Zofia Tarajło-Lipowska: Tryumf Bohumila Hrabala

[2014-03-28 08:35:30]

Z okazji przypadającej dziś 100. rocznicy urodzin Bohumila Hrabala publikujemy esej prof. dr hab. Zofii Tarajło-Lipowskiej

Było u nas hrabalistów wielu i hrabalistów wielu jest u nas – a nie chcę tu wchodzić w żadne kwasy czy w relacje. Jako pilna czytelniczka Hrabala ze stażem niemal półwiecznym (pojedyncze opowiadania Hrabala były drukowane w studenckim czasopiśmie „itd.” w roku 1967), jego tłumaczka (w przełożonej przeze mnie biografii Hrabala pióra Moniki Zgustovej wpleciono wiele cytatów z jego dzieł, które z braku powiązania z konkretnym tekstem sama tłumaczyłam, bo szperanie w dotychczasowych tłumaczeniach byłoby żmudne, a termin naciskał), a także jako badaczka czeskiej literatury, postaram się choć trochę wyjść poza tzw. opłotki. Nie zrobię bynajmniej dziury w niebie (Hrabalowskim), wskażę tylko kilka nurtujących mnie kwestii.

Czeska koncepcja „lamezonu”

Koncepcję „lamezonu” łączy się w obiegowej opinii z pisarstwem Václava Svobody Plumlovskiego (1872–1956), autora naiwnego (bardzo naiwnego), poety in situ, którego dorobek bywa przedmiotem dywagacji raczej socjologicznych czy kulturoznawczych niż literackich. Z Bohumilem Hrabalem – intelektualistą i genialnym twórcą – niewiele ma on jednak wspólnego; nigdy się nie znali i nie spotkali, żadne fakty ich nie łączą. Václava Svobodę („Plumlovský” to nazwisko dodane od nazwy miasteczka Plumlov pod Prostějovem) nikt jako literata nie traktował poważnie. Jego kulawe rymowanki były przedmiotem łagodnych kpinek, obiektem jowialnego humoru, a autor zmarł w zakładzie dla obłąkanych. Za rzekomy dowód geniuszu z jego strony uznaje się pomysł „lamezonu” (z francuskiego la maison), instytucji, która miała być połączeniem kościoła (chramu, świątyni) z gospodą – w tej funkcji, jaką pełni hospoda w Czechach, czyli nieoficjalnego domu gminnego, świetlicy. Ze strony Plumlovskiego była to jednocześnie bardzo mocna potrzeba: chodziło mu o fizyczne istnienie takiego lokalu, aby poeta (u niego: człowiek wyjątkowy, natchniony) nie był pozostawiony sam sobie.
W „lamezonie” poeta gości codziennie, czuje się tu jak wśród swoich, odprawia swoje przeżywanie świata jak rytuał. Dążność do zachowania tego typu przybytku przejawia się również w całej twórczości Hrabala: uświęca on gospodę jako miejsce sakralne, wysuwa sugestię, że ceremoniał bycia w gospodzie przypomina rytuał chrześcijańskiej mszy. Blisko też stąd do Hrabalowskiej deklaracji, że ulubione rzeczy zawsze święci wodą święconą… święconą przez samego siebie.
Jakże wspaniała jest kultura, która swym kręgiem obejmuje zarówno prowincjonalnego przygłupa, szaleńca, jak i wyrafinowanego i błyskotliwego twórcę…

Humor jako uniwersum

W artykułach o czeskim humorze (nad którymi moje studia przerodzić się miały kiedyś w książkę) wielokrotnie natykałam się na twierdzenie, że „humor jest najlepszym narzędziem poznania”. Przeważnie opinie te dotyczyły satyry, najczęściej satyry politycznej, głównie chodziło w nich o krytykę z pozycji socjalnych, choć czasem mogły wskazywać na specyfikę czeskiego „paradoksalnego” surrealizmu. Można jednak to spostrzeżenie doprecyzować: jeśli literatura jest poznaniem, to właśnie czeska literatura, częściej niż inne, realizuje poznanie przez humor, a także częściej jako literatura konstytuuje się przez humor (nie zawsze szczęśliwie).
Polska kultura, w której humor ma swoje ustalone, tradycyjne miejsce, wydaje mi się bardziej „kanciasta” od czeskiej, bardziej dosłowna, bez przymrużenia oka. Nawet kpina z topornego patosu czy demonstrowanie dystansu do wzniosłości wydają się ostentacyjne, drwiąco-bolesne. Polscy kabareciarze rozśmieszają publiczność, ale sami zbytnio rozbawieni nie są: sztuczne grymasy robią w nadziei, że krzywe zwierciadło je uzasadni, nada im sens. Humor jest w naszej kulturze wyraźnie, ceremonialnie oddzielony od tragizmu, powagi.
Natomiast w świecie Czechów kipi autentyczna radość, śmiech, jak to się mówi, wychodzi z trzewi. Produkcje kabaretowe, monologi typu „Hyde Park” równie jak publiczność cieszą swoich autorów i aktorów, nawet zdolnych amatorów. Odkryciem ostatniego dziesięciolecia stał się Zdeněk Izer, natchniony kawalarz, samorodek aktorski – z zawodu mechanik samochodowy. Z żartów, które telewidzom prezentuje, naruszając tabu i szargając autorytety, trudno wyłuskać coś subtelniejszego (ale zdarzają się perełki – zastrzegam), uśmiać się jednak można, choćby się człowiek wstydził, że go to aż tak śmieszy. Komików sięgających po „drastyczne” tematy nie brak też w naszych kanałach TV, ale raczej reprezentują oni doły gustów, wstydliwe niziny inteligencji. W czeskiej telewizji takie programy z humorem, wzbogacone dowcipami, to nie tylko rozrywka, ale codzienny komentarz.
Słynny czeski humor to coś więcej niż ozdoba ludowej proweniencji, to element świadomości, tło egzystencjalnego poznania, wbudowanego w widzenie świata.

Język Hrabala

Jak wielokrotnie stwierdzono (choć nie zawsze skalę tego twierdzenia dostatecznie sobie uświadamiamy), Hrabalowska proza nie jest w pełni przetłumaczalna na polski: w tłumaczeniu zawsze czytelników coś omija. Co? Otóż to, że jej potoczność konwersacyjna niesie ze sobą informacje, odcienie, smaczki, których polska kolokwialność nie dopuszcza. Nasz intelektualista, „wykształciuch”, który czyta Hrabala, inaczej niż czeski reaguje na drastyczne sformułowana i gry językowe: np. przetłumaczenie Hrabalowskiego wulgaryzmu na polski wulgaryzm nie załatwia sprawy odbioru świata kreowanego poprzez słowo, bo użycie tego słowa – tego języka – nie buduje takiego świata, jaki stworzył pisarz. Dlatego polskich badaczy Hrabala należałoby podzielić na tych, którzy poznawali jego utwory w oryginale, i na tych, którzy zapoznawali się z nimi tylko w polskich tłumaczeniach. Najcenniejsza jest oczywiście znajomość obu tych „wersji”, bo skłania do uogólnień wielce ważnych i ciekawych. Przytoczę tu refleksje pani profesor Krystyny Kardyni-Pelikánovej, polonistki, Polki osiadłej w Brnie, która trafnie to ujmuje: Fascynuje mnie zwłaszcza jego [Hrabala] język: to płynne przechodzenie z potocznego do literackiego i na odwrót. Tu się okazał mistrzem. Odbiło się to potem pozytywnie i na konstrukcji narratora, i w ogóle instrumentacji rodzajowej jego utworów. Tego język polski nie jest w stanie oddać w pełni. Zbyt duży rozziew istnieje wciąż tutaj między kulturą wysoką i niską. Ta ostatnia odczuwana będzie pewnie jeszcze długo jako „wpadka” wulgarności i raczej prowokacja estetyczna niż charakterystyka pośrednia środowiska, nie mówiąc już o satysfakcji estetycznej. Czesi ów rozziew wspaniale łagodzą swoim sentymentalizmem (który oni widzą raczej jako swoisty romantyzm klauna, wyśmiewanego nieudacznika, ale zwyciężającego w momencie swej zdawałoby się ostatecznej klęski).
Może Czesi, zwłaszcza Hrabal, nas również nauczą, jak sobie poradzić z tą nieuniknioną „wpadką wulgarności”? Nie przez drwinę i szyderstwo, nie przez traktowanie jej jak słabości, ale poprzez oswojenie, dowcipną pobłażliwość wobec tejże wulgarności?

Upadek nieudacznika

Monika Zgustová, autorka wspomnianej biografii Hrabala, twierdzi, że swoją poetykę wyprowadził on z tragikomicznego spojrzenia na świat, z przyjętej przez siebie postawy ironicznego niedowiarka, jak i z głębokiego zrozumienia dla niestałości ludzkiej duszy. Jaka jest ludzka dusza? Co jej można wybaczyć, a za co ją trzeba potępić? Czy niestałość duszy jest grzeszna? W powieści Obsługiwałem angielskiego króla Hrabal zaskakuje polskich czytelników uwagą, że grzechy nie istnieją. Powiada też, że nie można nikogo karać za to, że urodził się w takim-a-takim roku, a już na pewno nie są do tego upoważnieni ludzie urodzeni w świecie nowym. Owa powieść o nieudaczniku Janie Dziecięciu lepiej trafia w mentalność czeską niż przygody Dzidziusia Górkiewicza w mentalność polską; ta pierwsza dokładnie odpowiada czeskiemu rozumienie humanizmu. Zilustrujmy to słowami fikcyjnego Czecha, Járy Cimrmana, sparodiowanego „czeskiego geniusza” (przedmiotem parodii jest częste mistyfikowanie wizerunków zasłużonych Czechów przez ich biografów). Otóż w jednym z filmów Zdeňka Svěráka i Ladislava Smoljaka rzeczony Jára Cimrman, tym razem jako nauczyciel, na lekcji gimnastyki pokazuje dzieciom, jak powinny pokonać przeszkodę: „Powiadają, żeby za wszelką cenę się nie płaszczyć. Ale ja mówię: możesz się płaszczyć, podpełznąć... ale potem znów się wyprostuj” (tłum. z pamięci – Z.T.-L.). Taka dewiza życiowa może być zbawcza w nurcie zwrotów i „przekrętów” historii.
Obsługiwałem angielskiego króla jest parabolą czeskiego, specyficznie, „aksamitnie” filozoficznego podejścia do historii i do człowieka. Czesi jak my mają swych nieugiętych, nieustraszonych bohaterów narodowych: lecz siła postawy tychże często tkwi w pozornym antybohaterstwie, które generuje siłę ich trwania – siłę uzyskaną dzięki (inaczej niż u nas) ugięciu się przed przeciwnościami, zamiast narażania się na zniszczenie przez przyboje szalejącego żywiołu. Takim bohaterem był Szwejk Jaroslava Haška; i niedaleki od Szwejka jest Hrabalowski kelner Jan Dziecię. Miał on kiedyś „dziecięce” wyobrażenie o życiowych celach – chciał zdobyć pieniądze. Nazwisko ma znaczące i w jakimś sensie znaczący jest jego zawód: kelner, czyli usługujący, który przestrzeń swego małego luksusu buduje sobie z napiwków, otrzymywanych „z grzeczności”, „z łaski” lub nawet sprytnie wymuszanych na klientach. Samo usługiwanie, czy wręcz służalczość, nie ma u Czechów tak mocno jak u nas ujemnego odcienia. (Inna rzecz, że sługa powinien pana przechytrzyć, jak to z reguły bywa w bajkach, ciągle w Czechach popularnych i przeżywanych, nie tylko przez dzieci). Hrabal nie opisuje więc sytuacji marginalnej, wyjątkowej, ale kształtuje sytuację modelową, podstawową, której nadaje cechy skrajne, groteskowe, zgodnie z artystycznym przywilejem twórcy. Groteskę wiedzie ku tragizmowi, co w nakręconym na podstawie tej powieści filmie Jiřego Menzla mniej się zaznacza: tutaj groteska raczej się wykrzywia, uegzotycznia.
Powieść Obsługiwałem angielskiego króla jest apoteozą antybohatera – takiego, który tkwi w każdym z nas, niezależnie od narodowości. „Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień” – to biblijne zdanie powstrzymuje przed pochopnością sądów. Jednocześnie – sądzę – jest jedynym pouczeniem jakie Hrabal zaczerpnął z Biblii. Wina jest przypisana ludzkiemu losowi, o czym zresztą świadczy choćby obyczaj spowiedzi, a literatura tej miary, co twórczość Hrabala, zawsze jest aktualną spowiedzią dokonywaną według własnych, autorskich kryteriów i zamiarów.

A co z polską recepcją Hrabala?

Czy Bohumil Hrabal był humorystą, czy filozofem? Czy humor splatał z filozofią i podlewał liryzmem? Dlaczego pisarz Hrabal, jak głosi obiegowa opinia, miałby być lepiej znany, wcześniej odkryty, bardziej ceniony w Polsce niż w Czechach? Być może dlatego, że jego pisarstwo w czeską kulturę wkomponowuje się dokładniej niż w polską, pasuje do niej, a mniej zaskakuje: jest jak Mont Blanc wobec innych formacji alpejskich (nie chodzi o wyżyny jako metaforę wielkości, tylko o plastyczne wyobrażenie), a nie jak Mont Blanc wyrosły na równinie. Sądzę, że w Polsce bardziej niż wielkość Hrabala dostrzega się jego odmienność , nie tylko w sferze subtelnego humoru opartego na paradoksie, bo także w rezygnacji pisarza z kategoryczności w wyrażaniu świata… Jego jakąś miękkość, zgodę na świat, jakikolwiek by był. Hrabal, mówiąc w uproszczeniu, jest bardziej ludzki. Jego twórczość wyraża także to, co upoważnia do łączenia go z polskim etosem; i to „ludzkie oblicze” – bez podziałów na narody, na kasty, na ideologie – jest nam bliższe, niż bylibyśmy skłonni oficjalnie przyznać.
Nawiązując jeszcze do wyżej skomentowanego wątku biblijnego, należy podkreślić, że co prawda istnieją obecnie w polskiej nauce tendencje do interpretowania Hrabala w świetle słów ewangelistów i proroków – czyli doszukiwania się chrześcijańskich korzeni tej twórczości – to sam Hrabal, o ile w ogóle świadomie podejmował te tematy, to na pewno nie chciał być głosicielem prawd zaczerpniętych z Ewangelii. Pragnął jedynie poszerzać swoje objęcie świata – czyli „wziąć świat w objęcia”, w sensie emocjonalnym i rytualnym.

Jak nie poznałam Hrabala

Dawno już temu, w czasach pierwszej fali polskiej recepcji Hrabala, na nadbałtyckim kempingu przy wieczornym smażeniu w ognisku rybki na patyku, słuchałam barwnej opowieści pewnego pana o starszej pani przybyłej z Drohobycza na tzw. ziemie zachodnie, o jej władczym sposobie bycia, optymizmie podlanym sentymentem i żywym zainteresowaniu nowościami, zawsze przykrawanymi do tego, co było „kiedyś” i „tam”, w Drohobyczu. W trakcie tej opowieści (której anegdotycznych wtrętów już nie pamiętam) nabierałam coraz większej pewności, że ten pan opowiada… o mojej rodzonej babci! Okazało się, że rzeczywiście: ten narrator, w dalekim stopniu, był nawet spowinowacony ze mną. Babcia zaś była postacią na tyle malowniczą, że słuchy o niej chodziły po dalszej rodzinie i po znajomych. Na imię miała Wiktoria, z domu Lachowicz, i była niezwykłą postacią, opowiadano o jej fantastycznej żywotności, żelaznym zdrowiu i o tym, że w każdym towarzystwie musiała grać pierwsze skrzypce. Sama z jej monologów najlepiej pamiętam frazę: „Umieraliśmy wszyscy ze śmiechu…” (na przykład kiedy wspominała przedwojenną biesiadę rodzinną czy powojenne spotkania krewnych, rozproszonych po „ziemiach zachodnich”) oraz słowa pocieszenia pod moim adresem: „Ja też byłam brzydka, ale za mąż się wydałam”. Krzątając się przy kuchni, rzucała uwagi: „Oj, dziecko, co ja się natańczyłam w życiu, nabawiłam… Ciebie to chyba nie spotka”. I rzeczywiście.
Kiedy w późnych latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku od docenta Otakara Bartoša, praskiego polonisty, usłyszałam, że Hrabal, który wieczorami przesiadywał w piwiarni U Zlatého Tygra (Pod Złotym Tygrysem), poznał opowieść o mojej drohobyckiej babci i że chce ją poznać, postanowiłam babcię, wówczas przeszło dziewięćdziesięciodwuletnią, do Pragi przywieźć. Ale tu babcia, która zawsze serce miała „jak dzwon” (dokładnie tak mówiła, bijąc się w piersi, nie z pokory bynajmniej, ale dla symulacji efektu dźwiękowego) w kwietniu 1986 zmarła na zawał serca.
Uprzytomniłam sobie wtedy, że babcia zawsze wydawała mi się potencjalną „postacią Hrabalowską” i że tkwił w niej odprysk postaci legendarnego Hrabalowskiego stryja Pepina: wyobrażałam sobie, że dałaby się opisać w takiej, Hrabalowskiej poetyce. Opowiadała mi np., jak w czasie wojny przewoziła na brzuchu słoninę z poddrohobyckiej wsi, wymienianą na radio. Jak za zegarek dostała coś do jedzenia u „oficerszy”, czyli żony radzieckiego oficera (defilującej ponoć po mieście w nocnej koszuli). Jak ją w końcu z rodziną z Drohobycza wypędzono – zabrała moją przyszłą mamę, suczkę pekińczyka Bajkę, książki i maszynę do szycia „Minerwa”, i pojechały „z transportem” do nieznanej im części Polski, tej Polski powojennej.
Z drohobyckich postaci, którymi mogłabym zaimponować w Pradze oczekującego tego spotkania Hrabalowi, pozostała więc moja mama Maria Janina, która tuż przed wojną zdała maturę w drohobyckim Seminarium Nauczycielskim im. Królowej Jadwigi. Wszystko było dobrze, wyjąwszy dwie okoliczności: po pierwsze Maria Janina odmówiła wyjazdu do Pragi, tłumacząc się stanem zdrowia. Z rodzinnego albumu powyrywałam więc wszystkie zdjęcia (sam album był zbyt ciężki do pociągu), tłumacząc mamie, że pokazanie pisarzowi tych zdjęć to potrzeba najwyższej wagi. Ale wtedy sama zapadłam na zdrowiu, a mianowicie przechodzone (przejeżdżone między Wrocławiem a Pragą) przeziębienie rozwinęło się w zapalenie płuc. Minęło więc parę miesięcy, w czasie których poznanie Mistrza Bohumila Hrabala zeszło na plan dalszy.
Docent Bartoš przygotował mnie na wizytę U Zlatého Tygra: wieczorami Mistrz Hrabal głośno czyta nowe teksty, potem ukołysany piwem je gubi, rozsiewa w okolicy swego stołu, a udający „sztamgastów”tajniacy z czechosłowackiej StB (Służby Bezpieczeństwa), gorliwie zbierają pojedyncze kartki jako trofeum (licząc pewnie na premię). W roku 1988 wespół z odwiedzającym mnie bratem poszliśmy do hospody U Zlatého Tygra w nadziei dołączenia do kompanii Mistrza, ale docenta Bartoša akurat wtedy nie było. Hrabal wstał i popatrzył na nas, podchodzących nieśmiało do stołu, tak odpychająco (chyba widział w nas potencjalnych „zbieraczy kartek”), że czym prędzej wycofaliśmy się; nie ośmieliłam się rzucić hasła: „Drohobycz” czy „Bruno Schulz” (którego mama znała z widzenia). Ściśle rzecz biorąc, postanowiliśmy przyjść jeszcze raz, razem z docentem Bartošem, ale także nie złożyło się.
A wczesną wiosną 1989, po zamieszkach w dwudziestą rocznicę śmierci Jana Palacha, praska studentka polonistyki Alena Černá przyniosła mi maszynopisową kopię opowiadania Hrabala Kouzelná flétna (Czarodziejski flet). Jako nowa osoba „w branży”, murem siedziałam nad tlumaczeniem kilka dni i nocy; przeżywałam to głęboko. Tłumaczenie jednak zostało w szufladzie, bo już w następnej „Polityce” ukazało się tłumaczenie tego opowiadania pióra Józefa Waczkówa. Cóż, Hrabal zawsze był „nasz”, nie tylko „mój”.


Zofia Tarajło-Lipowska



Tekst pochodzi z miesięcznika "Odra".

Na zdjęciu ściana w miejscu, gdzie stał dom Hrabala (ul. Na Hrázi 24, Praga); fot. Wikipedia Commons


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


22 listopada:

1819 - W Nuneaton urodziła się George Eliot, właśc. Mary Ann Evans, angielska pisarka należąca do czołowych twórczyń epoki wiktoriańskiej.

1869 - W Paryżu urodził się André Gide, pisarz francuski. Autor m.in. "Lochów Watykanu". Laureat Nagrody Nobla w 1947 r.

1908 - W Łodzi urodził się Szymon Charnam pseud. Szajek, czołowy działacz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Zastrzelony podczas przemówienia do robotników fabryki Bidermana.

1942 - W Radomiu grupa wypadowa GL dokonała akcji odwetowej na niemieckie kino Apollo.

1944 - Grupa bojowa Armii Ludowej okręgu Bielsko wykoleiła pociąg towarowy na stacji w Gliwicach.

1967 - Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do wycofania się z okupowanych ziem palestyńskich.

2006 - W Warszawie zmarł Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.


?
Lewica.pl na Facebooku