Agnieszka Mrozik: Latem 2015 roku premier Ewa Kopacz ogłosiła, że Polska przyjmie 2000 uchodźców z Syrii i Erytrei. Czy jesteśmy na to przygotowani, jeśli chodzi o infrastrukturę, zapewnienie uchodźcom godnych warunków bytowych?
Marta Siciarek: Można na to spojrzeć z dwóch perspektyw: mówienie, że „nie jesteśmy gotowi” często jest wymówką dla zamknięcia granic przed uchodźcami. Uchodźcy opuszczają swoje kraje z powodów ekstremalnych i z ich punktu widzenia każdy kraj europejski jest gotowy – bo jest bezpiecznie, jest woda i dach nad głową. Z drugiej strony Polska jest systemowo zamknięta na imigrację, co przejawia się zwlekaniem z tworzeniem polityki migracyjnej i integracyjnej. Na tle standardów zachodniej Europy pewnie nie możemy mówić o zapewnieniu wysokich warunków bytowych, nie jesteśmy zamożni jak kraje nordyckie, ale wiele możemy i dużo robimy od lat – głównie przez organizacje pozarządowe. Wiemy, że osadzanie ludzi w ośrodkach dla uchodźców jest antyintegracyjne, wiemy, że programy integracyjne dla ludzi, którzy otrzymują status uchodźcy, nie działają. Trzeba znajdować lepsze rozwiązania w zakresie mieszkalnictwa, intensywnej nauki polskiego, budowania ścieżki zawodowej, tak, żeby po roku – półtora, kiedy to uchodźca może liczyć na finansowe wsparcie państwa, maksymalnie się usamodzielnił.
Jakie jest nastawienie polskiego społeczeństwa do uchodźców? Czy istnieją istotne różnice w podejściu do uchodźców z różnych krajów, np. Ukrainy i Syrii? Czy uchodźcy mogą obawiać się niechęci lub agresji ze strony Polaków? Jak wyglądają kontakty między Polakami i imigrantami? Czy niechętny stosunek Polaków do imigrantów, na który wskazują sondaże, widać w codziennych relacjach?
Wbrew pozorom większość Polaków jest za przyjęciem uchodźców, którzy uciekają przed niebezpieczeństwem. Politycy i media niepotrzebnie podkręcają obawy i konflikty, zamiast je łagodzić i prowadzić rzeczową debatę o migracjach. Dzieje się tak w całej Europie. Język mediów staje się coraz bardziej wrogi. Uchodźczynie, które próbują dostać się z Calais do Anglii, mają dzieci, więc potrzebują pomocy, by wspiąć się na dach pociągu czy ciężarówki. To szalenie niebezpieczne i kosztowne. Są narażone na molestowanie, muszą płacić za ochronę, nie mają się gdzie umyć lub zbadać, część jest w ciąży. W Calais, we Francji, jednym z najbogatszych krajów świata!
Jeśli chodzi o stosunek Polaków do imigrantów, to obecnie muzułmanom jest chyba najtrudniej, bo nakręca się retoryka „zalewu islamu” i terroryzmu. Tragicznie jest w kwestii stosunku do Romów rumuńskich. Dosłownie wczoraj znajoma Romka z Gdańska mówiła, że do jej domu przyjechał policjant i powiedział przy tej okazji: „nienawidzę na was patrzeć”. Skala wykluczenia tej grupy jest niewiarygodna. Być czarnym/ą w Polsce to też oczywiście żadna przyjemność. Ukraińcom również wiedzie się niespecjalnie, widać między innymi trend coraz silniejszego wyzysku na rynku pracy. Ukraińskich pracowników jest coraz więcej, więc polski pracodawca zwietrzył swoją szansę na zaniżanie wszelkich standardów. Ja wybieram patrzenie na tych, którzy są przyjaźni i budowanie sieci wsparcia dla imigrantów/ek u nas w Trójmieście. Nie obchodzą mnie ludzie uprzedzeni, nie chcę sobie nimi zawracać głowy, tylko budować przeciwwagę.
Kim są uchodźcy, (i)migranci, którzy w ostatnich latach trafiali do Polski? Z jakich krajów pochodzą, jakiego są wyznania, czy częściej są to mężczyźni czy kobiety, dorośli czy dzieci? Ilu ich jest? Gdzie są lokowani w Polsce? W jakich warunkach żyją? Czy zapewnia się im pracę, lekcje języka polskiego? Czy mogą liczyć na pomoc psychologiczną?
Teraz przyjeżdża coraz więcej Ukraińców, część z nich ubiega się o status uchodźcy, ale prawie nikt go nie otrzymuje, to decyzja systemowa. Uchodźcy trafiają do ośrodków, po pewnym czasie część wyprowadza się, pobiera tzw. środki pozaośrodkowe i wynajmuje mieszkania na wolnym rynku, próbuje pracować, często migruje do zachodniej Europy. Trudno powiedzieć, ile jest takich osób, gdyż często wyjeżdżają, zarówno wtedy, kiedy mają już status uchodźcy i mogą się osiedlać, gdzie chcą, jak i wówczas, gdy jeszcze trwa procedura uchodźcza, toteż są zobowiązani do pozostawania w Polsce. Słabe warunki życia, brak wsparcia integracyjnego popychają ich do wyjazdu, co łamie im życie, bo prędzej czy później zostaną deportowani, dzieci nigdzie nie nauczą się języka, nie skończą szkoły. W Polsce uchodźcy to głównie Czeczeni, Gruzini, Syryjczycy, a imigranci to Ukraińcy (w tym część ubiegająca się o status uchodźcy), Białorusini, dalej już różnie się to w polskich miastach kształtuje: Wietnamczycy, Chińczycy, Turcy i inni. Generalnie prawie nic się im nie zapewnia – całe wsparcie dla imigrantów przerzucone jest na barki organizacji pozarządowych. To i źle, i dobrze. Źle, bo integracja jest zadaniem publicznym, miejskich instytucji, rynku pracy itd. Dobrze – bo imigranci trafiają do ludzi, którzy chcą i potrafią im pomóc, a nie powtarzają jak mantrę, że „mają związane ręce”. W Gdańsku budowany jest Model Integracji Imigrantów, z udziałem poziomu wojewódzkiego, centralnego i samorządowego, i jest to wyraz wzięcia odpowiedzialności za fakt, że imigranci są częścią społeczności lokalnej i nie mogą pozostawać poza jej nawiasem. Bardzo się z tej zmiany cieszę.
Czy istnieje w Polsce kompleksowa polityka względem imigrantów i uchodźców? Jak wygląda jej realizacja na poziomie państwa i samorządów? Jakim budżetem dysponuje państwo i samorządy na pomoc uchodźcom i (i)migrantom?
Jak wspomniałam wyżej, tej polityki nie ma, ale rzeczywistość wmusza zmianę podejścia. „Narzucono nam” przyjęcie uchodźców, coraz więcej osób protestuje przeciwko barbarzyńskiemu traktowaniu rumuńskich Romów, nawet premier Kopacz musiała ostatnio posłuchać o likwidacji koczowiska we Wrocławiu. Nie da się dłużej udawać, że wszystko gra, Polska jest homogeniczna i nie ma tu imigrantów. Pieniędzy jednak na razie brakuje, samorządy nie mają żadnego obowiązku wspierania imigrantów/ek. Otrzymują oni wsparcie rządowe w czasie trwania procedury uchodźczej oraz roczny program integracyjny, jeśli status uchodźcy dostaną, co jest przywilejem kilku procent starających się o status. Bardzo warto inwestować w imigrantów zaraz po ich przyjeździe, poznać się, uczyć polskiego, zbudować jakiś pomysł na przyszłość. Dzięki temu będą niezależni ekonomicznie (a przecież na tym im zależy!), nie będą się budować konflikty społeczne związane z wykluczeniem i brakiem dostępu migrantów do podstawowych dóbr.
Jakie projekty realizuje Centrum Wspierania Imigrantów i Imigrantek? Z jakich środków są one finansowane? Jak wygląda codzienna praca z imigrantami: czego najbardziej potrzebują, na co się uskarżają?
Jesteśmy partnerami Fundacji Ocalenie z Warszawy i prowadzimy punkty pomocy cudzoziemcom – uczymy się od nich, jak to robić. Jeśli mamy projekty, to są one finansowane ze środków europejskich i dysponowane przez MSW, mamy też dwa projekty z Fundacji Batorego. Imigranci są na ogół samodzielni, nie czują, że mają prawo prosić o cokolwiek – bo też państwo nie wysyła takich sygnałów. Imigranci są często niedoinformowani, wyzyskiwani, pracują w oparciu o niewłaściwe umowy, nielegalnie, nie mają ubezpieczeń zdrowotnych, mają duży problem ze znalezieniem zakwaterowania (często płacą za wynajem więcej niż Polacy), doświadczają wiele stresu, ich przyszłość jest niepewna, trudno im znaleźć pracę na poziomie własnych kwalifikacji i je rozwijać. Ważnym problemem jest przemoc w rodzinie, zarówno w rodzinach imigranckich, jak i wobec cudzoziemek, które są partnerkami Polaków. Pracujemy z gdańskim Centrum Interwencji Kryzysowej nad wypracowaniem metody wsparcia imigrantek doświadczających przemocy, które – jeśli muszą uciekać od męża – nie mają absolutnie nikogo, do kogo mogłyby się zgłosić. Realizujemy różne projekty, np. integracyjne, zapraszamy rozmaite podmioty do włączania imigrantów w swoje działania. Ostatnio zrobiliśmy kolację ramadanową z Instytutem Sztuki Wyspa. Muzułmanie przynieśli jedzenie, my przyprowadziliśmy znajomych, urzędników i wnieśliśmy dobre nastroje. Było wspaniale.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad ukazał się w kwartalniku „Bez Dogmatu”, nr 105/2015.