Wydaje się więc, że wszystko jest w porządku. Niestety jednak, jak to często bywa, problem tkwi w szczegółach.
Tematem jednej z ostatnich „Debat” (3.11.2012) była polityka rodzinna, szczególnie zaś urlopy macierzyńskie. Dlatego też z radością przyjąłem zaproszenie do audycji. Wreszcie tematem nie jest trotyl, wyzwiska między politykami, szermierka słowna między PO i PiS-em, lecz doniosła społecznie sprawa.
Dla OPZZ jest to temat interesujący, chociaż nie można go abstrahować od innych zagadnień. Po pierwsze, ponad połowa młodych ludzi nie ma umów etatowych. W związku z tym płatne urlopy macierzyńskie ich nie dotyczą. Proponowane przez rząd rozwiązania w zakresie urlopów macierzyńskich i tacierzyńskich w praktyce dotyczyć będą coraz mniejszej grupy uprawnionych. W związku z tym kluczowe w tym kontekście jest ograniczenie umów śmieciowych. Dlatego podczas „Debaty Trójstronnej” starałem się postawić pytanie: czy ministerstwo pracy i polityki społecznej zamierza cokolwiek zrobić z umowami śmieciowymi? Jeżeli zaś rząd nie będzie ograniczał umów cywilno-prawnych, to powinien odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób pomoże rodzicom, którzy nie mają umów etatowych. Niestety na razie koalicja rządząca nie planuje zmierzyć się z tymi problemami.
Druga kluczowa sprawa dla setek tysięcy młodych ludzi, którzy zastanawiają się nad powiększeniem rodziny, to oczywiście poziom ich wynagrodzeń. Stabilne, wysokie płace są kluczowe dla podjęcia decyzji reprodukcyjnych. Dlatego podstawą całościowej polityki rodzinnej powinna być troska o stworzenie i utrzymanie stabilnych, dobrze płatnych miejsc pracy. Na tym polu również rząd nie podejmuje żadnych istotnych działań. W ciągu ostatniego roku realne płace Polaków zmniejszyły się, a w sektorze publicznym kolejny rok z rzędu mają być zamrożone.
Trzecia ważna kwestia związana z polityką demograficzną to wysokie świadczenia podczas urlopów macierzyńskich i wychowawczych. Niestety w Polsce są one bardzo niskie i selektywne. Płatne urlopy macierzyńskie dotyczą jedynie kobiet zatrudnionych na etat, zaś płatne urlopy wychowawcze są zależne od bardzo niskiego kryterium dochodowego. Rząd się chwali, że je podniósł, ale jest to minimalna podwyżka, a świadczenia pozostają na bardzo niskim poziomie (od 77 do 115 zł miesięcznie plus dodatek do zasiłku w wysokości 400 zł wypłacany do 24 miesięcy). Od listopada 2012 roku świadczenia na urlopy wychowawcze będą wypłacane gospodarstwom, w których średni dochód na osobę wynosi mniej niż 539 zł. Wszystkie inne rodziny będą mogły wziąć jedynie bezpłatny urlop wychowawczy. Warto pamiętać, że inny świat jest możliwy. W większości krajów zachodnich płatne są tak urlopy macierzyńskie, jak i wychowawcze, a świadczenia dotyczą wszystkich rodzin i są o wiele wyższe niż w Polsce.
Wreszcie czwarta sprawa to powszechny dostęp do darmowych lub tanich żłobków i przedszkoli. Rząd obiecuje, że za kilka lat w Polsce każde dziecko będzie miało dostęp do opieki przedszkolnej. Trudno jednak wierzyć w te deklaracje, skoro ekipa Donalda Tuska nie znalazła w budżecie stosownych środków na realizację tego celu. Politycy koalicji rządzącej mówią o wydatkach na ten cel w przyszłym roku wysokości około 570 mln zł. Nawet jeżeli te obietnice zostaną spełnione, będzie to kropla w morzu potrzeb. Dzieci w wieku lat 2-5 jest w Polsce około 1,6 mln. Oznacza to, że rząd w przyszłym roku przeznaczy mniej niż złotówkę dziennie na jedno dziecko.
Oczywiście można się spierać o zakres świadczeń, ich wysokość i uniwersalność. Można też zastanawiać się nad różnymi formami pomocy rzeczowej od państwa, jak chociażby darmowymi podręcznikami. Niestety jednak mediów głównego nurtu te tematy nie interesują. Tak też było w programie „Debata Trójstronna”. I nie chodziło nawet o podejście pracodawców, chociaż reprezentujący Business Centre Club Zbigniew Żurek pozwolił sobie na zaskakujący w swojej szczerości bon mot: „Dla pracodawców najlepiej by było, gdyby pracownicy pracowali 24 godziny na dobę i nie pobierali żadnego wynagrodzenia”. Nieco skonsternowany odparłem, że „szybko umarliby”. Ostatecznie takie rozwiązanie nie opłacałoby się pracodawcom, a już z pewnością nie poprawiłoby sytuacji demograficznej w Polsce. Chyba że pan Żurek po śmierci rodziców czym prędzej zaprzągłby niemowlaki do pracy, ale i one długo by nie pociągnęły.
Znamy jednak podejście do problemu polskich pracodawców: im gorzej dla pracowników, tym lepiej dla pracodawców, czyli dla.. Polski. Trudno powiedzieć, w jaki sposób niskie płace i niestabilne zatrudnienie miałyby zachęcić Polki do rodzenia dzieci, jednak pracodawcy zwyczajnie bronią swoich interesów.
Tym bardziej smuci podejście do problemu większości dziennikarzy. Przed programem wydawało mi się, że nie można zrobić programu o polityce rodzinnej bez pytania o sytuację rodziców i dzieci. Prowadząca „Debatę Trójstronną” Joanna Osińska dowiodła, że jest to możliwe. Jej pytania dotyczyły przede wszystkim tego, jak wydłużenie urlopów macierzyńskich wpłynie na budżet, czy zniosą go pracodawcy i czy nie przyczyni się ono do wzrostu bezrobocia. Zabrakło natomiast pytań o sytuację rodziców, o ich płace, stabilność ich zatrudnienia, o wysokość świadczeń rodzinnych, ceny przedszkoli czy podręczników szkolnych, skalę ubóstwa dzieci. Najwyraźniej prowadząca uznała, że te sprawy są nieistotne w kontekście decyzji o urodzeniu potomstwa. W ten sposób problemy rodziców i dzieci zostały sprowadzone do problemów rządu i pracodawców. Polskie elity medialne i biznesowe są dziwne. Wydaje im się, że wskaźniki dzietności zależą wyłącznie od ich dobrego samopoczucia. A tymczasem w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci.
Piotr Szumlewicz
Tekst ukazał się w ostatnim numerze pisma "Związkowiec".