Od początku XXI wieku wraz z amerykańskim literaturoznawcą Michaelem Hardtem Negri pisze kolejne części swej wielkiej trylogii. Od Imperium przez Multitude do Rzeczy-pospolitej ich książki mają w zamyśle wyprzedzać o krok trwające debaty kreśląc perspektywę nadchodzących zmian społeczno-ekonomicznych. Tymczasem ta druga rewolucja teoretyczna Negriego wyraźnie nie wypala. Rzeczywistość regularnie płata jej autorom psikusa i w konsekwencji wyprzedza ich pomysły. Książki, które miały być zapowiedzią nowego stają się w ten sposób czymś w rodzaju prognozy pogody na wczoraj. Tak było w przypadku Imperium, którego tezy w rok po premierze zdyskredytowała nowa fala euroatlantyckiego imperializmu znana pod nazwą „nieograniczonej wojny z terroryzmem”. Tak jest dziś z Rzeczy-pospolitą, której teorie w dużej mierze unieważnił globalny kryzys.
Demokracja przeciw kapitalizmowi
Hardt i Negri nie mają szczęścia do realnego kapitalizmu, ale trzeba im przyznać, że ich najnowszą książkę czyta się dobrze. I nie chodzi tu tylko o mniej pretensjonalną i hermetyczną niż w „Imperium” retorykę, ale także o zawartość merytoryczną, która jest frapująca i pod wieloma względami inspirująca. Rzecz-pospolita stanowi udaną próbę przywrócenia kwestii własności do debat o współczesnym kapitalizmie, jego systemowych sprzecznościach i możliwych alternatywach. Kładzie także nacisk na siłę i podmiotową rolę odgrywaną w historii przez opór klas pracujących, co jest bardzo ważne w nawale dzieł autorów zafascynowanych potęgą państwa, mediów i wielkich korporacji, którzy traktują społeczeństwa jak bierną masę wystawioną na kaprysy władzy.
Autorzy zaczynają od przypomnienia prawdziwej natury stosunku demokracji i kapitalizmu. Dowodzą, że nasza wiara w związek kapitalizmu z demokracją nie ma żadnych podstaw, ani w historii, ani nawet w liberalnej ideologii. Jej główni reprezentanci za fundament republikanizmu uznawali nie władzę ludu, ale własność i dlatego aż do połowy XX wieku republikańskie państwa kapitalistyczne odmawiały praw politycznych biednym, kobietom i kolorowym. Demokracja torowała sobie drogę w walce przeciwko kapitalistycznej republice własności, a jej nośnikami były ruchy społeczne z robotniczym na czele. Przypomnienie tej ważnej prawdy jest wielką zasługą Rzeczy-pospolitej w chwili gdy zarządzanie kryzysem ekonomicznym w Unii Europejskiej stawia nas w obliczu coraz brutalniejszego ataku na prawa społeczne i sferę socjalną w imię ratowania prywatnych banków. Pozwala to sobie zdać sprawę nie tylko z zagrożenia, jakie dla demokratycznych zdobyczy stanowi polityka wspierania finansjery kosztem tego co wspólne, ale także zrozumieć, że obrona dóbr wspólnych przed prywatyzacją powinna być centralnym elementem strategii wyjścia z obecnego kryzysu. Temu właśnie służy analiza dynamiki zawłaszczania tej dziedziny przez kapitał, która przejawia się dziś najsilniej w dążeniu do prywatyzacji i utowarowienia systemów zabezpieczeń socjalnych (przede wszystkim emerytur) oraz domeny dóbr kulturowych i intelektualnych, a także zasobów naturalnych: wody i genomu roślin uprawnych. Niestety Hardt i Negri nie starają się zarysować ekonomii politycznej i ram historycznych tego procesu zadowalając się dość abstrakcyjnymi rozważaniami o produkcji biopolitycznej i transformacjach składu kapitału, co wywołuje wrażenie, że kapitalizm i używane przezeń technologie rządzą się jakimiś wewnętrznymi, niezależnymi od ludzi prawami – przeciwko czemu zresztą autorzy opowiadają się w innym miejscu.
Wśród innych cennych wątków obecnych w Rzeczy-pospolitej znajdziemy głęboką krytykę europocentryzmu, a także ukazanie, że współczesny kapitalizm nie uwolnił się od najbardziej barbarzyńskich form wyzysku i grabieży. „Rzecz-pospolita” odrzuca też prymat nowoczesności i linearnej wizji historycznego postępu, biorąc stronę sił reprezentujących anty i alternowoczesność. Pozwala to rehabilitować historyczne walki przeciw kapitalizmowi i uniknąć ich dyskredytacji jako przeciwnych postępowi (o co wciąż oskarża się np. ekologów, związki zawodowe czy ruchy chłopskie), a także ukazać znaczenie ruchów tworzących alternatywy wobec kapitalizmu (alterglobalizm).
Krok do przodu, trzy do tyłu
Niestety, zdecydowanie gorzej wypada próba nowego ujęcia sił antykapitalistycznej rewolucji. Autorzy Rzeczy-pospolitej trzymają się tu wielce kontrowersyjnej kategorii „wielości”. Cóż ona miałaby oznaczać? Wielość obejmuje biednych i wykluczonych, robotników i imigrantów, kobiety i gejów, lokatorów i mniejszości. Mimo efektownej formy kategoria ta jest jak worek, w którym znikają wszelkie rozróżnienia między klasami a grupami tożsamościowymi, co sprawia, że jest nie tylko niezdolna do oddania rzeczywistych stosunków łączących i dzielących te kategorie, ale niezdatna do praktycznego użytku. Wielość to wyraz analitycznego i teoretycznego regresu przenoszącego nas w czasy Spinozy, a przede wszystkim każącego nam patrzeć na klasy podporządkowane tak jak je widzą kapitaliści – jako niezróżnicowaną, groźną masę. Na nic się zdadzą zapewnienia, że wielość afirmuje różnice – już sam fakt postawienia w jednym szeregu podziałów klasowych i wynikających z nich obiektywnych nierówności oraz różnic tożsamościowych i opartych na nich dyskryminacji oznacza zepchnięcie analizy strategii władzy i oporu w „noc, w której wszystkie krowy są czarne” (jak pisał Hegel o filozofii Schellinga). Tendencję do ujmowania klas podporządkowanych „z góry” potwierdza utożsamienie wielości z równie mglistym, co oderwanym i archaicznym pojęciem biedoty (które nie m nic wspólnego z analizą procesu pauperyzacji, której w książce kompletnie brak). Tymczasem prawda o współczesnym kapitalizmie jest nieco bardziej skomplikowana. Podtrzymuje on bowiem zasadnicze nierówności klasowe za pomocą generowania różnic statusowych (tożsamościowych), czyli uprawiania polityki „dziel i rządź”. Nieco bardziej uczenie nazywa się to segmentacją siły roboczej – na kobiety i mężczyzn, białych i kolorowych, obywateli i imigrantów, zatrudnionych na stałe i przez agencje pracy tymczasowej – dzięki, której kapitał może szantażować, szachować i w konsekwencji bardziej wyzyskiwać pracowników.
Kolejnymi kluczowymi pojęciami Rzeczy-pospolitej, które nie przekonują są „praca niematerialna” i „biopolityczna”. Odwoływanie się do nich wygląda trochę tak jakby autorzy na siłę chcieli powiedzieć coś, oryginalnego. Tymczasem wyważają drzwi dawno już otwarte (np. przez Marksa) tyle, że przy pomocy trudnego żargonu rodem z francuskiego postmodernizmu. Praca biopolityczna, czyli pewne rodzaje usług, kolektywne tworzenie dóbr intelektualnych i kulturowych w środowisku nowych technologii, kreować ma warunki dla upodmiotowienia i wyzwolenia pracujących. W samej naturze pracy biopolitycznej tkwi zatem ziarno komunizmu rozkładające kapitalistyczny reżim wyzysku.
Ale to rzekome odkrycie nie różni się zbytnio od rozpoznania przez autora „Kapitału” społecznego charakteru produkcji w kapitalizmie, który przeciwstawia się prywatnemu zawłaszczaniu jej owoców. Podobnie z konceptem pracy niematerialnej, która ma polegać na przesunięciu wartości wytwarzanych przez gospodarkę produktów z ich funkcji praktycznej na symboliczno-estetyczną czy intelektualną. Gdy czyta się objawienia Hardta i Negriego o rewolucji polegającej na tym, że kupujemy dziś np. krzesła nie po to, by na nich siedzieć, ale ze względu na modną, markową metkę, designerski styl i prestiż, to przychodzi do głowy pytanie czy aby polska szlachta w końcu XVIII wieku nie sprowadzała sobie mebli z Paryża dokładnie z tych samych powodów? Z kolei twierdzenie, że nowością ma być intelektualny wkład pracownika zupełnie ignoruje fakt, że wkład ów stanowi element kapitalistycznych form pracy i wytwarzania wartości „od zawsze”, o czym Marks pisał 150 lat temu.
Bez robotników, bez ekonomii, bez alternatywy
Co gorsza koncept pracy biopolitycznej i niematerialnej oraz to co ma wynikać z jej upowszechnienia w praktyce społecznej prowadzi do bardzo kapitulanckich wniosków. Mianowicie bardzo przypomina prostackie neoliberalne peany na rzecz globalizacji, usiłujące odesłać klasę robotniczą na śmietnik historii. Hardt i Negri robią to zresztą dyskredytując dotychczasowe formy politycznej podmiotowości pracowników jak związki zawodowe czy kodeksy pracy, i nie proponując nic w zamian. Niczym takim nie są bowiem poetyckie hołdy składane niehierarchicznej, sieciowej wielości, rewolucji edukacyjnej czy powszechnemu dochodowi. Pochwała niehierarchiczności i sieciowości wygląda ładnie, ale ignoruje poważne ograniczenia działań opartych na tych zasadach, widoczne np. w kłopotach Światowego Forum Społecznego czy efemeryczności i małej skuteczności ruchu Oburzonych. Z kolei hasła rewolucji edukacyjnej i powszechnego dochodu zbliżają Hardta i Negriego do neoliberałów rozwiązujących problemy polskiej edukacji przez rozdawanie komputerów, a z nierównościami społecznymi walczących przez zamianę bezpłatnych usług publicznych na świadczenia pieniężne. Doprawdy daleko stąd do jakiejkolwiek rewolucji.
Inny problem Rzeczy-pospolitej to krzyczący brak ekonomii politycznej. Bierze się z niego pozbawiona podstaw teza, że wartość w pracy biopolitycznej jest wytwarzana poza kapitałem. W książce nie znajdziemy ani analizy neoliberalizmu, ani tak doniosłego zjawiska jak finansjeryzacja z jej destabilizującymi konsekwencjami. Nic dziwnego, że autorzy są zupełnie bezradni wobec globalnego kryzysu ekonomicznego i poprzedzającej go ekspansji na kredyt. Nie pomaga im zresztą zastąpienie imperializmu mglistym konceptem imperium i rezygnacja z perspektywy politycznej w analizie międzynarodowego wymiaru ekspansji kapitalizmu. Autorzy nie zauważają zatem, że wyłanianie się nowych biegunów geopolitycznych (Chiny, Indie, Brazylia) w wyniku kryzysu hegemonii amerykańskiej stanowi kolejne potwierdzenie kluczowej roli państwa narodowego w dzisiejszym świecie – podobnie zresztą jak zarządzanie kryzysem ekonomicznym w Europie i Stanach.
Deficyt w ekonomii autorzy Rzecz-pospolitej wetują sobie bezkrytyczną waloryzacją zmian technologicznych naiwnie przypisując nowym technologiom moc sprawczą fundamentalnej transformacji stosunków produkcji. Niewiele się to różni od obietnic wyżywienia ludzkości przy pomocy roślin transgenicznych.
Co wolno prorokowi…
Możliwe jednak, że wszystkie zarzuty, jakie można wysunąć przeciw Rzeczy-pospolitej wynikają z błędnego zaszeregowania tej książki. Szukamy w niej analizy panującego systemu, nieodłącznego odeń imperializmu i sił społecznych, które im się przeciwstawiają. Tymczasem jest to dzieło zupełnie innego rodzaju. Jak zauważył brytyjski antropolog David Graeber nie należy mieć pretensji do autorów takich jak Negri i Hardt, że konstruują wizje nie mające zbyt wiele wspólnego z realnie istniejącym kapitalizmem, bo ich twórczość należy odczytywać jako szczególny typ świeckiego profetyzmu. Prorocy zaś nie muszą przejmować się rzeczywistością, wystarczy, że potrafią natchnąć masy. Jeżeli jednak nasi autorzy chcą być prorokami i w ten sposób umknąć przed merytoryczną krytyką, to także mają kłopot: mimo, że piszą już trzecią książkę obwieszczającą radykalne zerwanie i nowy początek rewolucyjnej transformacji, to natchnionych mas jakoś nie widać. Nauczyciele z Wisconsin, brazylijscy Chłopi Bez Ziemi, rewolucjoniści z Tahrir i Mahalli, górnicy z Asturii i pracownice z podwrocławskiego Chung Hong najwyraźniej nie potrzebują teorii Hardta i Negriego. I całe szczęście.
M. Hardt, T. Negri, Rzecz-pospolita. Poza własność prywatną i dobro publiczne, przeł. Praktyka Teoretyczna, Wydawnictwo Korporacja Ha!art, Kraków 2012.
Przemysław Wielgosz
Recenzja ukazała się pierwotnie w wydaniu internetowym miesięcznika „Le Monde Diplomatique – edycja polska”.