Frédéric Lordon: Piketty to nie Marks

[2015-07-24 19:09:51]

Światowa renoma Thomasa Piketty’ego nie powinna powstrzymywać nas przed zadawaniem trudnych pytań natury politycznej – a właściwie przed zakwestionowaniem popełnionego przezeń intelektualno-politycznego oszustwa. Media mówią na temat jego książki Kapitał w XXI wieku [1] niemal jednym głosem, co samo w sobie świadczy o totalnej nieszkodliwości tej publikacji. Świat musiałby się bardzo zmienić, aby Libération, Le Monde, New York Times, Washington Post i wiele innych gazet wypowiadało się tak entuzjastycznie o czymkolwiek, co wzbudzałoby istotne kontrowersje. Niektóre angielskojęzyczne media nie potraciły głów i wysunęły wobec książki pewne obiekcje, bynajmniej nie z postępowych pozycji: Financial Times wytknął Piketty’emu jakąś niejasną dla postronnych nieścisłość statystyczną, majowy numer Bloomberga wyszedł z okładką w stylu pism dla nastolatek, na której postać Piketty’ego widnieje wśród rozbłyskujących gwiazdek jako obiekt uwielbienia młodzieży.

Jedno jest pewne: tylko życzliwe Piketty'emu media mogły go okrzyknąć „Marksem XXI wieku” jedynie dlatego, że umieścił „kapitał” w tytule swojej książki. Autor sam przyznaje, że „właściwie nigdy nie zdołał” przeczytać Kapitału [2] ani żadnych innych prac Marksa, nie proponuje żadnej teorii kapitalizmu ani nie usiłuje w żaden sposób zakwestionować jego podstaw [3].

Nie należy odmawiać tej książce zasług. Każdy komentator musi być pod wrażeniem ogromu wykonanej przez Piketty'ego roboty statystycznej i jej jakości. Ale największą zaletą jego dzieła jest fakt, że autor nadał mu postać książki. Większość ekonomistów, kierując się imperatywem ciągłego publikowania, zapomniała już, jak się pisze książki. Zamiast nich, produkują napisane technicznym żargonem referaty, nie dłuższe niż 15 stron dopuszczalnych w czasopismach akademickich i tak ustandaryzowane, że po drodze ginie wszelki sens. Kapitał w XXI wieku to tysiącstronicowe zwieńczenie 15 lat trudu i poświęcenia. Użyteczność nauk społecznych nigdy nie jest tak oczywista jak wtedy, gdy wnoszą przyczynek do politycznej debaty, dostarczając rzetelnie ustalonych faktów.

Nawet najdoskonalsza jednak dyscyplina metodologiczna nie rozgrzeszy autora z podstawowego oszustwa – tak oczywistego, że przemyka ono niezauważone – tego zawartego w tytule. Piketty zapowiada w nim, że będzie mówił o kapitale. Zdaje sobie sprawę, że książkę na ten temat napisał przed nim inny, znany autor. Piketty zdaje się myśleć: „Ujdzie mi to na sucho”. Niestety, sprawa jest istotna: owszem, można nową książkę zatytułować Krytyka czystego rozumu – pod warunkiem, że nie pisze się np. o ziołolecznictwie.

Czym właściwie jest kapitał? Piketty, który właściwie nigdy nie przeczytał Kapitału, potrafi podać tylko bardzo powierzchowną definicję: kapitał to bogactwo ludzi bogatych. Marks, pisząc o kapitale, miał na myśli zupełnie co innego – określony sposób produkcji, złożone stosunki społeczne, w których, co bardzo istotne, do stosunków pieniężnych prostych gospodarek rynkowych dochodzą stosunki zatrudnienia. Te zaś opierają się na prywatnej własności środków produkcji i na fikcji prawnej „wolnego pracownika”, który, pozbawiony wszelkich środków mogących umożliwić mu życie niezależne, jest zmuszony, aby przeżyć, oddawać siebie samego w najem i poddawać się dominacji pracodawcy.

Wizja „ultradługoterminowa”

Kapitał to właśnie to, a nie „Fortune 500”. Wąsko pojmowany jako bogactwo, kapitał oddziałuje na zwykłych ludzi poprzez gorszący spektakl nierówności majątkowych. Znacznie bardziej jednak oddziałuje na nich jako sposób produkcji i typ stosunków społecznych, wpędzający ich w niewolnictwo – 8-godzinny dzień pracy odbiera im połowę czasu czuwania. Pracownik, który staje się zbędny, cierpi chyba nie tyle z powodu popisywania się przez bogaczy swoim bogactwem, ile z powodu spustoszeń, jakie czyni w jego życiu żelazne prawo finansowej wyceny wartości. To samo tyczy się tych, którzy mają pracę i znoszą tyranię wydajności oraz rentowności, którzy żyją w ciągłym zagrożeniu masowymi zwolnieniami, przenoszeniem produkcji, restrukturyzacją – na własnej skórze poznają, czym jest drenująca energię niepewność zatrudnienia i brutalność stosunków pracy. O tym wszystkim nie ma w książce choćby wzmianki.

Postać i natężenie tego zniewolenia zależą od historycznych okoliczności, w których przejawia się kapitalizm, w praktyce bowiem istnieje wiele rodzajów kapitalizmu. A nierozerwalny splot zmieniających się czynników ekonomicznych i politycznych popycha kapitalizm w coraz to innym kierunku. Piketty tymczasem w ogóle nie jest zdolny spojrzeć na rzeczywistość w sposób, który w dziejach kapitalizmu uwzględniałby rolę czynników stricte politycznych.

Pierwszy problem stwarza jego obstawanie przy ultradługofalowym sposobie patrzenia – co jest chwalebne, zważywszy na znikomą znajomość historii u większości ekonomistów, ale nasuwa z kolei inne problemy. Patrzenie z perspektywy kilku dekad może być bardzo sensowne i pouczające; jednak przyjęcie perspektywy ultradługofalowej, obejmującej tysiąclecia, oznacza konstruowanie pozbawionych sensu modeli statystycznych i wikłanie się w rażące anachronizmy. Piketty prezentuje wykres pt. „Stopa zwrotu po opodatkowaniu a stopa wzrostu w skali ogólnoświatowej od starożytności do 2100 r.”, tak jakby pojęcia PKB, kapitału i zwrotu z kapitału po opodatkowaniu miały jakiekolwiek zastosowanie do starożytności, czy choćby do rzeczywistości XVIII-wiecznej. Operowanie takimi pojęciami, tak jakby miały one uniwersalny sens, to gafa typowa dla ekonomisty. Piketty nie potrafi dostrzec, że pojęcia te są doraźnymi (i niedawnymi) wynalazkami. Jak na ironię, właśnie zmieniając się w historyka i nagle przestawiając się na perspektywę ultradługofalową, autor najwyraźniej wykazuje się nieznajomością realiów historycznych.

Innym mankamentem jest ryzyko odpolitycznienia: zdarzenia zachodzące na przestrzeni kilkudziesięciu lat stają się w perspektywie tysiącleci tylko nieznacznymi fluktuacjami. Właściwe ramy czasowe dla działań politycznych to jedna dekada – w takiej perspektywie narody oceniają swój standard życia i określają, co należałoby w związku z nim przedsięwziąć.

Czytelnik może zaoponować, że przecież Piketty zajmuje się głównie wiekiem XX. Owszem, ale odwołuje się przy tym do uniwersalnych „praw”, które w swoim mniemaniu może odnieść do kapitalizmu w każdej epoce. Przekonanie, że dalszy rozwój kapitalizmu można określić na podstawie jakichś niezmiennych, ponadhistorycznych praw, których oddziaływanie jest zaledwie modulowane nieznacznymi fluktuacjami, przebiegającymi według zasad, które nigdy nie zostają jasno wytłumaczone, to najbardziej charakterystyczny rys myślenia ekonomistów. Uważają się oni za lekarzy społeczeństwa i często ulegają pokusie formułowania „naukowych” praw, niezawodnych jak prawo powszechnego ciążenia. Piketty nie jest aż tak naiwny. Jednak fakt, że również on odczuwa taką pokusę, pokazuje, jak bardzo rozpanoszyło się „ekonomyślenie”, skoro przypadłość ta nieobca jest nawet tym, którzy (z opóźnieniem zresztą) opowiadają się za zerwaniem z ekonomizmem.

„Fundamentalne prawa kapitalizmu”

Nie istnieją żadne ponadhistoryczne prawa, które stosowałyby się do kapitalizmu w ogóle, a fundamentalne prawa kapitalizmu postulowane przez Piketty’ego nie są niczym więcej jak równaniami z zakresu rachunkowości. Istnieje natomiast historyczny bieg wypadków w kapitalizmie, determinowany przez konfiguracje instytucjonalne, których następowaniem po sobie rządzą głównie procesy natury politycznej; każda z tych konfiguracji niesie ze sobą inne, specyficzne formy podporządkowania, które kapitał – a nie bogactwo – narzuca sile roboczej.

Piketty może powtarzać na tysiącu stron, że nierówność się nasila, kiedy r (stopa zwrotu z kapitału) przewyższa g (stopę wzrostu gospodarczego), ale nic przez to nie wyjaśnia, ponieważ nie opisuje czynników, które decydują o wysokości stóp zwrotu i wzrostu w poszczególnych epokach. Te zaś zależą od występującego w danej epoce sposobu organizacji struktur, będącego wynikiem walk politycznych – walk klasowych. We Francji po II wojnie światowej zaistniał pewien nadzwyczajny układ instytucjonalny, w którym równowaga sił między kapitałem a pracą przechyliła się na korzyść pracy, ze ścisłą kontrolą przepływu kapitału, mocno okrojoną giełdą, surowymi przepisami dotyczącymi konkurencji międzynarodowej, polityką gospodarczą nastawioną na wzrost i zatrudnienie, oraz wielokrotnie powtarzaną dewaluacją waluty, co dawało w efekcie 5% wzrost i zmuszało kapitał do nieco przyzwoitszego zachowania. Doszło jednak do tego, ponieważ grunt przygotowały porozumienia z Matignon z roku 1936, liberalna elita z lat 20. została zmieciona w związku z zamieszaniem w kolaborację z nazistami, Partia Komunistyczna uzyskiwała w latach powojennych 25% głosów, a kapitaliści z niepokojem spoglądali na Związek Radziecki.

Piketty wprawdzie raz po raz wspomina o „instytucjach” i „polityce”, ale jest ślepy na historię instytucjonalną i polityczną. Rozprawia o skutkach wojny, a także – bardziej mgliście – dekolonizacji. Tego rodzaju wstrząsów zewnętrznych niemal nie sposób ująć ilościowo, ale ich rola polega na niszczeniu kapitału i cofaniu zegara. Piketty nie kwapi się wspomnieć o strajkach generalnych, o walkach społecznych, o siłowaniu się kapitału z siłą roboczą i instytucjonalnych konsekwencjach tego wszystkiego. Kapitalizm według Piketty’ego w ogóle nie ma historii – tylko niezmienne, odwieczne prawa, których działanie jest okazjonalnie zakłócane przez jakieś przypadkowe zdarzenia, ale zawsze wraca do tego samego, nieubłaganego trendu długofalowego, nie pozostawiając żadnego miejsca na konflikty między grupami społecznymi, będące rzeczywistą siłą sprawczą zmian instytucjonalnych.

A przecież właśnie wynik takich konfliktów decyduje o kierunku, w którym rozwija się kapitalizm. Tak jak przyjął on pewien określony kierunek po II wojnie światowej, tak też obrał inny pod koniec lat 70. Piketty nie mówi nic o ideologicznej i politycznej rekonkwiście prowadzonej przez bogaczy, którzy będąc przez pewien czas mniej bogaci, na nowo zapragnęli wzrostu swego bogactwa. Forsowany przez amerykańskich konserwatystów w latach 70. program zwrotu wstecz wyrażał wprost intencję odwrócenia postępu społecznego. A postęp ów jest zawsze zdobyczą instytucjonalną.

Kluczową kwestią jest to, pod czyją kontrolą znajdują się instytucje i struktury, kto ma moc je tworzyć lub przystosowywać do własnych celów. Takie kwestie polityczne nigdy nie zostają jawnie postawione; w książce ani razu nie wspominano o żadnym rzeczywistym konflikcie. Nie pojawia się analiza deregulacji finansów z lat ‘80, która sprawiła, że przedsiębiorstwa stały się bardziej niż kiedykolwiek poddane władzy akcjonariuszy. Nie mówi się nic o kluczowej roli ówczesnych rządów socjalistów, o rewolucji w zarządzaniu ani o wyeliminowaniu politycznych i ekonomicznych różnic programowych między elitami lewicowymi i prawicowymi. Nie mówi się o niekontrolowanym dryfowaniu UE, począwszy od roku 1984, w stronę „wolnej i niezakłóconej konkurencji” – mechanizmie par excellence prowadzącym do rozkładu zaawansowanych modeli społecznych. Nie mówi się też o zdradzieckich układach międzynarodowych, które pozbawiają państwa wszelkiego pola manewru w krajowej polityce gospodarczej. Jeżeli takie rzeczy nie wydarzają się przypadkowo, to muszą być dziełem ludzi. Kapitał jako grupa społeczna odzyskał już wszystko, z czego ustąpił po II wojnie światowej. W dalszym ciągu jednak stara się powiększać swoją przewagę – ciesząc się przy tym we Francji bezprecedensowym poparciem Partii Socjalistycznej, która sprawia wrażenie, jakby postanowiła podać mu wszystko na talerzu.

Uniki i szachrajstwa

Piketty błądzi we mgle makroekonomicznych abstrakcji, powtarzając, że r > g i nie można uznać, że cokolwiek objaśnia, a co dopiero, że dokonuje „przewrotu w świecie teorii”, jak twierdzi część dziennikarzy. Do przedstawienia takiej opowieści nie jest przygotowany. Nic w jego karierze nie służyło takiemu przygotowaniu. Z socjaldemokratycznego ekonomisty organicznego nie można z dnia na dzień przedzierzgnąć się w Marksa XXI w. Jest historykiem z socjopolitycznej szkoły Pierre'a Rosanvallona; był doradcą socjalistki Ségolene Royal podczas jej kampanii przed wyborami prezydenckimi w 2007 r.; media zaliczają go do „intelektualistów zastępczych”. Pod koniec lat 90. wytarte swetry przestały być w modzie, ludzie życzyli sobie powagi: liczby, podejście naukowe i zero ideologii, poza frazesami w Rosanvallonowskim stylu o tym, że „globalizacja idzie dobrze, choć mogłaby lepiej”, sugerującymi, że nie powinniśmy się burzyć z powodu paru niedoskonałości („od tego są eksperci”). La République des Idées (RI), kierowany przez Rosanvallona i propagujący „słuszne” idee think-tank, którego misją jest dostarczanie pokarmu intelektualnego francuskiej Partii Socjalistycznej, konsekwentnie dba o to, żeby nie podejmować żadnych nieeleganckich tematów. RI mówi więc od lat o nierównościach, lejąc łzy nad niedolą pracowników, ale winą obarcza szybki postęp technologiczny i niedostatek szkoleń, a przy okazji wynosi pod niebiosa akademicką działalność badawczą. A co z wolnym handlem i powodowanymi przezeń spustoszeniami? Cicho sza! [4] RI uważa, że wszystko to jest nieuniknionym zrządzeniem losu. Stosuje strategię uników – i szachrajskich sztuczek. Ci, którzy chcą być traktowani poważnie oraz zachować wpływy i reputację medialną, nigdy nie wspominają o takich rzeczach.

Kryzys finansowy lat 2007-08 oraz europejski kryzys roku 2010 sprawiły, że kwestie, o których dotąd milczano, gwałtownie wypłynęły na powierzchnię. (Trzeba będzie o tym podyskutować. Ale trudno jest dyskutować o takich sprawach, zaczynając od zera – kiedy nie wiadomo, jak zareagować, skoro istnieją całe obszary, o których się nie ma pojęcia, i brakuje słów, którymi umiałoby się opisać to, co się widzi). Finanse uległy globalizacji i wcześniej nikt na to nie zwracał uwagi, ale w końcu widać jasno, że nie jest tak różowo. Ekonomista Daniel Cohen, podobnie jak Piketty, nagle, po dziesięcioleciach milczenia na ten temat, zdał sobie sprawę, że walutowa konstrukcja Unii Europejskiej była „od początku wadliwa” [5]. Eksperci najwidoczniej działają na zasadzie diesla: potrzeba im dużo czasu na rozruch. Ich spóźnione autopoprawki na niewiele się zdają. Trudno jest wykorzenić długotrwałe nawyki intelektualne i polityczne. W książce Piketty'ego natykamy się na nie na każdym kroku; Piketty prześlizguje się nad politycznymi i społecznymi korzeniami fordyzmu, i tak samo później – neoliberalizmu.

Jeszcze bardziej spektakularną ambicję wyraża ostatnia część książki, odważnie zatytułowana „Regulacja kapitału w XXI wieku”. Logiczną konsekwencją przyjętej strategii uników jest to, że jedynym możliwym instrumentem owej regulacji zostaje opodatkowanie. Rezygnacja z usiłowania zmiany samych struktur prowadzi do sięgania jedynie po doraźne środki łagodzące. Opodatkowanie nigdy nie było niczym więcej jak socjaldemokratycznym środkiem łagodzącym – skoro nie dobierzemy się do przyczyn, spróbujmy przynajmniej złagodzić skutki. Piketty, rozdarty między naglącym problemem a wolą nieruszania żadnych spraw fundamentalnych, chciałby widzieć w opodatkowaniu większe możliwości, niż ono rzeczywiście w sobie kryje – włącznie ze zdolnością regulowania finansów międzynarodowych. Trudno się dopatrzyć, jakim podatkiem można by zastąpić konieczność frontalnego ataku na same struktury zliberalizowanych finansów. Jakim podatkiem można zastąpić rozdzielenie bankowości komercyjnej i inwestycyjnej, zamknięcie pewnych rynków czy zakaz sekurytyzacji? Gdyby Piketty spojrzał na problem w ten sposób, musiałby się opowiedzieć za stworzeniem jakiejś enklawy wyłączonej z finansjeryzacji z odpowiednimi zabezpieczeniami w postaci daleko idących ograniczeń swobody ruchu kapitału. Na to się nie zdobędzie: tak bardzo zależy mu na reputacji antynacjonalisty, że przeprasza nawet za posłużenie się przykładem Francji w swoich wywodach.

Globalne rozwiązania


Aby pozostać w zgodzie z własnymi niewypowiedzianymi założeniami, ortodoksja poszukuje rozwiązań w stylu Jacques’a Attaliego (pierwszego prezesa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju): zglobalizowany kapitalizm boryka się z paroma bolączkami, ale znajdziemy dla nich globalne rozwiązania. Trzeba być cierpliwym. Nadchodzi globalizacja rozwiązań. „Socjalistyczna” Francja jest gotowa znieść swój znikomy podatek od transakcji kapitałowych, ale już niebawem czeka nas globalne opodatkowanie kapitału. Piketty potrzebuje tysiąca stron, by dojść do wniosku, że wybór jest możliwy tylko między globalnym opodatkowaniem a izolacjonizmem. Ci, którzy w dobrej wierze przeczytają jego książkę, mogą być zawiedzeni, nie znajdując w niej żadnego światła w tunelu.

Możliwe jednak, że świadczy to o ich naiwności. Media sprzedały Piketty’ego jako nowego Marksa, ale nie wspominały nic o tym, skąd się wziął. A czytelnicy mediom uwierzyli. Aż dziw, jak dużo ludzi dało się nabrać – w tym tacy, którzy powinni być lepiej zorientowani. Piketty twierdzi, że jest „na całe życie uodporniony na obiegową lecz leniwą retorykę antykapitalizmu”. Jeśli zatem Marks, to gładko ogolony, ani jednego włoska nie na miejscu. Ale chętnie sobie przyprawiający sztuczną brodę. W wywiadzie dla amerykańskiego pisma New Republic twierdził, że nie miał czasu na czytanie Marksa [6]. Zaraz jednak po powrocie do Francji oświadczył ni mniej, ni więcej, tylko że „stara się przyczynić do wypłynięcia idei komunizmu” [7]. I wszyscy mu uwierzyli. W grudniu 2014 r. znów deklarował wiarę w „siły rynkowe” i ganił „nowe ruchy skrajnie lewicowe w Europie”, Podemos i Syrizę [8]. Ale już w styczniu był nieformalnym doradcą przywódcy Podemos, Pablo Iglesiasa, ponieważ w powstaniu partii sprzeciwiających się zaciskaniu pasa dostrzegł „dobrą nowinę dla Europy” [9]. W lutym w telewizji francuskiej wymigał się od odpowiedzi na pytanie, czy jest ekonomistą lewicowym, czy prawicowym. Intelektualnej konsekwencji może mu brakuje, ale trzeba podziwiać oportunizm, z jakim adaptuje się na bieżąco do oczekiwań opinii publicznej, starając się zadowolić jak najszersze audytorium.

Piketty uświęca powagą nauki istnienie nierówności finansowych (monetary inequality), nie tylko jako przekonanie opinii publicznej, lecz także jako temat, wokół którego będzie się obracać – i już się obraca – dyskusja na temat kapitalizmu: nawet The Economist od lat pisze o nierównościach finansowych, co będzie najsłabszym ogniwem stawianej diagnozy, punktem, w którym zgodni są nawet najbardziej nieagresywni krytycy. Nierówności finansowe mają jedną wielką zaletę: pozwalają uniknąć mówienia o innych nierównościach, stwarzanych przez kapitalizm, i to nie przypadkowych, lecz fundamentalnych i wynikających z samej jego istoty – nierówności politycznych w ich prawdziwym znaczeniu hierarchicznego podporządkowania w ramach zatrudnienia: tego, że w zakładzie pracy jedni wydają polecenia, a inni muszą je wykonywać. Tego nie zmieni żaden podatek, choćby i globalny.

Pytania o ten rodzaj nierówności, czyli w sumie o to, jak własność przynosząca zyski (kapitał) [10] sprawuje władzę nad naszym życiem, oraz o presję potrzeby zatrudnienia, prowadzą do kluczowego pytania, które na temat kapitału zadaje prawdziwy Marks. A w każdym razie do kluczowego pytania na temat kapitalizmu w jego obecnej konfiguracji, na którą globalne opodatkowanie (które zresztą nigdy nie dojdzie do skutku) nie może w żaden sposób wpłynąć. Zmienić ją może tylko ponowne podjęcie przez jakiś naród albo grupę narodów, zależnie od politycznych okoliczności, walki o społeczną suwerenność – może tego dokonać poprzez transformację struktur, zmianę układu sił, który dziś umożliwia kapitałowi trzymanie społeczeństw w szachu [11].

Krytyka nierówności majątkowych, jaką podejmuje Piketty, nie dotyka żadnej z tych kwestii. Taktownie oferuje on nam miłą dla oka wizję społecznej harmonii, w której winowajcą jest 1% albo 0,1% najbogatszych – tak jakby pozostałe 99,9% ludności łączyła jednakowa godność pracy zarobkowej, podczas gdy w rzeczywistości dzielą ich wszystkie konflikty wynikające z sytuacji, w jakie są uwikłani, oraz przemoc, którą rodzi neoliberalizm, przenoszona z jednego na drugie ogniwo biznesowego łańcucha dowodzenia. Tym, co pogłębia owe podziały, są konkretne struktury występujące we współczesnym kapitalizmie, ustanowione dzięki uporczywym wysiłkom określonej klasy świadomej siebie i swoich interesów; o tym jednak nie wspomną ci, którzy chcą być traktowani poważnie – nawet wtedy, gdy, jak twierdzą, omawiają teorię kapitału.

Najgorsze jest to, że książka Piketty’ego głosi wprost pewną „filozofię społeczną”: siła robocza ma swoją godność, ale bogactwo generowane dzięki przedsiębiorczości jest dobre – o ile tylko bogaci nie siedzą na tym bogactwie. Formuła, głosząca, że „posiadanie każdej fortuny jest po części usprawiedliwione, choć potencjalnie może prowadzić do ekscesów” w nikim nie budzi przestrachu. Media, znajdujące się pod kontrolą swoich udziałowców, nie oceniły Piketty’ego błędnie. W swoim dążeniu do ogólnego pokoju – pokoju między kapitałem a pracą, pokoju wśród owych 99,9%, pokoju „administracji światowej” – Piketty, wspominający o „instytucjach”, „polityce” i „konfliktach” jedynie pro forma, ujawnia swoją wizję: „Dwubiegunowe konfrontacje okresu 1917-89 mamy już wyraźnie za sobą”. Słowa te nie brzmią aktualnie w chwili, gdy kapitalizm przeżywa kryzys o wymiarze historycznym, w którego obliczu pomysł skończenia z tym ustrojem na nowo znalazł się na porządku dziennym intelektualnych debat.

tłum. Jerzy Paweł Listwan

Frédéric Lordon
– ekonomista, autor książki La Malfaçon: Monnaie européenne et souveraineté démocratique (Fuszerka: waluta europejska a suwerenność demokracji, 2014). W Polsce ukazała się jego książka Kapitalizm, niewola i pragnienie. Marks i Spinoza (2012).

[1] Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2015.

[2] Wywiad w New Republic, Waszyngton, 5.05.2014.

[3] Zob. Russell Jacoby, „Something better than this”, Le Monde diplomatique (wyd. ang.), sierpień 2014.

[4] Wyjątkiem jest Le capitalisme total (Kapitalizm totalny) Jeana Peyrelevade’a, który zaczyna się diatrybą przeciwko kapitalizmowi akcjonariuszy, a kończy odą do odpowiedzialności.

[5] „La crise tient fondalmentalment aux vices de la construction de la zone euro” (Kryzys jest zasadniczo spowodowany błędami konstrukcyjnymi strefy euro) – Daniel Cohen, L’Express, Paryż, 5.06.2013.

[6] 5.05.2014.

[7] Debata z Alainem Badiou w Contre-courant, Mediapart, 15.10.2014.

[8] Wywiad dla Owena Jonesa, The Guardian, Londyn, 22.12.2014.

[9] Wywiad, The Guardian, 12.01.2015.

[10] Bernard Friot, "L’Enjeu du salaire" (Co jest stawką w grze dla pracowników?), La Dispute, Paryż 2012.

[11] Zob. Frédéric Lordon, "What’s left for the left?" (Co pozostaje lewicy?), Le Monde diplomatique (wyd. ang.), wrzesień 2014.

Recenzja ukazała się w "Le Monde diplomatique. Edycja polska", nr 6/2015.

Frédéric Lordon


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


25 listopada:

1917 - W Rosji Radzieckiej odbyły się wolne wybory parlamentarne. Eserowcy uzyskali 410, a bolszewicy 175 miejsc na 707.

1947 - USA: Ogłoszono pierwszą czarną listę amerykańskich artystów filmowych podejrzanych o sympatie komunistyczne.

1968 - Zmarł Upton Sinclair, amerykański pisarz o sympatiach socjalistycznych; autor m.in. wstrząsającej powieści "The Jungle" (w Polsce wydanej pt. "Grzęzawisko").

1998 - Brytyjscy lordowie-sędziowie stosunkiem głosów 3:2 uznali, że Pinochetowi nie przysługuje immunitet, wobec czego może być aresztowany i przekazany hiszpańskiemu wymiarowi sprawiedliwości.

2009 - José Mujica zwyciężył w II turze wyborów prezydenckich w Urugwaju.

2016 - W Hawanie zmarł Fidel Castro, przywódca rewolucji kubańskiej.


?
Lewica.pl na Facebooku