„Być może najpoważniejszym problemem gospodarczym Polski jest obsesja mediów, które prowadzą zmasowany atak na władzę, domagając się radykalnej reformy finansów publicznych, a przede wszystkim strasząc syndromem greckim, mieczem Damoklesa długów. Nawet prasa lewicująca nie wyłamała się z tej obsesji. We władze bije się nie tylko krzyżem, lecz także deficytem i długiem” [1].
Powyższa diagnoza, postawiona w 2010 r. przez prof. Tadeusza Kowalika, wydaje się być z każdym miesiącem coraz bardziej trafna. Problem ulegania nawet przez środowiska postępowe „obsesji zadłużenia” – dodajmy: obsesji funkcjonalnej, podobnie jak wcześniej, na przestrzeni kilku dekad XX w., funkcjonalna była obsesja inflacji – staje się bowiem, wraz ze wzrostem poziomu zadłużenia gospodarek europejskich, coraz bardziej nabrzmiały, a zrozumienie, gdzie leżą prawdziwe przyczyny obecnej sytuacji gospodarczej – coraz mniejsze. Warto zatem krytycznie odnieść się do najważniejszych mitów, jakie narosły wokół długu publicznego, a także deficytu budżetowego, w polskim dyskursie ekonomicznym, nawiązując przy tym do kondycji gospodarki Polski oraz – w szczególności – Grecji, która w ostatnim czasie nieustannie stawiana jest pod medialnym pręgierzem.
Gdy zapłac(z)ą dzieci
W dyskursie publicznym niezwykle popularne jest stwierdzenie, jakoby dług publiczny stanowił ciężar dla przyszłych pokoleń. Z podręczników ekonomii można natomiast dowiedzieć się, że dług publiczny – jak sama nazwa wskazuje – jest długiem zaciągniętym przez rząd u społeczeństwa. Mało kto zauważa, że pomiędzy tymi dwoma zdaniami występuje sprzeczność. W hipotetycznym przypadku, gdy rząd całość długu zaciąga u części obywateli swojego kraju, w sytuacji, gdyby dług trzeba było spłacić, krajowi spadkobiercy zadłużenia (przywoływane często w tym kontekście „nasze dzieci”) będą jedynie zmuszeni płacić spadkobiercom dzisiejszych krajowych wierzycieli. W takim przypadku dług publiczny jest zatem niczym innym, jak tylko mechanizmem redystrybucji bogactwa w ramach społeczeństwa [2]. Z zastrzeżeniem, iż jest to redystrybucja odwrócona, rozłożona i odłożona w czasie. Zadłużanie przyszłych pokoleń ma tymczasem miejsce tylko w przypadku, gdy wierzycielem jest nie społeczeństwo, lecz np. międzynarodowe korporacje finansowe. Jest to jednak problem nie tyle wielkości długu czy jego istnienia w ogóle, ale problem struktury wierzycielskiej zadłużenia.
W 2011 r. tylko 1% długu sektora publicznego Polski znajdował się w rękach krajowych gospodarstw domowych, notując przy tym stały i znaczący spadek od 2002 r., gdy było to jeszcze (również bardzo nieznaczne) 8%. W tym samym roku korporacje finansowe były w posiadaniu 47,1% polskiego długu, krajowe przedsiębiorstwa niefinansowe – 3,8%, natomiast zadłużenie zagraniczne wyniosło 48,1%. W takim przypadku trudno jest mówić o długu publicznym. Należałoby raczej odnosić się do długu korporacyjnego, a przede wszystkim – do zadłużenia zagranicznego. Mamy zatem do czynienia z bardzo istotną transformacją semantyczną: pojęciu długu publicznego na przestrzeni lat zaczyna odpowiadać zupełnie inny niż początkowo desygnat (zadłużenie zagraniczne), a jedyną widoczną w dyskursie konsekwencją jest… zanik używania terminu zadłużenie zagraniczne.
W stwierdzeniu o zadłużaniu przyszłych pokoleń kryje się jeszcze jeden fałszywy pogląd: założenie o konieczności spłacenia długu w mniej lub bardziej odległej przyszłości. Warto w tym kontekście odwołać się do przykładu gospodarek o dużo dłuższej niż polska historii zadłużenia publicznego. Stany Zjednoczone rolują dług publiczny nieprzerwanie od 1836 r., a Wielka Brytania czyni to bez przerwy od roku 1692, czyli od ponad trzystu dwudziestu lat! [3] Oczywiście ktoś mógłby, skądinąd nie całkiem niesłusznie zauważyć, że dzieje się tak dzięki hegemonicznej pozycji w światowej gospodarce najpierw jednego, a potem drugiego z wymienionych państw. Trzeba jednak pamiętać, że wiele krajów rozwiniętego dziś kapitalizmu ma równie długą historię utrzymywania długu publicznego, przerywaną nie okresami jego spłacania, ale zawirowaniami natury politycznej, przede wszystkim zmianami formy państwowości.
Miara się przebrała
Kolejny problem, a właściwie cały zespół problemów, stanowiących pożywkę dla przeróżnych mitów i przekłamań, związany jest z mierzeniem wielkości długu i ciężaru zadłużenia przy użyciu powszechnie w tym celu wykorzystywanej miary – relacji długu publicznego do produktu krajowego brutto (PKB). Można zidentyfikować co najmniej 3 zasadnicze problemy z nią związane.
Po pierwsze, w tak podanym do wiadomości publicznej wskaźniku wykorzystywana jest miara długu brutto. Obejmuje ona wszystkie zobowiązania, co ważne – również te znajdujące się w posiadaniu władzy centralnej, ale niepodlegające konsolidacji (np. dług zmonetyzowany). Tymczasem gdy od długu brutto, czyli sumy zobowiązań, odejmiemy sumę wierzytelności rządu, choćby płynne aktywa finansowe w posiadaniu administracji centralnej (np. gotówkę i depozyty, rezerwy walutowe, udzielone pożyczki oraz udziały w przedsiębiorstwach), otrzymamy dużo lepiej odzwierciedlającą realny ciężar zadłużenia państwa wielkość – dług netto.
Dla przykładu, chociaż relacja długu publicznego brutto do PKB Japonii w 2011 r. wyniosła 230%, dług netto, według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego, wyniósł tylko 126,4% PKB, czyli o ponad 100 punktów procentowych mniej. M.in. w konsekwencji właśnie tego faktu, zadłużenie Japonii nie wywołuje paniki na rynkach finansowych, a koszty jego obsługi wynoszą mniej niż 2% PKB rocznie. W tym samym czasie różnica między długiem brutto a netto w USA wynosiła ponad 20 pkt. proc., w Niemczech 25 pkt. proc., a w Holandii 33,5 pkt. W przypadku Polski, według wyliczeń MFW, różnica ta wynosi ponad 30 pkt. proc., tzn. w 2011 r. dług netto w relacji do PKB wyniósł jedynie 25,7%. Co ciekawe, napisany w Ministerstwie Finansów i przedstawiony we wrześniu 2012 r. Radzie Ministrów projekt ustaw zakładających uelastycznienie metodologii liczenia polskiego długu publicznego, zawiera zakamuflowane zalążki wykorzystania miary długu netto do obliczania ciężaru zadłużenia państwa [4].
Po drugie, we wskaźniku relacji długu do PKB przyrównujemy zobowiązania jednego z uczestników życia gospodarczego w danym kraju, czyli rządu, do wartości dóbr i usług wytworzonych przez wszystkie podmioty gospodarcze. To tak, jak gdyby jedno przedsiębiorstwo przyrównywało swoje zobowiązania do wartości całego przemysłu. Odpowiedzią na ten problem jest postulat zastąpienia w mianowniku omawianego wskaźnika produktu krajowego brutto jego częścią, odpowiadającą udziałowi państwa w gospodarce, czyli np. całkowitymi wydatkami sektora publicznego.
Wreszcie po trzecie, jak przytomnie zauważył Robert Schiller [5], w relacji długu do PKB porównujemy miarę wyrażoną w walucie (dług) do wyrażonej w walucie w odniesieniu do czasu (PKB), po skróceniu jednostek zostaje więc jedynie czas, a konkretnie rok, jako arbitralnie przyjęta jednostka czasu w pomiarze PKB. Jednostka ta nie jest jednak właściwa w przypadku pomiaru ciężaru zadłużenia publicznego, ponieważ żaden kraj nie musi spłacić swojego długu w ciągu roku. Właściwą jednostką czasu mógłby być natomiast np. średni termin zapadalności obligacji rządowych (ang. Average Time to Maturity).
Przyjmując zarysowany powyżej punkt widzenia, otrzymujemy de facto zupełnie nowy wskaźnik – stosunek długu netto do wydatków rządowych, dzielony przez średni termin zapadalności papierów skarbowych. Taka miara, przy wszystkich potencjalnych wadach, miałaby zapewne wiele zalet merytorycznych, mierząc rzeczywisty roczny ciężar zadłużenia państwa netto w stosunku do jego możliwości. Utraciłaby jednak walory polityczne. O ile bowiem relacja długu brutto do PKB powinna nadal pozostać w użyciu, stanowiąc użyteczne narzędzie dla makroekonomistów i polityków gospodarczych, o tyle nagminne wykorzystywanie jej w dyskursie publicznym ma bez wątpienia bardzo wyraźny cel i często obliczone jest wyłącznie na wywołanie efektu strachu, a tym samym na uzyskanie szerszego społecznego poparcia dla rzekomo koniecznych cięć wydatków publicznych, przeważnie wbrew interesowi wielu grup społecznych.
Socjalizm XXI w.
Ponieważ dług publiczny jest pochodną deficytu budżetowego, także z tym ostatnim wiąże się wiele mitów wpływających na społeczną percepcję problemu. Bardzo ważny mit dotyczący deficytu budżetowego, mit w którym ogniskuje się zasadniczy problem z obecnym (rzekomym) „kryzysem finansów publicznych” z punktu widzenia ekonomii politycznej, to mit chronicznego deficytu budżetowego jako wyrazu rzekomego interwencjonizmu państwowego, etatyzmu, keynesizmu czy ogólnie rozumianej „lewicowości” władz fiskalnych. Jest to pułapka, w którą daje się złapać nawet część postępowych ekonomistów.
Wielu zwolenników teorii efektywnego popytu konsekwentnie i skądinąd słusznie broni deficytu budżetowego jako instrumentu polityki gospodarczej, który umożliwia państwu bezpośrednie finansowanie inwestycji w infrastrukturę, edukację, badania naukowe lub choćby tylko dostarczanie dóbr publicznych. Problem polega na tym, że na przestrzeni zwłaszcza ostatnich dwóch dekad, w wielu krajach kapitalistycznych (w tym w Polsce) wzrostowi deficytów budżetowych towarzyszy zmniejszenie skali inwestycji publicznych. Wynika to bezpośrednio z polityki obniżek podatków dla najbogatszych obywateli i dla firm, a ostatnio: z wdrażania programów ratunkowych dla korporacji finansowych czy też, jak w przypadku Stanów Zjednoczonych, z obu powyższych przyczyn połączonych z kolosalnymi wydatkami wojenno-zbrojeniowymi.
Tymczasem polityka fiskalna dopuszczająca wysoki deficyt budżetowy jest wyrazem „lewicowości” władz gospodarczych, gdy przy właściwym opodatkowaniu wszystkich grup społecznych rządowi nadal brakuje środków na zapewnienie pełnego zatrudnienia i redystrybucji dochodu narodowego zapewniających poprawę stanu sprawiedliwości społecznej. Jeśli jednak chroniczny deficyt budżetowy jest skutkiem systematycznego obniżania podatków dla najbogatszych oraz dla przedsiębiorstw, mamy do czynienia z realizacją koncepcji wprost przeciwnej.
W ten sposób falsyfikujemy także, przynajmniej częściowo, inny, rzekomo bardziej naukowy i dogłębny, obiegowy pogląd, jakoby chroniczny deficyt budżetowy był związany z cyklem politycznym. Wedle tej koncepcji, budżet centralny jest instrumentem prowadzenia permanentnej kampanii wyborczej zarówno przez ekipę aktualnie rządzącą („rozdawnictwo”), jak też opozycję (obietnice jeszcze większego „rozdawnictwa”). O ile jednak można uznać obniżki podatków dla kilku procent najbogatszych obywateli czy dla przedsiębiorstw za specyficzne „rozdawnictwo”, o tyle wpływ tego ostatniego na wynik wyborów powszechnych może być, za sprawą zwykłej arytmetyki (beneficjanci takiego „rozdawnictwa” stanowią bezwzględną mniejszość w społeczeństwie), jedynie pośredni. Wpływ taki oczywiście ma miejsce, jednak głównie poprzez koncentrację opiniotwórczych, kształtujących i prawie całkowicie wypełniających dyskurs mediów w rękach prywatnych koncernów.
Grecka tragedia...
W kwestii długu publicznego mamy zatem do czynienia z szeregiem mitów na gruncie tak teoretycznym, jak i „technicznym”. W dyskursie publicznym funkcjonuje jednak również wiele mitów o wymiarze zdecydowanie praktycznym, dotyczących zwłaszcza przyczyn rzekomego „kryzysu zadłużenia” w Unii Europejskiej. Za dobry przykład posłużyć może anonimowa notka z Gazety Wyborczej z 2009 r., pt. „Deficyt budżetowy USA wynosi już ponad bilion dolarów”. Czytamy w niej, iż „[a]by spłacać należności z tytułu głównie takich programów jak Social Security i Medicare (emerytury i ubezpieczenia medyczne dla emerytów) rząd amerykański musi zaciągać coraz większe pożyczki” [6]. Niedorzeczność takiego stwierdzenia jest uderzająca. Nie wiadomo bowiem, kierując się jaką zasadą anonimowy autor tekstu przypisał przyrost deficytu budżetowego USA tym konkretnym, a nie jakimkolwiek innym wydatkom. Wiadomo tymczasem, i jest to nie tyle wiedza ekonomiczna, co elementarna, prakseologiczna obserwacja rzeczywistości, że takie przyporządkowanie jest zawsze całkowicie arbitralne.
Skoro jednak przywołany został mit wysokich wydatków socjalnych jako przyczyny dużego deficytu i – w konsekwencji – problemów z długiem publicznym, warto przytoczyć kilka danych statystycznych odnoszących się do aktualnej ofiary medialnej nagonki związanej z długiem i deficytem – Grecji. W latach 1995-2010 na świadczenia społeczne kraj ten wydawał średnio rocznie 16,1% PKB. Dla porównania, średnia dla 27 krajów Unii Europejskiej wyniosła 18,5%. Poniżej tej średniej znalazły się wszystkie tzw. kraje PIIGS (Portugalia, Irlandia, Włochy, Grecja i Hiszpania), natomiast powyżej średniej sześć państw: kraje skandynawskie (Szwecja, Dania, Finlandia) oraz… „zdrowy rdzeń” strefy euro: Niemcy, Austria i Francja. Polska, przeznaczająca na świadczenia społeczne średnio rocznie 17,0% PKB, podobnie jak Grecja zdecydowanie odstaje od „lokomotyw” europejskiej gospodarki.
Co więcej, wbrew powtarzanym wielokrotnie w dyskusjach medialnych sugestiom, Grecja nie posiada także „rozrośniętego” czy „przerośniętego” sektora publicznego. Większe zatrudnienie w sektorze publicznym (jako odsetek populacji kraju) mają między innymi – ponownie – Francja i Niemcy, a także Holandia, natomiast porównywalne – Wielka Brytania i Hiszpania. Wydatki na wynagrodzenia w sektorze publicznym stanowiły w latach 2004-2008 średnio rocznie 11% greckiego PKB, czyli np. o 2 pkt. proc. mniej niż w tym samym okresie we Francji [7].
Nawet przyjmując omawiany już uprzednio wskaźnik – stosunek długu publicznego brutto do PKB Grecji, trudno jest jednoznacznie wyciągnąć wniosek, że to właśnie ten kraj jest czarną owcą europejskiej gospodarki. Owszem, sama relacja długu brutto do PKB przekroczyła w 2011 r. w Grecji 170%, ale wciąż jest to niewiele w porównaniu np. do Japonii, której zadłużenie nie wzbudza jednak histerii rynków finansowych. Jeśli spojrzeć natomiast na dynamikę relacji dług/PKB, w latach 2007/2011 była ona w Grecji wysoka (prawie 59%) i wyższa od średniej unijnej (bez mała 40%), ale wyższą miało aż 10 unijnych gospodarek, w tym w 6 przypadkach było to powyżej 100%, a w dwóch z nich – powyżej 300 (np. Irlandia: 324%, Łotwa: prawie 370%). Co ciekawe, zadłużająca się rzekomo dramatycznie Polska zwiększyła w latach 2007-2011 wartość skonsolidowanego zadłużenia sektora publicznego jednie o 25,3%, czyli znacznie poniżej unijnej średniej.
... niemiecka farsa
Skoro deficyt budżetowy, a więc i dług publiczny, nie są konsekwencją nadmiernych wydatków socjalnych, potrzebne jest wyjaśnienie przyczyn istotnego wzrostu dynamiki wielkości zadłużenia w wielu gospodarkach europejskich (jak np. wspomniane wcześniej kraje, określanie pogardliwie mianem „grupy PIIGS”) i nie tylko, w ostatnich latach. Istnieją dwa przekonujące wytłumaczenia, niewykluczające się, a raczej komplementarne względem siebie. Wytłumaczenie makroekonomisty, zwolennika teorii efektywnego popytu będzie brzmiało: przyczyną jest nierównowaga w obrocie międzynarodowym. Ekonomista polityczny powie natomiast: rosnące zadłużenia wynika z planowej odwróconej redystrybucji dochodu narodowego – od biednych do bogatych.
Zacznijmy od pierwszego z tych argumentów. W lipcu 2010 r. prof. Tadeusz Kowalik w następujący sposób odniósł się do polityki gospodarczej Niemiec: „(…) to one ponoszą winę za kryzys Grecji, Portugalii, Hiszpanii, traktując płace (…) jako czynnik kosztów umożliwiających otrzymywanie niebotycznych nadwyżek eksportowych, dezorganizujących finanse innych krajów”, i dalej: „tak, cięcia (…) zwiększyły dynamikę gospodarki niemieckiej, ale czyim kosztem? Kosztem zubożenia sąsiadów” [8].
Prawdziwą przyczyną tzw. „kryzysu zadłużenia” w krajach peryferyjnych strefy euro jest bowiem utrata przez nie konkurencyjności wobec „rdzenia”, zwłaszcza Niemiec. Kraje takie jak Grecja, przyjmując wspólną europejską walutę, zostały wtłoczone w reżim stałego kursu walutowego i jednolitej polityki pieniężnej, w dodatku przy narzuconej z zewnątrz dyscyplinie fiskalnej. Wzrost konkurencyjności w tych krajach, niegdyś łatwo osiągany za pomocą dewaluacji waluty, mógł w tej sytuacji pochodzić jedynie z rynku pracy, czyli osławionej dewaluacji wewnętrznej [9]. Jednak próba rywalizacji z gospodarką niemiecką na tym obszarze z góry skazana była na porażkę, choćby dlatego, że – jak zwracał uwagę prof. Kowalik – niemiecka siła robocza znajdowała się w odwrocie już pod koniec lat 90. XX w. i przez całą pierwszą dekadę XXI stulecia, co umożliwiło utrzymanie płac nominalnych w Niemczech na praktycznie niezmienionym poziomie przez kilkanaście lat.
Utrata konkurencyjności doprowadziła w krajach peryferyjnych Unii do powstania wysokich deficytów na rachunkach obrotów bieżących, którym odpowiadały analogicznie duże nadwyżki Niemiec. W latach 1995-1999 deficyt na rachunku obrotów bieżących Grecji wynosił średnio rocznie 3,1% PKB, co nieznacznie tylko odbiegało od średniej unijnej, natomiast w 2008 r. było to już rekordowe 14,7%, plasujące Grecję na drugim (po Bułgarii) miejscu, jeśli chodzi o wielkość tego deficytu w Unii Europejskiej. Dla sfinansowania deficytów w handlu zagranicznym kraje peryferyjne musiały pożyczać za granicą, czemu sprzyjał tani kredyt w EBC. W rezultacie doszło do znacznego zadłużenia krajów peryferyjnych Unii, zarówno zewnętrznego, jak i wewnętrznego, prywatnego i publicznego.
Równie proste, a jednocześnie równie niepopularne jest wyjaśnienie przyczyn gwałtownego wzrostu poziomu zadłużenia wielu państw z punktu widzenia ekonomii politycznej. Neoliberalne rządy tych krajów przez wiele lat obniżały podatki dla najbogatszych obywateli oraz dla kapitału, zwłaszcza finansowego, pozbywając się jednocześnie innych źródeł dochodów w sektorze publicznym, np. poprzez prywatyzację przedsiębiorstw rentownych przy zachowaniu firm przynoszących straty. Polityka ta doprowadziła do stanu chronicznego deficytu budżetowego, zmuszając rządy prowadzących ją krajów do pożyczania na procent, głównie w formie obligacji, dokładnie tych samych środków, które mogły i powinny były trafić do budżetów w formie podatków. W ten sposób dokonywał i dokonuje się podwójny transfer bogactwa na korzyść kapitału prywatnego: najpierw w formie obniżonych podatków, a następnie w formie obligacji, za obsługę emisji których płacić muszą całe społeczeństwa [10]. Jest to zatem nic innego, jak odwrócona redystrybucja.
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, iż powyższa charakterystyka modi operandi neoliberalnych władz jest bardzo ogólna, a wiele w tej kwestii zależy od lokalnej specyfiki. Dla przykładu, w Polsce istotnym źródłem ekspansji długu publicznego są otwarte fundusze emerytalne (OFE), natomiast w Grecji – szara strefa, dziurawy system podatkowy czy wydatki zbrojeniowe. To ostatnie potwierdzają liczne statystyki.
Nieszczelność systemu fiskalnego Grecji sprawiła, że najlepiej zarabiający w tym kraju deklarowali dochody niższe niż np. emeryci. W 2008 r. przedstawiciele wolnych zawodów deklarowali średnio roczny dochód w wysokości 10,5 tys. euro, przedsiębiorcy i handlowcy – 13,2 tys. euro, tymczasem średnie roczne dochody pracowników najemnych i emerytów w tym samym okresie wynosiły ponad 16 tys. euro [11]. Według szacunków, unikanie opodatkowania kosztuje grecki budżet ok. 20 mld euro rocznie. Kolejnych ok. 15 mld euro przyniosłoby opodatkowanie szarej strefy, która w 2007 r. stanowiła według szacunków 25,1% PKB Grecji, podczas gdy – dla porównania – we Francji było to 11,8%, a w Stanach Zjednoczonych – 7,2%.
W 2000 r. wydatki obronne Grecji, przede wszystkim na zakup sprzętu wojskowego z Niemiec i Francji, wynosiły 4% PKB. W latach 1995-2010 Grecja wydawała średnio rocznie 2,9% PKB na ten cel i pozostaje od lat niekwestionowanym liderem Unii Europejskiej pod tym względem (średnia dla UE wynosi niezmiennie ok. 1,6%). Co więcej, w latach 2005-2009 Grecja była jednym z 5 największych importerów broni w Europie. Sam zakup samolotów bojowych stanowił 38% wolumenu importu tego kraju. Oczywiście stwierdzenie, że przyczyną greckiego deficytu są wydatki zbrojeniowe jest – podobnie jak obwinianie wydatków na zabezpieczenie społeczne w USA w przypadku cytowanego artykuły z Gazety Wyborczej – całkowicie arbitralne. Różnica polega na tym, że za argumentem o zbędności kosztownych zakupów wojskowych nie stoją mityczne „prawa ekonomii” czy „prawa rynku”, lecz bezpośrednie odwołanie do teorii sprawiedliwości społecznej. Sprawiedliwości, będącej jedynym rzeczywistym celem polityki gospodarczej w ujęciu normatywnym.
Podsumowanie
Dług publiczny wymaga przede wszystkim radykalnej demitologizacji, jako części procesu odzyskiwania przez społeczeństwo i dla społeczeństwa dyskursu publicznego poprzez aktywną walkę z hegemonią korporacji, zwłaszcza korporacji finansowych, w zabieraniu głosu na temat finansów publicznych. W praktyce bardzo ważna jest nie tyle redukcja zadłużenia, co fundamentalne zmiany ideologiczne w polityce fiskalnej – przywrócenie deficytowi budżetowemu, a za nim długowi publicznemu, ich podstawowej funkcji: instrumentów polityki gospodarczej państwa, która ma pod każdym względem służyć realizacji idei sprawiedliwości społecznej. Jeśli natomiast konieczność lub potrzeba redukcji długu czy deficytu staje się pilna, najlepszym rozwiązaniem jest skorzystanie z rady prof. Tadeusza Kowalika, który postulował, by dążyć do: „(...) zmniejszenia długu i deficytu za pomocą uruchomienia wszystkich rezerw wzrostu, przede wszystkim siły roboczej” [12].
Przypisy:
[1] T. Kowalik, „Cięciobsesja”, Krytyka Polityczna 23/2010.
[2] M. Wolfson, „Myths of the Deficit”, Dollars&Sense 3-4/2010.
[3] K. Łaski, „Strukturalne przyczyny kryzysu finansów publicznych
w Unii Europejskiej oraz w Unii Gospodarczej i Walutowej”, Studia Ekonomiczne 1(LXVIII)/2011.
[4] Ministerstwo Finansów chce uelastycznienie metodologii liczenia długu, Obserwatorfinansowy.pl, 12 września 2012 r.
[5] R.J. Schiller, „Debt and Delusion”, Project Syndicate, 21 lipca 2011 r.
[6] „Deficyt budżetowy USA wynosi już ponad bilion dolarów”, Gazeta Wyborcza, 13 lipca 2009 r.
[7] G. Konat, „Nowa grecka mitologia”, Bez Dogmatu 89/2011.
[8] T. Kowalik, „Cięcia to nakaz rynków finansowych i rentierów”, Obserwatorfinansowy.pl, 21 lipca 2010 r.
[9] C. Lapavitsas, „Wyjście dla Grecji i peryferii”, Le Monde diplomatique – edycja polska 6(76)/2012.
[10] B. Tinel, F. Van de Velde, „Jak sektor prywatny tworzy dług publiczny?”, Le Monde diplomatique – edycja polska 7(29)/2008.
[11] Kryzys długów publicznych. Przewodnik dla początkujących, Warszawa, kwiecień 2012 r.
[12] T. Kowalik, Cięcia..., dz. cyt.
Grzegorz Konat
Artykuł jest zmienioną wersją referatu wygłoszonego podczas zorganizowanej przez Polskie Towarzystwo Ekonomiczne oraz Le Monde diplomatique – edycja polska konferencji pt. „Kapitalizm, kryzys, alternatywy systemowe. Wokół myśli Tadeusza Kowalika”, która odbyła się 30 listopada 2012 r. w Warszawie. Ukazał się w lutowym numerze "Le Monde diplomatique - edycja polska".