Ciekawą, choć nie bezdyskusyjną próbą przywołania lewicy do rzeczywistości jest książeczka Petera Singera pt. „Darwinian Left – Politics, Evolution and Cooperation”. Jej autor, słynny i kontrowersyjny etyk, deklaruje się w niej jako zwolennik lewicy – tej z najlepszych czasów, gdy chciała być naukową metodą objaśniania i przebudowy świata, a nie ezoteryczną sektą, epatującą wąskie grono wyznawców językiem „ubogaconym” na modłę teologiczną.
Singer nie podejmuje się całościowej reformy lewicy. Koncentruje się na jednym tylko, ale ważnym aspekcie lewicowej filozofii: na jej stosunku do biologii i psychologii ewolucyjnej. Stosunek ten jest w naszych czasach niechętny, by nie rzec nienawistny, tak jakby ewolucjoniści zamierzali obalić prawo i demokrację, a w ich miejsce chwili wprowadzić system doboru naturalnego, oparty na fundamencie „moralnym” zasady przetrwania najlepiej dostosowanych. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że takich zamiarów akademiccy ewolucjoniści nie mają, a XIX-wieczne, nonsensowne i protofaszystowskie projekty tzw. darwinizmu społecznego były dziełem filozofów społecznych – ideologów właściwie, a nie naukowców.
Singer nie proponuje ewolucyjnej utopii. Występuje w obronie klasycznych idei i wartości lewicy, celowo poprzestając na jej ogólnej definicji, niesprzecznej jak się zdaje z celami żadnej z istniejących lewicowych opcji.
Lewica – powiada Singer – powinna uznać istnienie ukształtowanej ewolucyjnie natury ludzkiej i dążyć do tego, aby jej program społeczno-polityczny był oparty na zgromadzonej przez nauki ewolucyjne wiedzy o człowieku – nie po to jednak, by w oparciu o nią formułować nowe ideały i nowe cele, lecz dlatego, że ”zrozumienie natury ludzkiej w świetle dorobku tych dyscyplin, może nam pomóc zidentyfikować środki, za pomocą których będziemy skuteczniej realizować niektóre cele społeczne i polityczne”. Słowo „niektóre” nie oznacza tu bynajmniej, że powinniśmy zarzucić inne ważne cele lewicy, znaczy tylko, że powinniśmy krytycznie przemyśleć te konkretne programy ich realizacji, które w świetle wiedzy o człowieku, mogą być nierealistyczne lub zbyt kosztowne.
Za problematyczne można uznać z pewnością, czy w dzisiejszym stanie zaawansowania nauk ewolucyjnych możliwe jest definitywne rozstrzygnięcie, które cele i programy polityczne są lub nie są realistyczne. Sami ewolucjoniści wykazali przecież, że nasze wyposażenie genetyczne kształtuje jedynie pewne skłonności, a nie sztywne programy behawioralne. Na to, jacy jesteśmy, decydujący wpływ ma środowisko naturalne i społeczne. Jak zauważył Richard Dawkins, „Nasza samowiedza i samoświadomość umożliwiają nam oparcie się dyktatowi naszych genów”. Jeśli jednak – co trzeba podkreślić – tworząc programy społeczne i polityczne, nie bierzemy pod uwagę wiedzy o ludzkich predyspozycjach i skłonnościach, to może się okazać, że koszty wcielania ich w życie będą zbyt duże, aby one same i stojące u ich podstaw ideały mogły zachować swój społeczny sens. Ryzyko to wydaje się szczególnie duże, gdy – jak to się dzieje obecnie – lewica nie uwzględnia ewolucyjnego zakorzenienia aspołecznych postaw i skłonności, z jakimi się zmaga od dwóch stuleci, i ogranicza się do krytyki i oskarżeń, kierowanych wobec realnych i urojonych przeciwników. Społeczeństwu nie wystarczy powiedzieć, co jest dobre, a co złe, by ochoczo odrzuciło jedyny znany mu świat i sposób życia.
Weźmy przykład. Lewica europejska od dawna słusznie ubolewa nad niedostatecznym udziałem kobiet w polityce. Zorganizowano w tej sprawie tysiące konferencji, napisano tysiące artykułów, wciąż jednak jedynym konkretnym projektem, który ma poprawić sytuację, jest wyborczy system kwotowy. Odnosi on umiarkowane sukcesy w krajach egalitarnych, jak Szwecja czy Norwegia, jednak w większości innych krajów nie popierają go nawet kobiety. W efekcie ich udział w polityce jest nadal niewielki, a nieliczne kobiety, które w politykę w jej obecnym kształcie się angażują, okazują się w większości wrogami wolności wszystkich innych kobiet i nas wszystkich. W Polsce najwięcej kobiet działa w partiach katolickich i narodowych. Nie o to przecież chodziło lewicy.
System kwotowy to tylko poparta pewnymi gwarancjami zachęta do uczestnictwa w grze, w której większość kobiet uczestniczyć nie chce. Nie chce z wielu powodów, w dużej mierze jednak również dlatego, że jak wykazują badania psychologów ewolucyjnych, potwierdzone w badaniach międzykulturowych, kobiety są przeciętnie mniej skłonne do zaangażowania się w walkę o prestiż i władzę, a bardziej w rozwiązywanie konkretnych, praktycznych problemów. Lewica darwinowska powinna uwzględniać ten fakt, tworząc takie projekty reform ustrojowych, które czyniłyby system demokratyczny mniej nastawionym na władzę – realną i symboliczną – a w większym stopniu na rozwiązywanie praktycznych problemów. Nie mam wątpliwości, że po wejściu w życie takiej reformy, czy raczej długiej serii cząstkowych reform, mielibyśmy kłopot z niedostatecznym udziałem mężczyzn w polityce. Już dzisiaj kobiety przeważają w małym i średnim biznesie i w działalności społecznej, czyli tam, gdzie rozwiązuje się praktyczne problemy, a nie walczy o prestiż i wpływy.
Podobne zastrzeżenia skierować można pod adresem lewicowych prób reformy lub obalenia kapitalizmu albo – jak chcą inni - dominującego, neoliberalnego dyskursu. Najsłuszniejsza nawet, kompetentna i błyskotliwa jego krytyka nie będzie skuteczna, jeśli lewica nie zaproponuje nowych, przemawiających do emocji i wyobraźni projektów społeczno-politycznych, tworzących kulturę polityczną bardziej przyjazną naszej genetycznie ukształtowanej skłonności do kooperacji. W ten mniej więcej sposób, krok po kroku, kształtowała się przez ostatnie 200 lat liberalna demokracja i jej instytucje. Markiz de Condorcet nie ograniczał się do krytyki szkolnictwa w osiemnastowiecznej Francji; przede wszystkim stworzył, a następnie czynnie propagował projekt powszechnej i obowiązkowej oświaty zarządzanej przez państwo. Walczył też o przyznanie praw kobietom i Żydom. W następnych stuleciach śmiałe, mniej lub bardziej udane projekty zmian społecznych, tworzyli i walczyli o nie Marks i Mill, Dewey i Russell, a po nich wielu innych – aż do końca lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Myślenie i działalność tego rodzaju wyszły niestety z mody wkrótce potem, gdy do władzy doszła darwinowska prawica. Nie oddała jej do dzisiaj, mimo problemów, jakie rodzi, i kryzysów, jakie przechodzi, do czego sama się przyznaje z zastanawiającą otwartością. Być może paru rzeczy powinniśmy się od niej nauczyć. Że warto, dowiadujemy się między innymi od ewolucyjnych biologów i psychologów, którzy wykazali, że w sprzyjających warunkach nasze genetycznie ukształtowane skłonności do empatii, współpracy i innych postaw prospołecznych wcale nie są słabsze niż eksploatowane przez prawicę skłonności przeciwne. Nie wolno nam tylko udawać, że jedne i drugie nie istnieją.
Andrzej Dominiczak
Artykuł pochodzi ze strony humanizm.free.ngo.pl.