Jasiewicz: Irak od środka
[2004-04-04 19:58:01]
Mija rok od rozpoczęcia wojny w Iraku. Zamiast obiecywanej przez USA i ich sojuszników stabilizacji kraj ten pogrąża się w coraz krwawszej wojnie partyzanckiej. Co więcej, konflikt ten wpisuje się w szerszy bliskowschodni kontekst, ponieważ jednocześnie z narastaniem antyokupacyjnego ruchu oporu w Iraku obserwujemy eskalację przemocy w Palestynie. Kilkanaście ostatnich miesięcy spędziłaś w obydwu tych zapalnych punktach. Jak się tam znalazłaś? - Wydarzeniami na Bliskim Wschodzie zainteresowałam się jeszcze podczas studiów na wydziale antropologii i środków masowego przekazu uniwersytetu Goldsmith w Londynie. Uczestniczyłam w wielu akcjach i manifestacjach przeciwko izraelskiej okupacji ziem palestyńskich, ale to mi nie wystarczało. Kiedy więc nadarzyła się okazja, postanowiłam zrobić coś więcej. Zanim jednak pojechałam do Iraku, przez sześć miesięcy byłam na Zachodnim Brzegu Jordanu. Pojechałam tam w ramach akcji solidarności z palestyńskimi cywilami prowadzonej przez międzynarodową organizację ISM (International Solidarity Movement). Mieszkałam w obozach dla uchodźców Dżeninie i Nablusie. Żyłam z palestyńskimi rodzinami, pełniłam rolę podobną do żywej tarczy. Niestety, niezbyt skutecznie, ponieważ jeden z moich podopiecznych, czternastoletni chłopiec imieniem Baha został zastrzelony wraz trzema innymi osobami w mojej obecności podczas izraelskiej ofensywy w kwietniu 2002 roku. To było straszne doświadczenie. Jednocześnie jednak pobyt w Palestynie pozwolił mi na głębsze poznanie arabskiej kultury, języka oraz oswoił mnie z tamtejszymi standardami politycznymi: z widokiem wrogo nastawionych żołnierzy, z bezsensownym cierpieniem, z ciągłą przemocą, z nieustającym poczuciem zagrożenia. Po tym, co przeszłam na Zachodnim Brzegu, wyjazd do Iraku wydawał mi się czymś oczywistym. Początkowo chciałam dotrzeć do Bagdadu podczas wojny, aby relacjonować sytuację wśród tamtejszych cywilów, czego media głównego nurtu nie robiły. Niestety, to się nie udało. Do Bagdadu dotarłam zaraz po zdobyciu miasta przez Amerykanów, w czerwcu zeszłego roku. Przyjechałam tam z organizacją Voice of Wilderness, która od 1997 roku zajmowała się monitorowaniem skutków międzynarodowych sankcji dla zwykłych Irakijczyków. Czy także w Iraku mieszkałaś z tamtejszymi rodzinami? - Chciałam wejść między ludzi, aby móc oglądać całą tę sytuację z ich perspektywy, ale okazało się to niemożliwe. Bagdad to gigantyczne miasto, które formalnie zostało zajęte przez Amerykanów, jednak w rzeczywistości pozostaje poza jakąkolwiek kontrolą. To zaś oznacza, że rządzą w nim rozmaite grupy zbrojne i zwykłe gangi. Trzeba też pamiętać, że prawie wszyscy Irakijczycy mają broń. Główną przeszkodą dla wejścia między ludzi była jednak wielka nieufność wobec wszystkich przybyszów z Zachodu. Przeciętni Irakijczycy kojarzą Europejczyków z okupantami, a to bywa bardzo niebezpieczne. Dotyczy to także organizacji pozarządowych i niezależnych niosących pomoc, które wobec braku tradycji tego rodzaju działań na terenie Iraku często są narażone na przemoc zarówno ze strony ruchu oporu, zwykłych przestępców, jak i sił okupacyjnych. A jednak udało Ci się zobaczyć dużo więcej niż głównym mediom, które koncentrują się na siłach okupacyjnych, radzie zarządzającej i co bardziej krwawych zamachach. Jak wygląda dziś Irak widziany od dołu? - Większość ludzi, z którymi rozmawiałam w Bagdadzie i Basrze, mówiła, że nic się nie zmieniło na lepsze. Wielu uważa, że jest gorzej niż przedtem. Najczęściej jednak spotykałam się z medyczną metaforą, wedle której czasy Husajna to była śmierć, zaś sytuacja dzisiejsza to narastający ból głowy. Ludzie cieszą się z obalenia dyktatury, bardzo żywiołowo rozwijają się różne formy samorządności, życie polityczne, prasa, związki zawodowe, ale to wszystko dzieje się wbrew a nie dzięki okupacji. Co ciekawe, nie wszyscy związani z saddamowską partią BAAS kontestują okupację. Bardzo wielu z nich znakomicie przystosowało się do nowych warunków zdobywając zaufanie okupantów. Można powiedzieć wręcz, że dzięki polityce Amerykanów Irakiem w dużym stopniu rządzą dziś ludzie Saddama. Członkowie partii BAAS kontrolują przemysł, wydobycie ropy naftowej, tworzą kadrę urzędniczą w ministerstwach, przewodzą policji i siłom zbrojnym. W pierwszych tygodniach okupacji robotnicy irackich rafinerii wywieźli na taczkach całą kadrę BAAS zarządzającą, ale po niedługim czasie kontrolowane przez USA ministerstwo ropy naftowej zainstalowało tych ludzi z powrotem na poprzednich stanowiskach. W samej tylko Basrze połowa policji utworzonej przez wojska brytyjskie to funkcjonariusze sił bezpieczeństwa Saddama. Jakkolwiek zakrawa to na paradoks, USA okupują Irak za pomocą ludzi starego reżimu. Zamiast obiecywanej demokracji wojna przyniosła więc restaurację. Dlatego zwykli Irakijczycy mówią dziś o dwóch okupacjach: amerykańskiej i postsaddamowskiej czy też postbaasistowskiej. Dlatego też jeżeli mówimy o ruchu oporu, to musimy pamiętać, że walczy on przeciwko obydwu tym okupacjom. Ten ruch będzie narastał nie tylko w wymiarze narodowo-wyzwoleńczym, ale przede wszystkim w wymiarze społecznym. Po obaleniu krwawej dyktatury Irakijczycy chcą wreszcie decydować o sobie i nie pozwolą na powrót starych porządków pod nową, prozachodnią fasadą. Walka o przezwyciężenie dyktatury dopiero się zaczyna i wygląda na to, że będzie długa i przyniesie wiele ofiar. A jak wygląda sytuacja irackich robotników? Wspominałaś o samoorganizacji, o związkach zawodowych. - W czasach dyktatury istniały tylko związki prosaddamowskie, a w zakładach prywatnych w ogóle ich nie było. Sytuacja pogorszyła się w roku 1987, gdy reżim zmusił organizacje związkowe do zjednoczenia w ramach jednej państwowej struktury. Było to odpowiedzią na działalność antybaasistowskiego Robotniczego Ruchu Demokratycznego, który powstał na przełomie lat 70. i 80., a od 1981 dość aktywnie działał w podziemiu. Represje, które się potem rozpoczęły, podporządkowały ruch związkowy reżimowi. Dlatego teraz klasa robotnicza jest nieufna wobec związków. Niemniej powstała ogólnokrajowa federacja związków zawodowych, którą kieruje odrodzona partia komunistyczna. Jej zadaniem jest nie tylko zbudować na nowo, ale i zjednoczyć ruch związkowy. Niezależnie od tego nastąpiła polityczna aktywizacja i radykalizacja robotników. Organizowane są demonstracje, pikiety i strajki. Zdarzają się okupacje fabryk i usuwanie zarządów. Podczas mojego pobytu w Basrze miały miejsce trzy strajki generalne przeciwko baasistowskim zarządom fabryk oraz przeciwko drastycznym podwyżkom cen benzyny w tym mieście. Szczególnie bojowi są pracownicy południowoirackich rafinerii, z których wielu brało udział w antysaddamowskim powstaniu w roku 1991. Obok komunistów bardzo aktywni są muzułmanie. Fundamentaliści? - Nie! Z tymi fundamentalistami to przesada. Mam po prostu na myśli tych, którzy nie są komunistami, ani nie chcą wstąpić do żadnej innej partii. Z niechęci do partii określają się oni po postu jako muzułmanie. A jednak zagrożenie religijnym integryzmem istnieje. Mówi się o nim coraz częściej. Czy obalenie Husajna nie otworzyło drzwi do ustanowienia w Iraku państwa islamskiego? A może podziały między szyitami a sunnitami doprowadzą do rozpadu państwa? - Większość ludzi nie chce żadnego podziału. Konflikty religijne i etniczne rzeczywiście istnieją, a nawet narastają. Pamiętać trzeba jednak, że siłą, która je podsyca, jest władza. Tak było podczas trzydziestu pięciu lat Husajna, gdy wykorzystywano wszystkie sprzeczności, aby osłabić opór społeczeństwa, tak jest i teraz, gdy konflikty wykorzystują okupanci, aby odwrócić uwagę od siebie. Ostatnie zamachy na szyitów wyglądają bardzo podejrzanie i wielu Irakijczyków obwinia o nie siły okupacyjne. Sprzyjają temu nieudolne działania amerykańskiej propagandy. Próby przypisania ich Al-Kaidzie, wszystkie te bajki o komputerowych dyskach rzekomo pozostawionych w Iraku przez wysokiego rangą współpracownika bin Ladena tylko podważają wiarygodność Zachodu. Jaka jednak jest wizja przyszłości Iraku wśród samych Irakijczyków? - Myślę, że dziś przeważa nastawienie nacjonalistyczne i republikańskie. Nawet słynny przywódca szyitów ajatollah Ali al Husejni al Sistani nie mówi o różnicach religijnych, ale o potrzebie jedności muzułmanów. Z drugiej strony, są ugrupowania fundamentalistyczne, które lansują ideę szariatu. W samej Basrze jest ich około stu. Ich członkowie terroryzują kobiety, usiłują na przykład zabronić im nauki na uniwersytecie. Działania te budzą strach, ale i opór. Dlatego wydaje mi się, że rola integrystów będzie dość ograniczona. Społeczeństwo irackie jest w ogromnej większości laickie i dość zdecydowanie przeciwstawia się fundamentalistom. Inna sprawa, że na korzyść tych ostatnich przemawia brak instytucji społeczeństwa obywatelskiego, a więc niezależnego od państwa procesu demokratycznego samostanowienia obywateli. To się dopiero tworzy, a trudność polega na tym, że ruch demokratyczny musi zmagać się zarówno z fundamentalistami, postbaasistami, jak i z okupantem. Wielkim zagrożeniem jest też to, że wiele powstających obecnie partii imituje autorytarną strukturę organizacyjną partii BAAS ze wszystkimi jej najgorszymi elementami, takimi jak tajne bojówki mordujące przeciwników politycznych. A zbrojny ruch oporu? Jaka jest jego siła, kto go tworzy, kto popiera? - Najpierw trzeba zaznaczyć, że topografia partyzantki jest zróżnicowana. Na południu kraju większość moich rozmówców twierdziła, że to zwykły terroryzm. W strefie brytyjskiej poparcie dla zbrojnego oporu jest niewielkie, chociaż nikt nie cieszy się z okupacji. Powszechne jest tam przekonanie, że za jakiś czas wybuchnie antybrytyjskie powstanie. Ludzie są na to przygotowani, ale nikt nie pali się do jakichś akcji dziś. Zupełnie inaczej wygląda to w Iraku środkowym i północnym. Tam partyzanci mają po swojej stronie większość społeczeństwa. Tam też przeprowadzają najwięcej ataków. Na przykład udało się im całkowicie sparaliżować eksport ropy przez tamtejsze rurociągi - atakowano je już dwa tysiące razy. Wbrew temu, co się często twierdzi, tylko niewielka część partyzantki wywodzi się z wojsk starego reżimu. Większość z pięćdziesięciu trzech ujawnionych organizacji zbrojnych to ugrupowania nacjonalistyczne, lewicowe albo islamskie. Jaki będzie, Twoim zdaniem, Irak za rok? - Wszystko, co widziałam i słyszałam, skłania mnie do wniosku, że musi wybuchnąć coś w rodzaju intifady. To będzie oddolny ruch nie tylko przeciw okupacji, ale też przeciw członkom BAAS. Irakijczycy chcą dziś zmiany, są zmęczeni i wyczerpani przemocą, nędzą. Ludzie chcą urzeczywistnienia autentycznej demokracji, politycznej ekspresji poszczególnych grup społecznych. Już teraz obok wojny, która przyciąga uwagę mediów, trwa zażarta walka polityczna. Spontanicznie i wbrew wszelkim przeciwnościom powstaje mnóstwo organizacji społecznych. Codziennie dochodzi do demonstracji, pikiet, okupacji, strajków. To oddolne społeczne wrzenie narasta i ma charakter niemal rewolucyjny. Po latach monopartyjnego reżimu obudziło się społeczeństwo obywatelskie. Widać to na ulicach, w fabrykach i na uniwersytetach. Być może, Irakijczykom brakuje wiedzy politycznej, ale instynktownie chcą demokracji. Z drugiej strony, to, co dziś robi administracja okupacyjna, jedynie zaostrza konflikty. Przywrócenie na stanowiska dziesięciu tysięcy funkcjonariuszy tajnej policji Saddama, prywatyzacja gospodarki, inflacja, ekspansja amerykańskich koncernów nie przyczyniają się do poprawy losu zwykłych ludzi. Tymczasem w Iraku potrzeba właśnie tego ostatniego. Wydaje się, że dramat tego kraju wchodzi w nową fazę. Dziś wiadomo tylko tyle, że Irakijczycy chcą demokracji i że będą próbowali obalić dwie zasadnicze przeszkody dla jej urzeczywistnienia - okupację i baasistowską restaurację pod auspicjami USA. Do wybuchu może dojść w tym roku, a może za dwa lata. Chcecie odpowiedzi, ale tak naprawdę jasnych odpowiedzi nie ma. Pewne jest tylko to, że Irakijczycy odważyli się marzyć o wolności i nikt im tego marzenia już nie odbierze. Dziękujemy za rozmowę. Wywiad ukazał się w Aneksie, społeczno-kulturalnym dodatku dziennika Trybuna |
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Nauka o religiach winna łączyć a nie dzielić
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Syndrom Pigmaliona i efekt Golema
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Mury, militaryzacja, wsobność.
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Manichejczycy i hipsterzy
- Pod prąd!: Spowiedź Millera
- Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
- Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
- od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
- Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
- Kraków
- Socialists/communists in Krakow?
- Krakow
- Poszukuję
- Partia lewicowa na symulatorze politycznym
- Discord
- Teraz
- Historia Czerwona
- Discord Sejm RP
- Polska
- Teraz
- Szukam książki
- Poszukuję książek
- "PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
- Lca
26 listopada:
1911 - W Dravil zmarł Paul Lafargue, filozof marksistowski, działacz i teoretyk francuskiego oraz międzynarodowego ruchu robotniczego.
1942 - W Bihaciu w Bośni z inicjatywy komunistów powstała Antyfaszystowska Rada Wyzwolenia Narodowego Jugosławii (AVNOJ).
1968 - Na wniosek Polski, Konwencja ONZ wykluczyła przedawnienie zbrodni wojennych.
1968 - W Berlinie zmarł Arnold Zweig, niemiecki pisarz pochodzenia żydowskiego, socjalista, pacyfista.
1989 - Założono Bułgarską Partię Socjaldemokratyczną.
2006 - Rafael Correa zwyciężył w II turze wyborów prezydenckich w Ekwadorze.
2015 - António Costa (Partia Socjalistyczna) został premierem Portugalii.
?