Nie jest to odpowiednie miejsce na pogłębioną polemikę ze skądinąd bardzo błyskotliwymi tezami słoweńskiego filozofa. Przytaczam je, ponieważ wydają mi się symptomatyczne, jako że inteligentnie egzemplifikują pewien klimat intelektualny, wciąż dominujący wśród amerykańskich i chyba także środkowoeuropejskich akademików, przejawiający się podejrzliwością – a nieraz po prostu wrogością – wobec ekologii i ekokrytyki. Jak sądzę, bitwa toczy się na dwóch, miejscami pokrywających się frontach. Z jednej strony atakuje się ekokrytykę za rzekomy konserwatyzm polityczny jej zwolenników, a z drugiej (która często w efekcie okazuje się być tą samą stroną) – za brak teoretycznego wysublimowania.
Jeśli chodzi o ten pierwszy problem, to należy odnotować, że ekokrytyka często znajduje się w opozycji do historyzmu. Najważniejsze pole bitwy pomiędzy tymi dwoma podejściami to angielska poezja romantyczna. Przedstawiciele nowego historyzmu domagają się, aby autorów takich jak William Wordsworth czytać przez pryzmat ich niekoniecznie postępowych postaw polityczno-społecznych. Ich zdaniem, przyroda stanowi dla Wordswortha swego rodzaju alibi; pisanie o naturze to sposób na uniknięcie niewygodnych pytań o charakterze politycznym. Antony Easthope uważa wręcz, że każde odczytanie Wordswortha, które przyjmuje za dobrą monetę wyrażone w wierszu intencje poety, należy określić jako „kolaboranckie”[xiii].
Dlaczego jednak wrażliwość na kwestie przyrodnicze, które bez wątpienia są jednym z najważniejszych tematów w poezji Wordswotha i innych romantyków, miałaby automatycznie oznaczać całkowity brak zainteresowania problemami ludzi? Przecież tego rodzaju alternatywa – przyroda albo problemy społeczne – milcząco bazuje na starej i niezbyt już chyba inspirującej opozycji między naturą a historią. Nowy historycyzm waloryzuje drugi z członów tej opozycji, traktując historię jako przestrzeń, w której manifestuje się ostateczna prawda. Greg Garrard, w eseju o prowokacyjnym tytule Radical Pastoral, proponuje, aby na nowy historyzm spojrzeć historycznie. Dojdziemy wówczas do wniosku, że pewna konkretna – antropocentryczna – wersja historii, jaką propaguje ta szkoła krytyczno-literacka, sama w sobie jest wytworem pewnych procesów historycznych. Nie ma zatem powodu, by z góry zakładać, że ekokrytyka będzie zawsze w opozycji wobec podejścia historycznego. Należy raczej stwierdzić, że wysuwanie na pierwszy plan problemów związanych ze współistnieniem człowieka i innych żywych organizmów w tej samej przestrzeni będzie wymuszało modyfikację naszego rozumienia historii, a w konsekwencji także polityki. Żadna z tych sfer nie będzie mogła ograniczać się wyłącznie do spraw ludzkich. Z kolei Jonathan Bate, odpowiadając na argumenty przedstawione w książce Jerome’a McGanna The Romantic Ideology, sugeruje, że w sytuacji zagrożenia ekologicznego, z jakim mamy aktualnie do czynienia, stary podział na lewicę i prawicę, wywodzący się jeszcze z czasów rewolucji francuskiej, być może nie ma już sensu. Potrzebny jest za to jakiś zupełnie nowy model polityki. Bate przytacza wypowiedź Lubosa Beniaka, który twierdzi, że „rewolucję w Czechosłowacji spowodowało zanieczyszczenie powietrza, a nie obecność żelaznej kurtyny”[xiv].
Greg Garrard stara się skomplikować status poezji romantycznej, wychodząc poza dotychczasową binarność krytycznoliterackich reakcji (Wordsworth: poeta natury lub Wordsworth: zapyziały kapitalista) i zastanawia się, czy wiersz sielankowy może być radykalny w sensie politycznym, a jeśli tak, to gdzie należy doszukiwać się wywrotowego potencjału tej poezji. Tak stawiając pytanie, Garrard przeciwstawia się ugruntowanej tradycji krytyczno-literackiej, która ten rodzaj pisarstwa uważa za łatwy, naiwny i co najwyżej przyjemny w konsumpcji. Garrard wykazuje, że już w romantyzmie (i to zanim lokomotywa przerwała Hawthorne’owi sjestę) poezja pastoralna przedstawiała problem miejsca człowieka (i cywilizacji) w środowisku naturalnym w formie pytania. Czy człowiek przynależy do natury, czy raczej, na zawsze ją utraciwszy, może już tylko pragnąć ponownego z nią zjednoczenia? Angielski pozwala Garrardowi na ukucie neologizmu, który łączy obydwa te warianty w jednym słowie, be-longing, czyli zarazem tęsknota i przynależność. Radykalny potencjał utworów pastoralnych nie wynika bynajmniej z faktu, że dają one odpowiedź na interesujące nas pytanie, ale z tego, że inscenizują jego zasadniczą nierozstrzygalność, nierozstrzygalność, którą należy brać pod uwagę podczas organizowania sobie życia na ziemi w taki sposób, aby dało się współegzystować nie tylko z innymi ludźmi, ale także z innymi innymi, z którymi musimy dzielić naszą ziemską przestrzeń.
Nie chcę przez to powiedzieć, ze ekokrytycy są tu całkowicie bez winy. Rzeczywiście, w ramach tego nurtu, a zwłaszcza w ramach jego pierwszej fali, popełniono bardzo wiele naiwnych i politycznie jałowych tekstów. W przypadku tej wczesnej fazy ekokrytyki bez wątpienia uzasadnione jest ukute przez Williama Slaymakera nieco żartobliwe określenie ‘art d’eko’. Slaymaker, pisząc o afrykańskich reakcjach (i braku reakcji) na rozwój ekokrytyki w amerykańskiej i europejskiej akademii, stwierdza, że wśród intelektualistów w Afryce panuje pogląd, że ten nowy dyskurs przypomina trochę styl art deco: dekoracyjny i przyjemny w odbiorze produkt euro-amerykańskiej kultury. Wynika to z przeświadczenia, że ruch ekologiczny „we wszystkich odcieniach zieleni (także w odcieniu czerwonym) jest biały”[xv]. Tak jednak być nie musi, o czym świadczy wspomniany już powyżej ruch environmental justice, coraz popularniejszy tak w akademii, jak i poza nią. Zwolennicy tego rodzaju ekologii z pewnością podpisaliby się pod stwierdzeniem Vereny Andermatt Conley, iż „wojnę z naturą prowadzą bogaci przeciwko biednym”[xvi]. A w wielu miejscach na świecie (na przykład w Stanach Zjednoczonych) bogactwo jest przecież przywilejem białych.
Przejdę teraz do omówienia drugiego frontu. Otóż ekokrytyce zarzuca się nie tylko reakcyjność w sensie politycznym, ale także zapóźnienie jeśli chodzi o poziom krytyczno-literackiej refleksji. I znowu, o ile zarzut ten może być uzasadniony w przypadku poszczególnych tekstów, to nie rozumiem, dlaczego miałby dotyczyć całej tej dziedziny. Wszak poszerzenie obszaru zainteresowań krytyków o problemy środowiska naturalnego w żadnym razie nie ułatwia ich pracy, a wręcz przeciwnie, stawia przed nimi nowe wyzwania. Jak myśleć o podmiotowości, inności, etyce i polityce, starając się jednocześnie wyjść poza impas twardego antropocentryzmu? W jaki sposób skorzystać z lekcji, której udzielają nam sceptyczne nurty dwudziestowiecznej filozofii (chociażby poststrukturalizm i dekonstrukcja), a jednocześnie nie stracić z pola widzenia realności spraw, o które walczymy? Jak mówić o środowisku naturalnym, o ożywionej i nieożywionej przyrodzie, o ekosystemach i bioregionach, nie popadając jednocześnie w naiwny esencjalizm? Niektórzy twierdzą, że to po prostu niemożliwe i że w związku z tym ekokrytyka jest z góry skazana na porażkę. Należy do nich Dana Phillips, który uważa, że ekokrytyka „pozostaje w sprzeczności z faktami współczesnego życia intelektualnego”[xvii]. Ale przecież gdyby niezgodność z „faktami życia intelektualnego” swojej epoki zawsze świadczyła o ułomności danej teorii, to postęp ludzkiej myśli byłby zgoła niemożliwy! A Phillips jest do idei postępu bardzo przywiązany, raz po raz oskarżając ekokrytykę o „odświeżanie” nieaktualnych już pojęć (takim raz na zawsze skompromitowanym pojęciem jest, zdaniem Phillipsa, zdrowy rozsądek) i wyświechtanych opozycji (miasto–wieś, naturalne–sztuczne). Głównym celem ataków Phillipsa jest brytyjski krytyk Jonathan Bates i ukute przezeń pojęcie „ekopoetyki” (ecopoetics). Mam jednak wrażenie, że autor celowo wybiera te fragmenty, w których Bates dość rozbrajająco powołuje się na intuicję i dobrą wolę czytelników. A tego rodzaju emocjonalny apel będzie zapewne dopuszczalny dopiero wtedy, kiedy ekokrytyka dorobi się własnego kanonu świętych tekstów, na które będzie można powoływać się bez konieczności dalszego tłumaczenia się, tak jak krytycy innych orientacji powołują się na teksty Derridy, Saida czy Butler.
[XII] Zob: S. Žižek, Censorship today: Violence, or Ecology as a New Opium for the Masses. http://www.lacan.com/zizecology1.htm oraz Looking Awry: An Introduction to Jacques Lacan through Popular Culture, MIT. Cambridge, Mass. London, Engl. 1992, zwłaszcza strony 34-39.
[XIII] A. Easthope, Wordsworth Now and Then, Open University Press, Buckingham 1993. Cyt. za: G. Garrard, Radical Pastoral, [w:] L. Coupe, Green Studies Reader: From Romanticism to Ecocriticism, Routledge, New York 2000.
[XIV] J. Bate, From Red to Green, [w:] L. Coupe, Green Studies Reader: From Romanticism to Ecocriticism, Routledge, New York 2000, s. 167-171.
[XV] W. Slaymaker, Ecoing the Other(s): The Call of Global Green and Black African Responses, „PMLA”, Vol. 116, no 1 (styczeń 2001), s. 133.
[XVI] V. Andermatt Conley, Ecopolitics. The Environment in Poststructuralist Thought. Routledge, London, New York 1997.
[xvii] D. Phillips, Ecocriticism, Ecopoetics, and a Creed Outworn, „New Formations”, nr 64, wiosna 2008, s. 37.
[XVIII] S. Freud, Kultura jako źródło cierpień, [w:] Pisma społeczne, przeł. A. Ochocki, M. Poręba, R. Reszke, KR, Warszawa 1998, s. 186.
Powyższy rozdział pochodzi z książki Julii Fiedorczuk "Cyborg w ogrodzie. Uwagi o ekokrytyce<", która ukazała się niedawno nakładem Wydawnictwa Naukowego Katedra. Rozdział Od ‘Art d’eco’ do radykalnej ekopolityki był wcześniej publikowany w 28-29 numerze magazynu „Ha!art”.
Fot. U.S. Works Progress Administration poster, John Wagner, ok. 1940; Wikimedia Commons.