Głośna stała się sprawa związana z wystąpieniem Leszka Jażdżewskiego przeciwko marszowi narodowców w Łodzi. Z podobnymi przejawami agresji ze strony skrajnej prawicy spotykali się jednak także uczestnicy demonstracji w innych miastach. Z Jakubem Kitą, ofiarą kieleckiej manifestacji, rozmawia Przemysław Prekiel.
Przemysław Prekiel: Byłeś naocznym świadkiem marszu ONR „Idzie Kielecka Antykomuna”. Zostałeś napadnięty wraz ze swoją dziewczyną, która jest w ciąży. Jak to wyglądało?
Jakub Kita: Całe zdarzenie miało miejsce na ul. Leśnej w Kielcach, między Sienkiewicza a instytutem filologii polskiej Uniwersytetu im. J. Kochanowskiego. Po obronie pracy magisterskiej przez moją dziewczynę umówiliśmy się ze znajomymi w pubie studenckim Coffeina na oblewanie tego sukcesu, choć słowo „oblewanie” w przypadku Ani znaczy jedzenie ciastka drożdżowego i picie nieograniczonych ilości herbaty i soczków. Z jej koleżankami spotkaliśmy się ok. godz. 20:30 i nawet nie mieliśmy pojęcia, że w Kielcach jest organizowana jakaś manifestacja. Szczęśliwie udało nam się dostać odosobnioną salkę w Coffeinie i byliśmy odseparowani w pewien sposób od innych gości lokalu. Ok. godziny 22:30 w bardzo dobrych humorach niekoniecznie spowodowanych procentami chcieliśmy wrócić do domu. Gdy tylko wyszliśmy z zaczepiła nas grupa ok. 10 panów, ubranych w stylowe, czarne, ortalionowe kurtki, w kapturach, z flagami Polski na ramionach, dzielnie dzierżących szklanki z piwem.
Nawet nie przypuszczałem, że ta cała grupka wyrazi nami zainteresowanie, bo wydaje mi się, że byłem sporo starszy od nich i proszę mi wierzyć, kompletnie się nimi nie interesowałem. Podczas gdy żegnaliśmy się z koleżankami Ani grupka nas otoczyła i zaczęło się od: „no kurwa, słyszałem, ze masz problemik!” oraz rzuconej szklanki piwa wprost pod nasze nogi. Zacząłem się szarpać z nad wyraz agresywnym kolesiem, a następnie zostałem wciągnięty przez koleżanki z powrotem do pubu. Najlepsze było to, że ci panowie, którzy z racji wyznawanych poglądów powinni szanować kobiety, a w szczególności kobiety w ciąży (bo, niestety nie uwierzę, że siódmego miesiąca nie da się nie zauważyć), byli w stosunku do nich równie agresywni.
Gdy już de facto zabarykadowaliśmy się w środku z pomocą personelu lokalu i innych gości, zadzwoniliśmy na policję. W międzyczasie wszedł do środka jakiś chłopak (podejrzewam, że stały bywalec) i powiedział nam, że usłyszał jak chłopcy planują się rozstawić obu stronach Leśnej i nas „zajebać”. Z okna lokalu faktycznie widzieliśmy 3 lub 4 panów w charakterystycznych kurtkach, ale nie sądziliśmy, że to ta sama grupa. Po ok. 10 min zjawiła się policja w dwóch radiowozach (cywilna astra i policyjny bus). Gdy wyjaśniliśmy co się stało, policjanci postanowili nas eskortować do naszych samochodów zaparkowanych ok. 300 m od Coffeiny. Na całe szczęście zmienili zdanie i postanowili nas podwieźć. Jadąc już samochodem, na Sienkiewicza, zobaczyliśmy kilku chłopaków z którymi mieliśmy do czynienia. Policja się zatrzymała, ledwo co ich wylegitymowała (panowie bluzgali ponad miarę, nie bardzo chcieli pokazać dowody osobiste i poczuli się bardzo dotknięci tym, ze ktoś każe im pokazać dokumenty). Po ok. 5 minutach słownych przepychanek z funkcjonariuszami udało się ich wylegitymować, spisać, „postraszyć dołkiem” i puścić wolno z nakazem „spierdalania do wyra”. My wróciliśmy do swoich samochodów, a następnie do domu.
Jak oceniasz ONR?
Odpowiedź jest chyba dość oczywista i jednoznaczna. Do dziś dziękuję Bogu, że ci ludzie nie dopadli nas 200 m od kawiarni, w uliczce między Sienkiewicza a Jana Pawła. Wtedy mogłoby być już po nas. Ci ludzie nie szukali kogoś, kto się z nimi nie zgadza. Ci ludzie najzwyczajniej w świecie szukali kogoś, kogo można „zajebać”.
Co odpowiesz tym, którzy negują ten problem? Że to margines...
To bardzo głośny margines. Sądzę, że to ok 5-7% społeczeństwa, ale świetnie zorganizowana, wierząca w swoich duchowych przywódców. Na szczęście na stałe mieszkam ze swoją dziewczyną w Wielkiej Brytanii.