Z okazji przypadającej dziś 20. rocznicy śmierci Willy'ego Brandta, prezentujemy tekst Bartosza Machalicy poświęcony jego postaci.
Niewiele jest zdjęć, które obiegły prasę w każdym niemal zakątku globu a dzisiaj ilustrują niejeden podręcznik historii. Jednym z nich jest fotografia przedstawiająca Willy’ego Brandta klęczącego przed Pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie. To zdjęcie, szczególnie w Polsce, stało się głównym skojarzeniem z Brandtem. Adenauer pojednał Niemcy z Zachodem. Brandt znormalizował stosunki ze Wschodem. To swoją polityką wschodnią niemiecki kanclerz w pełni zasłużył na przyznaną w 1971 roku Pokojową Nagrodę Nobla.
Brandta nie sposób jednak sprowadzić tylko do polityki wschodniej. Był także wielkim przywódcą niemieckiej, europejskiej i światowej socjaldemokracji. Kochanym, opluwanym, potem znowu kochanym, a na końcu po prostu szanowanym. Przez 16 lat był przewodniczącym Międzynarodówki Socjalistycznej. Przez 23 lata stał na czele SPD i pod względem długości przywództwa ustępuje tylko Augustowi Beblowi, wielkiemu przywódcy SPD w czasach wilhelmińskich. Jest pewna symbolika w tym, że Brandt przyszedł na świat w roku, w którym zmarł Bebel…
Inny świat
Willy Brandt, a właściwie Hebert Frahm w 1913 roku w Lubece w rodzinie robotniczej. Nazwisko Frahm przyjął po matce. Swojego ojca nie poznał do końca życia. Brandtem uczyniła go dopiero polityka, pseudonim ten przyjął na emigracji politycznej w Norwegii. Jeszcze w latach 60. i 70. chadecy i sprzyjająca im prasa pozwalały sobie na sugestie, że nieślubne dziecko nie jest godne być niemieckim kanclerzem [sic!]. Przyszłego kanclerza wychowywała matka, dziadkowie oraz… ruch robotniczy. Socjaldemokraci tworzyli wówczas własny świat alternatywny wobec mieszczańskiego państwa i jego instytucji mieszczańskiego państwa. W tym czasie miliony niemieckich robotników i ich dzieci kopało piłkę w robotniczych klubach sportowych, muzykowało w robotniczych ogniskach muzycznych, czy wyjeżdżało na wycieczki rowerowe w gronie robotników-cyklistów. Podczas wakacji malcy tworzyli obozy w postaci republik dziecięcych. Jednym z nich był przyszły kanclerz. To – trudne dzisiaj do wyobrażenia – uznanie ruchu robotniczego za własną rodzinę cechowało Brandta do śmierci. Nad funkcje państwowe znacznie wyżej cenił te partyjne. Ze stanowiskiem kanclerza rozstał się - pomimo trudnych okoliczności – niemal z poczuciem ulgi. Międzynarodówką Socjalistyczną kierował niemal do śmierci.
W cieniu Hitlera
Do SPD młody Frahm wstąpił jako siedemnastolatek – wbrew statutowi, który dopuszczał członkostwo od 18 roku życia. Nie był jednak pokornym dzieckiem partii. Był rok 1930. Wielki kryzys dotarł do Niemiec, a na kryzysie tuczył się Hitler i jego NSDAP. Przyszły przewodniczący SPD otwarcie kontestował linię kierownictwa swojej partii, która bez walki oddawała kolejne instytucje państwowe prawicy, licząc na to, że powstrzyma to przed dojściem do władzy Hitlera. Nie powstrzymało. Symbolem tej polityki było niewystawienie przez SPD w wyborach prezydenckich własnego kandydata i poparcie starego reakcjonisty Hindenburga, byle tylko urzędu tego nie zdobył Hitler… Jak wiemy Hindenburg po kilku latach oddał Hitlerowi władzę na złotej tacy. Frahm odchodzi w 1931 roku z SPD i staje się jednym z liderów Socjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec (SAPD). Domaga się wspólnego frontu antyfaszystowskiego socjaldemokratów i komunistów a w dalszej kolejności stworzenia „socjalistycznej partii jedności”. Tylko ona - w opinii Frahma – może powstrzymać Hitlera. Apele te nie zyskają poparcia. Już na emigracji Brandt weźmie udział w wielkiej debacie na temat „Dlaczego Hitler doszedł do władzy?”. Stanie na stanowisku, że główna wina leżała po stronie kierownictwa SPD, które było nastawione wrogo do współpracy z komunistami i lękało się użycia partyjnych i związkowych bojówek przeciwko nazistom. Innego zdania byli liderzy SPD, jak chociażby powojenny przewodniczący tej partii Kurt Schumacher. Obwiniali oni przede wszystkim KPD argumentując, że to komuniści nie chcieli bronić Republiki Weimarskiej, wobec której okazywali wrogość, podobnie jak wobec SPD, którą to partię mieli w zwyczaju nazywać mianem „socjalfaszystów”. Spór do dzisiejszego dnia pozostaje nierozstrzygnięty…
Skandynawska lekcja
Młody Frahm był zwolennikiem hasła „Republika to niewiele, socjalizm naszym celem”. Mówiąc inaczej, owszem bronimy demokracji, ale walczymy o więcej. To hasło dobrze charakteryzuje program SAPD, której Frahm niebawem stał się przedstawicielem w Norwegii. Na emigrację udał się w ostatniej chwili. W celu zmylenia gestapo przyjął pseudonim, pod którym za kilkadziesiąt lat miał stać się znany niemal pod każdą szerokością geograficzną. SAPD była typową partią lewicy socjalistycznej. Wobec ZSRR miała stosunek złożony. Doceniała socjalistyczne przemiany, krytykowała natomiast praktykę władzy Stalina. „ZSRR- tak, Stalin – nie” ten azymut myślowy jeszcze długo miał kierować Brandtem. W pewnym sensie przypomina to historię Norweskiej Partii Pracy, z którą Brandt od razu nawiązał bliskie kontakty. Norwescy socjaldemokraci początkowo przystąpili do Kominternu, aby opuścić jego szeregi w 1923. Niezależnie od tego faktu norweska socjaldemokracja uchodziła wówczas za najbardziej radykalną w Europie, co Brandtowi rzecz jasna odpowiadało. Pod wpływem wielkiego kryzysu kapitalizmu norwescy socjaldemokraci dokonują jednak gwałtownego zwrotu programowego. Zamiast kapitalizm dobijać, chcą go reformować, a robotników i chłopów chronić przed skutkami kryzysu. Ten program wynosi ich do władzy, społeczeństwu przynosi wymierne korzyści. Twardy marksista Brandt zaczyna patrzeć na te rozwiązania życzliwym okiem – wszak sprawdzają się w praktyce. Jest rozdarty pomiędzy pragmatyzmem norweskiej socjaldemokracji, a czystością doktryny.
Na froncie, bez karabinu
Rozdarcie będzie też jego udziałem podczas wyprawy do Hiszpanii. Jego historia przypomina losy George’a Orwella. Obaj przyjeżdżają na wojnę domową w Hiszpanii, jako korespondenci lewicowej prasy. Obaj trafiają do Katalonii. Obaj obserwują kluczowy konflikt w obozie lewicy. Po jednej stronie stają komuniści i rząd frontu ludowego, po drugiej anarchiści i lewicowi socjaliści. Pierwsi stoją na stanowisku, że najważniejsze jest zwycięstwo w wojnie domowej, rewolucyjne zmiany toczone podczas wojny będą tylko osłabiać potencjał militarny Republiki. Druga strona przeciwnie, uznaje rewolucję za warunek zwycięstwa w wojnie, entuzjazm wywołany rewolucją ma poprowadzić lewicę do zwycięstwa. Partia Brandta – to również łączy go z Orwellem – sympatyzuje z Robotniczą Partią Zjednoczenia Marksistów (POUM), lewicowo-socjalistycznym ugrupowaniem oskarżanym przez komunistów o „trockizm”. Brandt z bolącym sercem obserwuje jak zainstalowana w Hiszpanii radziecka tajna policja rozprawia się z towarzyszami z POUM. W przeciwieństwie jednak do Orwella w sprawach zasadniczych przyznaje jednak rację komunistom – najważniejszym priorytetem powinno być zwycięstwo w wojnie domowej. Jeszcze jedna rzecz odróżnia Brandta od Orwella. W odróżnieniu od autora „W hołdzie Katalonii” nie zamienia pióra na karabin i włącza się do walki. Wraca do Norwegii , gdzie spędzi kolejne lata, jako dziennikarz lewicowej prasy. Gdy państwo to stanie się zagrożone niemiecką inwazją, przez zieloną granicę ucieknie do neutralnej Szwecji. Od norweskiego rządu na emigracji otrzyma natomiast norweskie obywatelstwo. Niemieckiego został kilka lat wcześniej pozbawiony przez nazistów. W Szwecji trwa proces zbliżania się do socjaldemokracji. Działa w tzw. małej międzynarodówce, skupiającej lewicowych szwedzkich intelektualistów i lewicowych emigrantów.
Długi marsz
Do Niemiec wraca jako norweski korespondent na proces norymberski. Pełnił także funkcję attaché prasowego norweskiej misji wojskowej przy Sojuszniczej Radzie Kontroli Niemiec. Swoją przyszłość – pomimo poważnych rozterek – wiąże jednak z Niemcami. Zostaje przedstawicielem SPD przy Sojuszniczej Radzie Kontroli w Berlinie. Staje się protegowanym Ernsta Reutera, socjaldemokratycznego burmistrza Berlina (zachodniego), który pomimo swojej komunistycznej przeszłości (był komisarzem w Republice Niemców Nadwołżańskich) będzie symbolem oporu miasta w okresie alianckiego mostu powietrznego. Berlinem Zachodnim – wyspą w komunistycznym morzu – socjaldemokraci rządzą praktycznie bez przerwy. Jednym z następców Reutera zostaje Brandt, który będzie musiał stawić czoła kolejnemu wielkiemu kryzysowi w postaci budowy muru berlińskiego. Niegdysiejszy sympatyk Związku Radzieckiego nie szczędzi w tych dniach komunistom najcięższej krytyki. Urasta już wówczas do rangi jednego z narodowych symboli, ba staje się nawet pieszczochem prasy koncernu Axela Springera. Nie na zawsze – dodajmy. Dla enerdowskiej propagandy staje się połączeniem „trockisty” i „sługusa imperializmu”. Nic dziwnego, że w 1961 Brandt po raz pierwszy rzuca rękawice Adenauerowi i jest w wyborach kandydatem SPD na urząd kanclerza. Kampania jest brudna. Wówczas po raz pierwszy Brandt stanie się bohaterem afery „szpiegowskiej”. Media ujawnią, że jego kochanka była agentką Stasi. Po prawdzie była też agentką zachodnioniemieckich służb… Lewica przegrywa, ale SPD uzyskuje większe poparcie niż w poprzednich wyborach. Jest to już inna partia. „Aparatczyka” Ericha Ollenhauera zastępuje energiczny Brandt. Po zjeździe 1958 roku w Bad Godesberg partia odchodzi ostatecznie od marksizmu. Kolejne wybory – pomimo wielkich nadziei – też nie przyniosą sukcesu. Nie pomaga nawet zaangażowanie licznego grona intelektualistów z Guntherem Grassem, który objeżdża kraj zachęcając do głosowania na lewicę. SPD znowu poprawia swój wynik, ale CDU/CSU jest nie do pokonania. W trakcie tej kadencji pęka jednak koalicja chadeków z liberałami i powstaje wielka koalicja CDU/CSU-SPD. Brandt zostaje w niej wicekanclerzem i ministrem spraw zagranicznych. Przełożonym byłego emigranta antyfaszysty jest były członek NSDAP Kurt Georg Kiesinger… Rozpoczynają się przygotowania do polityki wschodniej. Jeszcze kilka lat wcześniej Brandt na zjeździe SPD przemawiał na tle mapy Niemiec z 1937 roku i mówił o „prawie do ziem ojczystych”. Słynny Herbert Hupka jest wówczas członkiem SPD…
Kanclerz czasów przełomu
Teraz jednak pokojową politykę wschodnią popierają nie tylko socjaldemokraci oraz liberałowie, ale i większość społeczeństwa. Kampania wyborcza w 1969 roku toczy się wokół kwestii polityki zagranicznej. I przynosi sukces SPD. Socjaldemokraci tworzą koalicję z liberałami i po raz pierwszy od 1930 roku i czasów Hermanna Muellera Niemcy mają socjaldemokratycznego kanclerza! Sukces niespodziewany, ale wychodzący naprzeciw zmianom w nastrojach społecznych. SPD będzie rządzić przez następne 13 lat. Zmienia się również partia. Na skutek rewolty młodzieżowej roku 1968 SPD przesuwa się na lewo. Do łask wraca zwrot „towarzyszu”. Brandt w latach 60. sytuujący się na prawym skrzydle partii przesuwa się do centrum. Jako dawny radykał ma wiele zrozumienia dla młodzieżowego radykalizmu. Jako antyfaszysta skutecznie integruje z Republiką młodzież buntującą się przeciwko nazistowskiej przeszłości pokolenia rodziców. Popełnia jednak poważny błąd popierając tzw. prawo przeciwko radykałom, w myśl którego od pracy w szkolnictwie, administracji i w innych instytucjach państwowych zostają odsunięte osoby swego czasu związane z radykalnym ruchem studenckim. W okolicznościach typowej niemieckiej skrupulatności urzędniczej prawo to łamie życie wielu młodym ludziom. Co ciekawe temu aktowi prawnemu sprzeciwia się nawet Helmut Schmidt, czołowy reprezentant prawego skrzydła partii. Brandt podejmuje jednak decyzję, którą uzna potem za jeden z największych błędów politycznych. To nie było zbyt wiele, Brandt nie potrafi jednak rządzić gabinetem twardą ręką, poszczególni ministrowie i liderzy SPD są skłóceni, kwestionowane są zdolności przywódcze Brandta. Laureat Pokojowej Nagrody Nobla dostaje propozycję objęcia urzędu Prezydenta. Byłoby to świetne wyjście z sytuacji dla Brandta, ten jednak ani myśli odsunąć się na boczny tor. Do czasu…
Stasi ubolewało
Ze stanowiska kanclerza rezygnuje na skutek tzw. afery Guillaume. Chociaż dopuszczenie do otoczenia kanclerza szpiega Stasi kompromituje przede wszystkim zachodnioniemieckie służby. Po latach były szef wywiadu Stasi Markus Wolf wyrazi ubolewanie, że działania jego służby zakończyły się dymisją Brandta. Od Wolfa dowiedzieliśmy się także, że aby ocalić politykę wschodnią RFN Stasi kupowała głosy posłów prawicy podczas głosowania nad wotum nieufności dla rządów Brandta. Poniekąd równoważyło to identyczne zabiegi chadeków cieszących się potężnym wsparciem wielkiego kapitału. Ubolewanie enerdowskich prominentów jest więc chyba szczere. Mleko się jednak rozlało. Brandt przestaje być szefem rządu, ale nie rezygnuje z kierowania SPD. Do funkcji szefa partii dochodzi niebawem kierowanie Międzynarodówką Socjalistyczną.
Walka trwa
Brandt jest w swoim żywiole. Koordynuje politykę wsparcia – także finansowego – dla hiszpańskich i portugalskich socjalistów, którzy walczą z prawicowymi dyktaturami, a niebawem również z komunistycznymi rywalami. Międzynarodówką kieruje wówczas wybitne trio przywódcze składające się oprócz Brandta także z Olofa Palmego i Bruno Kreisky’ego. To wówczas MS staje się organizacją globalną, szczególnie aktywnie wspierającą ruchy antyimperialistyczne w Ameryce Środkowej oraz Południowej, co skutkuje częstym wchodzeniem w konflikt ze Stanami Zjednoczonymi. Kreisky i Palme aktywnie angażują się również w kwestię palestyńską. Brandt staje zaś na czele Komisji Północ-Południe, która jako jedna z pierwszych zwróci uwagę na znaczenie tej osi podziału świata. Również jako jedna z pierwszych wysunie postulat podatku Tobina, czyli globalnego podatku od transakcji finansowych. W latach 80. pomimo zimnowojennego klimatu w stosunkach międzynarodowych dba o utrzymanie kontaktów SPD z rządami i partiami po drugiej stronie żelaznej kurtyny.
W polityce wewnątrzpartyjnej stara się zachowywać lojalnie wobec kanclerza Schmidta. Po upadku jego rządu skłania się jednak ku lewemu, antymilitarystycznemu skrzydłu partii. Jako jeden z pierwszych opowiada się za strategicznym zbliżeniem z Zielonymi, których polityczne sukcesy w latach 80. budzą raczej niechęć u wielu członków SPD.
Koniec wieńczy dzieło
Zwieńczeniem jego życia jest upadek muru i zjednoczenia Niemiec. Dla Brandta, który jako burmistrz Berlina mógł tylko bezradnie obserwować wznoszenie muru była to historyczna chwila. W sprawie zjednoczenia Niemiec wchodzi w ostry konflikt z młodym pokoleniem liderów SPD. Politycy pokroju Oscara Lafontaine’a myślą w kategoriach postnarodowych, bliższa jest im Europa regionów, niż koncepcja państwa narodowego. Brandt twardo sprzeciwia się wyrzuceniu państwa narodowego na śmietnik historii i domaga się poparcia SPD dla zjednoczenia Niemiec. W tej kwestii to jemu historia przyznała rację.
Willy Brandt był ostatnim wielkim przywódcą niemieckiej socjaldemokracji. Ostatnim, który wywodził się z klasy robotniczej. Ostatnim, który był autorytetem uznawanym w każdym niemal zakątku świata. Za czasu swoich rządów Brandt ukuł termin Neue Mitte, nowy środek. Do tego terminu po jego śmierci powrócił zwycięski kanclerz Gerhard Schroeder. Treść była jednak zupełnie inna. Romans z neoliberalizmem przyniósł w ostatecznym rozrachunku największy kryzys w historii SPD. Dzisiaj powoli socjaldemokracja podnosi się z tego kryzysu. Przemyślenie biografii Brandta może być w tym procesie pomocne.
Również polskim politykom warto polecić lekturę książki Petera Mersburgera, która na polskim rynku wydawniczym ukazała się staraniem Fundacji im. Friedricha Eberta (Peter Mersburger, Willy Brandt 1913-1992. Wizjoner i realista, tłum. Anna Wziątek, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2011, s. 706.).
Bartosz Machalica
Skrócona wersja tekstu ukazała się w tygodniku "Przegląd".