Katarzyna Kądziela: Polskie Państwo Pozarządowe

[2013-02-25 12:54:10]

Jakub Śpiewak, założyciel Fundacji KidProtect, zdefraudował wszystkie fundusze swojej organizacji. To już pewne, przyznał się do tego sam Śpiewak. Prasa pełna jest obaw o losy kolejnych fundacji charytatywnych, których dochody mogą być „zagrożone”.

Najważniejsze „twarze” polskiej dobroczynności – Anna Dymna i Jerzy Owsiak – z ekranów wszystkich stacji telewizyjnych zapewniają o swojej „uczciwości” i „transparentności”, starając się jednocześnie „oszczędzać” Śpiewaka. Jerzy Owsiak, który onegdaj używał bez problemów, a nawet z pewną satysfakcją wyrażeń „nieparlamentarnych” w stosunku do Rzecznika Praw Dziecka, a później ministra zdrowia, teraz jakoś nie nazywa złodziejstwa po imieniu.

Nie mam wątpliwości co do uczciwości większości polskich organizacji pozarządowych. Nie mam podstaw, żeby mieć. Te duże fundacje, zwłaszcza mające statut OPP, podlegają skrupulatnej kontroli – choć jak widać i tę można okpić. KidProtect też była OPP. W całej tej historii tak naprawdę interesują mnie całkiem inne sprawy niż zwyczajne złodziejstwo albo autoreklama pod hasłem „tutaj się nie kradnie”.

1. Istota systemu, który rozwiązywanie najważniejszych problemów społecznych spycha na barki organizacji pozarządowych, zamiast tworzyć politykę ich rozwiązywania.

2. Kompletny brak zainteresowania ludźmi pracującymi w organizacjach pozarządowych, których w przeważającej większości zasady działania tak skonstruowanego systemu skazują na życie bez braku jakiejkolwiek stabilizacji oraz – po okresie aktywności zawodowej – na nędzę.

Generalnie na świecie istnieją dwa podejścia. Pierwsze: za rozwiązywanie problemów bytowych, zdrowotnych, socjalnych, dostęp do kultury i edukacji itp. odpowiada demokratyczne państwo, które poprzez realizowane strategie polityczne stara się zaspokajać potrzeby obywatelek i obywateli. Jeśli obywatelki i obywatele uznają, że w polityce państwa brak jest odpowiedzi na zgłaszane postulaty, to przede wszystkim demokratycznymi metodami ( w dialogu politycznym, przy urnie wyborczej lub czasem strajkując albo walcząc na ulicach) starają się zmienić politykę. Uzupełnieniem realizacji obywatelskich potrzeb, w tym potrzeby zrzeszania się dla wspólnego działania, są organizacje pozarządowe. Stowarzyszenia oraz fundacje. Te drugie zresztą są wyłącznie organizacjami finansowymi pozyskującymi prywatne fundusze i wydatkującymi je zgodnie z przyjętym celem.

I podejście drugie: państwo ma większe problemy niż zdrowie swoich obywateli, ich edukacja, kultura itp. Obywatele i obywatelki skazani są wyłącznie na siebie. Takich rozwiązań w stanie „czystym” już praktycznie nie ma – wszędzie istnieje jakaś publiczna edukacja, jakaś publiczna służba zdrowia.

W Polsce po 1989 roku zbudowaliśmy model, w którym panuje przekonanie o bezwzględnie koniecznym wycofywaniu się państwa z zaspokajaniu potrzeb ludzi jeśli tylko tak się da. I mamy to, co mamy – brak zasiłków dla bezrobotnych (bo te, które są, są i śmiesznie niskie, i dramatycznie krótkotrwałe, i trudne do uzyskania). Całą „opiekę” nad raz większą, raz mniejszą, ale zawsze dużą liczbą osób bez pracy pozostawiliśmy ludzkiej przemyślności i zrzuciliśmy na barki organizacji pozarządowych. Służby zdrowia jeszcze nie udało się całkiem sprywatyzować, choć zrobiono wiele...

W radosnym podziwie dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy nikt nie zastanawia się dlaczego wyposażenie większości publicznych placówek służby zdrowia w sprzęt ratujący życie najmłodszych odbywa się ze środków prywatnych – ze zbiórki pieniędzy od obywatelek i obywateli, którzy wszak na utrzymanie tych placówek płacą całkiem niemałe podatki i to płacą na różne sposoby – a to poprzez składkę zdrowotną, a to przez PIT, a to przez VAT itp. itd.

Nikomu także nie przyjdzie do głowy, że państwo, które od lat wydaje miliony na prowadzoną wojnę, mogłoby pomyśleć o wyposażeniu publicznych szpitali w sprzęt ratujący życie i zdrowie. A tymczasem prezydent właśnie złożył projekt ustawy, by znacząco zwiększyć środki na obronę przeciwrakietową i przeznaczyć na to pieniądze wynikające ze wzrostu PKB. Cholera, kto tak bardzo i czym nam grozi, że musimy zbroić się na potęgę i jednocześnie zwalniać państwo z myślenia o potrzebach chorych, biednych, bezdomnych?

Środki na pomoc społeczną nie rosną, w dodatku jedynym „trwałym trendem” myślenia zdaje się być kombinowanie, jak utrudnić obywatelkom i obywatelom korzystanie z nich. Dlaczego? Nawet w mitycznej Ameryce fundacje prowadzą własne szpitale, a nie skupiają się na wyposażaniu publicznych!

Edukacja także nie została sprywatyzowana do końca. Ale jesteśmy na najlepszej drodze: w końcu czemu ma służyć kolejna fala likwidacji szkół, likwidacji szkolnego zaplecza, bibliotek? I znowu – jeśli obywatele rodzice chcą, żeby w szkole dziecka był jakikolwiek sprzęt, muszą założyć organizacje pozarządową, która zbierze prywatne środki na jego zakup. Na zajęcia wyrównawcze, na zajęcia pozalekcyjne dające szanse na lepszy start, na sport, wypoczynek, na zaspokojenie potrzeb dzieci. A przecież obywatelki matki oraz obywatele ojcowie, wujkowie, ciocie, dziadkowie (aż do śmierci, ze swoich mizernych emerytur) wszyscy płacą podatki! Niż demograficzny, szkół mniej, dzieci mniej, a klasy jak były, tak dalej są przepełnione. Uczyć i wychowywać nie ma jak ani czym.

Polska jest – przynajmniej stara się uchodzić – za kraj gościnny i otwarty. Ale mam wrażenie, że dla uciekinierów z krajów ogarniętych wojną, biedą, rządzonych przez krwawe dyktatury państwo polskie ma w ofercie tylko wyłapujących na granicy strażników granicznych oraz areszty. Całą infrastrukturę pomocową zbudowały organizacje pozarządowe. A ponieważ obywatele i obywatelki na te cele mało skłonni są łożyć – zgodnie z regułą „milsza ciału koszula” – infrastruktura owa, pomimo tytanicznych wysiłków aktywistów i działaczy, jest dramatycznie kiepska.

Polska prawie już nie odstaje od norm przyzwoitości jeśli chodzi o prawo chroniące ofiary przestępstw. I co z tego mają owe ofiary? Ano stały tekścik – chcesz pomocy prawnej, idź do stowarzyszenia, chcesz pomocy psychologicznej, socjalnej... Jeśli chcesz pomocy innej, idź do fundacji... No, to idziesz i dostaniesz cudną ulotkę, a z niej się dowiesz, jaką to ofiarą jesteś i jakie masz prawa. Oczywiście jeśli stowarzyszenie albo fundacja znalazło środki na wyprodukowanie ulotki. Jak nie, to i tego nie dostaniesz. A przecież płacisz podatki – ofiaro systemu!

Organizacje pozarządowe przejęły na siebie nawet szkolenie państwowych służb i organów. Konia z rzędem temu, kto mi wytłumaczy – tak bym nareszcie zrozumiała – dlaczego w regularnym systemie nauczania przyszłych prokuratorów, sędziów czy nawet policjantów nadal nie ma podstawowych informacji jak traktować kobietę, ofiarę przemocy w rodzinie, jak rozmawiać z ofiarą zgwałcenia, co to jest seksizm i homofobia. Bo szkolenia organizowane przez NGO trwają krotko i są niestety używane często wyłącznie jako „podkładka pod awans”. Szkolenie odbyte można przestać już służyć „na ulicy” i przejść do „wyższego wtajemniczenia za biurkiem”. A na domową interwencję przyjdzie kolejny niewyszkolony przez NGO. I narobi tych samych bzdur i błędów. Koło się toczy. A my płacimy podatki...

Oczywiście część naszych podatków płynie także do organizacji pozarządowych w ramach tzw. powierzania zadań publicznych. Kłopot w tym, że podobnie jak przy budowie autostrad tu także obowiązującym kryterium jest „taniość” projektu.

Dzięki takiemu podejściu mamy „tanie autostrady” i parę bankructw wielkich firm, które potknęły się na dumpingu, do którego zmusiło je państwo stosując kryterium „taniości”. W pomocy potrzebującym mamy natomiast totalną niewydolność systemu. Bo jeśli mamy kryterium „taniości”, a nie adekwatności do potrzeb – to albo pomagamy tylko części potrzebujących, albo pomoc jest byle jaka. Tyle!

W powierzaniu zadań samorządy, bo to na nie państwo zepchnęło większość problemów pod śmiałym hasłem „bliżej ludzi”, stosują jeszcze np. kryterium „płodozmianu” – otóż jeśli powierzano przez jakiś czas np. prowadzenie poradnictwa organizacji X, to należy teraz wesprzeć organizację Y. Bo tak jest „sprawiedliwie”. A i tak zawsze wygra miejscowy Caritas lub kółko różańcowe. W końcu bliżej ludzi, ale i Pana Boga! I tak to się kręci ten pomocowy biznes III RP.

Nie ma pieniędzy w budżecie dla tylu potrzebujących? A dlaczego podatki najbogatszych są takie niskie? Nie ma forsy na pomoc? A dlaczego składki do ZUS najwyżej zarabiający płacą tylko od części, a nie od całości? Nie ma środków? A dlaczego są pieniądze na międzynarodowe spotkania np. panów policjantów w najdroższych hotelach i knajpach? Nie ma forsy? A dlaczego wydajemy setki milionów na wojnę w Afganistanie? Albo nagle zaczynamy szaleć z budowa supersystemu antyrakietowego?

Brak szmalu w budżecie? A dlaczego płacimy na emerytury księży i zakonnic oraz misjonarzy zatrudnianych przez Kościół katolicki na całym świecie? To małe pieniądze – wiem – ale z nich dałoby się może czasem kupić jakiś inkubator albo dać forsę prawnikowi uprawnionemu do zastępstwa przed sądem... Wydatki na potrzeby duchownych niech pokrywa, jeśli chce, ich organizacja.

Tak jak wymuszaniem dumpingowych cen przy autostradach można zarżnąć najlepiej funkcjonujące konsorcjum budowlane, topiąc przy okazji majątek i przyszłość wielu ludzi zwanych podwykonawcami, tak stosowaniem zasady „bliżej ludzi” i „tania, efektywna pomoc” zarzyna się w Polsce przyszłość wielu „pomagaczy”.

Jak to działa? A więc wprowadziliśmy zasadę, że pomoc jest efektywna, bo udzielający jej ludzie albo nie zarabiają za nią nic, albo dostają marne grosze pracując na śmieciowych umowach nie zapewniających żadnych praw emerytalnych. I tak pracuje większość ludzi w organizacjach pozarządowych. Bez prawa do zabezpieczenia, bez przyszłości. Dlaczego się na to godzą? Dlatego, że inaczej nie mieliby żadnej roboty! Pól biedy, jeśli są samozatrudniającymi się „ekspertami”, dla których dyżur w stowarzyszeniu jest tylko uzupełnieniem budżetu. Cała bieda, gdy za marne grosze na umowie cywilno prawnej pracuje „pomagacz” odpowiedzialny za to, że biuro organizacji działa po prostu jak całodobowa firma. Mało tego, szczycąc się systemowymi zakazami czerpania ze środków na zadanie powierzone na tzw. koszty obsługi organizacji, zmuszamy NGO-sy do swoistego kuglowania. Mamy klimat, jaki mamy, więc w namiocie działać się nie da...

Więc w poszczególne roczne programy wkładamy ułamki kosztów czynszu, energii, opłat telefonicznych itp. Programy są na rok, więc jeśli się spóźniają, a spóźniają – bo budżet uchwala się na koniec roku i zanim forsa zejdzie do wykonawców, konkursy zostaną rozstrzygnięte itp. - forsy nie ma. W związku z tym kuglarze z NGO-sów nauczyli się manipulować. A to nie płacą swoim pracownikom – zapłacą, jak będą mieli – a to obciążą budżet, a to nie zapłacą za czynsz. I tak to leci...

Oczywiście można by powiedzieć – niech na finansowanie organizacji pozyskają pieniądze od prywatnych sponsorów. Aha, już widzę i słyszę oburzenie polityków i mediów – mają pomagać chorym, a płacą za samochód, benzynę i etaty. Zwłaszcza za etaty...

No to nie płacą. W każdym razie w większości nie stać ich na płacenie za etaty i ludzie, którzy są tam zatrudnieni, za chwilę staną się nie mającymi wypracowanych emerytur emerytami na garnuszku – no, nie państwa – oczywiście kolejnych organizacji pozarządowych.

Socjologów i socjolożki gorąco zachęcam do przeprowadzenia rzetelnych badań nad życiem ludzi sektora pozarządowego. Tylko nie skupiajcie się na tych wielkich i znanych organizacjach, choć jakby tak poskrobać, to i tutaj procesy przed sądami pracy za niewypłacone środki by się znalazły. Poszukajcie tych małych, których jest większość i spytajcie, jakich emerytur spodziewają się ich pracownicy i pracowniczki.

Jakub Śpiewak wyniesiony przez media na piedestał eksperta w sprawie zapobiegania pedofilii, uznając słuszność zasady, że „słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy i tak”, uwłaszczył się sam na majątku własnej fundacji. Grozi mu zdaje się wyłącznie konieczność zwrócenia nierozliczonych pieniędzy „na program”. Pewnie je jakoś rozliczy.

A jego miejsce za chwilę zajmie jakiś kolejny „ulubieniec mediów”. „Dobry pan” lub „pani ze złotym sercem dla potrzebujących”. Pewnie będzie uczciwym człowiekiem. Bo większość ludzi jest przecież uczciwa. Do czasu gdy obłęd systemu nauczy manipulacji i kreatywnej księgowości.

Zrozummy nareszcie: NGO-sy mogą być tylko uzupełnieniem systemu, a ich działania nie mogą polegać na wyzysku ludzi pomagających i złudnej pomocy potrzebującym! Jeśli chcemy, by poradnia działała – musi kosztować i musi płacić tym, którzy w niej pracują. Wolontariuszem można być kilka godzin w miesiącu – no chyba że ma się nieograniczone środki i za własne życie i przeżycie nie musi się już odpowiadać. Reszta pomagaczy musi jeść, płacić czynsz, czasem odpocząć – stres i wypalenie „pomagacza” to osobny, wielki i nigdzie „nieistniejący” problem. „Pomagacz” też musi zarobić na dzieci i na emeryturę własną.

PS. Pamiętam, całe lata temu sprawdzałam na własnej poniekąd skórze, jak funkcjonuje pomoc dla bezdomnych. Poznałam funkcjonowanie ośrodków, które nie wyprowadzają z bezdomności – także dlatego, że jedynym skutecznym sposobem na wyprowadzenie z bezdomności jest budowanie mieszkań dla ludzi o niskich dochodach, a tego się w III RP unika jak ognia piekielnego – ale przystosowują do życia w swoistej komunie bezdomnych.

Słowo „komuna” jest nadużyciem. To raczej coś pomiędzy ośrodkiem reedukacyjnym, w którym nabywa się różnych umiejętności (nie zawsze społecznie akceptowanych), a strukturą wyzyskującą bezpłatna pracę uczestników. Działało to w ten sposób, że na górze byli „organizatorzy” odpowiedzialni za firmowanie i pozyskiwanie datków – mieszkający za darmo, za darmo jedzący i jeżdżący samochodami należącymi do organizacji na paliwie kupowanym ze środków tejże itd., za to nie pobierający wynagrodzenia, wiec nie płacący podatków (choć pobierający co lepsze kąski ze zdobytych dóbr). Niżej sytuowali się ich „funkcyjni”, korzystający „z łaski zarządzających komuną” z części przywilejów. A najniżej - „podopieczni”. Jakoś tam funkcjonują, mają dach nad głowa, byle co jeść – przystosują się, albo, jeśli są zdeterminowani, jakoś się wyrwą.

Wtedy też dowiedziałam się o „sprzedawaniu” dzieci.

Proszę nie próbować zawiadamiania prokuratury – nic o tym nie wiem, więc nic nie powiem. Dziewczyna, której władze „ośrodka” pomogły w nawiązaniu kontaktu z włoską rodziną, bez cienia zawahania powiedziała: „U nich moje dzieci mają przyszłość. Ja im niczego nie mogę zapewnić.” Nie myślcie, że nie próbowałam jej przekonywać – nie zdołałam. Ale wiecie co? – ona miała rację. W rozmowie z wysoką funkcjonariuszką państwa odpowiedzialną za system pomocy dla najsłabszych dowiedziałam się, że oni, czyli „pomagacze”, muszą się nauczyć, jak pracować... Zrozumiałam, że jedyną racją najsłabszych jest nauczyć się przetrwania i minimalizowania kosztów własnych życia w III RP. Tutaj nie ludzkie potrzeby się liczą, ale słuszność zawarta w słowach „słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy i tak”.

PPS. Wszystkich przyjaciół, znajomych i nieznajomych pracujących w organizacjach pozarządowych, którzy poczuli się urażeni tekstem, bo nadal starają się uczciwie dokonywać niemożliwego i rzetelnie nieść pomoc potrzebującym, a tekst odebrali jako niesprawiedliwy – serdecznie przepraszam. Ale jeśli nie zaczniemy nareszcie pokazywać obłędu, w którym funkcjonujemy, on nigdy się nie skończy.

Katarzyna Kądziela



Artykuł pochodzi z portalu Lewica24.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku