Obecnie wyszło na jaw, że Szaron i ścisłe grono jego współpracowników jeszcze przed wyborami rozpoczęli tajne rozmowy z niektórymi członkami władz Autonomii Palestyńskiej, a teraz zamierzają je kontynuować. To zaprzecza wielokrotnie powtarzanemu stanowisku, że rozmowy nie mogą odbywać się "pod ogniem", czyli dopóty, dopóki trwać będzie konfrontacja militarna. Według oficjalnych oświadczeń Izraela, obecne negocjacje dotyczą jedynie możliwego zawieszenia ognia. Ale nie wydaje się, by to była prawda. Sensownie można je wpisać w szerszy plan. Szaron dobrze wie to, co przypominają mu przyjaciele i sojusznicy z Waszyngtonu: po wojnie przeciwko Irakowi i Saddamowi Husejnowi - i spodziewanym zwycięstwie Busha i jego koalicji - centralnym punktem nowego planu USA dla Bliskiego Wschodu stanie się jakieś rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Amerykański prezydent i jego poplecznicy będą chcieli podnieść tę kwestię, by za pomocą presji na Izrael, aby uczynił pewne ustępstwa na rzecz Palestyńczyków, zrekompensować państwom arabskim atak na Irak.
Szaron zatem rozmawia z czołowymi osobistościami palestyńskimi, żeby sprawdzić, czy Palestyńczycy, po ponad dwóch latach brutalnych represji, są gotowi do kapitulacji. Próbuje ich przekonać, lub przynajmniej uświadomić, co do swojej własnej koncepcji ulepszenia planu pokojowego opracowanego przez tzw. Kwartet (USA, UE, ONZ i Rosji). Spodziewając się, że Kwartet nie byłby zachwycony pomysłami w rodzaju pozbycia się 3,5 milionów Palestyńczyków poprzez wyrzucenie ich za Jordan albo skoncentrowania w wydzielonych bantustanach, Szaron usiłuje przedstawić swą wizję Palestyńczykom. Zdaje się nakłaniać ich do uznania, że sześć-siedem takich oddzielonych od siebie miast Zachodniego Brzegu i Gazy można by było proklamować jako Palestynę, spełniając tym samym prawo Palestyńczyków do posiadania własnego państwa. Według tego planu prawie 60 proc. spośród ziem okupowanych po 1967 r. zostałoby w rękach Izraela i byłoby włączone w jego obszar wraz z nielegalnymi koloniami osadników żydowskich. W ten sposób Szaron chce uprzedzić wszelkie naciski Kwartetu i swych przyjaciół z Waszyngtonu na zaakceptowanie ich planu pokojowego, w którym przyszłe granice między Izraelem i Palestyną są bardzo podobne do granic sprzed 1967 r. (tzw. "Zielona Linia").
Równocześnie Szaron stara się przekonać swych palestyńskich rozmówców, wśród których najbardziej znaczący są Abu Mazen i Abu Ala, rzecznik Palestyńskiej Rady Legislacyjnej, żeby Palestyńczycy "wybrali" nowy gabinet z premierem cieszącym się poważaniem rządów Izraela i USA oraz wypchnęli "nic już nie znaczącego" Jasera Arafata poza wszelkie oficjalne stanowiska, ewentualnie zostawiając mu czysto honorowe miejsce.
Zarówno oficjalni przedstawiciele władz palestyńskich, jak i moi rozmówcy z okupowanej Palestyny, Wschodniej Jerozolimy, Ramallah, Betlejem i Nablusu, jednogłośnie odrzucają wysiłki Szarona na rzecz kapitulacji Palestyńczyków i zmiany ich usprawiedliwionego stanowiska. Izrael powinien wycofać się ze wszystkich terytoriów arabskich, podbitych i okupowanych od 1967 r., w tym również z Jerozolimy Wschodniej, na których Palestyńczycy mają prawo ustanowić własne niepodległe państwo. To wszystko byłoby zgodne z licznymi rezolucjami ONZ i Rady Bezpieczeństwa, które podżegacze wojenni Bush-Powell-Rumsfield tak chętnie wykorzystują jako pretekst dla swojej agresji na Irak. Palestyńczycy podkreślają, że to dla nich bardzo trudny kompromis, bowiem tereny, o których mowa, obejmują jedynie 22 proc. powierzchni ich pierwotnej ojczyzny. Ale dopóki Izrael nie zaakceptuje takiego rozwiązania, dopóki będzie kontynuował grabienie ziemi, brutalne represje z użyciem sił zbrojnych, masowe morderstwa, wyburzanie domów, system odpowiedzialności zbiorowej, zakrojone na wielką skalę aresztowania czy łamanie praw człowieka i prawa międzynarodowego na wszelkie inne sposoby, Palestyńczycy nie zamierzają kapitulować. Jednak, z drugiej strony, Palestyńczycy zauważają potrzebę nowego przywództwa, bardziej demokratycznego i mniej skorumpowanego, ponieważ leży to w ich własnym interesie. Ale - jak podkreślają - jest to ich wewnętrzna sprawa i ani rządy USA, ani Izraela, nie mają prawa, by w to ingerować lub stawiać własne warunki.
Gesty Szarona mają więc zrobić wrażenie, że jest on skłonny wesprzeć Busha i jego popleczników w odzyskaniu zaufania świata arabskiego po rozpętaniu wojny w Iraku w interesie wielkich korporacji naftowych i zbrojeniowych. Jednak w tych okolicznościach staje się jasne, że jego rzekome ustępstwa wobec Palestyńczyków są niczym więcej jak nowym fortelem starego szowinistycznego syjonisty i zbrodniczego stratega wojennego.
Na tym tle jest trudno pojąć, dlaczego izraelska opinia publiczna jest tak dalece nieobecna w światowym ruchu protestu przeciwko agresywnej kampanii wojennej Busha przeciwko Irakowi. To prawda, że Izraelczycy byli dotąd zajęci głównie kampanią wyborczą, a na manifestacjach pokojowych i protestach przeciw okrucieństwom izraelskiej okupacji tylko sporadycznie pojawiały się hasła przeciw wojnie z Irakiem. Teraz jednak obóz konsekwentnie opowiadający się za pokojem wzywa na manifestację, która odbędzie się w Tel Awiwie w najbliższą sobotę, 15 lutego, w ramach światowej akcji antywojennej. Będzie to jego własny protest przeciwko agresji Busha na pobliskie państwo arabskie.
Hans Lebrecht, Kibuc Beit-Oren
Tłumaczenie: Cezary Arendarski
Informacja o autorze tekstu dostępna jest tu.