Z Łukaszem Foltynem rozmawia Przemysław Prekiel.
Przemysław Prekiel: Przyznaj się: uwierzyłeś w trotyl?
Łukasz Foltyn: Nie dowierzałem, ale i nie wykluczałem tego. Tyle że nie przywiązywałem do tego większej wagi - nawet gdyby wykryto trotyl, to przecież nie świadczyłoby to o zamachu... Przecież on mógł pochodzić z rożnych źródeł i w różnym czasie. W ogóle absurdem jest doszukiwanie się zamachu, skoro mamy ewidentne dowody na inne przyczyny katastrofy. Można w końcu powiedzieć tak: nawet gdyby był jakiś zamach przygotowywany, to Polacy sami wyręczyli zamachowców, przede wszystkim niemożnością podjęcia koniecznej decyzji o nielądowaniu w Smoleńsku, w wyniku bałaganu kompetencyjnego i specyficznie polskich stosunków zależności służbowych: za lot odpowiada w gruncie rzeczy pilot, ale jeżeli ma na pokładzie takich zwierzchników jakich miał, to bał się podjąć samodzielną i niezależną decyzję. To wszystko w sprawie przyczyn katastrofy, szkoda że nie nad tym się cała Polska zastanawia, jak te kompetencje uporządkować, nie tylko w tej dziedzinie...
Dlaczego więc tak rzadko słyszy się racjonalne wnioski o katastrofie, a częściej epatuje się zamachem? PiS wygrywa tę wojnę?
Bo tak naprawdę media myślą podobnie jak PiS, że "coś jest na rzeczy", wszyscy czekają aż w końcu wybuchnie ta medialna bomba, że jednak był zamach... Zauważ, że jak pojawił się raport MAK, to media poczekały na reakcję PiS, a potem opinia PiS była punktem odniesienia do dalszych dyskusji. PO to po prostu, jak w wielu innych sprawach, łagodniejsza wersja PiS. Poza tym - a może przede wszystkim - całej elicie jest na rękę, by winy za katastrofę szukać poza Polską i poza Polakami, bo wtedy pojawiłoby się pytanie o jakość naszych elit, które odpowiadają za stan państwa...
Pamiętasz, kto pierwszy zaczął krzyczeć najgłośniej po słynnej publikacji w "Rzeczpospolitej"?
Palikot. To pokazuje, że sprawa jest wykorzystywana do rozgrywek politycznych i to przez tych, którzy za to samo krytykują PiS. To są polityczne hieny.
No właśnie, Palikot od razu zażądał dymisji rządu. Nie uważasz, że po raz kolejny się wygłupił?
Oczywiście, że się wygłupił, ale czego więcej po nim można się spodziewać? Próbuje zaistnieć przy każdej okazji, w myśl zasady: nieważne czy o mnie napiszą dobrze czy źle, ważne że będzie o mnie głośno...
Cezary Gmyz, autor nieszczęsnego artykułu, uchodzi za autora „niepokornego”, obok Ziemkiewicza, Lisickiego, Jankego. Czy dziennikarz niepokorny to dziś przede wszystkim bajkopisarz?
To jest rzeczywiście fenomen... Zamiast kompromitacji, urasta się do miana dziennikarza niepokornego wobec władzy, niezależnie myślącego. Podobnie z Macierewiczem: te wyssane z palca rewelacje nie pogrążają go, ale w pewnych środowiskach nawet dodają splendoru... Może pewna część społeczeństwa chce żyć w wirtualnej rzeczywistości i potrzebuje swoich wieszczów? To na pewno temat warty głębszego zbadania przez socjologów, ale i psychologów, a może i psychiatrów.
W normalnym kraju, ktoś kto napisał takie bzdury zamilkłby na wieki, a już na pewno nie byłby brany pod uwagę. U nas odwrotnie: im napiszesz większe bzdury, tym lepiej. To już reguła?
Myślę że to nie jest tylko specyfika naszego kraju, bo podobne zjawiska mają miejsce gdzie indziej. Jest zapotrzebowanie na dostarczycieli fikcji, także politycznej. Najśmieszniejsze jednak, że ci autorzy oraz ich zwolennicy uważają się za ludzi oświeconych, a tych którzy w te rewelacje nie wierzą - ciemnych i zmanipulowanych. Jest to jakaś społeczna schizma, dwa oddzielne toki rozumowania, to chyba główna linia współczesnych podziałów politycznych. Co ciekawe, ci nieracjonalni (uważający się za racjonalnych) są zwykle też zwolennikami totalnego wolnego rynku.
Oglądałeś już może „Pokłosie”?
Nie oglądałem i nie mam zamiaru. Nie żebym był przeciwnikiem takich filmów, ale nie odczuwam potrzeby czy wręcz obowiązku, żeby go oglądać. Na problem Jedwabnego trzeba spojrzeć szeroko - szukając winy nie tylko w polskim społeczeństwie, ale przede wszystkim w jego elitach, które to społeczeństwo wychowuje. Uważam wręcz, że tak jak kiedyś szykanowano i nienawidzono Żydów, tak teraz za gorszy gatunek ludzi uważa się ludzi biednych, niezaradnych, trwale bezrobotnych. I tym problemem dziś należałoby się zająć w pierwszej kolejności, a na problem antysemityzmu popatrzeć szerzej, także przez pryzmat obecnych stosunków społecznych. Tylko takie spojrzenie będzie wartościowe i może przynieść pozytywne zmiany w społeczeństwie.
Ale mamy jako społeczeństwo chyba jakiś problem z własną odpowiedzialnością? Z przyznaniem się do winy. Taki polski narcyzm...
Tyle, że wymaga się jakiegoś kajania od wszystkich, w takim samym stopniu, czyli według zasad odpowiedzialności zbiorowej. Na to i ja się nie godzę. Jeżeli ktoś nie ma nic wspólnego z antysemityzmem, to dlaczego ma w równym stopniu odpowiadać za innych antysemitów, w dodatku z innego pokolenia, żyjącego w innych, dodajmy że przecież niezwykle trudnych i brutalnych czasach? Mało tego, oczekuje się poczucia winy od zwykłych ludzi, a nie od elit, czyli dokładnie odwrotnie, niż wygląda rozkład win. Polska elita zawsze lubiła obarczać odpowiedzialnością za własne błędy zwykłych ludzi. Bieda to też wina zwykłych ludzi - bo są leniwi itp....
Też się nie czuję antysemitą przecież. Tylko nie godzę się z reakcją niektórych dziennikarzy, polityków i publicystów, którzy skreślają takie filmy, gdyż są "antypolskie". To bardzo groźne. W moim słowniku nie ma czegoś takiego. To przecież sztuka... Zauważ, że prawicowy reżyser Grzegorz Braun stwierdził nawet ostatnio, że należy wystrzelać niektórych dziennikarzy. Jednych to śmieszy, mnie to przeraża...
Poziom emocji między obydwoma obozami - nazwijmy je "liberalnym" i "prawicowym" - jest niezwykle wysoki. A jednocześnie, paradoksalnie, tak niewiele te środowiska różni w sensie merytorycznym... Oba są na przykład zwolennikami państwa, które nie ingeruje w stosunki ekonomiczne, w tych sprawach te obozy się nie spierają. Polacy po prostu nie umieją ze sobą rozmawiać, dogadywać się, zwłaszcza w sprawach publicznych..
Nie przeraża Cię więc atmosfera, która dziś panuje? Walka między dwiema prawicowymi partiami, która rzutuje na całe społeczeństwo? Ta wrogość, podejrzliwość, agresja.
Tyle, że większość społeczeństwa jest poza tym sporem. Jednocześnie wmówiono mu, że innego sporu nie ma i być nie może. Bo nie możemy spierać się o wizję państwa czy podatki, jak chociażby w USA gdzie był to przecież główny temat kampanii wyborczej. Może więc niech się ta elita "powybija" nawzajem - zaznaczam - w cudzysłowie.
Elity są główną wylęgarnią zła?
Nie, nie można tak powiedzieć. Elity żyją po prostu w swoim świecie, żyją swoimi interesami, w oderwaniu od społeczeństwa, a raczej traktując społeczeństwo jak poddanych, którzy muszą pracować na nich, w zamian dostając do oglądania widowisko. Stąd poszukiwanie i drążenie takich absurdalnych, z puntu widzenia społeczeństwa nieistotnych tematów. Elita musi się czymś zajmować.
Skoro elity są oderwane od rzeczywistości, to dlaczego ludzie się nie buntują? Bo jak na razie to tylko i wyłącznie prawica potrafi wyjść gromadnie na ulice. No, chyba że przyjmiemy, iż buntem jest niska frekwencja wyborcza, ale to nic nie zmienia.
Bo jednocześnie sprytna elita wmówiła społeczeństwu, że elita nie musi nic dla społeczeństwa robić, między innymi dlatego, że zawsze robi to źle. I stara się tego na każdym kroku dowieść. To właśnie liberalna ideologia, która obowiązuje w Polsce. Ludzie nie wychodzą na ulice, bo nie mają czego i od kogo żądać. Za to prawica wychodzi, bo żąda "obrony wartości narodowych", które sprowadzają się do czystej symboliki, bo przecież nie do realnych działań na rzecz realnej sytuacji społeczeństwa.
Jak więc w takich warunkach zbudować lewicę? Na czym się oprzeć? Wydawać by się mogło, że lewica ma doskonałe pole do popisu. Mamy ogromne rozwarstwienie społeczne, ogromną biedę, jesteśmy na czele statystyk stosowania umów śmieciowych w Europie. I co? I nic...
No właśnie dlatego nie może powstać, bo kwestie nierówności ekonomicznych i społecznych wyjęto z polityki. Potencjalni wyborcy też zostali co do tego przekonani - mogą tylko narzekać na nierówności, ale zrobić z tym nic nie mogą, bo to wbrew obowiązującej liberalnej ideologii. To byłby przecież "powrót do totalitaryzmu".
Pozostaje więc emigracja? Bo ciężko mi sobie wyobrazić, że lewica społeczna szybko zdobędzie u nas jakiekolwiek poparcie. A jak śpiewa Maria Peszek: "wystarczająco przerażająco jest żyć".
Jeżeli ktoś chce społeczeństwa, gdzie sprawa równości stoi na czele, gdzie wszyscy ludzie mają równe prawa i równy szacunek, to raczej nie doczeka się go w Polsce. U nas panują stosunki post-pańszczyźniane, mieszają się tożsamości chłopskie (poddaństwa) i szlachecka (wyzysku poddanych), takie kulturowe naleciałości i schematy najtrudniej przezwyciężyć, zmienić - to materia o ogromnej bezwładności.
Najbardziej pod górkę mają młodzi Polacy. Pokolenie, które o etacie może tylko pomarzyć. Emigracja to jedyny ratunek?
To zdecydowanie stracone pokolenie, bez perspektyw. Nie ma mowy o założeniu rodziny, uzyskania mieszkania (obojętne: własnego czy wynajmowanego), chyba że od zamożniejszych rodziców. Na szczęście mogą wyemigrować, tak - dla nich to jedyny ratunek. Tyle, że oczywiście większość wolałaby żyć w swoim kraju, mówić swoim językiem znanym od dzieciństwa, itp.... Co smutne, także i oni uważają, że państwo ma być minimalne, że ich problemy wynikają wręcz ze zbyt dużej roli państwa. Dlatego to nowe pokolenie także nie zapowiada zmian politycznych w naszym kraju. Kiedyś Polskę likwidowali zaborcy, teraz być może zrobimy to sami...
Aspiracje polityczne to już u Ciebie zamknięty rozdział?
Nigdy nie mówi się "nigdy", ale póki co zająłem się pracą. Raczej nie powiedziałem ostatniego słowa, myślę żeby w przyszłości coś wydawać - książki, może gazetę czy portal... Ale teraz mam sprawy zawodowe.
Zostajesz w Polsce?
Jeszcze się zastanawiam. Ale myślę, żeby chociaż na próbę wyjechać, na rok do Wielkiej Brytanii. Najlepiej zobaczyć w praktyce, jak się żyje. Kurczę, ten język jest największym problemem, bo to nie to samo, co mówić w swoim. Ciekawe czy byłbym w stanie się nauczyć mówić swobodnie po angielsku. Naprawdę w tym kraju jest chujowo, nawet jak się ma pieniądze - ja wolałbym ich mieć dużo mniej, ale żyć w normalnym kraju i przede wszystkim prawdziwym społeczeństwie, którego u nas nie ma.
A co znaczy "prawdziwe społeczeństwo"?
No, że czujemy się społeczeństwem, a nie tylko zbiorem jednostek. Społeczeństwem - poczucie wzajemnie powiązanych interesów, wspólne dobro, nasze dobro, itd., itp.... Jedynie we wspólnej tożsamości jesteśmy razem, jedynie. To za mało, to nic nawet, bym powiedział...
W Wielkiej Brytanii znajdziesz takie społeczeństwo?
No pewnie... Wszędzie na Zachodzie! To widać w systemie podatkowym i budżecie, na przykład, który jest mocno redystrybucyjny, progresywny. U nas nie ma progresji podatkowej, bo bogaci nie czują, żeby coś mieli od społeczeństwa. Oczywiście mają, tylko tego nie widzą, a nie widzą, bo są wychowani w duchu indywidualizmu. Wszystko co mam, to mam dzięki sobie. Więc dlaczego mam komuś innemu coś z siebie dawać? A funkcjonowanie w Polsce to walka wszystkich ze wszystkimi, walka jednostek z jednostkami.
Płaciłbyś wyższe podatki?
Pewnie, z chęcią, ale żeby to robili wszyscy, przecież tu nie chodzi o indywidualne zachowania. Tylko zbiorowe zachowania mają sens. Bo liberałowie mówią: "to sobie płać jak chcesz", ale to nic przecież nie zmieni. Zmiana nastąpi jak wszyscy (bogaci) będą płacić wyższe podatki
Ale zaraz usłyszysz, że to populizm. Że bogacze będą płacić podatki w rajach podatkowych...
Tak, tak... Jakoś i u nas swego czasu płacili, a na Zachodzie płacą. Oczywiście część nie będzie płacić, tak samo jak część ludzi kradnie, ale czy to argument za tym, by wszystkim pozwolić kraść? Kto może uciec z dochodami, ten ucieknie, ale większość nie może. Albo jej się nie opłaci kombinować. Taki system podatkowy trzeba stworzyć
Jednym słowem: podatki kluczem do szczęścia?
Nie, kluczem jest społeczeństwo, a podatki pochodną. W Wielkiej Brytanii górna stawka wynosi teraz 50%, u nas jest liniowy 19%... Nie mówiąc o Szwecji. Do tego przecież dochodzi płaca minimalna, system świadczeń, itd....