Ludzie dzielą z innymi ssakami i ptakami, a także, w słabiej poznanym stopniu, z z innymi kręgowcami, podstawowe negatywne i pozytywne doznania. Doznaniowość kręgowców oczywiście ewoluowała – od najprostszej, zachowanej u płazów i niektórych ryb, włączającej elementarne doznania w reakcji na działania bodźców (np. ból, doznania ciepła i zimna, strach przed bezpośrednim zagrożeniem) do złożonej podmiotowości wielu ssaków i ptaków, których życie wypełnione jest doznaniami związanymi z nagradzającym działaniem własnej aktywności (pracy), szczególnie zaś z eksploracją otoczenia, kontaktami społecznymi i zabawami. Ssaki i ptaki doznają także w czasie snu (w fazie REM). Podmiotowość niektórych społecznych ssaków została wzbogacona o doznania innych podmiotów, najczęściej członków własnej grupy, ale nie tylko. Ssaki te są zdolne do doznań zastępczych, czyli empatycznych, które mogą na przykład motywować do pomocy. Sprawstwo empatyczne rozwinięte jest u delfinów, słoni, naczelnych (głównie u człowiekowatych, u których w różnym stopniu współdziała ze sprawstwem moralnym) oraz gryzoni – szczury spontanicznie uwalniają swoich uwięzionych towarzyszy i dzielą się z nimi pokarmem. Delfiny i słonie czasem pomagają też poszkodowanym osobnikom innych gatunków.
Obecny stan wiedzy jednoznacznie wskazuje na doznaniowość ssaków i ptaków, a z dużym prawdopodobieństwem większości kręgowców. Doznaniowość z definicji włącza takie pozaludzkie podmioty do sfery działania moralności jako pacjentów moralnych, którym można wyrządzać zło lub dobro, i tak też są one spontanicznie traktowane przez przeciętnych sprawców moralnych (pod warunkiem, że nie ulegli oni silnej indoktrynacji, zwłaszcza religijnej). Na dodatek wiadomo, że niektóre ssaki zdolne są w określonym stopniu do empatii, która sama (bez pełnego sprawstwa moralnego, wymagającego przypisywania odpowiedzialności) może motywować czynienie dobra i dlatego jest ceniona u ludzi. Dlaczego więc wiedza o inteligencji, doznaniowości, empatii i refleksyjnej samoświadomości słoni, delfinów, pozaludzkich człowiekowatych nie przekłada się na ich międzynarodową prawną ochronę? Dlaczego przy obecnej wiedzy o doznaniowości świń i krów dopuszcza się ubój opłacany na akord, czyli „od sztuki", albo wielodniowe transporty zabranych matkom cieląt na rzeź, choćby we Włoszech? Stawiając pytanie szerzej: dlaczego dynamiczny przyrost wiedzy o podmiotowości (tzn. doznaniowości i inteligencji) zwierząt nie powoduje przełomu w ich traktowaniu? A jeżeli istnieją w naszej cywilizacji zwiastuny takiego przełomu, to co go hamuje?
Ogólną odpowiedzią jest siła gatunkizmu, ale to jeszcze niewiele wyjaśnia. Podobnie jak inne „–izmy", gatunkizm działa w złożonym kontekście cywilizacyjnym i ma różne nośniki – w celu mitygowania i okiełznania gatunkizmu trzeba te nośniki zidentyfikować. Tragiczny los zwierząt pod ludzkimi rządami nie wynika tylko z podziału na „my, ludzie" i „one, zwierzęta". Prawdopodobnie trudno oczekiwać, aby podmioty innych gatunków były traktowane na równi z ludźmi, tak jak trudno oczekiwać, aby przypadkowy obcy był traktowany pod każdym względem na równi z członkiem własnej rodziny czy grupy (wobec którego ma się zwykle szczególne zobowiązania). Z pewnością za to można i trzeba oczekiwać moralnie odpowiedzialnego traktowania zwierząt jako podmiotów, a nie przedmiotów, nawet jeżeli się je wykorzystuje czy krzywdzi z (domniemanej lub rzeczywistej) konieczności. Oczekiwanie to nie jest spełniane dlatego, że doznaniowość zwierząt de facto się ignoruje. Jest to dominującą postawą i stosowaną polityką zarówno w przemysłowej eksploatacji zwierząt (hodowla oraz przemysły mięsny, mleczarski, futrzarski), jak i w biomedycynie, która jako wpływowa gałąź badań legitymizuje takie stanowisko autorytetem nauki.
Eksploatacja gospodarcza
Ludzie stali się jednymi z najliczniejszych ssaków (obok rozpowszechnionych przez siebie szczurów wędrownych i myszy domowych), co oznacza eksploatację miliardów innych ssaków i ptaków rocznie. Obecnie na świecie zabija się co roku blisko 20 mld kur, ok. 1,5 mld bydła i bawołów, blisko miliard świń, około miliarda owiec i 0,8 mld kóz. Poza nielicznymi krajami świata zachodniego ubój i transport (lądowy oraz morski) tych zwierząt jest mniej lub bardziej niehumanitarny. Rocznie zabija się na futra ponad 50 mln norek (w Polsce ponad 4 mln) oraz 3,7 mln lisów (w Polsce 0,1 mln). Hodowanie drapieżników na futra w małych klatkach nie jest niczym innym jak masowym znęcaniem się. Zostało ono już zakazane w Wielkiej Brytanii i w najbliższym czasie będzie zabronione w kilku innych krajach Europy.
Bezwzględna przemysłowa produkcja zwierzęca zapoczątkowana została przez Amerykanów pod koniec XIX w., kiedy to w rzeźniach Union Stock Yards w Chicago dokonała się gigantyczna kaźń, polegająca na pionierskim zastosowaniu linii produkcyjnej przy braku minimalnego nawet poszanowania dla bólu i przerażenia zarzynanych i podwieszanych na łańcuchach zwierząt. Amerykanie również zapoczątkowali w końcu XIX wieku masowy chów kur, w latach 40. XX wieku wprowadzili obcinanie kurczętom dziobów, a w 60. także skrzydeł. Nie przyniosło to oczekiwanych korzyści, bo bez skrzydeł ptaki nie mogły się podnieść po upadku. Zrezygnowano z tej praktyki. Charles Patterson (w książce Wieczna Treblinka, Opole 2003) sugeruje, że masowy chów miał wpływ na traktowanie „podludzi" przez nazistów, zwłaszcza Heinricha Himmlera i Rudolfa Hessa jako wykształconych rolników i hodowców. Historyk gospodarczy Fritz Redlich doszedł do wniosku (w książce Hitler: Diagnosis of a Destructive Prophet, 1999, s. 107), że „biznes hodowli i zabijania kurczaków został przeniesiony na hodowanie i zabijanie ludzi". Koresponduje to z wynikami wieloletnich badań (Self i in. 1993, Journal of Veterinary Medical Education 20,3) wykazujących, że studia weterynaryjne (które rzadko obejmują kurs etyki) działają hamująco na rozwój moralny. Podobnego wpływu można spodziewać się po studiach zootechnicznych.
Nie ma bardziej wyrazistego dowodu na lekceważenie podmiotowości zwierząt niż powierzanie nadzoru nad ich humanitarną ochroną resortom rolnictwa, jak to ma miejsce w Polsce i wielu innych krajach (częściowo za sprawą UE). Oczywiście sprawowanie tego nadzoru jest częściowo zależne od ogólnego poziomu praworządności, a także stopnia rozwoju cywilizacyjnego społeczeństw, dlatego w niektórych krajach resorty rolnictwa wykonują narzucone im obowiązki lepiej niż w innych, ale problemy konfliktu interesów z produkcją zwierzęcą i demoralizacji często związanej z tą produkcją są zwykle te same. W Polsce działanie resortu rolnictwa w zakresie ochrony zwierząt urąga przyzwoitości, co znalazło wyraz w znanym już prostackim dictum „humanitaryzm dla humanistów" byłego szefa tego resortu Marka Sawickiego (który niestety nie dlatego przestał być ministrem). Ministerstwo rolnictwa systematycznie i bezkarnie uchyla się od wykonywania ustawowych obowiązków i działa, prawnie i bezprawnie, na rzecz maksymalnego obniżenia wszelkich standardów ochrony zwierząt, przy czym stosuje dezinterpretację i degradację prawa wspólnotowego.
Nauka
Sporadycznie eksperymentowano na zwierzętach od starożytności, ale dopiero mechanicyzm Oświecenia dostarczył ideologii usprawiedliwiającej te praktyki. Nie przypadkiem to właśnie Francuzi, François Magendie i jego uczeń Claude Bernard, ustanowili paradygmat wiwisekcji w sensie dosłownym (a więc krojenia zwierząt żywcem). Ich okrucieństwo przyśpieszyło powstanie pierwszych praw humanitarnej ochrony zwierząt. Nie stało to się jednak we Francji (gdzie pierwsza, skromna ustawa o ochronie zwierząt została uchwalona dopiero sto lat później – w 1963 r.), lecz w Anglii. We Francji powstał za to paradygmat konowalstwa, który do dzisiaj ciąży na medycynie weterynaryjnej. W Szkole Weterynaryjnej w Alfort pod Paryżem, w latach 1840-60 (i pewnie znacznie dłużej), studenci zamęczali stare konie i muły: rano zaczynali od ćwiczenia mniej inwazyjnych zabiegów, a po południu przechodzili do wiwisekcji, przypalania (znakowania) rozpalonym żelazem etc. Konie, które dożyły 17h. były dobijane. Akademia Francuska oddaliła protest londyńskiego SPCA jako bezpodstawny i pozostawiła stosowanie wiwisekcji do decyzji „ludzi nauki".
Dialektyka postępu naukowego, tzn. stawiania i obalania hipotez (zwłaszcza hipotez zerowych) miała tragiczne skutki dla zwierząt. Zdawałoby się, że po oświeceniowym mechanicyzmie Kartezjusza i XIX-wiecznych okrucieństwach francuskich ojców wiwisekcji przyjęcie przez świat naukowy ewolucji przyniesie zwrot w stosunku do zwierząt, zwłaszcza że sam Darwin podkreślał ciągłość doznań między ludźmi i innymi ssakami oraz wywodził moralność z przedludzkich instynktów społecznych (co w dużym stopniu zostało potwierdzone). Jednak odbiór darwinowskiego odkrycia przyczyn ewolucji i tym samym ostatecznego ugruntowania jej zachodzenia jako naukowego faktu należy do najbardziej zakręconych rozdziałów historii idei. Za sprawą dwóch wybitnych entuzjastów teorii doboru naturalnego, którzy zignorowali dzieło Darwina O pochodzeniu człowieka, w sferze etycznej dzieła Darwina miały konsekwencje odwrotne do logicznych i zamierzonych. Główny propagator teorii doboru Thomas Huxley zadeklarował, że ewolucja nie ma konsekwencji dla moralności, co niewątpliwie ułatwiło publiczną akceptację ewolucji, a Herbert Spencer bezzasadnie wyprowadził z teorii doboru etykę promującą przeżycie najsilniejszego, znaną jako społeczny darwinizm i całkowicie sprzeczną z etycznymi poglądami Darwina. Z kolei George Romanes zapoczątkował bezkrytycznie antyantropomorficzną psychologię zwierząt, której ekscesy doprowadziły do przyjęcia doktryny behawioryzmu, negującej poznawczy sens postulowania jakichkolwiek stanów psychicznych zwierząt. W rezultacie przypisywanie zwierzętom doznań stało się niedozwolone, a w praktyce laboratoryjnej chętnie uznano je za nieistniejące, co umożliwiło traktowanie zwierząt w dowolny sposób. Behawioryzm był obowiązującą w nauce doktryną od lat 20. do 80. XX wieku i ukształtował stosunek ludzi nauki do zwierząt, ponieważ przypadł na okres kształtowania się zasad eksperymentowania i testowania na zwierzętach jako rutynowych praktyk. Wydaje się prawdopodobne, że przy obecnej wiedzy i świadomości etycznej nie doszłoby do ustalenia tak bezwzględnych i okrutnych metod testów substancji jak LD, Draize i wielu innych.
Obecnie od 20-30 lat w psychologii dominuje kognitywizm (w zastosowaniu do zwierząt nazywany etologią kognitywną), który wyjaśnia zachowania procesami umysłowymi i do zwierząt stosuje krytyczny antropomorfizm, tzn. krytyczne, wymagające każdorazowego uzasadnienia przyznawanie innym gatunkom niektórych ludzkich zdolności psychologicznych. Dzięki rewolucji kognitywnej nasza wiedza o inteligencji, doznaniowości i poziomie świadomości zwierząt ogromnie się posunęła, ale to na razie ma niewielki wpływ na poprawę etyki wykorzystywania zwierząt w biomedycynie, którą zarządzają starsi badacze wychowani w doktrynie behawioryzmu i często o wyłącznie medycznym wykształceniu (tzn. zwykle bez pojęcia o zwierzętach). Częsta w tym pokoleniu kombinacja ignorancji i arogancji wobec zwierząt nieuchronnie wpływa na młodych współpracowników, w których kształceniu (medycznym lub w zakresie biologii czy genetyki molekularnej) nie przekazuje się minimalnej nawet wiedzy o zwierzętach, ich zachowaniach czy doznaniowości, która przygotowałaby do podejmowania etycznie odpowiedzialnych wyborów zakresu i sposobów badań. W rezultacie tzw. społeczność biomedyczna zachowuje swoją ignorancko-arogancką postawę wobec zwierząt. Potwierdzają to ostatnie badania socjologiczne (Pru Hobson-West, 2012, Sociology 46, 4: 649-663) 18 brytyjskich zaawansowanych badaczy i kierowników większych projektów, którzy uzasadniali swoje eksperymenty na zwierzętach ludzką wyższością moralną, tym, że inni traktują zwierzęta jeszcze gorzej, oraz istnieniem prawnych regulacji (jedna osoba powoływała się na Biblię). W uzasadnieniach nie było ani jednej próby naukowo podbudowanej etycznej racjonalizacji własnej działalności powodującej cierpienie i krzywdę zwierząt. A przecież postęp w stosowaniu ograniczenia i łagodzenia doświadczeń na zwierzętach zależy ostatecznie właśnie od samych badaczy, bo narzucenie z zewnątrz metod alternatywnych jest prawie niemożliwe! Prowadzi to nieuchronnie do wniosku, że to bariera moralna, a nie rzekoma konieczność zaspokajania palących potrzeb ludzkości, przeszkadzają w zasadniczym ograniczeniu męczenia zwierząt w laboratoriach. Znaczna część obecnie prowadzonych doświadczeń i testów na zwierzętach nie miałaby miejsca, gdyby respektowano (psychologicznie, prawnie i praktycznie) immanentną wartość życia zwierząt, nawet przy uznaniu większej wartości życia ludzi.
Obecny sposób prowadzenia badań na zwierzętach wymaga zasadniczej zmiany etyki zawodowej w obrębie społeczności naukowej, co część tej społeczności (w krajach anglo- i niemieckojęzycznych) zaczyna dostrzegać. Po ponad pół wieku intensywnych badań i zamęczeniu setek milionów „zwierzęcych modeli" ludzkich chorób, od ok. 10 lat zaczęto krytycznie oceniać kliniczne przełożenie badań na zwierzętach w ramach tzw. badań translacyjnych. Wynik tej oceny jest druzgocący: w większości wypadków biomedyczne badania na zwierzętach wykonywane były w sposób wadliwy i nonszalancki, a ich efekty są niewielkie w stosunku do nakładów.
Religie
Religie różnią się doktrynalnym stosunkiem do zwierząt i przyrody, chociaż różnice te zacierają się w społeczno-gospodarczej rzeczywistości, zwłaszcza w wyniku globalizacji. Buddyzm i dżinizm, dwie religie najbardziej wrażliwe na los zwierząt, wywierają obecnie niewielki wpływ na rzeczywistość, głównie poprzez zachodnich wyznawców i sympatyków oraz sporadyczne wypowiedzi Dalajlamy.
Przemożny wpływ w dzisiejszym świecie mają religie abrahamowe, będące ostoją wojującego gatunkizmu (do którego stosuje się też określenie szowinizmu gatunkowego). Religie te promują bezwzględny antropocentryzm, traktują zwierzęta jako środki do ludzkich celów i przez to legitymizują praktycznie każdą formę ich eksploatacji dla ludzkich korzyści (przynajmniej wymiernych, judaizm i islam nie aprobują polowania dla sportu). Taka ideologia dostarcza moralnego spoiwa do wielkiej zmowy przemysłowych oprawców i biomedycznych eksperymentatorów, a w odniesieniu do chrześcijaństwa – także myśliwych. Judaizm i islam wykazują wrogość wobec niektórych zwierząt (świń, psów), co łatwo prowadzi do znęcania się i masakr, jak to miało niedawno miejsce w Egipcie, gdzie pod pretekstem zagrożenia świńską grypą świnie chrześcijan były polewane środkami żrącymi i żywcem zakopywane przez buldożery. Chrześcijaństwo na szczęście nie identyfikuje zwierząt nieczystych, ale w przeszłości Kościół przyczynił się (np. we Francji) do prześladowania kotów, podejrzewanych o współpracę z diabłem.
Żydzi zaprzestali składania ofiar zwierzęcych w I wieku n.e., pozostał jednak ubój rytualny, który pewno nie wyróżniał się na tle starożytnych orgii okrucieństw, ale wywołuje uzasadnione oburzenie społeczeństw europejskich przynajmniej od XIX wieku. Spętane, powalone na ziemię krowy, z głowami przywiązanymi do podłogi, zaraz przed podcięciem gardła albo po nim były w celu ich wykrwawienia podwieszane za nogę na łańcuchu, co powodowało dodatkową męczarnię, bo jedna noga nie wytrzymuje ciężaru dorosłej krowy. Szalejące z bólu zwierzęta czasem zabijały szochetów, co jest powodem unieruchamiania ofiary w klatce ubojowej. Ale w Ameryce Południowej, dostarczającej koszernego mięsa Ameryce Północnej, oraz w niektórych rzeźniach Izraela nadal stosowane jest tradycyjne podwieszanie. Wszystkie raporty międzynarodowych komisji ekspertów potwierdziły to, co jest oczywiste dla każdego człowieka kierującego się zdrowym rozsądkiem, tzn. że każdy ubój przez podrzynanie gardła i wykrwawianie bez uprzedniego pozbawienia zwierzęcia świadomości jest zadawaniem przedśmiertnych męczarni. Inną makabryczną tradycją bronioną jako nieodzowny element żydowskiego stylu życia jest kaparot, tzn. rytualne wywijanie w powietrzu przerażoną kurą przed podcięciem jej gardła.
Muzułmanie praktykują zarówno rytualny ubój, jak i składanie ofiar na pamiątkę ofiary ze swojego syna, jaką miał złożyć Bogu Abraham. Nie ma roku bez doniesień o makabrycznych okrucieństwach w muzułmańskich rzeźniach (ostatnio głównie z Egiptu). W zeszłym roku Australia z trudem wymusiła na Indonezji ograniczenie znęcania się nad eksportowanymi krowami. W Pakistanie zdarzało się odrąbywanie krowom racic w celu ich powalenia na ziemię, a ostatnio pakistańscy muzułmanie zmasakrowali w „stylu dowolnym" (tępymi narzędziami, poprzez zakopywanie żywcem) 21 tysięcy australijskich owiec uznanych za niezdatne do ich religijnej konsumpcji. W Polsce Dziennik.pl udokumentował znęcanie się nad ofiarą przez polskich muzułmanów w czasie nielegalnego uboju w Bokonikach. Ekumeniczną solidarność z podrzynaczami gardeł, a nie ich ofiarami, wyraził (raczej nieoczekiwanie) przewodniczący Ruchu Ekologicznego św. Franciszka z Asyżu, o. Stanisław Jaromi.
U chrześcijan ofiara Jezusa zastąpiła ofiary zwierzęce i we wczesnym średniowieczu zaznaczyła się tendencja do włączania zwierząt w obręb moralnej wspólnoty: niektórzy średniowieczni święci, m. in. arcybiskup Canterbury św. Anzelm (1033-1109), okazywali szacunek dla zwierząt, przynajmniej jako Bożych stworzeń. Św. Franciszek (1181-1226) był ostatnim i pewno najbarwniejszym przedstawicielem tego trendu. Od XIII wieku zapanowała w Kościele doktryna św. Tomasza z Akwinu (1225-1274), która ustanowiła bezwzględny gatunkizm obecnej doktryny Kościoła katolickiego. Zwierzęta same w sobie nie liczą się: „Zamiarem Boga w zaleceniu łagodności wobec zwierząt było przygotowanie ludzi do litościwego i łagodnego traktowania siebie nawzajem" (Summa Theologiae 1265/73). Od tego czasu Kościół demonstruje pełne désintéressement losem zwierząt, czasem graniczące z wrogością. Błogosławiony Pius IX (1792-1878) gwałtownie sprzeciwił się utworzeniu w Rzymie Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, a Jan Paweł II w Katechizmie Kościoła katolickiego (z 1994 roku) sprzeciwił się przeznaczaniu jakichkolwiek środków na pomoc zwierzętom: „Sprzeczne z godnością ludzką jest niepotrzebne zadawanie cierpień zwierzętom lub ich zabijanie. Równie niegodziwe jest wydawanie na nie pieniędzy, które mogłyby w pierwszej kolejności ulżyć ludzkiej biedzie. Można kochać zwierzęta; nie powinny one jednak być przedmiotem uczuć należnych jedynie osobom". W duchu tego zalecenia bp Tadeusz Rakoczy w ulotce na rok rodziny w Diecezji Bielsko-Żywieckiej (2007/2008) propaguje wrogość do psów i kotów jako konkurentów w zaludnianiu Ziemi.
Kościół popiera wszystkie formy eksploatacji zwierząt. Katechizm legitymizuje przerabianie ich na odzież bez wyjątku dla produkcji futer (mimo tysięcy protestów wysłanych w tej sprawie do Watykanu) oraz doświadczenia na zwierzętach. Kościół jak wiadomo kontynuuje tradycję przeszkadzania w najbardziej informatywnych badaniach na jakimkolwiek materiale ludzkim, ale daje blankietowe błogosławieństwo do eksploatacji każdego innego gatunku, doktrynalnie odpodmiotowionego jako „żyjąca materia". Jan Paweł II nigdy nie przyjął żadnej delegacji obrońców zwierząt, ale udzielił audiencji osławionemu nawet w Ameryce za sprawą przeprowadzania okrutnych wiwisekcji transplantologowi Robertowi White’owi, który następnie głosił, że jest pełnomocnikiem papieża d/s badań biomedycznych.
Na polskim gruncie uderza szczególnie święcenie rzeźni bez zająknięcia się na temat jakichkolwiek zobowiązań (choćby pośrednich – w duchu Tomasza z Akwinu) do humanitaryzmu czy łagodności wobec zabijanych zwierząt oraz aktywne i radosne uczestnictwo księży w polowaniach. Pismo „Łowiec Polski" pełne jest zdjęć rozweselonego zabijaniem oblicza abpa Sławoja Głodzia oraz nabożeństw myśliwskich z okazji dnia św. Huberta. Polowanie wydaje się ulubioną rozrywką znacznej części polskiego kleru. W sprawie prominentnego krakowskiego księdza oskarżonego o zabicie w okresie ochronnym (w lutym) ciężarnej sarny (która radziła sobie na trzech nogach) do sądu w obronie kolegi napisało aż pięciu polujących księży doktorów z Papieskiego Fakultetu Teologicznego w Krakowie. Oskarżony tłumaczył się, że nie wyszedł z kolegami w celu osaczenia nieszczęśliwej sarny, tylko żeby poczekać przy norach na lisa i zastrzelić go, kiedy nie wytrzyma z głodu i wyjdzie z nory. Gdyby ktoś chciał to nazwać brakiem wrażliwości, to ks. prof. Paweł Bortkiewicz, kierownik Zakładu Katolickiej Nauki Społecznej UAM, zapewne przypomniałby, że zwierzę nie umiera, tylko zdycha, i mylenie tych pojęć jest „degradacją językową", świadczącą o gwałtownym obniżeniu poziomu Uniwersytetu Warszawskiego, który w ogłoszeniu konferencji nazwał zdychanie umieraniem.
Oczywiście zdarzają się mądrzejsi teologowie oraz księża i zakonnicy przyjaźni zwierzętom. W niektórych parafiach (głównie, jeżeli nie wyłącznie, miejskich) w dniu św. Franciszka (4 października) odprawiane są msze dla zwierząt albo z ich udziałem oraz/lub dla ich właścicieli (tu zaznacza się akrobatyka słowna odzwierciedlająca doktrynalne problemy tych praktyk). Nie zmienia to ogólnego obrazu rzeczy: każdy komercyjny oprawca zwierząt czy biomedyczny eksperymentator znajdzie w abrahamowych wyznaniach moralną akceptację dla swojej działalności. W tym właśnie sensie religia dostarcza moralnego spoiwa do zmowy przeciw „braciom mniejszym".
Konkluzja
Zarówno przemysłowa eksploatacja, jak i zdominowana przez biomedycynę nauka legitymizowane są przez bezwzględny antropocentryzm chrześcijaństwa (w przeważającej większości jego obecnych nurtów) i pozostałych abrahamowych religii, które służą ideologią ułatwiającą powstanie ogólnej zmowy przeciwko przyjęciu postawy moralnej odpowiedzialności wobec zwierząt. Ta wielostronna zmowa stanowi o sile gatunkizmu i na razie skutecznie przeciwstawia się wszelkim imperatywom efektywnego rozszerzenia kręgu moralności poza nasz gatunek.
Andrzej Elżanowski
Artykuł pochodzi z kwartalnika "Bez Dogmatu".