P. Szumlewicz: Antysocjalna transformacja

[2005-02-28 17:11:01]

Przy okazji wielu debat, podejmowanych przez polskich ekonomistów, polityków i dziennikarzy, często można usłyszeć opinię, że jedyną receptą na szybki wzrost gospodarczy jest zmniejszanie podatków, cięcia socjalne, liberalizacja kodeksu pracy i restrykcyjna polityka pieniężna. Na nieśmiało formułowane zarzuty, że tego typu strategia prowadzi do wzrostu nędzy i znacznego rozwarstwienia dochodowego, „eksperci” odpowiadają, rozkładając ręce, że „takie są już prawa ekonomii”. Socjaldemokraci są przedstawiani jako marzyciele, którzy próbują lekceważyć „naukowe” aksjomaty. Tymczasem przy uważnej analizie procesów dokonujących się w Polsce i na świecie okazuje się, że to nie socjaldemokraci, tylko neoliberałowie mylą się w swoich diagnozach. Co więcej, ich recepty ekonomiczne nie tylko opierają się na wątpliwych celach, ale nawet nie potrafią oni tych celów zrealizować (począwszy od olbrzymiego deficytu budżetowego za czasów Reagana i olbrzymiej inflacji epoki Balcerowicza). Zarazem wyznawcy neoliberalnej teologii, wieszcząc swój bliski tryumf na całym świecie, jawnie zakłamują fakty.

Niestety polskie elity intelektualne i polityczne zostały w znacznej mierze zdominowane przez neoliberalny dogmatyzm, tak w diagnozie teraźniejszości, jak i w ocenie przeszłości. Wszelkie sukcesy i osiągnięcia PRL-u przedstawiane są dzisiaj w jednoznacznie negatywnym świetle. Obronę jakichkolwiek rozwiązań socjalnych obecnych w Polsce Ludowej uznaje się za przejaw „sowieckiej mentalności”. PRL stał się dla dominujących, neoliberalnych elit negatywnym punktem odniesienia. Poprzez jego krytykę uzasadniają one rozwarstwienie społeczne, strukturalne bezrobocie, wydłużanie tygodnia pracy czy utrzymywanie płacy minimalnej na skandalicznie niskim poziomie. Krytyce Polski Ludowej towarzyszy zatem przedstawianie społecznych patologii jako prawidłowości rozwoju gospodarczego. Odrzucenie wszelkich już nie tylko socjalistycznych, ale nawet umiarkowanie socjaldemokratycznych rozwiązań staje się punktem wyjścia do dyskusji o strategii rozwoju ekonomicznego dla Polski.

Zarazem większość polityków i „ekspertów” swoje diagnozy porównawcze opiera na historycznym kłamstwie, sprowadzając cały okres PRL-u do stalinizmu w sferze politycznej i kryzysu początku lat 80-tych w sferze ekonomicznej. Przeciwstawia się temu obrazowi wizję dynamicznego rozwoju gospodarczego, pełnych półek w sklepach i rozwijających się instytucji demokratycznych po upadku bloku wschodniego. Tymczasem prawda tak na temat PRL-u, jak i na temat III RP jest zupełnie inna. Pod względem powszechnego wykształcenia w okresie PRL-u Polska dokonała skoku cywilizacyjnego i osiągnęła wskaźniki powszechności nauczania wyższe niż w niektórych krajach zachodnich. W latach 80-tych było już tylko 1,5% ludzi nie posiadających żadnego wykształcenia, gdy tymczasem przykładowo we Włoszech 19%. W latach 1945-1988 zbudowano prawie 8 milionów mieszkań, czyli ponad 170 tysięcy na rok (w latach 90-tych o ponad 1/3 mniej). Dokonano rewolucyjnej zmiany w strukturze gospodarczej kraju, zwiększając udział przemysłu w dochodzie narodowym z 22% w 1947 roku do 49% w 1988 i zmniejszając udział rolnictwa z 70% w 1947 roku do 12,6% w 1988 roku. W latach 1945-1980 Polska rozwijała się średnio z prędkością ponad 5% wzrostu dochodu narodowego(1). Co najważniejsze jednak, w PRL-u były stosunkowo niskie wskaźniki ubóstwa, a bezrobocie praktycznie nie stanowiło problemu społecznego. Również rozwarstwienie dochodowe utrzymywało się na dosyć niskim poziomie, a wzrost gospodarczy o tyle przekładał się każdorazowo na jakość życia społeczeństwa, że podwyżki płac obejmowały prawie wszystkie grupy społeczne. Warto też przy okazji wspomnieć, że z wyjątkiem kryzysowych lat 1980-1981 szybki, równomierny wzrost płac nie zagrażał stabilności gospodarki. W połowie lat osiemdziesiątych gospodarka znowu weszła na drogę stosunkowo szybkiego wzrostu gospodarczego: rosła produkcja, jak też spożycie i rozwijała się infrastruktura. Średnia efektywność przedsiębiorstw również rosła, co przeczy mitowi o tym, że upadek PRL-u był spowodowany nierentownością przedsiębiorstw państwowych. Również budżet w tych latach był zrównoważony i nie istniała groźba deficytu. W handlu zagranicznym eksport przeważał nad importem. W 1989 roku gospodarka nie straciła zdolności rozwojowych, ani też nie znajdowała się w stanie rozkładu. Na tym tle wypowiedziane po raz pierwszy przez Jana Krzysztofa Bieleckiego hasło, iż komunizm zrujnował polską gospodarkę w większym stopniu niż II wojna światowa, wydaje się nie tyle fałszywe, co okazuje się jakimś osobliwym szczytem nonsensu. Jest faktem, że w gospodarce Polski Ludowej kryło się wiele patologii – korupcja, samowola administracji państwowej, przeinwestowanie w przemysł ciężki i zlekceważenie rewolucji informatycznej, jak też niska na tle krajów rozwiniętych wydajność produkcji. Istotną rolę odgrywały też oczywiście czynniki polityczne, które uniemożliwiają pozytywną ocenę PRL-u – cenzura, pacyfikowanie strajków robotniczych, prześladowanie działaczy opozycyjnych. Nie zmienia to jednak faktu, iż PRL był ekonomicznie olbrzymim skokiem naprzód. Nie istniał też żaden przymus, aby obrać akurat tę drogę transformacji ustrojowej, jaką przyjęła Polska. Zamiast jednak uczyć się na sukcesach i porażkach Polski Ludowej władze III RP zaaplikowały najgorsze z możliwych rozwiązań.

Skutki polskiego „cudu gospodarczego” były porażające. W latach 1990-1991 PKB spadł o prawie 18%, poziom inflacji wyrażał się w liczbach trzycyfrowych, w ciągu dwóch lat bezrobocie wzrosło do ponad 2 milionów, już w pierwszym roku transformacji ponad dwukrotnie wzrosła ilość ludzi żyjących poniżej minimum socjalnego (z 15% w 1989 do 31% w 1990 roku). W pierwszych dwóch latach transformacji doszło też do radykalnego spadku produkcji, spadku inwestycji w odnowę i rozbudowę aparatu wytwórczego, jak też spadku wydajności. Produkcja zmniejszyła się we wszystkich dziedzinach gospodarki narodowej, w tym nastąpił spadek produkcji przemysłu elektromaszynowego o 37,8%, przemysłu lekkiego o 40,7% i, co być może najważniejsze, produkcji przemysłu spożywczego o 25%. Płace realne spadły o 25% (zmiany szczególnie dotknęły rolników, których płace realne zmniejszyły się w ciągu dwóch lat o ponad połowę!). Puste na początku lat 80-tych półki wypełniły się, ale nie dlatego, że wzrosła produkcja, tylko dlatego, że mimo spadku produkcji ludzie nie mieli za co kupować towarów. W sumie był to proces nietwórczej destrukcji, któremu nie towarzyszyła modernizacja technologiczna, wzrost wydajności czy wzrost popytu, a niestety następowała szybka pauperyzacja większości społeczeństwa.

Nieliczni ekonomiści, którzy uwzględniają te dane, sugerują, że mimo znacznego spadku praktycznie wszystkich wskaźników gospodarczych, władza musiała podjąć trudne decyzje po to, aby w dłuższej perspektywie Polska weszła na szybką i stabilną drogę rozwoju, z którego korzystać będzie całe społeczeństwo. Po 15 latach od upadku realnego socjalizmu wydaje się, że przemiany systemowe już dobiegły końca i zależność gospodarki od PRL-u jest bardzo ograniczona. Warto więc przyjrzeć się najnowszym trendom przemian społeczno-ekonomicznych w Polsce i zbadać, czy doszło do odwrócenia negatywnych skutków pierwszej fali transformacji.

Dobrym punktem wyjścia do diagnozy sytuacji polskiej gospodarki i jakości życia Polaków jest ogłoszony niedawno Human Development Report 2004, który ujmuje poziom rozwoju społeczno-ekonomicznego całego świata i tym samym daje możliwość oceny sytuacji Polski na tle innych krajów.(2) Z drugiej strony dane zawarte w raporcie pozwalają porównać jakość życia w krajach liberalnych gospodarczo i w skandynawskich welfare state. Jednym z częściej komentowanych elementów raportu jest Human Development Index, stanowiący miarę postępu każdego kraju w zakresie kluczowych aspektów społecznych i gospodarczych. Obejmuje on długość życia, jakość edukacji (mierzoną poziomem analfabetyzmu oraz średnią czasu edukacji) oraz średni dochód na głowę mieszkańca (skorygowany o lokalne koszty życia). Polskiego obywatela, „informowanego” na co dzień o upadku państwa opiekuńczego może zadziwić fakt, że dwa pierwsze miejsca w tym rankingu zajmują dwa kraje o podatkach należących do najwyższych na świecie, czyli Szwecja i Norwegia. Wyraźnie dystansują one liberalne USA (8 miejsce) czy Wielką Brytanię (12 miejsce). Warto też zwrócić uwagę, że jeszcze w 1990 roku Stany Zjednoczone wyprzedzały obydwa kraje skandynawskie, przy czym Szwecję dosyć wyraźnie. Przez ostatnie 15 lat doszło zatem do odwrócenia wcześniejszych trendów, co wskazuje na skuteczność polityki krajów o bardzo rozbudowanej opiece socjalnej i wysokich podatkach (znaczny wzrost zanotowała też Belgia) i słabość modelu amerykańskiego.

Amerykańskie rozwiązania socjalne są w kontekście analiz nad polską rzeczywistością o tyle godne uwagi, że stanowią one w większości krajów byłego bloku wschodniego ideał, na który nieustannie powołują się elity polityczne i intelektualne. Od początku lat 80-tych panuje w Polsce przekonanie, że Stany Zjednoczone osiągnęły najwyższe standardy rozwoju cywilizacyjnego i w związku z tym problemy nędzy i społecznego wykluczenia zostały tam już dawno rozwiązane. Tymczasem fakty brutalnie przeczą tym intuicjom. Usterki amerykańskiego systemu jeszcze lepiej niż HDI demaskuje Human Poverty Index, który szereguje 17 najbardziej rozwiniętych państw świata stosownie do panującego w nich poziomu ubóstwa, analfabetyzmu, trwałego bezrobocia i średniej długości życia. Wyniki badań, obrazujące sytuację społeczno-ekonomiczną krajów rozwiniętych pod koniec lat 90-tych, pokazują jednoznacznie, że Stany Zjednoczone miały najgorsze wskaźniki ze wszystkich krajów rozwiniętych. Prawdopodobieństwo dożycia 60 lat było w USA najmniejsze z badanych państw, ponad 20% społeczeństwa okazało się funkcjonalnymi analfabetami, a 17% obywateli żyło poniżej połowy średnich dochodów. Najnowsze dane wskazują, że negatywne trendy raczej pogłębiają się, gdyż po przejściowej poprawie niektórych wskaźników za rządów Clintona, następuje regres jakości życia Amerykanów. Zgodnie z niedawno przedstawionym raportem Census Bureau liczba osób żyjących w nędzy w USA, mimo ożywienia gospodarczego, wzrosła w 2003 roku o ponad milion i wynosi już 12,6% społeczeństwa (35 milionów ludzi, z czego 13 milionów stanowią dzieci!). Warto też dodać, że ponad 40 milionów obywateli nie posiada podstawowych ubezpieczeń zdrowotnych i liczba ta z roku na rok rośnie.(3) Wbrew tendencjom istniejącym w krajach rozwiniętych w ostatnich latach tydzień pracy Amerykanów wydłuża się, tak że wynosi już prawie 42 godziny. Realne płace nie rosną, a dla wielu grup społecznych nawet spadają, krótkie, nieregulowane ustawowo urlopy ulegają skróceniu, a warunki pracy pogarszają się. Smutny obraz skutków liberalnej polityki gospodarczej dopełnia fakt, że kolejne trzy miejsca od końca w rankingu HPI zajęły trzy inne państwa anglosaskie, czyli Irlandia, Wielka Brytania i Australia. Tabeli znowu zdecydowanie przewodzą Szwecja i Norwegia (zamieniły się miejscami), a do pierwszej szóstki weszły też inne kraje o bardzo wysokich podatkach, czyli Dania i Finlandia. Dane te wskazują, że jeżeli chodzi o jakość życia, to USA i inne kraje prowadzące neoliberalną politykę gospodarczą muszą przejść jeszcze długą drogę rozwoju, aby chociażby zbliżyć się do standardów skandynawskiego welfare state.

W rankingu HDI Polska od kilku lat oscyluje w okolicach 40 miejsca. Biorąc pod uwagę fakt, iż w klasyfikacji uwzględnia się ponad 170 państw wydaje się, że jest to stosunkowo wysoka pozycja. HDI nie uwzględnia jednak sytuacji na rynku pracy w badanych krajach i jego autorzy zakładają, że wraz ze wzrostem produktu krajowego brutto przypadającego na osobę powinna rosnąć także liczba osób pracujących. W Polsce mamy jednak do czynienia z bezzatrudnieniowym wzrostem gospodarczym i szybkiemu wzrostowi dochodów osób najlepiej sytuowanych nie towarzyszy powstawanie nowych miejsc pracy. Ze względu na to zjawisko polscy przedstawiciele ONZ postanowili wziąć pod uwagę dwa dodatkowe czynniki w wyliczaniu HDI, związane z rynkiem pracy(4). Ich uwzględnienie prowadzi do radykalnego spadku Polski w rankingu (poniżej siedemdziesiątego miejsca). Bardziej rozwinięte od Polski okazują się między innymi Rosja, Kuba i Białoruś!

Polska jest przykładem kraju, w którym stosunkowo szybki wzrost PKB nie przekłada się na poprawę sytuacji materialnej większości społeczeństwa. Zachodzi więc sytuacja podobna, jak w przypadku Stanów Zjednoczonych, gdzie mimo w miarę szybkiego wzrostu PKB w ostatnich latach pogarszają się podstawowe wskaźniki jakości życia. W świetle raportów ONZ okazuje się, że nawet wysoki wzrost PKB nie daje gwarancji poprawy warunków egzystencji społeczeństwa i dlatego też nie należy traktować tego wskaźnika jako miary dobrobytu danego kraju. Nie może w tej sytuacji budzić zdziwienia spadek poparcia dla partii rządzących w Polsce, gdy ich przedstawiciele chwalą się wysokim wzrostem PKB, a ten nie przekłada się na poprawę sytuację większości Polaków. W 2003 roku wzrost PKB w Polsce wyniósł 3,7%, a mimo to wszystkie ważne wskaźniki ubóstwa uległy pogorszeniu. Z raportów GUS-u wynika, że poniżej minimum socjalnego żyje już 59% Polaków i wskaźnik ten rośnie od początku transformacji. W 2002 roku poniżej minimum socjalnego żyło 58% polskiego społeczeństwa, w 2001 roku 57%, w 1996 roku 47%, a w 1989 roku 15%! Wielu co bardziej cynicznych komentatorów polskiej sceny publicznej marginalizuje tak znaczny odsetek ludzi żyjących poniżej minimum socjalnego, sugerując, że owa granica ustalona jest na stosunkowo wysokim poziomie (w zależności od wielkości gospodarstwa domowego od około 130 Euro do prawie 200 Euro na osobę miesięcznie). Jest ona zdefiniowana jako wielkość dochodu, która pozwala jednostce na zakup towarów i usług w ilościach niezbędnych do życia, zdrowia czy zdolności do pracy, jak też na partycypację w pewnym zakresie w aktywności kulturalnej i udział w życiu publicznym. Warto w tym kontekście jednak zauważyć, że większość Polaków żyje wyraźnie poniżej tej granicy. W 2002 roku luka dochodowa odnośnie minimum socjalnego wynosiła aż 37%, czyli aby osiągnąć poziom minimum socjalnego, ludność żyjąca poniżej tego poziomu musiałaby zarabiać aż o 37% więcej. Niestety nie tylko zwiększa się ilość ludzi żyjących poniżej minimum socjalnego, ale też zwiększa się głębokość biedy, gdyż przykładowo w roku 1998 luka dochodowa wynosiła 31%.

Wskaźnik minimum socjalnego jest o tyle istotny dla oceny jakości danego systemu społeczno-ekonomicznego, że ujmuje on nie tylko poziom dobrobytu materialnego społeczeństwa, ale też pozwala zdiagnozować, ile osób ma zapewniony dostęp do podstawowych dóbr kultury i zagwarantowaną możliwość partycypacji w aktywności publicznej. Zniesienie cenzury i wprowadzenie procedur demokratycznych stanowiły niewątpliwie znaczące sukcesy przemian ustrojowych. Niestety jednak okazało się, że radykalna pauperyzacja społeczeństwa, połączona z destrukcją znacznej części infrastruktury kulturalnej ograniczyła uczestnictwo społeczeństwa w aktywności kulturalnej i obywatelskiej. Co może budzić tym większy niepokój, negatywne trendy cały czas się pogłębiają. Dramatycznie przedstawia się sytuacja bibliotek i księgozbiorów publicznych. W 1990 roku Polska posiadała 10,2 tys. bibliotek oraz 17,5 tys. tzw. punktów bibliotecznych, w 1995 roku bibliotek było 9,5 tys., a punktów bibliotecznych 4,4 tys., w 2003 już tylko 8,7 tys. bibliotek i 1,9 tys. punktów bibliotecznych. W tym kontekście warto wspomnieć, że najgłębszy spadek dotyczy obszarów wiejskich. Wieś okazuje się nie tylko obszarem ekonomicznej nędzy, ale też kulturalnego wykluczenia. Od 1990 roku liczba bibliotek na wsi zmniejszyła się o 1,1 tys., a liczba punktów bibliotecznych o 13 tys. W tych okolicznościach trudno się dziwić, że w latach 1992-2002 ilość ludzi nie czytających ani jednej książki rocznie wzrosła o 15% (z 29 do 44%), a ilość czytelników (ponad 7 książek rocznie) spadła o 19%.(5) Spadła też wyraźnie zarówno liczba tytułów, jak i nakłady wydawanej prasy codziennej, co zarazem stanowi smutne potwierdzenie dystansu większości Polaków wobec polityki. W porównaniu z latami 80-tymi spadła też ilość ludzi chodzących do kina, teatru czy filharmonii i w ostatnich latach nie ma istotnych trendów wzrostowych w tych dziedzinach. Okazuje się zatem, że odnośnie wielu ważnych form aktywności społecznej obecny system w większym stopniu niż PRL zniechęca ludzi do udziału w życiu publicznym i bardziej ogranicza możliwości powszechnej partycypacji.

Co istotniejsze, w Polsce nie tylko rośnie ilość ludzi, którzy mają zablokowany dostęp do dóbr kultury, ale też z roku na rok zwiększa się poziom bezwzględnej nędzy. Szczególnie istotnym wskaźnikiem jest tutaj minimum egzystencji, które stanowi dolne kryterium ubóstwa. Zakres i poziom zaspokajania potrzeb według standardu minimum egzystencji wyznacza granicę, poniżej której istnieje biologiczne zagrożenie życia oraz rozwoju psychofizycznego człowieka. W 2003 roku poniżej tego minimum żyło 11,7% Polaków (czyli prawie 4 i pół miliona ludzi!) i niestety od lat wskaźnik ten pogarsza się. W 2002 roku 11,1% społeczeństwa żyło poniżej tej bariery, a w 1996 4,3%! Tym bardziej przerażający jest fakt, że rośnie nie tylko ilość ludzi żyjących w skrajnej nędzy, ale również głębokość tej nędzy. W 1998 roku luka dochodowa dla osób żyjących poniżej minimum egzystencjalnego wynosiła 16%, a w 2002 już 20%. Nawet życie na granicy minimum egzystencjalnego jest nieosiągalne dla setek tysięcy Polaków!

Niezbyt różowo rysuje się też obraz Polski przy uwzględnieniu wysokości płac i długości czasu pracy. Spośród państw Unii Europejskiej Polska jest krajem, gdzie ludzie pracują najdłużej, a zarabiają prawie najmniej (w 2003 roku zatrudnieni Polacy pracowali średnio 1984 godziny i zarabiali 453 euro). Pracując o ponad 100 godzin rocznie dłużej od Czechów, Polacy zarabiali miesięcznie średnio o ponad 100 euro mniej. W porównaniu z Niemcami nasza sytuacja już wydaje się katastrofalna. Niemcy bowiem pracują o ponad 40% krócej od Polaków, a zarabiają średnio 5 razy więcej!(6) Warto w tym kontekście zaznaczyć, że polskie przedsiębiorstwa są tylko o niecałe 50% mniej wydajne od przedsiębiorstw niemieckich. W ostatnich miesiącach sytuacja jeszcze się pogarsza, ponieważ pomimo szybkiego wzrostu PKB i wydajności w Polsce, następuje spadek realnych płac polskich pracowników!

Przy okazji warto wskazać na kilka mitów, które są uparcie powtarzane przez większość polskich „ekspertów”. Jednym z nich jest przekonanie, że w Polsce są bardzo wysokie podatki i rozwinięty interwencjonizm państwowy. Raporty przedstawiane przez OECD czy Eurostat falsyfikują tę opinię. Okazuje się bowiem, że podatki w Polsce są niższe od średniej krajów UE. Średni udział podatków w PKB stanowi w UE ponad 40% PKB, przy czym na przykład w Szwecji przekracza 50%. Tymczasem w Polsce, kraju stosunkowo biednym i zacofanym technologicznie, poziom fiskalizmu jest znacznie niższy (w 2003 roku 35,8% PKB)(7), a większość ugrupowań skłania się do dalszej redukcji podatków. Rozpowszechniana przez organizacje przedsiębiorców opinia o rzekomo wysokich kosztach pracy w Polsce też jest nieprawdą. Są one prawie najniższe w regionie i oczywiście o wiele niższe niż we wszystkich krajach starych członków UE. Na tle innych krajów UE również wydatki na cele socjalne w Polsce są stosunkowo niskie. W 2001 roku wynosiły one około 23% PKB, gdy tymczasem przykładowo w Belgii 27,5%, we Francji 28,8% w Szwecji 31,3%.(8) Warto dodać też, że, zgodnie z niedawno przedstawionym raportem IBM Business Consulting Services, nasza administracja publiczna jest znacznie tańsza i mniej rozbudowana niż chociażby na Węgrzech albo w Czechach. W związku z tym utrzymywanie, iż słabości polskiej gospodarki są związane z dużymi kosztami pracy, zbyt wysokimi podatkami czy nadmiarem wszędobylskich urzędników jest jawnym nadużyciem, któremu przeczą fakty. Również przekonanie, iż wysokie podatki przyczyniają się do zwiększenia poziomu korupcji i rozrostu szarej strefy, w świetle faktów jest błędne. Państwa skandynawskie o najwyższych podatkach na świecie znajdują się zarazem wśród krajów o najniższej korupcji i najmniej rozbudowanej szarej strefie. Szantaż polskich pracodawców, iż wzrost podatków wymusza patologiczne zjawiska w gospodarce wydaje się więc raczej deklaracją ich nieuczciwości niż opisem mechanizmu ekonomicznego.

Znacznie bardziej uzasadniona wydaje się natomiast hipoteza, że to właśnie obniżanie podatków, które skutkuje spadkiem wpływów do budżetu, uniemożliwia rozwiązanie najbardziej drażliwych problemów społecznych. Znamienne też jest to, że wzrost ilości osób żyjących poniżej minimum socjalnego i egzystencjalnego po transformacji został zatrzymany tylko raz, na okres 1994-1996, kiedy podatki od osób fizycznych i prawnych były najwyższe od 1989 roku (podatek CIT od osób prawnych – 40%, podatek PIT od osób fizycznych – 21%, 33%, 45%). Wtedy też nastąpił w Polsce znaczny spadek bezrobocia. Obniżeniu podatków i osłabieniu socjalnej roli państwa towarzyszył w kolejnych latach ponowny wzrost bezrobocia i szybkie powiększanie się obszaru nędzy.

Warto też w tym kontekście zwrócić uwagę na to, że od początku transformacji nieustannie rosną przychody do budżetu z podatków pośrednich (VAT) w stosunku do bezpośrednich podatków dochodowych (od osób fizycznych i prawnych). Podatki bezpośrednie w Polsce są najniższe ze wszystkich krajów Unii Europejskiej!(9) Przy czym obniżki podatków tyczą się przede wszystkim podatku od osób prawnych CIT, z którego rozliczają się prawie wyłącznie najbogatsi podatnicy. W latach 1993-2003, mimo ciągłego wzrostu gospodarczego i szybkiego wzrostu zysków najbogatszych podatników, realne dochody do budżetu państwa z podatku CIT nieco zmalały. Wzrostowi dochodów najbogatszych Polaków towarzyszył zatem spadek płaconych przez nich podatków. Niestety ten trend się pogłębia, ponieważ w 2004 roku nastąpiła dalsza obniżka podatków CIT i PIT dla przedsiębiorców. Prowadząca w sondażach prawicowa opozycja zapowiada zaś kolejne obniżki podatków dla najbogatszych Polaków i zarazem dalsze cięcia socjalne. Z drugiej strony rząd i opozycja zgodnie zapowiadają ujednolicenie podatku VAT na poziomie 15-19%. W praktyce będzie to oznaczało wyższe opodatkowanie dóbr podstawowych (dzisiaj na większość produktów spożywczych i leków są stawki obniżone – 0, 3 i 7%), co w największym stopniu dotknie najbiedniejszych Polaków, i niższe opodatkowanie dóbr luksusowych, na czym oczywiście najbardziej skorzystają najbogatsi Polacy (główna stawka VAT obecnie wynosi 22%). Innymi słowy polskie elity polityczne w coraz większym stopniu przenoszą obciążenia z bogatych na biednych, lekceważąc nieustannie pogarszającą się sytuację większości społeczeństwa.

Malejący zakres redystrybucji w polityce podatkowej stanowi jeden z czynników, który wpływa na nieustanny wzrost rozwarstwienia dochodów w Polsce. Odzwierciedleniem tego procesu jest fakt, że wciąż przybywa rodzin, w których wydatki są o ponad połowę mniejsze od średnich. W 2003 roku w takich gospodarstwach domowych żyło 19,7% Polaków, gdy tymczasem w 2002 było ich 18,4%, a na przykład w 1996 14%. Rośnie również przepaść między płacą średnią i minimalną. Jeszcze w 1995 roku płaca minimalna stanowiła 41,2% średnich zarobków, ale w 2004 spadła już do granicy 35% przeciętnego wynagrodzenia. Tymczasem dochody elit biznesu rosną w zdumiewającym tempie. Polska znajduje się w czołówce świata pod względem tempa wzrostu wynagrodzeń kadry zarządzającej firmami. Przykładowo miesięczne zarobki prezesów i dyrektorów firm produkcyjnych tylko w ciągu roku wzrosły przeciętnie o prawie tysiąc euro(10), podczas gdy płaca minimalna stoi w miejscu, a biorąc pod uwagę inflację nawet zmniejsza się. Zjawiskiem, które może budzić tym większe przerażenie jest też fakt, iż mimo tak skandalicznie niskich płac, polscy pracodawcy w większości oszukują pracowników i nie wypłacają całości należności na czas. Zgodnie z danymi Państwowej Inspekcji Pracy z 2003 roku w ponad 60% badanych przedsiębiorstw stwierdzono niewypłacanie części wynagrodzeń!

Przez kolejne lata polskiej transformacji ustrojowej znacznie ograniczono zakres opieki socjalnej, zarazem nie tworząc nowych instrumentów walki z ubóstwem. Zgodnie z raportami ONZ w latach 90-tych Polska zanotowała największy wzrost ubóstwa w stosunku do rozwoju gospodarczego spośród wszystkich sklasyfikowanych krajów. Na początku XXI wieku niestety te fatalne trendy nie zostały powstrzymane, a wręcz doszło do ich intensyfikacji. Bezrobocie przekracza dzisiaj 3 miliony ludzi, poniżej minimum egzystencjalnego żyje 4 i pół miliona, poniżej minimum socjalnego ponad 20 milionów, prędko rośnie rozwarstwienie dochodów. Nie zrobiono nic, aby rozszerzyć dostęp społeczeństwa do dóbr kultury i stworzyć większe możliwości partycypacji w aktywności publicznej. Kolejne polskie władze nie traktują państwa jako instytucji odpowiedzialnej za redukcję nędzy i społecznego wykluczenia. Dlatego od początku transformacji nie pojawił się żaden całościowy program przeciwdziałania biedzie.

W tej sytuacji nadszedł czas, aby odrzucić dotychczasową drogę transformacji i zająć się tworzeniem alternatywnej strategii polityki społecznej i gospodarczej. Z tej perspektywy dotychczasowe rozwiązania muszą zostać odrzucone jako antysocjalne, antypopytowe i niesprawiedliwe społecznie. Działania rządu powinny pójść w odwrotnym kierunku od obecnego, czyli w stronę podwyższania podatków dla najbogatszych i zwiększania wydatków budżetowych. Rząd, zamiast brnąć w neoliberalną ortodoksję, powinien dążyć do pobudzenia koniunktury poprzez zwiększenie popytu na rynku krajowym. W tym celu powinny zostać zwiększone wydatki budżetowe na tanie budownictwo komunalne, infrastrukturę, służbę zdrowia, edukację i pomoc socjalną. W ten sposób stałoby się możliwe stworzenie nowych miejsc pracy i zbudowanie podstaw dla stabilnego rozwoju, z którego mogłoby skorzystać całe społeczeństwo. Po 15 latach nieudanej transformacji polskie władze powinny wreszcie odrzucić neoliberalne dogmaty i zacząć budować demokratyczne państwo opiekuńcze.
_________________________________________________

1. Dane odnośnie polskiej gospodarki są zaczerpnięte z raportów Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych i publikacji GUS-u, w tym głównie z Małego rocznika statystycznego 2004.
2. Informacje na ten temat pochodzą z raportu ONZ, który jest w całości dostępny w Internecie na stronie www.undp.org, jak też z komentarzy polskich przedstawicieli ONZ, również dostępnych na tej stronie.
3. Dane na temat USA pochodzą z kolejnych raportów OECD, jak też z książki S. Kozłowskiego, Systemy ekonomiczne, Wydawnictwo UMCS, Lublin 2004. Korzystałem również z danych rządowych amerykańskiego Bureau of the Census, które są dostępne w Internecie na stronie www.census.gov.
4. Tymi dwoma czynnikami są wskaźnik zatrudnienia, który przedstawia relację pracujących do ogółu osób w wieku 15 lat i więcej oraz wskaźnik procentu osób pozostających w długotrwałym zatrudnieniu. Badania zostały przeprowadzone w 2001 roku, ale od tego czasu czynniki związane z rynkiem pracy nie poprawiły się.
5. „Polityka”, nr 21 (2402), 24 maja 2003.
6. OECD, 2004.
7. Eurostat, 2005.
8. Eurostat, 2004. Dane dla Polski za „Gazetą Prawną”, 29 kwietnia 2004, nr 84 (1193).
9. Eurostat, 2005.
10. „Rzeczpospolita”, Bonus za produkcję, 26.08.2004.

Piotr Szumlewicz


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku