
KK: W „Homeland” ani żona, ani kumple nie pytają weterana z Afganistanu o jego przeżycia. Nikt nie chce wiedzieć, czego doświadczył.
AZ: Wojenni bohaterowie tych seriali tracą status podmiotów działających: zabijałem, zwyciężałem, wyzwalałem, okupowałem. Okazują się pionkami wykorzystanymi w grze mocarstw. Wszyscy cierpią na zespół stresu pourazowego. I tu wkracza terapia. Obecna w niemal wszystkich serialach, w niektórych – takich jak „Intreatement”, „United States of Tara” czy „Tell me You love me” – przysłowiowa kozetka odgrywa rolę kluczową.
AM: Całe amerykańskie społeczeństwo jest na terapii. W Polsce rolę terapeutyczną pełnią bardziej talk-shows. Dzięki opowieściom innych tworzymy opowieść o sobie. Słuchając zwierzeń osób trzecich, ubieramy w narrację świat własnych przeżyć i dzięki temu określamy, kim jesteśmy.
AZ: W co drugim serialu pojawia się diagnoza choroby psychicznej, najczęściej dwubiegunowej.
ŁS: To choroba bardzo filmowa. Schizofrenia jest zbyt szalona, depresja – nudna. A choroba dwubiegunowa odzwierciedla dwie strony życia i wieloznaczność osobowości bohaterów. Wszechobecny wątek terapii w serialach afirmuje wrażliwość i autorefleksyjność. Bohaterem nie jest już twardziel, lecz czujący, popełniający błędy człowiek z trudną przeszłością. Ale seriale pełnią także funkcję diagnostyczną. Czy jeszcze trzymam się normy? Czy jeszcze jestem mężczyzną? Czy zrobiłem coś złego? Na kogo mogę liczyć? Co to znaczy być kobietą? Co ma być celem życia? Skoro na podobne pytania szukamy odpowiedzi także w serialach, znaczy to, że są one o zagubieniu i utracie zdefiniowanych odgórnie tożsamości. Seriale aspirują do roli terapeutycznej.
AW: No właśnie. Od czego zależy częstotliwość, z jaką oglądacie seriale? Ja po długim okresie codziennego oglądania zaliczyłam wielomiesięczną przerwę, gdy moje życie nabrało tempa, intensywności i emocji.
AM: Kiedy moja koleżanka miała kryzys w związku, mówiła: oglądam wszystko jak leci – „Klan”, „Modę na sukces”, „M jak miłość”. Przynosi mi to ulgę.
AZ: Ja dostaję seriale od przyjaciółki. Zaczęłam traktować je jak książki, tylko że do oglądania. Mam z nich dużą przyjemność poznawczą, a zarazem oglądam je jak niegdyś telewizor: w celach relaksacyjnych. Po ciężkim dniu pomagają mi zająć głowę czymś niezobowiązującym i zasnąć. Przez to, że są takie nowoczesne, mogę je oglądać bezkarnie bez poczucia, że się zeszmacam, oglądając byle co.
ŁS: W trakcie moich badań spotkałem parę, która wspólnie oglądając serial i dyskutując nad losami bohaterów, przedefiniowywała swój związek i rozwiązywała własne kryzysy. Inna pani, która udzielała mi wywiadu, niańcząc wnuki, zwierzała się, że jej mąż nie umie mówić o emocjach, więc ona, oglądając seriale, uczy się, jak z nim rozmawiać. Jedno młode, bardzo zapracowane małżeństwo z małym dzieckiem w trakcie wieczornej emisji dyskutowało, jak najskuteczniej rozwiązać serialowe problemy, jeśli trafią im się w życiu. Seriale to czasem nie tyle terapia, ile coś w rodzaju treningu.
KK: Moja mama po kilku latach oglądania polskich seriali zaczęła używać zwrotów w rodzaju: córko, musimy porozmawiać.
AM: W mojej rodzinie każdy mieszka w innym mieście. Kiedy się spotykamy, rozmowa początkowo nie klei się. Pytanie w rodzaju: Oglądałaś ostatni odcinek „Barw szczęścia?” rozluźnia atmosferę i pozwala przejść do wątków osobistych. Serial jest łącznikiem.
AZ: Czy seriale oglądają głównie kobiety?
ŁS: Kiedyś niemal wyłącznie one, z powodu czego były dyskryminowane. Na polskiej wsi kobiety powyżej 70. roku życia opowiadają, że mężczyźni z nich żartują: babska Bonanza. Ale znaczy to, że oni też oglądali serial "Bonanza" i że są seriale dla mężczyzn! Starsi panowie teoretycznie oglądają wiadomości, ale wyśmiewając żony, jednocześnie zaglądają im przez ramię. W średnim pokoleniu zdarzają się małżeństwa, które oglądają razem i dyskutują przy tym o problemach dzieci. W jednej z rodzin, z którą ostatnio przeprowadzałem wywiad, panowała sytuacja jak z „M jak Miłość”. Jeden z synów od dłuższego czasu mieszkał ze swoją dziewczyną bez ślubu i rodzice, oglądając serial, żywo o tym dyskutowali. Powiedzieli mi, że na początku bardzo im się to nie podobało, ale w serialach widzą, że nie ma ludzi tylko złych, każdy ma swoje racje, dlatego to akceptują. W pokoleniu trzydziestolatków istnieje podział na seriale dla kobiet, dla mężczyzn i te do wspólnego oglądania. „Madmen” czy „Boardwalk Empire” można oglądać z kolegami, znakomicie odnajdując się w stylu: klepiemy sekretarki po tyłku. Ten sam serial może zdobyć tradycyjnie męską widownię, a równocześnie kobietom wydać się znakomitą krytyką seksizmu.
Opracowała Anna Zawadzka
[1] Łukasz Sokołowski przygotowuje pracę doktorską pt. „Serial jako element praktyk społecznych” i pracuje nad projektem badawczym „Między globalnością a lokalnością: oglądanie seriali jako taktyka społeczna i tworzenie mediatyzowanego obrazu rzeczywistości przez mieszkańców wybranej społeczności lokalnej”. Prowadzi badania porównawcze w województwie podkarpackim i mazowieckim.
[2] Ien Ang, „Watching Dallas: Soap Opera and the Melodramatic Imagination”, Routledge, Nowy Jork 1996.
[3] Lila Abu-Lughod, „Dramas of Nationhood. The Politics of Television in Egypt”. The University of Chicago Press, Chicago–London. 2006.
[4] Tania Modleski, „Loving with a Vengeance: Mass Produced Fantasies for Women”, Archon Books, Hamden 1982.
[5] Elaine Showalter, „Hystories. Hysterical Epidemics and Modern Media”, Columbia University Press, New York 1997.
Tekst pochodzi z kwartalnika „Bez Dogmatu”
Na zdjęciu: bohaterowie sezonu V serialu "Mad Men". Fot. Wikimedia Commons