Przed świeżo zakończonym Konklawe krążył wyjątkowo obrzydliwy żart o tym, dlaczego nowym papieżem nie zostanie żaden czarny kardynał: "Murzynków przecież nie przyjmowano do Hitlerjugend".
Benedykt XVI był kolejnym lokatorem tronu piotrowego, znanym z ortodoksyjnie konserwatywnych poglądów, zupełnie nieprzystających do dzisiejszej rzeczywistości. Kolejnym, który rozsyłał w świat te zatrute i szkodliwe poglądy, nie potrafiąc jednocześnie rozprawić się z bałaganem wewnątrz instytucji, którą osobiście zarządzał. Przymusowemu de facto członkostwu w totalitarnej młodzieżówce bez wątpienia jednak nie zawinił. Kiedy ogłoszono wybór kardynałów wiele osób jednak dosłownie zatkało, a wyrzucanie tego rodzaju postaw przywódcom Watykanu przestało być tylko "hejterską" przesadą.
Franciszek I niby dobrze zaczął. Już samo wybrane przezeń imię jest wyrazem uznania dla jego świętego imiennika pochodzącego z Asyżu, jednej z piękniejszych postaci w historii chrześcijaństwa. Kardynał Jorge Mario Bergoglio podkreślił w ten sposób, że jako przywódca Kościoła Rzymskokatolickiego powinien powrócić do tradycji egalitarnej wspólnoty, wspierającej biednych, a nie tylko hierarchicznej, feudalnej struktury wyjętej żywcem z minionych epok. Rozdzieranej w dodatku niezliczonymi skandalami obyczajowymi i finansowymi. Sam wybór też rościł pewne nadzieje. W końcu kardynałowie postawili na osobę spoza Europy, a to właśnie przecież Ameryka Południowa i Afryka są dzisiaj miejscami największego potencjału dla tej religijnej wspólnoty. Zapewne wiele osób życzyłoby zresztą sobie sytuacji, w której w mediach ojca Rydzyka sfrustrowani redemptoryści musieliby prezentować postać czarnego papieża. Na to jednak Konklawe oparte głównie na przedstawicielach tradycjonalistycznej, białej Europy, chociaż tutaj tradycja katolicka pozostaje w co najmniej stagnacji, pozwolić sobie jeszcze nie potrafiło. Nie przypadkiem jedynymi realnymi kandydatami do tronu piotrowego spoza europejskiej hierarchii byli w tych okolicznościach dwaj biali kardynałowie pochodzenia niemieckiego i włoskiego. Zwyciężył ten ostatni.
Bergoglio ma być nowym otwarciem w dziejach Kościoła. Owe nowe otwarcie ma jednak 76 lat i chociaż uchodzi niekiedy za hierarchę wrażliwego na los biednych, to jednocześnie również za wroga teologii wyzwolenia, jednego z najciekawszych prądów reformatorskich w XX-wiecznym Kościele, bezlitośnie zwalczanego przez Jana Pawła II. Niemal w chwilę po śmierci Hugo Cháveza, symbolicznego przywódcy tryumfującej demokratycznej lewicowej rewolucji w Ameryce Łacińskiej, pierwszym w historii przywódcą największej ze wspólnot religijnych na świecie z tego kręgu kulturowego zostaje przeciwnik tej tradycji. Problemem jest też sam wiek Franciszka. Nawet jeżeli miałby on jakimś cudem okazać reformatorski zapał, to czy starczy na to sił staremu, głęboko schorowanemu człowiekowi? Teoretycznie możliwe jest to, że przeżyje go nawet jego oponujący przeciw wszystkim zmianom poprzednik.
Największym skandalem jest jednak fakt, że Bergoglio jest przedstawicielem hierarchii z Argentyny. Oskarża się go o kompromitującą współpracę z wojskową juntą. W czasie jej trwania kapłani katoliccy czynnie współpracowali z generałami, a znane są nawet przypadki przekazywania tutejszej bezpiece informacji udzielanych przez skazańców w czasie ostatniej spowiedzi. Był to reżim wyjątkowo krwawy, do historii przeszły już liczne przypadki zrzucania żywcem do morza związanych więźniów dyktatury, a inni z nich doświadczyć mieli "tylko" ciężkiego torturowania. Rzadko skłonny do publicznej refleksji na temat odpowiedzialności w takich sytuacjach Kościół zdał sobie sprawę, że jego dokonania w tej materii były tak kompromitujące, iż wydał nawet poprzez swój Episkopat w 2000 r. oświadczenie, w którym ogłaszał, że "chce wyznać przed Bogiem wszystko, co uczynił źle".
Udział Bergoglio w tym procederze jest niejasny i prawdopodobnie już nigdy nie zostanie należycie zweryfikowany. Wielu świadków zmarło, niektórzy zresztą z rąk samej junty. Już w sferze symbolicznej wybór Konklawe jest jednak kompromitujący. Argentyński Kościół tamtych lat otwarcie wspierał wojskowy reżim, a dzisiejszy papież był jednym z jego ówczesnych przywódców: w czasie pierwszych trzech lat dyktatury bezpośrednio nadzorował tutejszy zakon jezuitów. Bergoglio od lat oskarżany był o czynną współpracę z generałami, wiadomo o co najmniej dwóch spośród prawdopodobnych ofiar tej działalności nowego przywódcy katolików. Sam zainteresowany nigdy tych wątpliwości nie rozwiał, dwukrotnie odmawiając zeznawania przed sądem na temat swojej odpowiedzialności za współpracę z juntą w czasie swojego przywództwa nad argentyńskimi jezuitami. Nigdy nie oczyścił się zatem z ciążących na nim podejrzeń i zarzutów.
Kościoł Rzymskokatolicki w XX w. zupełnie się już skompromitował. Niejasna jest jego rola w czasie II Wojny Światowej, kiedy nie przeciwstawił się działaniom hitlerowców z taką moralną konsekwencją, jakiej zdaje się żądać wobec krytykowanego przez siebie współczesnego świata. Mało tego, dzisiejszy majątek Watykanu w pierwszej kolejności opiera się na tym, co udało mu się uzyskać w ramach łapówek od Mussoliniego. Wybitnie przyczynił się do rozwoju epidemii AIDS, ze starożytnych ksiąg wysnuwając pokraczne nauczanie na temat antykoncepcji. Stosunkowo najpóźniej do listy ujawnionych grzechów Kościoła dołączyły informacje o pedofilii obecnej wśród księży na trudną do wyobrażenia skalę. Nawet jednak bez wiedzy o tym, trwającym najpewniej już od wieków procederze, lista wypaczeń tej tradycyjnie mizoginicznej i opresyjnej instytucji byłaby porażająco długa.
Wybór nowego papieża to kolejna część tej porażającej opowieści, stanowiącej przejaw niezwykłej bezczelności i poczucia niemal zupełnej bezkarności ze strony rzymskokatolickiej hierarchii. "Nie moje małpy, nie mój cyrk", wołają nieraz osoby ogarnięte obrzydzeniem, ale jednocześnie zdystansowane wobec Watykanu, a warto dodać, że wśród nich znajdujemy nie tylko niewierzących. Watykan nie jest jednak zwykłą wspólnotą religijną, ale aktywnym uczestnikiem stosunków międzynarodowych, posiadającym nawet specjalny status w ONZ. Jedyną tak autonomiczną i podmiotową w tej sferze wspólnotą wyznaniową. Właśnie dlatego obowiązywać powinny go szczególne standardy, których jak widać nie ma w najmniejszym stopniu ochoty stosować.
"Oburzajcie się", wołałby zapewne niezłomny obrońca praw człowieka, zmarły niedawno Stéphane Hessel. Szef polskiego rządu zawołał jednak inaczej, w liście gratulacyjnym dla papieża Franciszka proponując wspólną obronę chrześcijańskich wartości. Księża tymczasem w równym stopniu konsultują projekty z dziedziny zdrowia publicznego, co lekarze. Tak więc wbrew pozorom, to również nasz cyrk.
Łukasz Drozda
Grafika pochodzi ze strony "Krzysztofowe Wycinanki". Rys. Krzysztof Pacyński