Niemal miesiąc temu, korzystając z gościnności "Gazety", opublikowałem tekst dotyczący legalizacji w Polsce partnerstwa osób tej samej płci ("Geje nie będą udawać małżeństw", "Gazeta", 1 sierpnia). Tekstem tym namawiałem do rzeczowej, otwartej, rozsądnej dyskusji na temat społecznej obecności osób homoseksualnych, sądzę bowiem, że jest to jedna z tych dyskusji, które dotykają zagadnienia głębszego: kształtu ładu społecznego, jaki tworzymy po przełomie 1989 roku. Nie było i nie jest moim zamiarem angażowanie się w rozważania na temat normalności bądź nienormalności homoseksualizmu, w tej kwestii bowiem wystarczająco wypowiedziała się - jak sądzę - nauka. Nie zamierzam także rozstrzygać zgodności lub niezgodności homoseksualizmu z kanonem moralności w takim lub innym wydaniu. Moim celem było zwrócenie uwagi na to, że brak prawnego uregulowania statusu związków jednopłciowych jest aktem społecznej niesprawiedliwości, ponieważ dyskryminuje w sposób niezasłużony część obywateli, uniemożliwiając im prowadzenie godnego życia w związku, który pragną tworzyć.
To nie sprawa moralności
Dyskusja, jaka rozpoczęła się przede wszystkim po tekście Zofii Milskiej-Wrzosińskiej, oscylowała wokół pytania, które sformułowałbym następująco: czy lesbijki i geje są ludźmi godnymi szacunku, a zatem ludźmi, których głosu należy w ogóle słuchać, czy też mamy do czynienia z niesłychanym atakiem na podstawy naszej kultury ze strony ludzi, których wciąż należy traktować jako dewiantów - odstępców od normy? Odnoszę wrażenie, że w Polsce pozostajemy na etapie, który w Stanach Zjednoczonych czy w Europie Zachodniej miał miejsce na przełomie lat 60. i 70., na etapie zastanawiania się, czy problem dyskryminacji osób homoseksualnych jest w ogóle problemem społecznym, którym poważni ludzie powinni się zajmować? W moim rozumieniu świadczy to o braku tej świadomości, która w kulturach zachodnich staje się standardem coraz powszechniejszym: skoro homoseksualizm nie jest chorobą, lecz po prostu orientacją seksualną, oznacza to, że państwowy system prawny musi uwzględniać także ten fakt, że niektórzy ludzie tworzą stałe związki z osobami tej samej płci. Moralna ocena homoseksualizmu ze strony takiego czy innego systemu etycznego czy też problem czynników warunkujących orientację seksualną nie ma tu zupełnie znaczenia.
Dokonując pewnego rodzaju podsumowania toczącej się przez miesiąc na tych łamach dyskusji, chciałbym krótko odwołać się do tekstu, który odczytuję jako najbliższy moim intencjom, do tekstu Haliny Bortnowskiej ("Gazeta", 9 sierpnia). Autorka zwraca uwagę na użyte przeze mnie pojęcie "czapy ideologicznej". Mianem tym określiłem w swoim artykule pewien zespół założeń i argumentów o charakterze ideologiczno-religijnym, które pojawiają się po stronie fundamentalistycznie katolickiej przy okazji wypowiedzi na tzw. tematy światopoglądowe, w tym także w kwestii partnerstwa osób homoseksualnych. Stosując to określenie, odpłaciłem się pięknym za nadobne. Niezwykle często bowiem zdarza mi się słyszeć, że mówienie o problemie dyskryminacji osób homoseksualnych, ich sytuacji kulturowej, społecznej, prawnej, jest głoszeniem właśnie ideologii, w domyśle: próbą opisu rzeczywistości kulturowej jedynie przez pryzmat interesu własnego. Innymi słowy: jedynym obiektywnym opisem rzeczywistości społecznej czy kulturowej jest w tym ujęciu opis dokonywany z pozycji heteroseksualnych, uznawanych za normatywnie powszechne i obowiązujące, zaś perspektywa osób homoseksualnych skazana jest na wykluczenie i piętnowana jako ideologiczna. Tymczasem chodzi po prostu o opis rzeczywistej sytuacji osób, które nie są heteroseksualne i które z tego tytułu - i wyłącznie z tego - doświadczają różnego rodzaju aktów przemocy polegających przede wszystkim na zmuszaniu do podjęcia heteroseksualnych ról społecznych.
Bez żadnych ceremonii
Halina Bortnowska słusznie zauważa, że "przywiązanie do chrześcijańskiej wizji człowieka" nie musi oznaczać "ideologicznej czapy", że to "składnik tożsamości jednostek, godny poszanowania jako ich preferencja i szansa rozwoju". Otóż to właśnie ten szacunek skłonił mnie do zastrzeżenia, że instytucję małżeństwa należy pozostawić zarezerwowaną dla osób heteroseksualnych, przynajmniej dopóty, dopóki procesy kulturowe i społeczne nie zmienią nastawienia chrześcijan w tej sprawie. Gotów byłbym przystać na rozwiązanie prawne, które nie oferuje żadnego rodzaju ceremonii zawarcia umowy partnerskiej (w rodzaju tych dziwnych celebr w urzędzie stanu cywilnego), a które jedynie przewiduje podpisywanie stosownych umów np. w sądzie. Lesbijki i geje znajdą swoje sposoby świętowania faktu zawarcia tego rodzaju umowy. Chciałbym jednak jednocześnie odnaleźć tego rodzaju szacunek po drugiej stronie: pragnąłbym spotkać postawę szacunku dla tożsamości osób homoseksualnych, szacunku dla trudności, jakie wiążą się z przetrwaniem w społeczeństwie heteronormatywnym, tj. zdominowanym przez normę heteroseksualną. Chciałbym spotkać postawę poszanowania, używając wyrażenia Bortnowskiej, "szans rozwoju" osób homoseksualnych: tworzenia satysfakcjonujących nas związków dających najważniejsze w życiu człowieka poczucie bezpieczeństwa przy bliskiej osobie, możliwość godnego pielęgnowania uczucia, możliwość wzajemnej troski partnerów o siebie. Szacunek ten uwarunkowany jest, jak słusznie zauważa Bortnowska, przekonaniem, że każdy ma prawo do życia zgodnego z własnym systemem wartości, o ile nie zagraża to bezpieczeństwu innych. Na tej zasadzie opiera się idea praw mniejszości, do której zwykle odwołują się organizacje lesbijskie i gejowskie. To z tego powodu otaczamy opieką mniejszości etniczne, choćby już znikające, to z tego powodu staramy się ułatwiać życie osobom niepełnosprawnym: z powodu szacunku dla człowieka, każdego człowieka, choćby bardzo innego czy dziwnego.
Rzecz polega po prostu na tym, że niektórzy ludzie kochają i układają sobie życie z osobami tej samej płci i jest to warunek ich szczęścia. Nie chodzi zatem o ustalenie, czy homoseksualizm jest, czy nie jest moralny - konsensus w tej sprawie z reprezentantami etyki katolickiej jest, jak sądzę, wykluczony. Chodzi o uwzględnienie pewnego faktu społecznego - w społeczeństwie są osoby homoseksualne, które tworzą trwałe związki, i związki te mają prawo do społecznego szacunku i ochrony prawnej. Nie istnieje żaden racjonalny powód, dla którego heteroseksualna większość społeczeństwa miałaby odmawiać mniejszości wybierającej związki jednopłciowe owego szacunku, który wyraża się m.in. w przyjęciu rozwiązań prawnych umożliwiających tym związkom wyjście z podziemi i godne życie. Lesbijki i geje mają prawo do szacunku dla swoich związków, podobnie jak chrześcijanie mają prawo domagać się szacunku dla swojej tradycji. Rzeczą zaś państwa i instytucji demokratycznych jest owe prawa pogodzić tak, by ukształtowany w efekcie ład społeczny można było nazwać ładem sprawiedliwym. O tego rodzaju prawie do szacunku każdej ze stron chciałbym rozmawiać.
Jacek Kochanowski
Członek warszawskiej FMUP, doktorant Instytutu Socjologii UW, zajmuje się studiami lesbijsko-gejowskimi i teorią queer.
Powyższy tekst pochodzi z Gazety Wyborczej i stanowi fragment dyskusji na temat związków homoseksualnych zapoczątkowanej wcześniejszą publikacją tego autora.