Kiedy uświadomimy sobie, z jaką skwapliwością Europa i USA zaakceptowały obalenie demokratycznie wybranych władz Ukrainy w drodze kryterium ulicznego – trudno nie zastanowić się, czemu w ślad Ukraińców nie idą inne społeczeństwa, gnębione jakoby przez nielubianych przez Zachód władców. Na przykład Kubańczycy.
Mimo upadku Związku Radzieckiego, mimo olbrzymich pieniędzy, które Amerykanie wkładają w opozycję (za czasów Obamy ponad 100 mln dolarów tylko z rządowego programu USAID), mimo osamotnienia kubańskiej władzy na arenie światowej i mimo wsparcia, które antycastrowska rewolta zyskałaby w USA i w Europie – o rewolcie takiej nie słychać.
Oczywiście amerykańscy „promotorzy wolności” i ich polscy naśladowcy brak antycastrowskiej rewolucji składają na karb terroru totalitarnego państwa – ale to zdaje się cokolwiek obelżywe wobec kubańskiego społeczeństwa, którego nikt nie oskarża o wyróżnianie się tchórzostwem. Zgoda, zorganizowanie powstania via Facebook nie jest możliwe w kraju, gdzie internet pozostaje dobrem luksusowym – ale nie było możliwe także w 1959 roku, a jednak wtedy rewolucja obaliła krwawy i skorumpowany reżim Batisty, przy którym represje Castrów wobec opozycji zdają się powściągliwe. Po pierwszym ataku bojowników Fidela Castro na koszary Moncada w 1953 roku, Batista wydał rozkaz „10 za 1”: za każdego żołnierza zabitego w ataku kazał zabić dziesięciu opozycjonistów; w sumie, liczbę ofiar siedmioletniego reżimu Batisty ocenia się na 20 tys. ludzi. Dziś najcięższy zarzut, jaki stawiają Kubie obrońcy praw człowieka, to nadużywanie krótkotrwałych aresztów wobec działaczy opozycyjnych.
Rzeczywista liczba więźniów politycznych na Kubie pozostaje pilnie strzeżoną tajemnicą organizacji praw człowieka. Liczby tej nie ma ani w raporcie Amnesty International za 2013 rok (jest mowa jedynie o „7 nowych więźniach sumienia”, w tym „3 zwolnionych bez zarzutów”) ani w raporcie Human Right Watch (HRW pisze cokolwiek ogólnie o „tuzinach więźniów”). Wiadomo na pewno, że w ostatnich latach w ramach porozumienia, wynegocjowanego przez rząd Hiszpanii, z więzień zwolniono ponad 70 osób, skazanych za działalność polityczną. Jedno tylko przestępstwo zagrożone jest bardzo wysoką karą: do 20 lat można dostać za branie amerykańskich pieniędzy na działalność antypaństwową. Co w zasadzie można zrozumieć, zważywszy, iż Stany Zjednoczone są wrogim mocarstwem, odpowiadającym za zrujnowanie gospodarki Kuby poprzez najdłuższe w historii świata embargo, trwające nieprzerwanie od roku 1960, będące retorsją USA za nacjonalizację majątku należącego głównie do amerykańskiej mafii.
Skoro zatem represje wobec opozycji trudno nazwać terrorem, niedemokratyczna władza jest słaba i izolowana w świecie, a ludzie żyją w biedzie – trudno nie zadać sobie pytania, czemu nie wyjdą na ulice, żeby wywalczyć kapitalizm.
Być może odpowiedź jest taka, ze nie chcą kapitalizmu.
Przynajmniej tak długo, jak długo żyją ci, którzy pamiętają czasy Batisty, kiedy 90 proc. zasobów mineralnych, 80 proc. przemysłu i 40 proc. plantacji cukrowych było w rękach amerykańskich, a amerykańscy gangsterzy kupowali życzliwość prezydenta kraju prezentami w stylu telefonu ze złota, który zresztą do dziś można oglądać w Muzeum Rewolucji w Hawanie. Dziś, niezależnie od powszechnego niedostatku, Kuba ma najlepszą w obu Amerykach, w pełni bezpłatną opiekę medyczną oraz powszechną darmową edukację na wszystkich szczeblach. Doświadczenia takich krajów, jak Ukraina, która odzyskała demokrację tylko po to, żeby zbudować oparty na powszechnej korupcji system oligarchiczny, któremu obecna rewolucja nijak nie zagraża – wskazują, że niechęć kubańskiego ludu do wychodzenia na ulice jest uzasadniona.
A tak na marginesie – między Ukrainą i Kubą jest jeszcze jedna paralela, którą warto odnotować. Kuba – podobnie jak Ukraina przez ostatnie dwadzieścia parę lat – ma na swojej ziemi bazy wojskowe obcego mocarstwa. Choć są też znaczące różnice.
Guantanamo to 129 km2 Republiki Kuby, okupowane przez USA od początku zeszłego wieku. Teren zajęty siłą w 1901 roku, kiedy to Amerykanie nieproszeni wmieszali się w kubańską wojnę o niepodległość, co zakończyło się tzw. poprawką Platta, która gwarantowała USA prawo do dowolnego wtrącania się w sprawy Kuby i okupacji zatoki Guantanamo. Kuba zaakceptowała „wynajem” Guntanamo za 2 tys. dolarów rocznie w traktacie z 1903 roku – alternatywą byłą dalsza okupacja całej wyspy. W 1934 roku cena wynajmu podniesiona została do 4,085 USD. Od czasów rewolucji 1959 Kuba odmawia przyjmowania opłat za wynajem i konsekwentnie zażąda od USA opuszczenia bazy. Od 2002 roku, decyzją George'a W. Busha, w Guantanamo istnieje więzienie, w którym amerykańskie służby specjalne z pogwałceniem wszelkich praw międzynarodowych przetrzymują, przesłuchują i torturują obywateli państw trzecich porwanych w różnych miejscach świata.
Swą Flotę Czarnomorską Rosja trzymała na Krymie na podstawie ważnej umowy z Ukrainą, płacąc za wynajem 98 mln dolarów rocznie. Teraz, skoro Krym zapisał się do Federacji Rosyjskiej, Rosja płacić oczywiście przestanie. To kolejna – obok utraty samego Krymu, odebrania zniżek na gaz i zapaści eksportu – strata, której Unia Europejska Ukrainie nie powetuje. Nie jest to zachęcający sygnał dla innych państw, które czeka wybór między „Wschodem” i „Zachodem”.
Agnieszka Wołk-Łaniewska
Artykuł pochodzi ze strony internetowej Radia Głos Rosji.