Jak większość ludzi mojego pokolenia wychowany byłem w myśl maksymy: "próżniakowi szatan psotną myśl podsuwa". Dzieckiem byłem grzecznym, wierzyłem we wszystko, co mi mówiono i tym oto sposobem ukształtowałem w sobie poczucie obowiązku, które kazało mi ciężko pracować aż po dziś dzień. Z czasem jednak, gdy sumienny charakter stał na straży moich uczynków, moje poglądy uległy rewolucyjnej przemianie. Dzisiaj myślę, że na świecie pracuje się o wiele za dużo, że uznanie pracy za cnotę wyrządziło nam wszystkim ogromne szkody i że we współczesnych gospodarczo rozwiniętych państwach powinniśmy głosić wartości zupełnie inne niż dotąd.
Wszyscy znamy dykteryjkę o podróżniku, który napotkał w Neapolu dwunastu wylegujących się w słońcu żebraków (działo się to jeszcze przed epoką Mussoliniego) i zaoferował lira najbardziej leniwemu spośród nich. Jedenastu zerwało się, by dowodzić swych praw do lira, nic zatem dziwnego, że otrzymał go dwunasty. Podróżnik ów postąpił oczywiście słusznie, jednak w krajach, w których słońce nie grzeje tak mocno, jak nad Morzem Śródziemnym, praktykowanie lenistwa nastręcza niemałe trudności i trzeba będzie szeroko zakrojonej kampanii, by ludzi doń skłonić.
Mam nadzieję, że po przeczytaniu tych rozważań kierownicy organizacji młodzieży chrześcijańskiej podejmą wśród porządnych, młodych ludzi kampanię na rzecz bezczynności. Jeśli tak się stanie, to będę mógł powiedzieć, że nie żyłem na próżno.
Zanim jednak przytoczę własne argumenty w obronie lenistwa rozprawić się muszę z pewnym poglądem, którego przyjąć nie mogę. Otóż, ilekroć ktoś posiadający środki utrzymania chce podjąć jakąś zwykłą pracę w rodzaju pisania na maszynie lub nauczania w szkole, mówi mu się, że odbiera w ten sposób chleb innym, a więc postępuje niegodziwie. Gdyby rozumowanie to było słuszne, wystarczyłoby, żebyśmy wszyscy oddali się całkowitej bezczynności, a chleba byłoby w bród. Zwolennicy tej argumentacji zapominają, że człowiek zwykle wydaje to, co zarabia, a wydając daje zatrudnienie innym. Jeśli tylko wydajemy nasze dochody, dajemy tyle chleba jednym, kupując ich wyroby, ile odbieramy innym - zarabiając. Z tego punktu widzenia prawdziwym szkodnikiem okazuje się co najwyżej człowiek oszczędny. Jeśli ktoś, jak ów przysłowiowy francuski chłop, przechowuje swoje oszczędności w pończosze, to gołym okiem widać, że nie dają one nikomu pracy. Sprawa staje się mniej oczywista, jeśli ów człowiek decyduje się swoje oszczędności zainwestować. Wyłaniają się wówczas inne problemy.
Jednym z najczęstszych sposobów rozporządzenia oszczędnościami jest powierzenie ich w formie pożyczki jakiemuś rządowi. Ponieważ jednak przeważająca część wydatków publicznych w większości cywilizowanych państw przeznaczana jest na pokrycie kosztów wojen dawnych lub na przygotowania do wojen nowych, człowiek pożyczający pieniądze rządowi przypomina ów czarny charakter z dramatu Szekspira, który wynajął płatnych morderców przeciwko sobie samemu. Byłoby oczywiście lepiej, gdyby te pieniądze wydał, nawet gdyby miał je przegrać w kości lub przepić. Ale - powie ktoś - sytuacja zmienia się zupełnie, jeśli oszczędności inwestuje się w działalność jakiegoś przedsiębiorstwa. Można się z tym zgodzić, pod warunkiem jednak, że przedsiębiorstwo takie rzeczywiście powstanie i że będzie wytwarzać coś pożytecznego. Nikt jednak nie zaprzeczy, że w naszych dniach większość inwestycji kończy się niepowodzeniem. Oznacza to, że pokaźne zasoby pracy ludzkiej, które mogłyby być użyte do wytworzenia przedmiotów dających ludziom zadowolenie, zużyte zostały do wyprodukowania maszyn, które stoją bezczynnie i nie przynoszą nikomu pożytku. Człowiek inwestujący pieniądze w przedsięwzięcie, które bankrutuje, przynosi szkodę nie tylko sobie, ale i innym. Gdyby te same pieniądze wydać na przyjęcia w gronie przyjaciół, ci mieliby z tego (wolno nam mieć nadzieję) przyjemność, podobnie zresztą jak wszyscy, do których pieniądze te ostatecznie by wpłynęły: rzeźnik, piekarz lub przemytnik alkoholu. Jeśli jednak wydaje się je np. na budowę torów kolejowych w miejscu, w którym - jak się okazuje - na komunikację tego rodzaju nie ma zapotrzebowania, zajmują tylko pewną część pracy ludzkiej czymś, co nie przysporzy nikomu przyjemności. Tymczasem ktoś, kto wskutek chybionej inwestycji straci swój majątek, uważany jest za ofiarę niezawinionego nieszczęścia, podczas gdy wesoły rozrzutnik, który wydał swoje pieniądze w sposób filantropijny, traktowany jest z pogardą jako człowiek niemądry i lekkomyślny.
Powyższe uwagi mają jedynie charakter wstępny. W dalszej części tego szkicu będę z całą powagą bronić tezy, wedle której wielka część ludzkich krzywd we współczesnym świecie bierze się z przekonania o szczególnej wartości pracy, oraz że droga do szczęścia i dobrobytu wiedzie przez zorganizowane ograniczenie ilości wykonywanej pracy.
Zanim przedstawimy nasze argumenty na rzecz lenistwa, odpowiedzmy sobie na pytanie podstawowe: czym jest praca? Otóż bywa ona dwojakiego rodzaju: pierwszy polega na zmianie położenia części materii na powierzchni ziemi lub w jej pobliżu w stosunku do innej jej części; rodzaj drugi zaś polega na wydawaniu poleceń innym, by to właśnie czynili. Pierwszy rodzaj pracy jest nieprzyjemny i źle płatny, drugi zaś przyjemny i dobrze płatny. Drugi rodzaj przejawia skłonność do niepohamowanego wzrostu. Istnieją przecież nie tylko ci, którzy polecenia wydają, ale również inni, którzy udzielają porad co do tego, jakie mianowicie polecenia powinny być wydawane. Zazwyczaj dwie zorganizowane grupy udzielają dwóch wzajemnie sprzecznych rad i to właśnie nazywa się polityką. Kwalifikacje wymagane do tego rodzaju pracy nie polegają na znajomości przedmiotu, co do którego się radzi, lecz na znajomości sztuki perswazji w mowie i piśmie, to jest sztuki reklamy. W Europie, lecz nie w Ameryce, istnieje jeszcze trzecia klasa, bardziej szanowana niż obie wyżej wspomniane grupy. Są to ludzie, którzy dzięki posiadaniu ziemi, mogą pobierać opłaty za udzielany innym przywilej prawa do istnienia i pracy. Owi właściciele ziemscy nie pracują, dlatego czytelnik mógłby się spodziewać, że będę ich chwalił. Niestety stan bezczynności, w którym pozostają możliwy jest tylko dzięki wysiłkowi innych; zaprawdę to ich pragnienie prowadzenia wygodnego i próżniaczego życia jest historycznym źródłem ewangelii pracy. Ostatnią rzeczą, której by sobie kiedy życzyli jest, by inni kiedykolwiek poszli za ich przykładem.
Od zarania cywilizacji aż po czasy rewolucji przemysłowej człowiek był zdolny do wytwarzania ciężką pracą tylko niewiele więcej niż było konieczne do utrzymania jego samego i jego rodziny, nawet jeśli jego żona pracowała tak ciężko, jak on sam, a dzieci pomagały mu w pracy odkąd były dość duże. Małej nadwyżki, która powstawała po wyprodukowaniu najniezbędniejszych środków utrzymania nie pozostawiano wytwórcom - przywłaszczali ją sobie wojownicy i kapłani. W latach nieurodzaju, choć nadwyżki nie było, wojownicy i kapłani odbierali tyle, co zawsze, w wyniku czego wielu pracowników umierało z głodu.
System ten przetrwał w Rosji aż do roku 19171, a na Wschodzie utrzymuje się po dziś dzień. W Anglii, mimo rewolucji przemysłowej, przetrwał w pierwotnej formie okres wojen napoleońskich aż do czasów, gdy sto lat temu do władzy doszła nowa klasa fabrykantów. W Ameryce, z wyjątkiem stanów południowych, gdzie przetrwał aż do wojny domowej, system ów załamał się po wojnie o niepodległość. Ustrój, który trwał tak długo i skończył się tak niedawno, wywarł - rzecz jasna - głęboki wpływ na ludzką psychikę i zapatrywania. Uważany przez nas za naturalny szacunek dla pracowitości jest w dużym stopniu pozostałością tego preindustrialnego stanu świadomości i nie odpowiada wymaganiom współczesnego świata. Dzisiejsza technika sprawiła, że czas wolny może w pewnych granicach być czymś więcej niż przywilejem jednej niewielkiej grupy, może stać się prawem przysługującym w równym stopniu wszystkim członkom społeczeństwa. Moralność pracy to moralność niewolników, a świat współczesny nie potrzebuje niewolnictwa.
Jest oczywiste, że w społeczeństwie pierwotnym chłopi pozostawieni sami sobie nie rozstawaliby się z ową skromną nadwyżką, z której utrzymywali się kapłani i wojownicy. Raczej już wytwarzaliby mniej albo spożywali więcej. Początkowo produkowali i oddawali część owoców swojej pracy zmuszani do tego siłą. Z czasem jednak okazało się, że wielu z nich można wpoić etykę, wedle której ciężka praca jest ich obowiązkiem, nawet jeśli to dzięki niej inni mogą próżnować. Dzięki temu można było ograniczyć stosowanie przymusu i zredukować wydatki rządowe. Dziś jeszcze 99 procent angielskich robotników szczerze oburzyłoby się na propozycję, by król nie miał wyższych dochodów niż robotnik. Historycznie biorąc, pojęcie obowiązku było środkiem, przy pomocy którego posiadający władzę skłaniali wszystkich pozostałych, aby żyli zgodnie z interesami swoich władców, a nie zgodnie z interesem własnym. Sprawujący władzę nie dopuszczają do siebie świadomości tego stanu rzeczy, umiejąc wzbudzić w sobie przekonanie, że ich interesy tożsame są z ogólnym interesem ludzkości.
Niekiedy jest tak istotnie. Ateńscy właściciele niewolników na przykład poświęcali część swojego wolnego czasu na sprawy publiczne, przyczyniając się w ten sposób do pomnożenia trwałego dorobku cywilizacji, czego nie mogliby uczynić w bardziej sprawiedliwym ustroju społecznym. Wolny czas jest niezbędny dla postępu cywilizacyjnego, a w dawniejszych epokach mogła nim rozporządzać tylko garstka za cenę trudu i mozołu mas. Ich trud zaś pożyteczny był nie ze względu na wartość ich pracy, lecz ze względu na wartość wolnego czasu. Współczesna technika umożliwia sprawiedliwy podział wolnego czasu bez żadnej szkody dla cywilizacji.
Współczesna technika w ogromnym stopniu zredukowała ilość pracy niezbędnej do zaspokojenia minimum potrzeb każdego człowieka. Stało się to oczywiste w czasie wojny. Wszyscy mężczyźni powołani do wojska, mężczyźni i kobiety pracujący w fabrykach zbrojeniowych, mężczyźni i kobiety trudniący się szpiegostwem, wojenną propagandą lub związani z wojną pracą w biurach rządowych - otóż wszyscy oni zostali wycofani z zawodów produkcyjnych. Mimo to w państwach Koalicji ogólny poziom dobrobytu wśród robotników niewykwalifikowanych był wyższy niż kiedykolwiek przedtem lub potem. Znaczenie tego faktu przesłaniały operacje finansowe. Zaciągane pożyczki stwarzały wrażenie, że teraźniejszość żyje na rachunek przyszłości. To jednak rzecz jasna było niemożliwe: człowiek nie może zjeść bochenka chleba, który jeszcze nie istnieje. Wojna wykazała dowodnie, że dzięki naukowej organizacji pracy można dziś osiągnąć zadowalający poziom dobrobytu ludności, wyzyskując w tym celu tylko drobną część zdolności produkcyjnej współczesnego świata. Gdyby po zakończeniu wojny naukowa organizacja produkcji stworzona w celu pozyskania ludzi do walki i pracy w fabrykach broni została zachowana i gdyby jednocześnie skrócono dzień pracy do czterech godzin, wszystko byłoby w najlepszym porządku. Zamiast tego powrócono do dawnego chaosu. Tym, na których pracę był popyt, kazano pracować długie godziny, ci zaś, którzy pozostali bez pracy, skazani byli na głód. Dlaczego? Dlatego, że praca jest obowiązkiem, a człowiek nie powinien otrzymywać zapłaty za to, co wytwarza, ale za cnotę pracowitości, którą się wykazał.
Oto moralność państwa niewolniczego praktykowana w okolicznościach zupełnie niepodobnych do tych, w jakich powstała. Nic dziwnego, że doprowadziła do katastrofalnych wyników. Dla ilustracji rozważmy jakiś przykład. Przypuśćmy, że w danej chwili pewna liczba robotników zajmuje się produkcją szpilek. Ludzie ci wyrabiają wszystkie szpilki, jakich świat potrzebuje, pracując - powiedzmy - osiem godzin dziennie. Pewnego dnia ktoś robi wynalazek, dzięki któremu ta sama liczba ludzi może wyprodukować dwa razy więcej szpilek niż dotychczas. Ale świat nie potrzebuje więcej szpilek; szpilki są już tak tanie, że ich sprzedaż nie powiększy się prawie wcale, jeśli obniży się ich cena. W świecie rozumnym każdy, kto trudni się produkcją szpilek, zacząłby pracować cztery godziny zamiast ośmiu, a wszystko poza tym zostałoby po staremu. Jednak w świecie rzeczywistym uznano by to za demoralizację. Wszyscy pracują nadal osiem godzin, szpilek jest za dużo, część przedsiębiorców bankrutuje i połowa ludzi zatrudnionych przy produkcji szpilek traci pracę. W rezultacie otrzymujemy tę samą ilość wolnego czasu, co w systemie racjonalnym, z tą tylko różnicą, że gdy jedna połowa ludzi nie ma nic do roboty, druga nadal się przepracowuje. W ten sposób staje się pewne, że nieunikniony przyrost wolnego czasu zamiast być źródłem powszechnego szczęścia, spowoduje pomnożenie niedoli. Czy można wyobrazić sobie większy obłęd?
Pomysł przyznania biedakom prawa do wolnego czasu zawsze wywoływał protest ludzi bogatych. Na początku dziewiętnastego wieku w Anglii zwykły dzień roboczy mężczyzny trwał piętnaście godzin. Dzieci pracowały czasem równie długo, choć na ogół ich dzień pracy trwał godzin dwanaście. Gdy jacyś lubiący wścibiać nos w cudze sprawy intryganci sugerowali skrócenie czasu pracy, odpowiadano im, że praca trzyma dorosłych z dala od kieliszka, a dzieci od psoty. Pamiętam, że gdy byłem dzieckiem, i gdy wkrótce po nadaniu robotnikom w miastach praw wyborczych ustawowo wprowadzono, ku oburzeniu sfer wyższych, niektóre dni wolne od pracy, pewna księżna wygłosiła taki oto komentarz:
" A na cóż biedakom święta? Powinni pracować!". Dziś ludzie nie są już tak szczerzy, ale samo uczucie przetrwało i jest źródłem niemałej części zamieszania, które panuje w sprawach gospodarczych.
Zastanówmy się przez chwilę nad etyką pracy bez poddawania się przesądom. Każdy człowiek z konieczności spożywa w ciągu swojego życia pewną ilość wytworów pracy ludzkiej. Przyjmując, co nam wolno, że wobec pracy żywimy zwykle niechęć, za niesprawiedliwe uznamy, by ktoś spożywał więcej niż wytwarza. Jest oczywiste, że ktoś - jak to czyni na przykład lekarz - dostarczać może usług, a nie towarów; powinien jednak coś z siebie dawać w zamian za schronienie i utrzymanie. W tych granicach obowiązek pracy trzeba uznać, ale tylko w tych granicach.
Nie będę rozwodzić się nad tym, że w całym dzisiejszym świecie, poza Związkiem Radzieckim, wielu ludzi uchyla się nawet od tego minimalnego obowiązku. Mam na myśli tych wszystkich, którzy pieniądze dziedziczą lub dla pieniędzy się żenią. To jednak, że toleruje się próżniactwo tych ludzi uważam za znacznie mniej szkodliwe od tego, że robotnicy muszą się albo przepracowywać, albo głodować.
Gdyby zwykli robotnicy pracowali cztery godziny dziennie, przy założeniu wprowadzenia pewnego minimum rozsądnej organizacji pracy, nie byłoby bezrobocia, a i towarów starczyłoby dla wszystkich. Pomysł taki oburza ludzi majętnych, ponieważ w ich przekonaniu biedacy nie wiedzieliby, co począć z taką ilością wolnego czasu. W Ameryce ludzie, nawet dobrze sytuowani, często pracują wiele godzin dziennie; ludzie ci oburzają się oczywiście na myśl, że robotnicy mogliby rozporządzać wolnym czasem, chyba że pojawia się on w postaci ponurej kaźni bezrobocia. W istocie ich niechęć do czasu wolnego sięga tak daleko, że nie życzą go nawet swym synom. Osobliwe, że pragnąc dla swych synów pracy tak ciężkiej, by nie mieli wcale czasu stać się ludźmi cywilizowanymi, nie protestują przeciw temu, że ich żony i córki nie pracują wcale. Snobistyczna admiracja bezużyteczności, która w społeczeństwie arystokratycznym obejmuje obie płcie, w plutokracji ogranicza się do kobiet, co jednak ani trochę nie godzi jej ze zdrowym rozsądkiem.
Trzeba przyznać, że umiejętność mądrego gospodarowania wolnym czasem jest dziełem cywilizacji i wykształcenia. Człowiek, który przez całe życie pracował przez wiele godzin dziennie, będzie się nudził, gdy nagle pracować przestanie. Z drugiej strony jednak brak wolnego czasu pozbawia nas wielu najpiękniejszych rzeczy w życiu. Dzisiaj nie ma już żadnego powodu, by przeważająca część ludzkości cierpiała z tego powodu. Tylko niemądry, a powszechny ascetyzm każe nam domagać się nadmiernej pracy w świecie, w którym nie ma już takiej potrzeby.
W ideologii, której hołduje rząd Rosji, obok wielu rzeczy zasadniczo różnych od tradycyjnych wartości głoszonych przez świat Zachodu znalazły się również elementy przejęte bez żadnej zmiany. Poglądy klasy rządzącej, a zwłaszcza tej jej części, która zajmuje się edukacją i propagandą, na temat godności pracy są niemal identyczne z treściami od stuleci wkładanymi przez ludzi władzy w głowy tak zwanych "uczciwych biedaków". Pracowitość, trzeźwość i gotowość do pracy przez długie godziny, a nawet uległość wobec władzy w imię odległych korzyści, wymagane są jak dawniej, a władza, jak zawsze, powołuje się na wolę Wszechmocnego, tyle tylko, że występuje on teraz pod nowym imieniem dialektycznego materializmu.
Zwycięstwo robotników w Rosji pod niektórymi względami przypomina zwycięstwo feminizmu w innych krajach. Przez stulecia mężczyźni czcili kobiety jak boginie i usiłowali osłodzić im ich niższą pozycję społeczną twierdzeniem, że cnota więcej jest warta niż władza. W rezultacie feministki zaczynają domagać się jednego i drugiego. Stało się tak, ponieważ pionierki ruchu kobiecego uwierzyły we wszystko, co mężczyźni powiedzieli im o wartości cnoty, nie w to jednak, co im mówiono na temat bezwartościowości władzy politycznej. Podobnie rzeczy miały się w Rosji pod względem stosunku do pracy fizycznej. Od wieków bogacze i ich zausznicy głoszą pochwałę pracy w trudzie i znoju, pochwałę prostego życia i religii, która naucza, że ubodzy maj większą niż bogacze szansę dostania się do nieba. Starali się oni wpoić pracownikom fizycznym przeświadczenie, że jest coś szczególnie szlachetnego w zmienianiu położenia materii w przestrzeni - tak jak mężczyźni starali się przekonać kobiety o jakiej szczególnej szlachetności płynącej z seksualnego zniewolenia. W Rosji wszystkie te teorie o doskonałości pracy fizycznej potraktowano poważnie, wskutek czego robotnik cieszy się tam większym szacunkiem niż ktokolwiek inny. Apele te mają w istocie rzeczy charakter religijny, choć ich cele są inne: chodzi o pozyskanie szturmowców do zadań specjalnych. Praca fizyczna jest przedstawiana młodzieży jako idea i jest podstawą całej nauczanej etyki.
W dzisiejszej Rosji taka polityka jest być może zupełnie słuszna. Ogromny kraj pełen bogactw naturalnych wymaga rozwoju, a rozwój ten musi się dokonać niemal bez pomocy kredytów. W tych okolicznościach ciężka praca jest koniecznością i niejedno przemawia za tym, że przyniesie ona wspaniałe owoce. Co nastąpi jednak, gdy osiągnięty zostanie punkt, w którym wszyscy będą mogli zaspokoić swoje potrzeby bez wielogodzinnej pracy?
Na Zachodzie problem ten rozwiązuje się na wiele sposobów. Ponieważ nikt nie próbuje budować systemu ekonomicznej sprawiedliwości, większa część wytwarzanych dóbr przypada w udziale niewielkiej mniejszości, członkowie której najczęściej nie pracują wcale. Ponieważ nie istnieje żaden system centralnej kontroli produkcji, wytwarzamy mnóstwo rzeczy nikomu niepotrzebnych. Utrzymujemy wysoki poziom bezrobocia, ponieważ możemy obyć się bez pracy części robotników zmuszając innych do wysiłku ponad miarę. A kiedy metody te okazują się nieskuteczne, wybucha wojna: każemy pewnej liczbie ludzi zająć się wytwarzaniem środków wybuchowych, innej za grupie polecamy przeprowadzać wybuchy, jak byśmy byli dziećmi, które właśnie odkryły sztuczne ognie. Dzięki połączeniu tych wszystkich środków udaje nam się - choć nie bez trudności - podtrzymać wiarę w to, że długie godziny ciężkiej pracy są nieuniknionym przeznaczeniem przeciętnego człowieka.
W Rosji, z powodu wyższego stopnia sprawiedliwości gospodarczej i centralnej kontroli produkcji zagadnienie musi by rozwiązane inaczej. Rozwiązanie racjonalne oznaczałoby, że z chwilą zapewnienia wszystkim minimum utrzymania i elementarnych wygód nastąpi stopniowa redukcja godzin pracy. Decyzja co do tego, czy bardziej pożądane jest więcej pracy czy też dóbr, powinna, na każdym etapie, być podejmowana w powszechnym głosowaniu. Trudno jednak wyobrazić sobie, by władze, które dotąd głosiły, że praca jest najwyższą wartością, mogły uznać za swój cel raj, w którym jest niewiele pracy i wiele czasu wolnego. Wydaje się bardziej prawdopodobne, że powstawać będą coraz to nowe plany, w których wyniku dzisiejszy czas wolny zostanie złożony na ołtarzu większej wydajności produkcji w przyszłości. Czytałem niedawno o będącym dziełem rosyjskich inżynierów pomysłowym planie ogrzania Morza Białego i północnych wybrzeży Syberii przy pomocy tamy zbudowanej poprzez Morze Karskie. Pomysł godny podziwu, może jednak opóźnić osiągnięcie przez robotników zadowalającego poziomu komfortu życiowego o całe pokolenie, podczas gdy szlachetny trud zostanie zademonstrowany wśród pól lodowych i śnieżnych burz Oceanu Lodowatego. Ten stan rzeczy, jeśli nastąpi, będzie rezultatem uznania cnoty ciężkiej pracy raczej za cel sam w sobie niż za środek do zbudowania takiej rzeczywistości, w której praca przestanie by potrzebna.
W rzeczywistości dokonywanie zmian w położeniu materii, choć w pewnej mierze konieczne dla naszej egzystencji, żadną miarą nie może być uznane za jeden z ostatecznych celów życia ludzkiego. W przeciwnym razie każdego robotnika drogowego musielibyśmy stawia wyżej od Szekspira. Dwie są przyczyny nieporozumienia w tej sprawie. Pierwszą jest konieczność zadbania o to, by biedacy zadowoleni byli ze swego losu. W tym celu warstwy posiadające od tysiącleci głoszą naukę o godności pracy, dokładając jednocześnie wszelkich starań, by samym godności tej uniknąć. Drugą jest nowy rodzaj przyjemności, którą czerpiemy z urządzeń mechanicznych i zachwyt, który wzbudza w nas zadziwiająco sprytny sposób, w jaki potrafimy wprowadzać zmiany na ziemi. Ani jedna, ani druga nie budzi entuzjazmu robotnika. Jeśli zapytacie go, co uważa za najlepszą część swojego życia, wątpliwe jest byście usłyszeli odpowiedź: "lubię pracę fizyczną, ponieważ daje mi poczucie, że spełniam najszlachetniejsze zadanie człowieka i ponieważ sprawia mi przyjemność myśl o tym, jak dalece człowiek może zmienić planetę, na której żyje. Organizm mój wymaga wprawdzie okresów odpoczynku, które powinienem spożytkować najlepiej jak potrafię, ale najszczęśliwszy jestem, gdy nadchodzi ranek i mogę powrócić do pracy, która daje mi najwyższe zadowolenie. Nigdy nie słyszałem, by robotnik wypowiadał się w tym duchu. Robotnicy traktują pracę tak, jak powinna by traktowana - jako niezbędny środek utrzymania; wszelkie zaś szczęście i radość, które czerpią z życia, dają im ich wolne godziny.
Powie ktoś, że choć wolny czas w niewielkiej ilości jest rzeczą przyjemną, to człowiek nie wiedziałby czym wypełnić dzień, gdyby pracował tylko cztery godziny na dobę. Twierdzenie to jest w dzisiejszym świecie w jakiejś mierze prawdziwe i w tym samym stopniu stanowi potępienie naszej cywilizacji. Nie można tego samego powiedzieć o wcześniejszych epokach. Dawna zdolność do beztroskiej zabawy została w poważnym stopniu zahamowana przez kult wydajności. Współczesny człowiek uważa, że wszystko powinno by robione przez wzgląd na dobro czegoś innego, a nie na własne dobro. Poważni ludzie, na przykład, wciąż potępiają zwyczaj chodzenia do kina, twierdząc, że przyczynia się on do wzrostu przestępczości młodzieży. Wszelka natomiast praca, która przyczynia się do powstania dzieła filmowego, traktowana jest z szacunkiem, ponieważ jest to praca i ponieważ przynosi dochód. Pogląd, w myśl którego na szacunek zasługuje wyłącznie to, co przynosi dochód, prowadzi do całkowitego pomieszania pojęć. Rzeźnik, u którego kupujemy mięso i piekarz, który dostarcza bułek są godni pochwały ponieważ w ten sposób zarabiają pieniądze; my jednak, jeśli jedzenie sprawia nam przyjemność, uchodzimy za frywolnych lekkoduchów, chyba że jemy wyłącznie po to, by nabrać sił do pracy.
Mówiąc ogólnie uważa się, że zarabianie pieniędzy jest dobre, a wydawanie pieniędzy złe. Przekonanie to, zważywszy że każda transakcja zawiera oba elementy, jest absurdalne; równie dobrze można by utrzymywać, że klucze są pożyteczne, a dziurki od klucza szkodliwe. Wszelkie dobre strony, jakie mieć może produkcja dóbr muszą w ostatecznym wyniku sprowadzać się do pożytku, który przynieść może ich konsumpcja. Choć człowiek w naszym świecie pracuje dla zysku to społeczny cel jego wysiłku leży w konsumpcji wytworów jego pracy. Ten właśnie rozdźwięk między jednostkowym a społecznym celem wytwarzania, jest przyczyną kłopotów, które sprawia ludziom jasne myślenie w wiecie, w którym bodźcem do pracy jest zysk. Za dużo myślimy o produkcji, a za mało o konsumpcji. Wskutek tego nie przywiązujemy należytej wagi do prostych radości i szczęścia, a produkcji nie osądzamy z punktu widzenia przyjemności, jaką daje konsumentowi.
Gdy proponuję, żeby dzień pracy zredukować do czterech godzin, nie chcę przez to powiedzieć, że cały pozostały czas powinny bezwzględnie wypełniać puste błahostki. Chodzi mi o to, że czterogodzinny dzień pracy winien dawać człowiekowi prawo do zaspokojenia elementarnych potrzeb i wygód życiowych, pozostały zaś czas powinniśmy wykorzystywać tak, jak sami uznamy za stosowne. Ważną częścią wszelkich systemów tego rodzaju powinno by rozszerzenie zakresu wykształcenia - wykształcenia nastawionego między innymi na budzenie zamiłowań pozwalających na rozumne wykorzystanie wolnego czasu. Nie mam tu przede wszystkim na myśli rzeczy, które uchodzą za szczególnie wyrafinowane wzloty ducha i intelektu. Obyczaj tańców ludowych na przykład zanikł wszędzie poza odległymi rejonami wiejskimi. Impulsy jednak, które kazały obyczaj ten kultywować, muszą nadal istnieć w ludzkiej naturze. Przyjemności mieszkańców miast przyjęły na ogół bierny charakter: oglądanie filmów, meczów futbolowych, słuchanie radia i tak dalej. Wynika to z faktu, że ich potrzeba aktywności wyczerpała się w całości w pracy; gdyby mieli więcej czasu wolnego, powróciliby do przyjemności wymagających czynnego udziału.
W przeszłości istniała nieliczna klasa czasu wolnego i znacznie liczniejsza klasa pracownicza. Klasa czasu wolnego korzystała z przywilejów, które z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej nie miały żadnego uzasadnienia; w rezultacie jej horyzonty uległy zawężeniu, uciekać się musiała do przemocy i teorii, dzięki którym mogła usprawiedliwić swe przywileje. Czynniki te ogromnie jej zaszkodziły, ale mimo ich wpływu to ta właśnie klasa wytworzyła niemal wszystko, co nazywamy cywilizacją. Ona pielęgnowała sztuki piękne i stworzyła naukę, jej członkowie pisali książki, budowali systemy filozoficzne i doskonalili stosunki społeczne. Nawet emancypacja grup uciskanych inicjowana była zwykle przez ową klas panującą.
A jednak istnienie pozbawionej wszelkich obowiązków dziedzicznej klasy czasu wolnego prowadziło do niesłychanego marnotrawstwa. Żadnego z członków tej warstwy nie uczono nigdy pracowitości, a klasa jako całość nie odznaczała się bynajmniej szczególną inteligencją. Mogła dać światu jednego Darwina, ale jako przeciwwagę dała także dziesiątki tysięcy obywateli ziemskich, którzy przez całe swe życie nie zaprzątali swych głów niczym intelektualnie bardziej wyrafinowanym niż polowanie na lisa lub ściganie kłusowników. W dzisiejszym świecie uniwersytety dostarczać mają w sposób bardziej systematyczny tego, co klasa czasu wolnego wytwarzała w sposób przypadkowy jako produkt uboczny swego istnienia. Jest to wielki krok naprzód, ma jednak swoje złe strony. Życie na uniwersytecie jest tak różne od życia poza jego murami, że ludzie przebywający w środowisku akademickim przeważnie nie znają i nie rozumieją trosk zwykłych śmiertelników. Ponadto wypowiadają się zwykle językiem, który pozbawia ich poglądy należytego wpływu na szerszą publiczność. Niekorzystny również jest fakt, że studia uniwersyteckie są zorganizowane w taki sposób, który często zniechęca ludzi myślących oryginalnie. Z tych względów ośrodki akademickie, przy całym płynącym z nich pożytku, nie stoją w należyty sposób na straży interesów cywilizacji w świecie, w którym poza murami uczelni wszyscy są zbyt zajęci, by móc poświęcić się czemukolwiek, co nie ma charakteru czysto utylitarnego.
W świecie, w którym nikt nie będzie zmuszany do pracy przez więcej niż cztery godziny na dobę, wszyscy, którzy mają takie potrzeby, będą mogli oddać się badaniom naukowym, a malarze będą mogli malować nie przymierając głodem, bez względu na to, jak doskonałe będą ich malowidła. Młodzi pisarze nie będą musieli przyciągać uwagi czytelników tanią sensacją, aby w ten sposób zyskać niezależność materialną potrzebną do napisania monumentalnego dzieła, na które, gdy czas nadejdzie, nie starcza już sił i zdolności. Ludzie, którzy w trakcie swojej pracy zawodowej zainteresują się jakąś dziedziną gospodarki lub polityki, będą mogli rozwijać swoje pomysły bez popadania w pułapkę akademickości, która tak często nadaje pracom ekonomistów uniwersyteckich charakter rozważań oderwanych od rzeczywistości. Lekarze będą mieli czas, by zaznajamiać się z postępem wiedzy medycznej, a nauczyciele nie będą dłużej czynić rozpaczliwych wysiłków, aby przy pomocy tradycyjnych metod nauczać rzeczy, których sami nauczyli się w młodości, a które mogły w międzyczasie być przez naukę odrzucone. Nade wszystko zaś zapanuje szczęście i radość z życia zamiast nerwowego napięcia, przemęczenia i złej przemiany materii. Wykonywanej pracy będzie dość dużo, aby odpoczynek pozostał przyjemnością, a jednoczenie nie dość dużo, by mogła ona doprowadzić do stanu wyczerpania. Ponieważ zatem w czasie wolnym ludzie nie będą zmęczeni, nie wystarczą im już rozrywki bierne i jałowe.
Co najmniej jeden procent ludności poświęci zapewne czas wolny od pracy zawodowej zajęciom o pewnej społecznej doniosłości, a ponieważ ich poziom życia nie będzie zależał od tych zajęć, nic nie będzie hamować ich oryginalności i nie zmusi ich do trzymania się wzorów ustalonych przez autorytety starszego pokolenia. Ale korzyści płynące z czasu wolnego nie ograniczą się do przypadków wyjątkowych. W warunkach umożliwiających szczęśliwe życie zwykli mężczyźni i kobiety staną się lepsi, mniej skłonni do prześladowania innych i mniej wobec innych podejrzliwi. Zaniknie zamiłowanie do wojen, częściowo z powodów, o których mowa była wyżej, a częściowo dlatego, że wojna pociągałaby za sobą konieczność długiej i ciężkiej pracy. Pogoda ducha jest tą cechą charakteru, której świat potrzebuje najbardziej, ale nie rodzi się ona w bezustannej walce, lecz w życiu płynącym w spokoju i poczuciu bezpieczeństwa. Współczesne metody produkcji dały nam możność zapewnienia spokoju i bezpieczeństwa wszystkim. Zamiast tego wolimy jednak, by jedni się przepracowywali, a inni wegetowali w nędzy. Jak dotąd godziliśmy się znosić trudy, które konieczne były, gdy nie istniały jeszcze maszyny i trudno powiedzieć, byśmy pod tym względem zachowywali się rozumnie - nie ma jednak powodu by postępować nierozumnie bez końca.
Tłum. Andrzej Dominiczak
1. Po roku 1917 przywileje, którymi dawniej cieszyli się kapłani i wojownicy, stały się udziałem członków partii komunistycznej.