Jan Ciechanowski: Zachód palcem by nie kiwnął

[2018-12-13 08:25:50]

Rozmowa red. Pawła Dybicza z prof. Janem Ciechanowskim

Panie profesorze, jak pan, Polacy w Londynie i tamtejsze środowisko naukowe patrzyli na wydarzenia w Polsce w latach 1980-1981?

– Dość jednoznacznie. Nie spotkałem nikogo, kto by nie sympatyzował z „Solidarnością”, z tamtym narodowym poruszeniem. Ale też nie spotkałem nikogo, kto nie był zatroskany sytuacją w kraju, nie rozumiał, że ta społeczna rewolta rodzi międzynarodowe implikacje i musi wywołać reakcję Moskwy. Poza tym dobrze wiedzieliśmy, że tzw. Zachód nie kiwnie nawet palcem, gdyby ona interweniowała w Polsce.

Nie wierzył pan w siłę 10 mln ludzi, którzy mieli należeć do „Solidarności”?

– To nie była sprawa wiary, ale znajomości historii najnowszej – te­go, czym był Związek Sowiecki za Breżniewa, a także znajomości geografii. Ja i znakomita większość środowiska naukowego, Polaków i Brytyjczyków, doskonale wiedzieliśmy, że Moskwa nie pozwoli Polsce oderwać się. Z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze, usamodzielnienie się Polski diametralnie zmieniłoby sytuację w bloku wschodnim, w którym Polska była drugim po Rosji, najważniejszym i największym ogniwem. Układ Warszawski może by istniał bez Polski, ale jego znaczenie byłoby o wiele mniejsze, żeby nie powiedzieć znikome. Moskwa nie mogła sobie pozwolić na utratę takiego sojusznika, do tego usytuowanego w centralnym miejscu na mapie Europy. I tu przechodzimy do drugiego powodu. Żaden generał sowiecki nigdy by się nie zgodził na odcięcie bazy, tj. ZSRR, od NRD, gdzie stacjonowało ponad 300 tys. ich żołnierzy. Przecież przez Polskę przebiegały główne szlaki komunikacyjne z Rosji do wschodnich Niemiec. Geopolityka jest nieubłagana i nie można jej lekceważyć.

Czyli spodziewał się pan wprowadzenia stanu wojennego?

– O tym, że dojdzie do jakiejś reakcji władz polskich lub Moskwy, byłem absolutnie przekonany. Utwierdziłem się w tym, będąc w Polsce wczesną jesienią 1981 r. Obserwowałem zachowanie ludzi na ulicach, dostrzegałem zmęczenie panującą sytuacją. Rozmawiałem z wieloma kolegami, także z tymi, z którymi znałem się jeszcze z powstania warszawskiego. Prawie wszyscy podzielali moje przeświadczenie. Pytanie: „Wejdą, nie wejdą?” stale się przewijało w rozmowach. Moi rozmówcy generalnie twierdzili, że wejdą, tylko niewielu wyrażało przypuszczenie, że ekipa gen. Jaruzelskiego sama ujarzmi „Solidarność”.

Polska jak Finlandia?

Pan też był bardziej przekonany o interwencji Moskwy niż o akcji gen. Wojciecha Jaruzelskiego?

– Mnie i moim kolegom z ośrodków naukowych w Londynie z analizy sytuacji wychodziło, że uwikłana w wojnę w Afganistanie Moskwa wolałaby, żeby to gen. Jaruzelski rozprawił się z „Solidarnością”. Więcej, wolałem, by jej ujarzmienie dokonało się rękoma polskimi, a nie w drodze interwencji, bo wiedziałem, że wtedy będzie miało łagodniejsze konsekwencje, przyniesie mniejsze ofiary.

Stan wojenny mógł się nie udać.

– Owszem i dla mnie nie ulegało też wątpliwości, że gdyby gen. Jaruzelskiemu nie udało się opanować sytuacji w kraju po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 r., to natychmiast do Polski weszłaby Armia Czerwona i ewentualnie czechosłowacka oraz enerdowska – ze wszystkimi tego konsekwencjami. Łącznie z tym, że byłyby liczne ofiary i aresztowania, w tym gen. Jaruzelskiego i innych ówczesnych polskich liderów. Moskwa z góry zakładała taki scenariusz, który miał być realizowany przez specjalnie do tego wyznaczonych sowieckich oficerów.

Dziś wielu historyków z kręgów IPN autorytatywnie twierdzi, że jesienią 1981 r. Związek Radziecki nie był zainteresowany interwencją, a Moskwa z „Solidarnością” mogłaby się dogadać na zasadzie finlandyzacji Polski.

– Prawdą jest, że Rosjanie traktowali wejście Armii Czerwonej do Polski jako ostateczne zło ze względu na istniejącą wówczas sytuację międzynarodową. Co więcej, według obliczeń sowieckich specjalistów, żeby spacyfikować „Solidarność”, do Polski musiałoby wkroczyć 30 dywizji sowieckich, a gdyby Wojsko Polskie stawiało opór, 45 dywizji. Jak twierdzi sowiecki analityk, Armia Czerwona nie dysponowała takimi siłami. Dlatego gen. Jaruzelski był pod stałym naciskiem politycznym, militarnym i psychologicznym ekipy Breżniewa, aby wprowadził stan wojenny. Ale zaręczam panu, że gdyby akcja gen. Jaruzelskiego się nie powiodła, Rosjanie weszliby wspierani przez armię czechosłowacką i enerdowską, z uwagi – o czym już wspominałem – na położenie geograficzne i znaczenie Polski w Układzie Warszawskim. I z tych powodów finlandyzacja Polski nie wchodziła w rachubę. Wystarczy popatrzeć na mapę Europy i porównać, gdzie leży Finlandia, a gdzie Polska.

Jak pan reagował na doniesienia z Polski po wprowadzeniu stanu wojennego?

– Początkowo docierały do nas dość katastroficzne informacje o dziesiątkach tysięcy aresztowanych, tysiącach przetrzymywanych na stadionach na mrozie, o polewaniu ich wodą. To budziło grozę i oburzenie, stąd również mój udział w akcjach protestacyjnych. Na szczęście po pewnym czasie okazało się, że tego przetrzymywania na mrozie w ogóle nie było, a i aresztowanych było dużo mniej, bo ponad 10 tys. osób.

Czytelny podział

Co w pana środowisku naukowym wtedy mówiono? Jak analizowano sytuację?

– Moi znajomi i przyjaciele również nie byli pozbawieni emocji, protestowali, wyrażali potępienie dla działań władz, ale – jako naukowcy – potrafili też realistycznie ocenić to, co się wtedy działo w Polsce i na arenie międzynarodowej. Dziś, po latach od tamtych wydarzeń, powiem coś, co pewnie pana zaskoczy. Otóż wtedy niektórzy moi koledzy, znający się na operacjach policyjno-wojskowych, analizując skalę dokonywanych pacyfikacji i licznych aresztowań, z pewnego rodzaju uznaniem mówili o przygotowaniu, w tym propagandowym i psychologicznym, oraz realizacji wprowadzenia stanu wojennego. W nieupublicznianych rozmowach mówili nawet, że przy takiej skali działań represyjnych, tak szeroko zakrojonych, gen. Jaruzelskiemu udało się go przeprowadzić prawie bez strat. W kopalni Wujek zginęło dziewięciu górników, o dziewięciu za dużo, ale nie zmieniało to opinii moich znajomych o sprawności wprowadzania stanu wojennego. Pokazu i zastosowania siły.

„Londyńczycy” przyjęli z ulgą wiadomości, że nie doszło do radzieckiej interwencji?

– Zdecydowana większość tak, choć do ekipy gen. Jaruzelskiego i jej działań odnosiła się bardzo negatywnie. Ale byli też tacy jak Józef Garliński [pisarz, historyk i działacz emigracyjny – red.], który w rozmowie ze mną powiedział, że szkoda, że Rosjanie nie weszli, bo byłaby jasna sytuacja i podział na naszych i wrogów byłby bardzo czytelny. Pamiętam, że odpowiedziałem mu wtedy, że ofiar byłoby bardzo dużo, a wasalizacja Polski jeszcze by się zwiększyła. Władzę przejęliby mocno prosowieccy ludzie, którzy bez zastrzeżeń realizowaliby polecenia przychodzące z Moskwy.

Wiem, że w 1983 r. przyjechał pan do Polski. Niewielu „londyńczyków” wtedy na to się decydowało.

– Przez długi czas się zastanawiałem: jechać – nie jechać. Miałem ogromne wątpliwości. Zdecydowałem się jednak z dwóch powodów. Chciałem zobaczyć, jak się wiedzie mojemu bratu w Warszawie, poza tym do wyjazdu namawiał mnie Jan Nowak-Jeziorański. Mówił mi: „Niech pan jedzie, rozejrzy się, porozmawia z ludźmi”. Pobyt w kraju zrobił na mnie przygnębiające wrażenie. W sklepach prawie niczego nie było w normalnej sprzedaży. Chciałem kupić sobie buty, a w sklepach, nie dość, że ich prawie nie było, to jeszcze były na kartki. Ludziom żyło się niezwykle biednie, niemal wszędzie obserwowałem ogromną apatię, uczucie beznadziei. Kiedy wróciłem do Londynu, skontaktował się ze mną Nowak-Jeziorański. Opowiedziałem mu, co widziałem, jak również oświadczyłem, że Amerykanie powinni znieść restrykcje nałożone na Polskę. Że to, co powiedział Jerzy Urban: „Rząd sam się wyżywi”, brzmi niezwykle cynicznie, ale jest niestety prawdziwe i na tych restrykcjach najbardziej cierpią zwykli Polacy. Nowak-Jeziorański powiedział mi, że mój postulat przekaże odpowiednim władzom USA, ale w tamtym czasie administracja Reagana nie poszła jeszcze na zniesienie restrykcji.

Wiatr od wschodu

Znaczące zmiany w polityce Zachodu wobec Polski następowały już w czasach Gorbaczowa.

– Dla nas w Londynie było wiadome, że Zachód, a głównie Stany Zjednoczone, traktuje Polskę jako ważny element w walce z ZSRR. Musiał też wiedzieć o tym gen. Jaruzelski, przed którym po wprowadzeniu stanu wojennego stawało zasadnicze pytanie: „Co dalej?”. Można powiedzieć, że Jaruzelskiemu sprzyjało szczęście i udało mu się, jak sam to kiedyś powiedział, dopełznąć do chwili, kiedy w Moskwie doszedł do władzy Michaił Gorbaczow ze swoją pierestrojką i głasnostią, co stworzyło odpowiednie warunki do rozpoczęcia przemian w Polsce. Ponadto, o czym należy pamiętać, przestała wtedy, czyli ok. 1988 r., obowiązywać tzw. doktryna Breżniewa.

Miał pan wówczas świadomość, że od Wschodu zaczyna wiać cieplejszy wiatr?

– Oczywiście śledziłem wraz z kolegami sytuację międzynarodową, nieraz dyskutowaliśmy o niej w Chatham House czy na uniwersytecie. Dostrzegaliśmy zmiany, jakie dokonywały się w Związku Radzieckim. A jak one przekładały się na sytuację i nastroje w Polsce, postanowiłem naocznie sprawdzić, przyjeżdżając tutaj. Zobaczyłem inny kraj. Nie chcę powiedzieć, że zrewolucjonizowany, ale dawało się wyraźnie odczuć, że Polska jest u progu czegoś nowego, czegoś, co jeszcze trudno było jednoznacznie określić i nazwać. Mogłem to zauważyć i ocenić po postępowaniu zarówno władz i partii, jak i społeczeństwa polskiego.

Na czym zasadzał pan to przeświadczenie?

– Posłużę się pewną migawką.
11 listopada 1988 r. byłem w Warszawie i na własne oczy widziałem, jak około godz. 11 Traktem Królewskim maszerowała orkiestra reprezentacyjna Wojska Polskiego, grając „Pierwszą Brygadę”, co też było znakiem czasu. A za bramą Uniwersytetu Warszawskiego studenci krzyczeli „Precz z komuną!” i rozrzucali ulotki. Wprawdzie rok wcześniej wiedziałem, że Polacy mogą już sobie na wiele pozwolić, ale wtedy, owego 11 listopada, w lot pojąłem, że dni „komuny” były już policzone i tylko patrzeć, jak zacznie się coś nowego i lepszego. Tym czymś była najpierw idea, a potem obrady Okrągłego Stołu i w jego konsekwencji wybory 4 czerwca 1989 r.

Nie myślał pan na przełomie 1988 i 1989 r., że zmiany w Polsce znów mogą się skończyć jakąś odmianą stanu wojennego?

– Owszem, były pewne obawy, ale z każdym miesiącem się oddalały, głównie z dwóch powodów. Widziałem, że gen. Jaruzelski i jego najbliższe otoczenie, pewnie dostrzegając krach realnego socjalizmu, chcieli zmian i dążyli do nich, a po drugie, śledziłem to, co się dzieje w Rosji, co robi Gorbaczow i jak powoli rozpada się system sowiecki.

Straszliwa przestroga

Przemiany w Polsce nierozerwalnie wiążą się z osobą gen. Jaruzelskiego. Za wprowadzenie stanu wojennego jest oskarżany i ciągany po sądach.

– To, co się dzieje wokół gen. Jaruzelskiego, te wszystkie procesy, budzi we mnie uczucie niesmaku. To jest już mocno sędziwy, schorowany człowiek, któremu trzeba dać spokój. Nie miał w życiu lekko, choćby Sybir zrobił swoje. Jaruzelski jest postacią tragiczną w naszej historii, można mu wiele zarzucić, ale na jego osobę trzeba patrzeć całościowo, a nie tylko poprzez decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego. Jako polityk gen. Jaruzelski wziął na swoje barki ogromną odpowiedzialność 13 grudnia 1981 r. Polityka ocenia się również po tym, czy umie wykorzystać sprzyjające mu sytuacje. On i jego najbliżsi współpracownicy, choć wcześniej musieli zdławić wolnościowe aspiracje Polaków, gdy tylko nadarzyła się okazja – myślę o Gorbaczowie – rozpoczęli proces demokratyzacji Polski. Wspólnie z ludźmi „Solidarności” dokonali przełomu, o którym na Zachodzie nie tylko w podręcznikach mówi się z dużym uznaniem.

Czy przed 1990 r. miał pan jakieś kontakty z gen. Jaruzelskim?


– Nie. Choć wiem, że w 1984 r. za jego sprawą, za co jestem mu niezmiernie wdzięczny, doszło w Polsce do wydania, a w istocie przedruku, mojej pracy „Powstanie warszawskie”, opublikowanej w Londynie w 1971 r. W pracy tej jest m.in. mowa, że za zbrodnię katyńską byli odpowiedzialni Stalin i NKWD. Była to chyba pierwsza oficjalnie wydana w PRL książka, która jasno i wyraźnie mówiła, kto był odpowiedzialny za Katyń. Choć przeciwko wydaniu tej książki w kraju ostro protestowała sowiecka dyplomacja, gen. Jaruzelski osobiście zadecydował o jej druku w Polsce, i to w niemałym nakładzie, bo dziesiątkach tysięcy egzemplarzy. Kończąc tę książkę, napisałem: „Dzisiaj po powstaniu pozostała tylko wspaniała legenda bezprzykładnego bohaterstwa uczestników i ludności cywilnej Warszawy oraz straszliwa przestroga na przyszłość przed nieliczeniem się z wymogami sytuacji i polityczno-militarnymi realiami”.

W latach PRL chodziło przede wszystkim o to, aby nie dopuścić żadną miarą do sowieckiej interwencji zbrojnej. I uniknąć znowu rozlewu krwi naszych najlepszych. Bić się czasami trzeba, ale tylko wtedy, kiedy istnieje jakaś szansa zwycięstwa. W 1981 r. takiej szansy nie było i być nie mogło. Dla mnie nie ulega kwestii, że gen. Wojciech Jaruzelski, wprowadzając stan wojenny 13 grudnia 1981 r., ze wszystkimi tego uciążliwymi konsekwencjami, ratował Polskę przed wejściem do niej Armii Czerwonej i nową rzezią niewiniątek.

Prof. Jan Ciechanowski, żołnierz Armii Krajowej, dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Uczestniczył w powstaniu warszawskim, w trakcie którego został ranny. Po wojnie osiadł w Wielkiej Brytanii, gdzie zajął się pracą naukową jako historyk na University College London. Autor głośnej książki „Powstanie warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego” wydanej pierwotnie w Londynie, a w Polsce mającej już wiele wydań. W latach 90. brał udział w pracach Polsko-Brytyjskiej Komisji Historycznej, których efektem jest wybór dokumentów „Polsko-brytyjska współpraca wywiadowcza podczas II wojny światowej”. Współzałożyciel i wieloletni wykładowca Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku. Zmarł w Londynie w 2016 r.

Tekst ukazał się w 2013 r. w tygodniku "Przegląd".

fot. Wikimedia Commons


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku