Zjawiska przemocy i ubóstwa przedstawia się dziś jako zupełnie odrębne wątki, podczas gdy korelacja jest nie tyle oczywista, co – przy minimalnej refleksji – wręcz narzucająca się. Nie od dziś wiadomo, że świadomość, a co za tym idzie również i postępowanie – stanowi odzwierciedlenie warunków bytowych zarówno jednostki, jak i całych społeczności1. Nie od dziś także wiadomo, że nędza rodzi frustracje; w końcu nie od dziś wiadomo, że frustracja rodzi agresję2. Nie są mi znane żadne naukowe prace3, które ten – jakże elementarny i poniekąd oczywisty – mechanizm próbowałyby negować lub obalać. Jednocześnie znany jest mi obraz polskiego dyskursu społeczno-ekonomicznego, który może nie tyle próbuje tej tezie otwarcie zaprzeczyć, ile stara się od niej maksymalnie abstrahować.
To jednak nie wszystko. Nie o to bowiem idzie, by dowodzić prawdziwości rzeczonej teorii, bądź nawoływać elity do jej uwzględniania. Warto zająć się tym od innej strony i zgłębić relacje pomiędzy poruszonymi wyżej zagadnieniami od strony psychopolitycznej, dociekając w tych zależnościach przesłanek dla kształtowania ustroju politycznego i vice versa. Istnieje ścisły związek pomiędzy ciężkim materialnym niedomaganiem, a agresywnym autorytaryzmem4 jako postawą obywatelską/polityczną tak bardzo dziś w Polsce powszechną. Elity i dyżurni eksperci mogą próbować tego nie dostrzegać; nie uciekną od tego jednak ludzie stykający się z siermiężną rzeczywistością III RP zawsze i wszędzie – w domu, w szkole, w autobusie, na ulicy, w barze, kawiarni czy pubie. Jednym z przejawów tego zjawiska jest bicie bezdomnych.
Polowanie na bezdomnych
Zwłaszcza ostatnie kilka miesięcy obfituje w stolicy w tragiczne ekscesy przemocy (nie tylko fizycznej), których ofiarami padają właśnie oni. Coraz częściej kloszardzi stają się obiektem bezprzykładnych szykan. W zastraszającym tempie rośnie także liczba pobić osób bezdomnych5. Najczęściej spotykaną formą znęcania się nad nimi to przemoc werbalna połączona z fizycznymi zaczepkami. Za przykład niech posłuży następująca sytuacja z jaką zetknęła się w warszawskim autobusie pewna internautka6. Wśród pasażerów znajdowała się osoba bezdomna. W pewnej chwili otoczyła ją grupa tzw. dresiarzy7. Śmiali się ze zmęczonego i zmarzniętego człowieka, rzucali pod jego adresem obraźliwe epitety (określenie „menel” było najłagodniejszym z nich), drażnili go ewidentnie oczekując choćby minimalnej reakcji, która w pełni legitymizowała by (w ich oczach ma się rozumieć) fizyczną napaść na tego człowieka. Ponieważ prowokacje słowne – pomimo, iż wyjątkowo podłe – nie dały pożądanego rezultatu, zaczęli bezdomnego szturchać. Szczęśliwie tym razem skończyło się tylko na poszturchiwaniach i szyderstwach.
Na szczególną uwagę zasługuje następujący wątek. Gdy napastliwi młodzieńcy wyczerpali już po trzykroć zestaw obraźliwych odzywek, które oferuje – bogaty bądź co bądź - wokabularz języka polskiego, zaczęli z bezdomnego drwić powtarzając: „sam chciałeś taki być”, „taki jesteś, bo nic nie umiesz”, „nikt Cię do tego nie zmuszał”. Nie sposób przyjąć, że frazesy te wymyślili sobie sami. Łatwo natomiast zauważyć, że są to sformułowania powtórzone za lansującymi określone spojrzenie na kwestie społeczne elitami: politycznymi, publicystycznymi, naukowymi.
Ludzie w autobusie reagowali różnie. Żaden z pasażerów nie pokusił się o bezpośrednią interwencję, co nie musi oznaczać, że ich wrażenia były tożsame. Część z nich zapewne podeszła do sprawy bez wnikania, po czyjej stronie jest racja, niektórzy mogli popierać takie zachowania, inni zaś prawdopodobnie byli im przeciwni, lecz z jakichś względów nie reagowali. Z graniczącym z pewnością prawdopodobieństwem stwierdzić można, iż wspólnym mianownikiem dla nich wszystkich był strach; obawa o to, że agresja, która w danej chwili skupia się na bezdomnym może – za sprawą najdrobniejszego impulsu, na przykład spojrzenia – zostać skierowana na nich. Tak przedstawia się kwestia bezpośredniej reakcji psychologicznej. Poważne zróżnicowanie pojawia się na poziomie retrospektywno-eksplanacyjnym. Tutaj też występują trzy podstawowe możliwości interpretacji, podejmowanej już nie tylko przez ludzi w autobusie, ale także przez badaczy zainteresowanych kwestią społecznej genezy tego rodzaju przemocy. Te trzy rodzaje to:
1.Tłumaczenie aeksplanacyjne („biją bo biją i tyle”) – czyli de facto brak tłumaczenia. Dana sytuacja jest akceptowana, nie wiadomo, czy stosująca ten tok myślenia jednostka dostrzega patologię okoliczności, których jest świadkiem. Pewne jest jedynie to, że sama nie chciałaby zostać zaczepiona.
2.Tłumaczenie racjonalizacyjne („biją bo to bandyci”) – jednostka zaspokaja w ten sposób swoją potrzebę zrozumienia zdarzenia, poprzestaje jednak na definicji jego patologii w oparciu o cechy charakteru napastników. „Bandyci” oznacza tu tyle co „źli ludzie”, „ludzie o złych intencjach”. Wytłumaczeniem stają się „przyrodzone” cechy dresiarza.
3.Tłumaczenie analityczne niepogłębione („biją, bo są sfrustrowani”) – ten tok rozumowania sięga nieco dalej. Widać bowiem wyraźnie, iż dostrzeżona została nie tylko przyczyna samego agresywnego zachowania jako takiego, lecz czynnik kształtujący potrzebę agresji. Sama sytuacja zaś została jednoznacznie sklasyfikowana jako patologiczna. W tym tłumaczeniu zawarte jest pośrednie nawiązanie do kontekstu społeczno-ekonomicznego. Wiadomym jest bowiem, że frustracja nie jest immanentną cechą osobowości czy charakteru, lecz nabytym stanem psychicznym8 – z założenia zatem istnieć musi jakaś jego przyczyna.
„Biją, bo są źli”
Przemoc wobec bezdomnych i osób społecznie upośledzonych jest potwierdzonym przez organy ścigania faktem. Jednocześnie agresywni dresiarze, którzy na widok bezdomnego w autobusie zaczęli publicznie wyładowywać na nim swoje frustracje, nie urodzili się przecież bandytami. Z łona matki nie wyszli w bluzie z trzema paskami, ani toną żelu kosmetycznego we włosach, zaś nienawiść do bezdomnych i żebraków nie jest chorobą dziedziczoną genetycznie po którymś z pokoleń. Wydaje się to oczywiście, jednakże – jak się okazuje – nie dla wszystkich.
Nie tylko przysłowiowi ludzie w autobusie myślą, że zachowanie młodych ludzi wynika z ich braku moralności bądź wychowania. Taka postawa zdarza się również… wśród socjologów. Dobitnie przekonała o tym debata telewizyjna wokół dokumentu Sylwestra Latkowskiego pt. „Klatka”9, który dotyczył problematyki pozostawionej samej sobie młodzieży – bez pracy, wykształcenia, pieniędzy i perspektyw – gromadzącej się na miejskich podwórkach. Największą gorliwością wśród szacownej elity komentatorów wykazał się autorytet naukowy, dyżurny ekspert od problemów społecznych – Ireneusz Krzemiński. Jego enuncjacje, czy też raczej lekceważące i pogardliwe uwagi nie miały wiele wspólnego z filmem, a jeszcze mniej z wypowiedziami zgromadzonej w studio telewizyjnym młodzieży. Na ścianę jego totalnego braku woli zrozumienia, przeplecionego cynizmem i nieskrywaną pogardą, trafiały wszystkie wypowiedzi o nędzy, o bezrobociu, o niemożności samorealizacji, o frustracji odczuwanej nawet na widok reklam luksusowych produktów. Autorytet odparł jedynie, iż nie ma co robić tragedii z tego, że jednym się wiedzie, zaś innym nie. Chłopcom z blokowiska poradził by… zbudowali sobie pub. Wówczas nie będą straszyli przechodniów swoim upiornym wyglądem i nie będą musieli pić piwa w bramach. Wniosek wyciągnęli za niego inni uczestnicy debaty. Brzmiał on – tym młodym niczego nie brakuje, im się tylko nie chce czegoś ze sobą zrobić. Ergo – są źli ze swej natury i nie zasługują na nic lepszego.
Nie ma tu miejsca na krytykę jaskrawej neoliberalnej ideologii. Dość powiedzieć, że nie tylko mija się ona z prawdą, ale jeszcze czyni to celowo. Nietrudno prześledzić mechanizm, jak to się odbywa. Rosyjskie przysłowie mówi: „życie najlepszym nauczycielem”. Trudno odmówić temu stwierdzeniu racji. Młodzież wyciąga wnioski z własnego doświadczenia i docieka zasad rządzących obecną rzeczywistością. Teoretyczną nadbudowę legitymizującą ich działania zyskuje nie tylko z mediów, które robią wszystko, by przekonać, że żadna alternatywa nie istnieje, lecz także ze szkoły, podwórka, domu… Piętnowani ze wszystkich stron jako „bandyci” i „chuligani” młodzi ludzie zamykają się w hermetycznych, często zwalczających się swoistych wspólnotach podwórkowych/dzielnicowych/blokowych10 i pielęgnują w sobie frustrację i nienawiść. Atakowani i obarczani winą, za sytuacje i okoliczności, których nawet nie są świadomi, przetwarzają poniżenie, niesprawiedliwość i krzywdę.
Nagromadzona frustracja rodzi nienawiść, zaś ta – wcześniej czy później – musi się przełożyć na agresję, którą – dodajmy – oficjalne autorytety chcą leczyć objawowo – karą śmierci.
Mechanizm psychopolitycznej podpowiedzi
Ciekawość musi jednak wzbudzić oczywista kontrowersja. Złość, rozpacz, bezradność… Tylko dlaczego nie znajduje ona wyrazu w przemocy wobec przedmiotów i ludzi, które agresywna młodzież sama utożsamia z obiektami swoich frustracji? Jak to się dzieje, że ofiarami dresiarzy nie padają zadbani dżentelmeni w garniturach, czy też wytworne damy wychodzące z bram chronionych osiedli? Czemu demolowane są przystanki i śmietniki, nie zaś witryny ekskluzywnych sklepów czy billboardy reklamujące flakonik wybitnie drogich perfum? Przecież to są właśnie naturalni i instynktowni adresaci – wynikającej ze społecznego rozgoryczenia – przemocy. Trudno raczej uwierzyć, że rosnąca liczba pobić bezdomnych to seria przykrych zbiegów okoliczności. Widać bowiem wyraźnie, że na horyzoncie pojawił się zdefiniowany wróg. Czyżby ktoś podpowiedział go zdesperowanej młodzieży?
Jeśli sięgnąć wstecz i uważnie analizować historyczne, społeczne i psychopolityczne analogie okaże się rychło, iż tego typu swoiste podpowiadanie – wskazywanie wroga – nie jest fenomenem nowym, lecz zaktualizowaną repetycją opartą na „sprawdzonych” schematach. Najdobitniejszym przykładem psychopolitycznej manipulacji w tej materii wydaje się być, rządzona przez Adolfa Hitlera, Trzecia Rzesza. Totalitarne państwo, z dyktatorem jako jego przywódcą i opoką.
Historia swoistego przepoczwarzenia się Republiki Weimarskiej w Trzecią Rzeszę to niewątpliwie pasmo klęsk i frustracji ścierających się tam ruchów społecznych, co z pewnością warte byłoby również większej uwagi. Niestety, ze względu na to, że jest to materiał wyjątkowo obszerny, istnieje konieczność, by skupić się wyłącznie na jednym z elementów tej mutacji ustrojowej, jak i na jednym z czynników konstytuujących nowe państwo i nowe społeczeństwo - autorytarnej nienawiści do Żydów i jej podstawami psychopolitycznymi.
Odmówić frustracji lub powodów do niej niemieckiemu społeczeństwu lat trzydziestych byłoby – eufemizując – nierozsądne. Zasadniczym jej powodem – w myśl koncepcji o bycie określającym świadomość – jest czynnik ekonomiczny. Ekonomiczne załamanie w 1929 roku sprowadziło na cały świat falę niespotykanej dotąd nędzy. Zaś takimi krajami jak Niemcy kryzys ów wstrząsnął jeszcze bardziej. Nałożył się nie tylko na powojenny krajobraz ekonomiczny11, lecz także na społeczne zmęczenie, tak wojną jak i wyjątkowo surowymi postanowieniami powojennymi, które uderzały w niemieckie społeczeństwo. To jednak nie wszystko. Karol Marks, formułując przywołaną wyżej myśl, byt postrzegał głównie jako uwarunkowania ekonomiczne, jednak nie wyłącznie. Doskonałym uzupełnieniem jego koncepcji bytu wydaje się być dzieło Alice Miller „Zniewolone dzieciństwo – ukryte źródła tyranii”12. Jedna z trzech głównych części książki poświęcona jest właśnie zagadnieniu narodzin nazistowskiej dyktatury w latach trzydziestych. Analiza ta przebiega dokładnie pod kątem psychopolitycznych zawiłości i niuansów skupiając się jednak przede wszystkim na implementowanej wówczas tradycyjnej metodologii wychowawczej i pedagogicznej13, która jest – wedle autorki – wyjątkowo istotnym, a nader często pomijanym, czynnikiem powodującym ostre napięcia społeczne na tle frustracyjnym.
Nie może zatem dziwić, że frustracja społeczeństwa niemieckiego przybierała formy szczególnie agresywne. Nakładają się na siebie bowiem dwa patologiczne czynniki: powszechne ubóstwo oraz chore schematy wychowawcze. Większość społeczeństwa niemieckiego pozbawiona była zatem możliwości prowadzenia – w jakiejkolwiek formie – zdrowego życia. Z jednej strony blokowane ekonomicznie, z drugiej zaś ograniczane mentalnie. W takiej sytuacji, wręcz nie możliwe jest, by stan taki nie znalazł swojego przełożenia na praktykę polityczną. Tak oto bowiem gromadzi się w ludziach frustracja, która – wcześniej czy później – musi znaleźć ujście. Nie ma możliwości, by społeczność, która doświadcza silnej represji zarówno zewnętrznej (uświadomiony stan niedostatku materialnego) jak i wewnętrznej (w mniejszym stopniu uświadomionej i przez to mniej zrozumiałej, nieakceptowanej i – tym samym – budzącej większe rozgoryczenie), w sytuacji gdy czuje się – słusznie zresztą – zagrożona, nie przełożyła się na psychopolityczny przełom.
Przełom ów nastąpił, a stało się to możliwe za sprawą wyjątkowo perfidnego, niekoniecznie uświadomionego, acz sprawnie przeprowadzonego fałszerstwa, które szybko zaczęło żyć własnym życiem – potrzebowało tylko wskazówki. Adolf Hitler, pomimo iż był psychopatą, nie był pozbawiony (za wyjątkiem ostatnich lat życia) możliwości dostrzegania elementarnych cech społecznej i politycznej rzeczywistości. Sam zresztą – nawet będąc później jej animatorem – był jej ofiarą. Zdawał sobie sprawę z olbrzymich pokładów frustracji tkwiących w niemieckim społeczeństwie i ciągle szukających dróg samorealizacji. Świadom był – jak mniemam – także faktu, że kolejne próby jej próby manifestujące się w postaci rewolucyjnego ruchu robotniczego poniosły z rąk swoich przywódców (niemieckiej socjaldemokracji) tragiczną klęskę. Po porażce niemieckich pracowników w pierwszej połowie lat dwudziestych skala represji z dnia na dzień się zwiększała, a frustracja przybrała olbrzymie rozmiary. Nie było praktycznie widać drogi wyjścia. Niemcy znalazły się w sytuacji, którą określa się mianem społecznego pata. Żadna z masowych tendencji politycznych czy ruchów społecznych, żadna parlamentarna partia i żadne instytucje społeczne nie były w stanie zaspokoić społecznego głodu zmian; jednocześnie wszystkie kierunki działań niejako nie sprawdziły się, a te które sprawdzić się miały szansę zrujnowali niemieccy socjaldemokratyczni oportuniści.
Sytuacja walki politycznej różni się od sytuacji społecznego pata nie tyle poziomem frustracji (choć tym również – różnica jest olbrzymia), ile jakością jej ekspresji. Trwający konflikt społeczny powoduje, w mniejszym lub większym stopniu, kanalizację społecznej frustracji potrzeb. Przybiera to rozmaitą postać, zależnie od stadium w jakim się on w danej chwili znajduje. Jednak w momencie gdy wszystkie środki zostają wyczerpane dochodzi do totalnej psychopolitycznej blokady. Wówczas sama frustracja jako taka zaczyna przybierać inną nieco formę. Gdy nie może znaleźć wyrazu zapada się niejako w sobie, dochodzi do czegoś co określić można by mianem frustracji frustracji. Wówczas poddane temu zjawisku społeczeństwo zaczyna dramatycznie poszukiwać obiektu, na którym mogłoby wyładować nagromadzone patologie.
Adolf Hitler i jego partia, wraz ze wszystkimi jej przybudówkami organizacyjnymi, wpisują się tym sposobem doskonale w tę sytuację jako swoisty katalizator. Dokonują sprytnego (co nie znaczy świadomie zamierzonego) tricku psychopolitycznego. Podsuwają bowiem społeczeństwu obiekt zastępczy. Wskazują winnego za obecny stan – Żydów. Od strony politycznej było to o tyle łatwe, że prawdziwa struktura społeczności żydowskiej w Republice Weimarskiej była raczej niedostrzegalna. W oczy rzucały się spektakularne witryny sklepów prowadzonych przez Żydów, głośno było o żydowskich bankach, bankierach i lichwie. Mało kto zwracał uwagę na żydowskie slumsy, na miejską biedotę, której Żydzi stanowili spory odsetek. Na ich niedostrzeganie/pomijanie Hitler i jego kompani mogli sobie pozwolić, gdyż ci nie różnili się niczym od nędzarzy wyznających protestantyzm, katolicyzm, czy ateistów. Puste żołądki zawsze wyglądają tak samo – Niemca czy Żyda, czarnego czy białego, Cygana czy Araba. Podobnie nie było to szczególnie skomplikowane od strony kulturowo-psychologicznej. Przywołajmy bowiem zasady właściwego wychowywania dzieci, które implementowano na ziemiach niemieckich od XVIII wieku, przypomnijmy czasy Bismarcka i pruskiego drylu, zajrzyjmy do naukowych źródeł, sięgnijmy po przykłady. Wspomniana wcześniej Alice Miller analizuje ten problem od strony wychowawczo-pedagogicznej bardzo rozlegle. Jednak najbardziej oddającym stan ducha przeobrażeń psychopolitycznych lat trzydziestych wydaje mi się następujący przykład.
„Znam pewną kobietę, która przypadkiem nie miała żadnego kontaktu Żydami, póki nie wstąpiła do Związku Dziewcząt Niemieckich (Bund Deutscher Mädel). W dzieciństwie wychowywana była bardzo surowo. Jej rodzice chcieli, aby po tym, kiedy jej rodzeństwo (dwaj bracie i jedna siostra) opuści dom, ona pozostała do prowadzenia im gospodarstwa. Nie pozwolono jej więc nauczyć się żadnego zawodu, chociaż miała dokładnie określone co do tego upodobania i uzdolnienia. Opowiadała mi znacznie później, z jakim uniesieniem czytała w «Mein Kampf» o żydowskich zbrodniach, zbrodniach jaką przeżywała ulgę, że nareszcie może kogoś otwarcie nienawidzić. Nigdy nie było jej wolno jawnie zazdrościć rodzeństwu, które mogło się zająć pracą zawodową. Ale ów żydowski bankier, któremu za udzieloną pożyczkę jej wuj musiał płacić procenty, to był krwiopijca, żyjący kosztem jej biednego wujka, z którym się utożsamiała. A przecież w istocie była wykorzystywana przez rodziców i zazdrościła rodzeństwu, tylko że przyzwoita dziwaczna nie ma prawa tego odczuwać. I oto nieoczekiwanie pojawia się proste wyjście: wolno nienawidzić, ile tylko się zechce, a mimo to, a może właśnie dlatego pozostaje się ukochanym dzieckiem tatusia i użyteczną córką ojczyzny. Można przy tym owe «złe» i słabe dziecko, które się zawsze w sobie nosi i którym nauczyło się pogardzać, teraz w drodze projekcji, przenieść na Żydów, którzy są właśnie słabi i bezbronni, a samego siebie doznawać jako jedynie dobrego, jedynie mocnego, jedynie czystego Aryjczyka.”
Mechanizm projekcji, którego dotyczy przytoczony powyżej przykład jest jednym z kluczy do zrozumienia całości skomplikowanego niuansu kształtowania autorytarnych postaw i poszukiwania rozwiązań w dążeniu do sytuacji, w której można agresywnie dominować i dowolnie krzywdzić. Te właśnie „koncepty” powstałe na bazie frustracji wybuchają, by znaleźć swoje przełożenie w codziennej rzeczywistości. Tak kształtuje się potrzeba wodza, potrzeba dyscypliny i bezwzględnego porządku. Potrzeba przejrzystych zasad i jasnej definicji wroga. Sztuka psychopolitycznej manipulacji fałszywego zagospodarowywania społecznej frustracji jaką zastosowano, to podsunięcie wroga fikcyjnego i odwrócenie uwagi od tego realnego (niezależnie czy jest on zdefiniowany/uświadomiony czy nie), reszta to już samonapędzająca się spirala, opartej na gniewnym rozgoryczeniu, agresji. Selekcja odbywała się drogą najmniejszej linii oporu – wróg musiał być słaby, bezbronny i charakterystyczny. Taki bowiem jedynie odzwierciedla sytuację w domu z czasów dzieciństwa, taki nie będzie stawiał politycznego oporu, nie będzie się bronił wywołując u napastnika niepożądane wszak refleksje. W nazistowskich Niemczech padło na Żydów.
„Projekcja” i „przeniesienie” we współczesnej Polsce
Trzecia Rzeczpospolita i Trzecia Rzesza to dwie zupełnie różne historie, różne konteksty i różne sytuacje. Niemniej – podobnie jak w nazwie – istnieje pewien szczegół, który pomiędzy tymi dwoma tworami państwowymi rysuje paralelę. Chodzi mianowicie podobieństwo przebiegu procesu kształtowania się autorytarnych poglądów, postaw i zachowań społecznych wśród klas średnich i spauperyzowanych mas tak w miastach jak i na wsi.
„Preludium do wskazania kozła ofiarnego zawsze stanowi rozpętanie psychozy strachu.”14 Polskie społeczeństwo jest nią niewątpliwie ogarnięte już od dawna. Nie przejawia się ona tak spektakularnie jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie przeciętni obywatele zbroją się po zęby i wypatrują za każdym rogiem czyhającego na ich życie terrorysty. Niemniej mechanizmy rodzące to zjawisko oraz rządzące nim, jego przebiegiem i rozwojem, są identyczne. W USA instytucja dyżurnego „wroga narodu” istniała od dawna – najpierw Czarni, potem komuniści, psychopaci i seryjni mordercy, aż w końcu terroryści. W Polsce tradycja ta jest również długa – od Żydów, Ukraińców, bolszewików (II RP) począwszy; przez syjonistów i wichrzycieli (PRL); po… I tu katalog okazuje się wyjątkowo szeroki: Żydzi, Niemcy, Rosjanie, Rumuni, a ostatnio także Arabowie; dresiarze, bezdomni, pijacy, narkomani, złodzieje, a ostatnio także więźniowie i pedały (III RP). Oczywiście nie sposób nie dostrzec, że każdy z tych okresów to odrębna jakość – także jeśli chodzi o rolę kozła ofiarnego jak i metody jego wskazywania. Innymi słowy – społeczną frustrację starano się zagospodarować nieco inaczej i ostrze jej (agresja) skierować przeciwko innemu obiektowi; niemniej zawsze zastępczemu.
Sfrustrowana młodzież potraktowała w autobusie bezdomnego tak jak traktuje się ją – jak niebezpieczne śmieci, toksyczne odpady rujnujące zdrową tkankę nowego społeczeństwa. Tym razem także znalazł się bowiem ktoś, kto wyszedł na przeciw „potrzebom” tej frustracji – Lech Kaczyński, prezydent Warszawy. Wspomagany przez media wszczął bezprzykładną ofensywę moralną i społeczną. Rozpoczął krucjatę przeciwko bezdomnym, których efektywnie przegonił ze stołecznego Dworca Centalnego oraz agencjom towarzyskim. Tym samym wskazał „chuliganerii” zastępczy obiekt, który poniżać i krzywdzić wolno, ba, nawet należy. W sytuacji takiego nagromadzenia bodźców frustracyjnych zostało to odczytane natychmiast jako wskazanie wroga – słabego, bezbronnego… Cóż, że nieprawdziwego?
Groźne pohukiwania prezydenta stolicy o przestępcach i bandytach czyhających na pieniądze lub życie „porządnego obywatela” połączone z wszechogarniającym medialnym dyskursem propagandowym, który snuje przypowieści o tym jak to każdy sam pracuje na swój los i jakoby pretensje za swoje miejsce w hierarchii społecznej jednostka mogła mieć tylko do siebie daje taki właśnie efekt. Wszystko to zaś bazuje na lansowanej od początku transformacji ustrojowej w Polsce koncepcji wartościowego człowieka – sunącego do przodu indywidualisty, z kalkulatorem w ręku, z zasobnym kontem i bez jakichkolwiek zobowiązań społecznych, który nie ogląda się na deptanych przez siebie maluczkich; gardzi brudem (bieda), buractwem (plebejska kultura) i wszelkim złodziejstwem (koncepcje polityczne inne niż ultra-liberalizm ekonomiczny). Oto i paralela do obelg jakie pod adresem bezdomnego w autobusie rzucali dresiarze.
Resume
Tak jak w przypadku maltretowanej wychowawczo niemieckiej dziewczyny, która cały bagaż negatywnych uczuć, który zgromadziła w niej frustracja przelała na Żydów; warszawska młodzież projektuje i przenosi swój wizerunek, który sobie uświadamia (pomimo, że się przed tym broni) na tytułowy zastępczy obiekt nienawiści. W tym wypadku bezdomnych. W ten sposób następuje utożsamienie się ofiary z wzorcem silnego krzywdzącego, który znajduje powszechne uznanie. Chodzi bowiem o to, by za wszelką cenę zdjąć z siebie odium nieudacznika i pokrzywdzonego, by samemu nie być obiektem nienawiści. Na tej delikatnej materii żerują właśnie gloryfikatorzy barbaryzacji. Poprzez fałszerstwa i socjotechniczne (świadome bądź nie, zamierzone bądź przypadkowe) manipulacje stwarzają grunt dla bardzo niebezpiecznych psychopolitycznych procesów kształtujących w ludziach autorytarne postawy polityczne i społeczne. Jako słuszną i skuteczną metodę osiągania sukcesu wskazuje się cwaniactwo i oszukiwanie „frajerów”, jednocześnie szczując na siebie różne grupy społeczne poprzez systematyczne bicie na alarm i ostrzeganie przed „młodocianymi przestępcami”, z którymi ktoś wreszcie musi zrobić porządek. Czy taki miał być kierunek polskiej transformacji?
Przypisy:
1. Mowa o słynnej formule K. Marksa „byt określa świadomość”. Jest to powszechnie znana maksyma naukowa, którą polskie środowiska opiniotwórcze często dezawuują wyłącznie z tytułu swoistej – powszechnie tu uznawanej – nieprawomyślności jej autora.
2. Zjawisko to opisuje szereg publikacji. Na przykład E. Aronson, T. Wilson i R. Akert poświęcają temu zagadnieniu bardo wiele uwagi w swojej publikacji „Serce i umysł – psychologia społeczna”, Poznań 1997, Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c., rozdział 12.
3. Jako prac naukowych nie traktuję części publikacji redagowanych przez zwolenników osobliwych teorii o braku istnienia świadomości społecznej lub prasowych komentarzy, które czasami – w mniej lub bardziej bezpośredni sposób – próbują „zadać kłam” tej koncepcji.
4. Ostatnie lata przyniosły ze sobą wiele nieporozumień odnośnie pojęcia autorytaryzmu i prób jego redefinicji. Termin ten bywa z tego powodu rozmaicie interpretowany. Ja używam sformułowania „postawa autorytarna” w jego klasycznym brzmieniu i rozumieniu – jako zbiór cech osobowości, które skłaniają człowieka do nadmiernego wspierania i mitologizowania hierarchii międzyludzkiej oraz poszukiwania rozwiązań problemów społecznych poprzez nad wyraz silne zdyscyplinowanie społeczne, narzucane przez określonego władcę celem „uporządkowania” rzeczywistości – ekonomicznej, politycznej i nade wszystko moralnej. (za http://pl.wikipedia.org/ - wolna encyklopedia).
5. Komenda Główna Policji na swoich stronach internetowych (http://www.kgp.gov.pl/) informuje o „widocznym wzroście liczby pobić bezdomnych i osób zajmujących się żebractwem”, których jednak nie sposób ująć w żadną statystykę ze względu na to, że ofiary nie zgłaszają tych przestępstw organom ścigania (jak mniemam w obawie przed szykanami lub przemocą ze strony policji). Oprócz tego, za przykład stricte empiryczny służyć mogą bezdomni odwiedzający łazienki w budynku naszego wydziału przy Krakowskim Przedmieściu 3 w Warszawie. Otwarcie mówią o tym, że czują się zagrożeni przez agresywną młodzież. Zapytani bardzo chętnie i wyczerpująco opowiadają o tym jak są bici, torturowani, poniżani, zastraszani.
6. Historie takie opisywane są przez ich świadków na rozmaitych forach internetowych. Historia przedstawiona dalej została opisana przez internautkę podpisującą się jako Kasia. Oczywiście nie sposób zweryfikować prawdziwości zamieszczanych w Internecie relacji, niemniej nie dostrzegam żadnych obiektywnych przyczyn, dla których opisywane sytuacje miałyby być zmyśleniem, fikcją, bądź świadomą manipulacją. Autorzy takich wypowiedzi, nie czerpią żadnych korzyści z zamieszczania swoich wypowiedzi na publicznych forach lub listach dyskusyjnych.
7. Mianem dresiarzy określa się ubraną specyficznie (najczęściej lśniące, tzw. reprezentacyjne ubiory dresowe), agresywną młodzież miejską. Dresiarze rekrutują się najczęściej spośród rodzin lub środowisk dotkniętych patologią ekonomiczną i społeczną.
8. Stanisław Mika „Psychologia Społeczna”, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1983
9. Krótkie streszczenie filmu można znaleźć na w internecie pod następującym adresem http://www.merlin.com.pl/frontend/towar/349244;
10. Symptomem tego zjawiska są także agresywne i zdyscyplinowane grupy pseudokibiców klubów piłkarskich. Doskonale pokazuje to wspomniany film S. Latkowskiego.
11. Mam tu na myśli nie tylko zniszczenia wojenne, lecz także olbrzymie reparacje, które Niemcy miały regularnie spłacać – wedle pierwotnych założeń układów pokojowych i Traktatu Wersalskiego – do 1988 roku.
12. Alice Miller „Zniewolone dzieciństwo – ukryte źródłą tyranii”, Wydawnictwo „MediaRodzina”, Poznań 2002
13. Próbką owej tradycji niech będzie cytowany przez Miller fragment poradnika rodzicielskiego pt. „Myśli o wychowaniu dzieci” (J. G. Krüger, „Gedanken von der Erziehung der Kinder”) z 1752 roku: „Nieposłuszeństwo syna znaczy tyle co wypowiedzenie wam wojny. On chce wam wyrwać władzę, a wy winniście odpowiedzieć na przemoc przemocą, by nie potwierdzić wasz autorytet, bez którego nie ma mowy o żadnym wychowaniu. Chłosta zaś, jaką mu wymierzycie niech nie będzie jedynie czczą igraszką, lecz niech go przekona, że to wy jesteście panem.”
14. K. Szumlewicz, „Młodociane kozły ofiarne” w „Nowy Tygodnik Popularny” nr 10(895), 10.III.2004 r.
Skrócona wersja tego tekstu ukazała się w najnowszym numerze kwartalnika Bez Dogmatu.