Sytuacja gospodarcza Węgier jest dramatyczna. Konserwatywny premier Viktor Orbán umacnia autokratyczny system rządów. Zaostrzają się konflikty społeczne, a Romowie zapowiedzieli utworzenie samoobrony przed atakami bojówek nacjonalistycznych. Przed parlamentem głodował Ferenc Gyurcsány, były socjalistyczny premier. Głodówka była protestem przeciw planom rządu Orbána wprowadzenia obowiązku rejestracji przedwyborczej. Do tej pory rejestry uprawnionych do głosowania prowadziła komisja wyborcza. Nacjonalistyczno-konserwatywne władze chcą jednak, aby oddać głos mógł tylko ten, kto zarejestruje się najpóźniej dwa tygodnie przed dniem wyborów. Nowe prawo wyborcze umocniłoby pozycję obozu rządzącego i pozbawiłoby opozycję szans na zwycięstwo.
Sytuacja gospodarcza Węgier jest dramatyczna. Konserwatywny premier Viktor Orbán umacnia autokratyczny system rządów. Zaostrzają się konflikty społeczne, a Romowie zapowiedzieli utworzenie samoobrony przed atakami bojówek nacjonalistycznych.
Polityczna jesień nad Balatonem rozpoczęła się od głodówki. Prowadził ją przez ubiegły tydzień były przywódca Węgierskiej Partii Socjalistycznej (MSZP) Ferenc Gyurcsány, premier w latach 2004-2009. Obecnie stoi on na czele małej Koalicji Demokratycznej (DK), którą założył w październiku 2011 r. W sondażach DK ma poparcie zaledwie kilku procent wyborców. W głodówce byłemu szefowi rządu towarzyszyli trzej najbliżsi współpracownicy. Na placu Kossutha przed gmachem parlamentu stanęło pięć namiotów. Cztery służyły głodującym jako sypialnie, w piątym Gyurcsány i jego towarzysze przyjmowali dziennikarzy oraz sympatyków. Politycy Koalicji Demokratycznej przez tydzień trwali (podobno) tylko o wodzie i herbacie. Dyrektor biura parlamentu László Kövér zdecydował, że za zajęcie tej części placu Kossutha DK musi zapłacić 130 tys. forintów.
Protest przed parlamentem
Głodówka była protestem przeciw planowanemu przez rząd Orbána wprowadzeniu obowiązku rejestracji przedwyborczej. Do tej pory rejestry uprawnionych do głosowania prowadziła komisja wyborcza. Nacjonalistyczno-konserwatywne władze chcą jednak, aby oddać głos mógł tylko ten, kto zarejestruje się najpóźniej dwa tygodnie przed dniem wyborów.
„Dramatyczna sytuacja kraju wymaga dramatycznej reakcji. Nasza głodówka ma być spektakularnym gestem politycznym. Chcemy przełamać apatię i milczenie narodu węgierskiego, który bezwolnie poddaje się autokratyzmowi rządzącej prawicy”, stwierdził Gyurcsány. Wyraził też nadzieję, że do akcji włączą się inne ugrupowania opozycyjne oraz obywatele odrzucający antydemokratyczne metody Fideszu.
Głodówka byłego premiera odbiła się w świecie głośnym echem, jednak węgierscy komentatorzy przyjęli ją pobłażliwie, jako próbę zaistnienia. Gyurcsány nie cieszy się w kraju zbytnim szacunkiem, wielu uważa go za politycznie martwego. Za jego rządów socjaliści lekkomyślnie trwonili zasoby państwa, a i on się wzbogacił. W 2006 r. przyznał się do kłamstw swojej partii („Przez ostatnie półtora roku kłamaliśmy rano, wieczorem i w nocy”), co wywołało protesty społeczne, skompromitowało lewicę i utorowało Fideszowi drogę do władzy (trzeba jednak podkreślić, że socjaliści nie zawłaszczyli państwa ani nie stłamsili mediów jak rząd Orbána).
Podczas głodówki Gyurcsánya w gazetach pojawiły się więc tytuły: „Bardzo zamożny biznesmen prowadzi strajk głodowy”. Dziennik „Pester Lloyd” stwierdził ironicznie, że były szef rządu najbardziej ze wszystkich polityków zbliżył się do zwykłych obywateli, którzy muszą głodować, bo nie stać ich na jedzenie. Inni publicyści podkreślają jednak, że były przywódca socjalistów nie jest wprawdzie postacią świetlaną, ale walczy o słuszną sprawę.
Rząd Orbána już raz przeprowadził reformę wyborczą – zmniejszył liczbę parlamentarzystów oraz utworzył nowe okręgi wyborcze w sposób, który zapewni sukces Fideszowi. Istnieją obawy, że wprowadzenie obowiązku przedwyborczej rejestracji jeszcze bardziej umocni pozycję obozu rządzącego i pozbawi opozycję szans na zwycięstwo. Zarejestrują się ludzie świadomi politycznie, związani z systemem. Obowiązku tego nie spełnią obywatele niezainteresowani polityką oraz przeważnie niewykształceni Romowie, zazwyczaj głosujący na lewicę. Populacja Węgier to 10 mln obywateli, z czego co najmniej 800 tys. stanowią Romowie.
Popularność Fideszu spada. Według sierpniowego sondażu instytutu Ipsos, 53% Węgrów nie zamierza iść na wybory lub nie wie, na kogo głosować. W całym społeczeństwie Fidesz może liczyć na 17% głosów, wśród tych, którzy mają zamiar głosować – na 37%. W 2010 r. Fidesz uzyskał 54% poparcia, co dało mu absolutną większość w parlamencie.
Opozycja jest podzielona i słaba. Sondaże dają socjalistom 31% poparcia obywateli zdecydowanych na udział w wyborach, a szowinistom z Jobbiku – 19%. Orbán i jego poplecznicy zamierzają zapewnić sobie zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w 2014 r. poprzez manipulację ordynacją wyborczą.
Dziennik „Hajdupress” odniósł się do protestu byłego premiera z pewną sympatią, ale stwierdził, że głodówka powinna być prowadzona aż do skutku. Rząd jednak i tak wprowadzi obowiązek rejestracji przedwyborczej, więc gdyby Gyurcsány i jego przyjaciele byli konsekwentni, czekałaby ich śmierć głodowa.
Viktor Orbán sprawnie i cynicznie ustanowił autokrację. Fidesz obsadził swoimi ludźmi wszystkie instytucje państwowe i wprowadził prawie 400 nowych ustaw. Opanował środki masowego przekazu. W ubiegłym roku z mediów publicznych zwolniono 900 dziennikarzy – niepokornych lub tylko nieskłonnych do utrzymywania wymaganego poziomu serwilizmu. Trwa dobijanie ostatnich niezależnych mediów. Władze pod błahym pretekstem odebrały licencję Klubrádió, a lewicowo-liberalne radio Neo FM zostało odcięte od reklam i zbankrutowało. Upadłość grozi lewicowemu dziennikowi „Népszava”, który ukazuje się od ponad stu lat. Nawet dziennik „Népszabadság”, przedstawiciel niezależnych środków masowego przekazu, może zostać sprzedany prawicowemu inwestorowi.
Kobiety do rodzenia!
Na razie „Népszabadság” próbuje bronić demokracji. Ostatnio opublikował artykuł „Rodzić dzieci! Ciemności w węgierskim parlamencie”. Rząd bowiem sprzeciwia się wprowadzeniu do kodeksu karnego paragrafu o przemocy w rodzinie. Podczas debaty w legislatywie István Varga z Fideszu oświadczył: „Najważniejszym zadaniem kobiet i dam, zwłaszcza młodych dam, jest rodzenie dzieci. Jeśli każda z nich urodzi dwoje, troje, czworo dzieci jako dar dla ojczyzny, wszyscy będą szczęśliwi. Po wykonaniu tej misji każda kobieta może spełniać się w inny sposób, np. w pracy”. Stwierdził też, że w rodzinach wielodzietnych przemoc nie występuje.
Władze systematycznie urządzają obywatelom bogoojczyźniane pranie mózgu. Ale system Orbána nie potrafi uzdrowić gospodarki, która w pierwszej połowie roku tkwiła w recesji. W tym czasie poziom inwestycji spadł o 7,1%. Prawie 3 mln osób żyje poniżej granicy ubóstwa. Według opublikowanych w czerwcu danych Węgierskiego Banku Narodowego, 16,3% obywateli ma kłopoty ze spłatą długów (rok wcześniej 11%). Bezrobocie jest wysokie i nie rośnie tylko dlatego, że władze kierują ludzi do różnych, często bezsensownych prac. VAT wynosi 27% i jest najwyższy w Europie. Mimo antykapitalistycznej retoryki rząd najbardziej obciążył podatkami i innymi świadczeniami pracobiorców. Ale kasa państwa świeci pustkami. Orbán próbował pożyczyć pieniądze w Arabii Saudyjskiej i w Chinach – bezskutecznie.
Gwardia Romów
Być może ze względów ekonomicznych Orbán doprowadził do spięcia dyplomatycznego z Armenią. Rząd Węgier zgodził się na wyjazd do Azerbejdżanu Ramila Safarowa, azerskiego porucznika, który w 2004 r. w Budapeszcie zarąbał siekierą armeńskiego oficera. Skazany za tę zbrodnię na dożywocie miał odzyskać wolność najwcześniej w 2036 r.
Władze Azerbejdżanu przyrzekły, że Safarow odbędzie resztę kary w ojczyźnie, ale zabójca został przyjęty w Baku jak bohater, dostał mieszkanie, żołd za osiem lat i awans na majora. Erywań zerwał stosunki dyplomatyczne z Budapesztem.
Premier Orbán zapewne liczył, że w zamian za przekazanie Safarowa bogaty w ropę i gaz Azerbejdżan zakupi węgierskie obligacje państwowe, które na rynkach finansowych mają status śmieci. Te nadzieje nie zostały spełnione. Premier nie tylko spotkał się z krytyką w kraju, lecz także zniechęcił wpływową ormiańską diasporę na świecie.
Orbán nadal krytykuje Unię i instytucje międzynarodowe, ale jego gabinet stara się uzyskać od UE i MFW aż 15 mld euro kredytu ratunkowego.
Nacjonalistyczny rząd doprowadził do konfliktów i podziałów społecznych. Palący stał się problem Romów, których terroryzuje Nowa Gwardia Węgierska, związana z Jobbikiem. Chcąc pozyskać wyborców Jobbiku, władze przejęły jego ksenofobiczną retorykę. Bojówkarze Nowej Gwardii urządzają zaś prowokacyjne przemarsze przez osiedla Romów.
45-letni Ferenc Bago z Peczu uznał, że miarka się przebrała. Ogłosił powstanie gwardii romskiej mającej „chronić Romów, Żydów i inne mniejszości, które czują się zagrożone, aż do czasu przybycia policji”. Bago twierdził, że ma 400 zwolenników, w całym kraju zaś zbierze jeszcze 8 tys. Komentatorzy ostrzegli przed sytuacją podobną do wojny domowej i wyrażali nadzieję, że tylko blefuje. Bago uzyskał umiarkowane poparcie kilku romskich przywódców, jednak zanim na dobre zaczął działać, został aresztowany. Władze stwierdziły, że jako uprzednio karany nie miał prawa zakładać organizacji. Nową Gwardię Węgierską policja oczywiście zostawia w spokoju.
Jan Piaseczny
Artykuł pochodzi z tygodnika "Przegląd".