Bolesław K. Jaszczuk: Czekolada zamiast pomarańczy

[2014-08-15 12:49:35]

Tym razem zamiast pomarańczowej rewolucji Ukraińcy zafundowali sobie władzę króla czekolady wspieranego przez koalicję umiarkowanych i skrajnych nacjonalistów.

To, że Petro Poroszenko zostanie prezydentem Ukrainy było wiadomo już przed samymi wyborami. Nie tylko dlatego, że wskazywały na to sondaże – które nie tylko odzwierciedlają, lecz także kreują polityczną rzeczywistość – lecz także z tego powodu, że nie bardzo miał z kim przegrać. Czyż może jednak przegrać wybory ktoś, kto nie tylko karmi Ukrainę czekoladą, lecz na dodatek ma we władaniu najpopularniejszy kanał telewizyjny?

Kłyczko? Nie powinien znaleźć się w rządzie


Jeszcze podczas majdanowej rewolty za faworyta uważany był Witalij Kłyczko, którego nazwisko nawet niechętne Rosji media podają w rosyjskiej transkrypcji: Kliczko. Jako bezpartyjny deputowany, wybrany w okręgu jednomandatowym uchodził za człowieka niepowiązanego z dotychczasowym układem politycznym a co za tym idzie z oligarchami wspierającymi dwie konkurencyjne struktury polityczne. Nie jest bowiem powiązany ani z najbogatszym obywatelem Ukrainy Rinatem Achmetowem mającym w swoim ręku tzw. klan doniecki a jeszcze do niedawna prezydenta Janukowycza wraz z jego Partią Regionów, ani ze sponsorem pomarańczowej rewolucji a obecnie partii Batkiwszczyna Ihorem Kołomojskim, który ostatnio w uznaniu zasług został gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego.

Sam Kłyczko jest człowiekiem majętnym, nie musiałby zatem kraść aby wzbogacić się na prezydenturze. Jako człowiek majętny nie musi też być uzależniony od oligarchów, chociaż z drugiej strony każda hrywna się przyda. A jednak nie mógł wystartować do prezydenckiego wyścigu zarówno z przyczyn formalnych, jak i zakulisowych. Przeszkodą formalną był zapis w konstytucji zakazujący kandydowania osobom, które przez ostatnie 10 lat mieszkały zagranicą. Kłyczko natomiast figuruje na liście rezydentów USA i ma obywatelstwo niemieckie. Można było, co prawda, znowelizować konstytucję, aby dostosować ją do politycznych apetytów Kłyczki. Można było też zlekceważyć ustawę zasadniczą, jak w przypadku odwołania Janukowycza, wobec którego nie zastosowano procedury impeachmentu.

Jednak zastosowanie mniej lub bardziej formalnych manipulacji nie miało sensu w sytuacji, gdy kandydaturze boksera-doktora wuefu sprzeciwiły się same Stany Zjednoczone. Rosyjski portal Voice Of Russia już w lutym br. opublikował ujawnioną w internecie rozmowę telefoniczną asystentki sekretarza stanu USA Victorii Nuland, uprzednio wsławionej pieprzeniem Unii Europejskiej, z amerykańskim ambasadorem w Kijowie Geoffreyem Pyattem. Ambasador przekonywał panią Nuland o konieczności wyeliminowania Kłyczki z czołówki życia politycznego. „Myślę, że Kłyczko nie powinien znaleźć się w rządzie. Nie uważam, aby było to celowe”. „Nie uważam, że byłby to dobry pomysł” – skwapliwie przytaknęła asystentka. Ponadto, jak twierdzi członek komitetu do spraw międzynarodowych rosyjskiej Rady Federacji Igor Morozow, zawarty został układ między władzami w Kijowie a kanclerz Angelą Merkel, mający na celu promowanie kandydatury Poroszenki.

Julia wiecznie druga


Po wyimpasowaniu Kłyczki najpoważniejszym rywalem pozostała niezłomna bojowniczka o władzę Julia Tymoszenko. Stanęła do wyścigu prezydenckiego pomimo „propozycji” ze strony sztaby wyborczego Poroszenki o wycofanie kandydatury. Jest to jednak osoba zbyt ambitna, aby rezygnować bez walki. W trakcie kampanii wyborczej starała się przypodobać wszystkim.

Deklarując się jako „kandydat jedności Ukrainy” przypomniała, że urodziła się we wschodniej części kraju. Wyborcom ze Wschodu obiecywała dialog i „ogólnoukraiński okrągły stół jedności narodowej”. Z kolei zachodnich ekstremistów usiłowała przekonać, że gotowa jest sama wziąć do ręki broń i powystrzelać wschodnich buntowników. „Należy z bronią w ręku strzelać do tych przeklętych Ruskich łącznie z ich dowódcami a najlepiej spuścić na nich bombę atomową” – mówiła. Zapowiadała też osobistą walkę z oligarchami, choć sama do tejże kategorii się zalicza.

Tuż po wyjściu z więzienia wygłosiła płomienną mowę do uczestników Majdanu nawołując ich do pozostania na miejscu. „W żadnym wypadku nie mamy prawa (opuszczać Majdanu) dopóki nie zrealizuje się wszystkiego, co sobie zaplanowaliśmy” – perorowała do tłumów, po czym sama udała się na zagraniczne leczenie. Aby przypodobać się jastrzębiom wyszła przed szereg ukraińskich i nawet amerykańskich polityków, proponując zorganizowanie w czerwcu referendum na temat wstąpienia do NATO oraz opowiadając się za wprowadzeniem trzeciego etapu sankcji wobec Rosji.. Taktyka żelaznej damy nie dała jednak pożądanych rezultatów. Wyścig do prezydentury ukończyła wprawdzie na zaszczytnym drugim miejscu, lecz z raczej cienkim wynikiem – 12,8 procent głosów. Tym samym utrwaliła się na pozycji nr 2, najpierw za Juszczenką, później za Janukowyczem.

Nacjonaliści, była nomenklatura, renegaci, biznesmen, lekarka i Żyd


Takie mniej więcej osoby obejmowała lista startujących w wyborach na prezydenta Ukrainy. Każdy z kandydatów miał oczywiście świadomość tego, że wyborów tych nie wygra. Była jednak okazja do zaistnienia w przestrzeni publicznej nawet kosztem wyłożenia kaucji w wysokości 2,5 miliona hrywien – czyli, według ówczesnego kursu, ponad 600 tysięcy złotych. W sumie na liście wyborczej znalazło się 21 kandydatów. W ostatniej chwili zrezygnował najaktywniejszy oponent obecnej władzy, deputowany Olieg Cariow. Zgłosił się jako kandydat niezależny po tym jak na zjeździe Partii Regionów uzyskał 1 głos poparcia a następnie został z partii usunięty. Cariow wkurzył się, ponieważ odmówiono mu udziału w telewizyjnych debatach a ponadto pozbawiono go ochrony osobistej. Mimo tego, że wcześniej został brutalnie pobity przez prawicowe bojówki. Wezwał też kilku innych pretendentów do wycofania swoich kandydatur.

Spośród adresatów tego apelu z kandydowania zrezygnował lider Komunistycznej Partii Ukrainy Petro Symonenko. Uczynił to jednak już po terminie przez co jego nazwisko figurowało na liście kandydatów. W efekcie uzyskał 1,5 procent głosów. Więcej niż przywódcy nacjonalistycznej prawicy – przewodniczący partii Swoboda Ołeh Tiahnybok (niecałe 1,3 proc.) i szef Prawego Sektora Dmytro Jarosz (0,7 proc.), który dla niepoznaki startował jako kandydat niezależny. Wyborcy dali zatem czytelny sygnał prawicowej ekstremie, która mogła sobie rządzić na Majdanie, ale nie w całym kraju. Wyborcy-prawicowi nacjonaliści woleli poprzeć bardzo radykalnego, przynajmniej w wersji słownej, Ołeha Liaszko (8,3 proc. głosów). Wsławił się on zgłoszeniem propozycji ustawy przewidującej karę śmierci dla bojowników zbuntowanego Wschodu, określanych przezeń jako „zdrajcy, dywersanci, mordercy, dezerterzy i szpiedzy”. Liaszko, który przesiedział cztery lata w pudle bynajmniej nie za politykę, lecz za przekręty finansowe, chciałby też delegalizacji Komunistycznej Partii Ukrainy i Partii Regionów oraz zakazu transmisji rosyjskiego radia i telewizji.

W międzyczasie sama Partia Regionów na własne życzenie traci resztki społecznego poparcia. Pozbawieni profitów z rządzenia jej deputowani licznie przeszli na stronę rządową. Partia usunęła oprócz Cariowa jeszcze dwóch swoich kandydatów na prezydenta – biznesmena i byłego wicepremiera, „czarnego konia” poprzednich wyborów Serhija Tihipkę oraz byłego szefa obwodowej administracji w Charkowie Michaiła Dobkina. Na tego ostatniego głosowali ci mieszkańcy Wschodniej Ukrainy, którzy zdecydowali się na wrzucanie kartek do urn. W sumie dostał on nieco ponad 3 proc. głosów, a mógłby więcej, gdyby nie mówił o konieczności odzyskania przez Ukrainę Krymu, który to pogląd nie jest zbyt popularny na Wschodzie. Z kolei inna wpływowa do niedawna Socjalistyczna Partia Ukrainy nie była w stanie wystawić własnego kandydata i zdecydowała się wesprzeć niezależną kandydaturę lekarki Olhi Bohomołec.

Ponadto do wyścigu wyborczego przyłączyli się przedstawiciele kilku mało liczących się partii, jeden prywatny przedsiębiorca z Charkowa oraz byli wyższej bądź nieco niższej rangi funkcjonariusze państwowi. Do wyborów stanął też prezydent Wszechukraińskiego Kongresu Żydowskiego Wadim Rabinowicz, który na rzecz kampanii uruchomił radiostację, w której m.in. opowiadał własne dowcipy. Rabinowicz zdobył dokładnie 406 301 (2,25 proc.) głosów, w tym 432 wśród wyborców głosujących zagranicą, co daje pojęcie o tym jaką przemożną silę reprezentuje zwalczany przez nacjonalistyczną prawicę żydowski żywioł na Ukrainie i na świecie.

Czekoladowy majątek


Po politycznej klęsce pomarańczy jako symbolu nieudanej rewolucji przyszedł czas na czekoladę symbolizującą nowego prezydenta Poroszenkę. Udało mu się wydymać weteranów pomarańczowej rewolucji z Julią Tymoszenko na czele. W odpowiednim momencie przyłączył się do majdanowego protestu, stając w jednym szeregu z Jaceniukiem, Kłyczką i Tiahnybokiem. Miał nad nimi przewagę finansową. To za jego pieniądze mógł przez tyle miesięcy funkcjonować ten cały Majdan.

Poroszence trzeba przyznać, że jest człowiekiem konsekwentnie i skutecznie dążącym do osiągnięcia wyznaczonych sobie celów osobistych tj. uzyskania wysokiej pozycji majątkowej oraz władzy politycznej. To pierwsze poszło mu znacznie łatwiej i zajęło mniej drogocennego czasu. Zaledwie w rok po ukończeniu studiów na kijowskim uniwersytecie został zastępcą dyrektora generalnego Zjednoczenia Małych i Średnich Przedsiębiorców Respublika a w rok później tj. w 1991 r. na dwa lata zamelinował się na stanowisku dyrektora generalnego Spółki Akcyjnej Dom Giełdowy Ukraina, po czym objął szefostwo potężnego koncernu Ukrprominvest. W obu tych firmach uczynił zastępcą swojego ojca, do tej pory szefa kolumny transportowej w jednym z przedsiębiorstw w Tyraspolu. W tym samym czasie usadowił się na pozycji prezesa rady nadzorczej zakładów cukierniczych w Winnicy. Kierowana przezeń rada nadzorcza najwyraźniej dbała nie tyle o rozwój zakładu, lecz o umożliwienie jego zakupu przez Poroszenkę. Jak sam przyznał, kupił fabrykę na rynku wtórnym jako podlegającej procedurze bankructwa. Kosztowało go to 7 mln dolarów.

Skąd miał na to kasę? Sam Poroszenko utrzymuje, że założył jedno z pierwszych ukraińskich małych przedsiębiorstw. Świadczyło ono usługi doradcze raczkującym w biznesie prywaciarzom, przygotowując dla nich analizy rynków, ucząc ich jak wystawiać akredytywę, podpisywać kontrakty i pomagając w ich zawieraniu. Wraz z partnerami Poroszenko miał otrzymywać 0,5 do 1,5 proc. od wartości kontraktu. Musieli obsługiwać od groma wielomilionowych kontraktów, skoro już w 1993 r. Poroszenko miał kontrolny pakiet akcji koncernu przemysłowo-inwestycyjnego Ukrprominvest a w trzy lata później dysponował już sumą 7 mln baksów. Idąc za ciosem stał się właścicielem jeszcze kilku innych fabryk słodyczy w Rosji, na Litwie czy na Węgrzech a ponadto jego wyroby były sprzedawane na wielu rynkach zagranicznych. W ten sposób powiększał swój materialny stan posiadania. W roku 2010 dysponował majątkiem ocenianym na 380 mln baksów. W rok później miał już 980 mln, aby w następnym roku dobić do okrągłego miliarda i 1,6 miliarda roku ubiegłym.

Jeszcze przed objęciem urzędu prezydenta Poroszenko zapowiedział sprzedaż swojego koncernu Roshen. Jego wartość oceniana jest nawet na 2 miliardy zielonych. Będzie z czego dokładać do prezydenckiej pensji. Jeszcze na rok przed wyborami zarzekał się, że nie odda swojego Roshenu za pieniądze. „Ojczyzna, Roshen i zasady nie są na sprzedaż” – mówił w wywiadzie dla ukraińskiego wydania czasopisma „Forbes”. Jak na razie przyszło mu sprzedać firmę. Co będzie w następnej kolejności – ojczyzna, którą chętnie kupiłyby Stany Zjednoczone czy też zasady? Jednak te, którymi się kieruje mają raczej znikomą wartość rynkową.

Czujność rewolucyjna


Mając zabezpieczony byt materialny na ponadprzeciętnym poziomie Poroszenko zajął się polityką. Trzeba mu przyznać, że w swych politycznych poczynaniach wykazywał się dużym stopniem czujności rewolucyjnej. W 1998 r. przyłączył się do partii socjaldemokratycznej. Co prawda socjaldemokracja nie miała dobrych wyborczych notowań w byłych państwach proradzieckich, lecz była wspierana przez ówczesnego prezydenta Leonida Kuczmę.

Kiedy przyszedł czas na obalenie Kuczmy, Poroszenko wsparł, również finansowo,
pomarańczową rewolucję. Opłaciło się mu perspektywiczne myślenie. Bowiem już na trzy lata przed zwycięstwem pomarańczarni Poroszenko przyłączył kierowaną przez siebie partię Solidarność Pracy Ukrainy do bloku przyszłego prezydenta Wiktora Juszczenki i z jego poparciem został w 2002 r. deputowanym z okręgu jednomandatowego. Z Juszczenką był związany jeszcze dość długo. Najpierw jako jego mąż zaufania przy wyborach prezydenckich, następnie m.in. jako sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy oraz minister spraw zagranicznych. Przegrana Juszczenki w wyborach prezydenckich z 2010 r. nie wyeliminowała jednak jego zaufanego człowieka z życia politycznego. W odróżnieniu od Juszczenki, który odszedł w polityczny niebyt, czekoladowy król stale utrzymywał się na powierzchni.

Kombinował też z Janukowyczem, będąc jednym z założycieli jego Partii Regionów. W 2012 r. Janukowycz powierza mu funkcję ministra rozwoju gospodarczego i handlu. Odchodzi z ministerialnej posady po wyborze na deputowanego do Rady Najwyższej. I tym razem nie zawiódł go instynkt polityczny. Zamiast tonąć wraz z Janukowyczem i jego ekipą podczas majdanowej rewolty staje się jedną z jej głównych postaci.

Więcej kija


Pierwszy dekret prezydencki, jaki wydał Poroszenko dotyczył jego samego. Mianowicie wyznaczył siebie na zwierzchnika i głównodowodzącego siłami zbrojnymi. Dla porównania, Janukowycz rozpoczął urzędowanie od wydania mało znaczącego dekretu o przemianowaniu sekretariatu prezydenta w jego administrację, zaś Juszczenko zajął się priorytetem ochrony socjalnej obywateli. Jego kolejnym krokiem było zatwierdzenie nowej struktury prezydenckiej administracji, która została „odchudzona” z 559 do 416 urzędników. Poroszenko będzie miał teraz do dyspozycji m.in. dwóch I zastępców, I pomocnika, szereg pomocników, pełnomocników i doradców a także 15 tzw. głównych departamentów, 5 departamentów i wydziały. Jeden z głównych departamentów zajmie się dalszym reformowaniem struktury urzędniczej ukraińskiego prezydenta.

W dzień po wyborach, kiedy już czuł się prezydentem, zapowiedział, iż pierwsze jego działania po przejęciu władzy będą skoncentrowane na zakończenie wojny, chaosu i przywrócenie pokoju. „Nie chcę wojny, nie pragnę rewanżu” – perorował następnie podczas swojego inauguracyjnego przemówienia. Jednocześnie udzielił swojego poparcia dla rozpoczętej w połowie kwietnia tzw. operacji antyterrorystycznej polegającej na tym, że ukraińskie wojsko strzela do ukraińskich obywateli. Zaznaczył, że działania wojskowe mają być bardziej skuteczne, żołnierze otrzymają lepsze uzbrojenie i zostaną ubezpieczeni na życie, co zapewne miało ucieszyć ich rodziny.

Pomoc w uzbrojeniu i wyszkoleniu ukraińskiej armii mają udzielić oczywiście Stany Zjednoczone. Z USA „musimy koniecznie zawrzeć nowe porozumienie dotyczące bezpieczeństwa, powinniśmy współpracować w sferze wojskowo-technicznej, niezbędni są dla nas także doradcy wojskowi” – mówił Poroszenko w wywiadzie dla The Washington Post. Słowa te znajdują pokrycie w rzeczywistości. Jak informuje rosyjska agencja ITAR-TASS, od marca br. amerykańska administracja przekazała dla ukraińskiej armii 23 miliony dolarów na umundurowanie, noktowizory, środki łączności, jak również dostarczyła wyposażenie techniczne i środki transportu dla służby granicznej. W ten sposób amerykański przemysł zbrojeniowy, a przy okazji również tekstylny i obuwniczy, aktywnie włączył się w działania wojenne w bezpośrednim sąsiedztwie z Rosją.

I trochę marchewki…


Oprócz kija Poroszenko macha także marchewką. Zapowiedział amnestię dla buntowników pod warunkiem złożenia przez nich broni. Nie wziął pod uwagę tego, że swój apel adresował do ludzi myślących, którzy nie są na tyle naiwni aby się rozbrajać w sytuacji obecności uzbrojonych jednostek wojskowych ukraińskiej armii. Za krótkotrwałą marchewkę posłużyło też szumnie ogłoszone kilkudniowe zawieszenie broni, którego prezydent nie przedłużył. Natomiast natychmiast po jego zakończeniu wojsko przystąpiło do zmasowanego ataku na powstańców. Stały przedstawiciel Rosji w ONZ Witalij Czurkin nazwał pokojowy plan ukraińskiego prezydenta „zasłoną dymną” za którą kryły się zamiary dalszej eskalacji działań zbrojnych. Istotnie, „Mamy teraz wystarczająco dużo siły i woli politycznej, aby zadać decydujący cios nielegalnie uzbrojonym formacjom” – ostrzegał Poroszenko przedstawiając 22 czerwca swój plan pokojowy. W tymże planie pokojowym znalazło się też kolejne ostrzeżenie: „jakiekolwiek próby ataku ze strony bojowników spotkają się ze zdecydowaną reakcją, oczywiście nie słowną”. Jeszcze dalej w podobnej argumentacji posunął się w ubiegłym tygodniu wygłaszając przemowę do przedstawicieli resortów siłowych. „Za życie każdego z naszych żołnierzy bojownicy zapłacą dziesiątkami i setkami swoich” – oświadczył Poroszenko.

Kolejna, ujęta w jego planie pokojowym, marchewka to polecenie uruchomienia tzw. korytarza humanitarnego przez które ludność cywilna będzie mogła opuszczać zagrożone tereny a następnie zostać przesiedlone do innych regionów kraju. Równocześnie jednak osoby te będą przechodzić tzw. filtrację mającą na celu wyłuskanie, jak to określił będący wówczas ministrem obrony Michaił Kowal, „osób związanych z separatyzmem, dokonujących przestępstw na terytorium Ukrainy”. W zamyśle ówczesnego ministra tzw. separatyści zamiast walczyć z bronią w ręku będą ochoczo opuszczać pole bitwy po to, aby zamelinować się gdzieś na zachodzie kraju. Tymczasem Ukraińcy masowo opuszczając niebezpieczne rejony kierują się Rosji. Tylko w ciągu jednej doby poprzedzającej inaugurację prezydentury Poroszenki do obwodu rostowskiego przeniknęło ponad 12 tysięcy uchodźców, zaś na Krymie znalazło schronienie około 5 tys. osób, w tym ponad 600 dzieci.

Kolejna marchewkowa zagrywka nowego prezydenta polegała na stworzeniu ułudy dialogu ze Wschodem Ukrainy. Podczas swej mowy inauguracyjnej nie tylko wspomniał o amnestii, lecz także wypowiedział parę zdań w języku rosyjskim. Jednocześnie pomachał kijem, oświadczając, że nie dopuści do wprowadzenia języka rosyjskiego jako drugiego urzędowego. Jak stwierdził, „są sprawy, które nie podlegają dyskusji”.

Nie pozostawił natomiast żadnych złudzeń wobec lewicowej opozycji politycznej. Publicznie wypowiedział się za delegalizacją Komunistycznej Partii Ukrainy. „Jeśli partia komunistyczna nie ma poparcia ze strony swoich zwolenników, to jest to (delegalizacja) najbardziej demokratyczny sposób na uniknięcie przelewu krwi i przemocy, co miało miejsce na Majdanie” – argumentował w dosyć pokrętny sposób. Co ciekawsze, swoje „demokratyczne” credo zaprezentował publicznie na forum OBWE – organizacji zrzeszającej państwa, gdzie partie komunistyczne mają możliwość legalnego działania. Dyrektywę prezydenta w twórczy sposób rozwinął premier Arsenij Jaceniuk. Jego zdaniem, delegalizacja KPU nie odnosi się do partii politycznej, lecz do „tych, którzy podrywają ukraińską niepodległość, którzy walczą z ukraińskim państwem i dokonują zamachu na same podstawy porządku konstytucyjnego w państwie.” Zapowiedział ponadto, że zwróci się do Prokuratury Generalnej, Rady Bezpieczeństwa Narodowego i MSW o przeprowadzenie dochodzenia zarówno wobec deputowanych, którym należałoby uchylić immunitet i pociągnąć ich do odpowiedzialności karnej, jak również w stosunku do, jak to określił, „separatystów i innych bandytów, którzy atakują ukraińską niepodległość”. Ciekawa logika, zważywszy, że tzw. separatyści dążą do niezależności wschodnich rejonów kraju, natomiast nie zamierzają oddać Kijowa Rosji ani żadnemu innemu państwu.

Poroszenko twardo obstaje przy unitarnej strukturze państwa. Tymczasem jedynym rozwiązaniem konfliktu byłoby stworzenie państwa federalnego. Modelowym wręcz przykładem dla Ukrainy może być Belgia podzielona na dwa regiony różnojęzyczne ze stolicą uznającą zarówno język francuski, jak i flamandzki. Nikomu nie przeszkadza to, że w Brukseli większość ludzi używa języka francuskiego, podobnie jak w Kijowie większość mieszkańców mówi po rosyjsku. Jednak władze w Kijowie z prezydentem Poroszenką na czele chcą za wszelką cenę w sposób siłowy rozwiązać problem kosztem kolejnych ludzkich ofiar – po obu stronach, a wszelkie mniej lub bardziej pokojowe inicjatywy są mocno spóźnione. Jak widać, żądza władzy silniejsza jest od interesu swojego narodu. I nie tylko na Ukrainie.



Bolesław K. Jaszczuk



Tekst ukazał się w „Dzienniku Trybuna”


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


25 listopada:

1917 - W Rosji Radzieckiej odbyły się wolne wybory parlamentarne. Eserowcy uzyskali 410, a bolszewicy 175 miejsc na 707.

1947 - USA: Ogłoszono pierwszą czarną listę amerykańskich artystów filmowych podejrzanych o sympatie komunistyczne.

1968 - Zmarł Upton Sinclair, amerykański pisarz o sympatiach socjalistycznych; autor m.in. wstrząsającej powieści "The Jungle" (w Polsce wydanej pt. "Grzęzawisko").

1998 - Brytyjscy lordowie-sędziowie stosunkiem głosów 3:2 uznali, że Pinochetowi nie przysługuje immunitet, wobec czego może być aresztowany i przekazany hiszpańskiemu wymiarowi sprawiedliwości.

2009 - José Mujica zwyciężył w II turze wyborów prezydenckich w Urugwaju.

2016 - W Hawanie zmarł Fidel Castro, przywódca rewolucji kubańskiej.


?
Lewica.pl na Facebooku