Jasiewicz: Irak – nadzieja mimo wszystko

[2005-05-29 11:19:13]

Z Ewą Jasiewicz, niezależną dziennikarką, działaczką organizacji antywojennych oraz zagraniczną przedstawicielką niezależnych irackich związków zawodowych, rozmawia Przemysław Wielgosz

Kiedy rozmawialiśmy przed rokiem, po Twoim ośmiomiesięcznym pobycie w okupowanym Iraku, zapowiadałaś eskalację walk partyzanckich. Dwa dni po opublikowaniu naszej rozmowy w „Aneksie” wybuchło pierwsze powstanie Muktady As-Sadra w Nadżafie. Czy od kwietnia ubiegłego roku byłaś w Iraku?
– Tak, przez kilka dni w czerwcu. Zaangażowałam się w sprawę ewakuacji dziewczynki imieniem Zeinab, która straciła nogę, a 17 osób z jej rodziny (w tym matka) zginęło podczas amerykańskiego bombardowania. Miałam eskortować ją poza granice Iraku, aż do Anglii, aby w ten sposób zwrócić uwagę świata na los wielu tysięcy irackich dzieci doświadczonych w podobny sposób. Pojechaliśmy z moim, nieżyjącym już, przyjacielem Gharibem ze stolicy Jordanii Ammanu do Basry i z powrotem.

Zauważyłaś jakieś zmiany?
– Było zdecydowanie więcej napięcia, poczucia zagrożenia. Cudzoziemcy mogli się zatrzymać tylko w największych hotelach. Przede wszystkim było dużo bardziej niebezpiecznie. Często musiałam się ukrywać, nosiłam hidżab. Odbudowa kraju została praktycznie zablokowana.

Czy ten wzrost przemocy jest głównym zagrożeniem w dzisiejszym Iraku?
– Oczywiście wojna trwa, a nawet przybiera na sile. Równie niebezpieczne są jednak narzucone zmiany ekonomiczne, które zostały narzucone temu krajowi przez okupantów i marionetkowy rząd w Bagdadzie. Chyba największym zagrożeniem są dziś plany prywatyzacji irackiej gospodarki. Irak to najbardziej zadłużony kraj na świecie. Jego dług wynosił około 180 mlad dolarów. We wrześniu ub. roku Klub Paryski anulował go, ale pod warunkiem liberalizacji gospodarki. Także dokumenty Międzynarodowego Funduszu Walutowego zlecają Irakowi stworzenie gospodarki wolnorynkowej w ciągu najbliższych 5 lat. Rząd iracki uległ presji międzynarodowych organizacji finansowych i wyraził zgodę na liberalizację.

Będzie to miało bardzo głębokie i, moim zdaniem, bardzo złe konsekwencje dla społeczeństwa tego kraju. Dwa podstawowe warunki liberalizacji to zaprzestanie subsydiowania benzyny oraz zniesienie tzw. racji żywnościowej. Spełnienie pierwszego z nich doprowadzi do gwałtownej podwyżki cen wszystkich produktów. Realizacja drugiego będzie prawdziwą społeczną katastrofą.

Co to jest racja żywnościowa?
– Instytucję tę stworzono, aby ograniczyć ludobójcze skutki sankcji w latach 90. Od tamtego czasu każda rodzina iracka ma prawo do pewnej ilości darmowych produktów żywnościowych (ryżu, mleka, herbaty, oleju, soli, cukru itd). Dziś, wobec zniszczenia znacznej części gospodarki i wielkiego bezrobocia, prawie 60 proc. rodzin w Iraku jest uzależnionych od racji żywnościowej. To ich jedyne źródło pożywienia, a zarazem utrzymania, ponieważ część otrzymywanej żywności odsprzedają, lub wymieniają oni na rynku, pozyskując w ten sposób środki na inne potrzeby. Rząd planuje zastąpienie darmowej racji zasiłkami pieniężnymi, które jednak będą zbyt niskie, aby ją zastąpić. W ten sposób reżim i okupanci chcą zniszczyć względną niezależność ekonomiczną irackich rodzin i podkopać fundamenty społecznego oporu. Pozbawieni racji ludzie będą musieli godzić się na najgorsze warunki zatrudnienia i najmniejsze płace, bo alternatywą dla nich stanie się perspektywa śmierci głodowej. Będą też zmuszeni do korzystania z innych, bardziej zindywidualizowanych form pomocy socjalnej, dzięki czemu biurokracja rządowa uzyska instrumenty kontroli potencjalnie buntujących się obywateli. Istotne jest też to, że zniesienie darmowej racji zlikwiduje ogromną sferę relacji międzyludzkich, która ciągle jeszcze jest wolna od presji logiki utowarowienia. Tam, gdzie dotychczas ludzie wymieniali produkty, lub organizowali zbiorowe formy konsumpcji, pojawi się pośrednictwo pieniądza. To będzie ogromny krok w stronę utowarowienia i urzeczowienia stosunków międzyludzkich.

Można chyba powiedzieć, że mamy dziś w Iraku do czynienia z klasyczną sytuacją strukturalnego dostosowania, które narzucane jest za pomocą szantażu długiem.
– Tak, to, co się dzieje, bardzo przypomina wydarzenia w Polsce w końcu lat 80. Wtedy początkiem zmian było przekazanie przez amerykański Kongres 200 mln dolarów. Pieniądze te posłużyły do stworzenia sieci instytucji lansujących interesy wielkiego kapitału, lobbujących za prywatyzacją, wywierających presję na polityków. Jedną z nich była Polsko-Amerykańska Fundacja Wolności (PAFF). Dziś to samo dzieje się w Iraku. Ośrodkiem transformacji neoliberalnej stały się Ministerstwo Planowania i Rozwoju oraz Iracko-Amerykańska Rada Biznesu.

Nie jest przypadkiem, że to Marek Belka został wyznaczony przez władze okupacyjne na stanowisko dyrektora programu dostosowania gospodarczego Iraku. To przecież członek PAFF. Polska jest dziś stawiana Irakijczykom za wzór. Gdy Paul Bremer III, amerykański namiestnik w Bagdadzie, został zapytany, jaki kraj powinien być modelem dla Iraku, bez wahania odpowiedział, że Polska. Wziąwszy pod uwagę to, że po 15 latach wdrażania neoliberalizmu w Polsce jest ponad 20 proc. bezrobocia, a prawie 8 mln obywateli żyje poniżej granicy nędzy, przed Irakiem otwiera się bardzo ponura perspektywa. Tam już jest całe morze nędzy. Co będzie, gdy zaczną się prywatyzacje, zwolnienia, cięcie płac i tzw. socjalu?

Jest jednak pewna różnica między Polską a Irakiem. Kurs neoliberalny nie został nam narzucony za pomocą bagnetów.
– To kolejna ważna kwestia. Administracja okupacyjna Bremera wydała całą serię dekretów wprowadzających zmiany w ustroju ekonomicznym Iraku, przygotowując go do wprowadzenia zaleceń MFW. Dokonano tego z pogwałceniem prawa międzynarodowego. Konwencje Genewskie nie pozostawiają w tej kwestii żadnych wątpliwości. Władze okupacyjne mogą jedynie administrować okupowanymi terenami, nie wolno im dokonywać żadnych ingerencji w strukturę ekonomiczną i prawne otoczenie gospodarki. Nie wolno na przykład wydawać dekretów ustanawiających podatki, czy zmieniających prawne warunki dla zagranicznych inwestycji. W tym świetle dekrety Bremera i działania Belki miały charakter przestępczy. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego premier Belka powinien stanąć przed sądem. Działania tandemu Bremer/Belka wzbudzały protesty nawet wśród ministrów marionetkowej Rady Zarządzającej. Dwóch opornych – minister komunikacji i minister przemysłu – zostało odwołanych.

A czy nowe władze w Bagdadzie, powołane po styczniowych wyborach, mogą coś w tym względzie zmienić, np. sprzeciwić się planom prywatyzacji?
– Ten rząd jest przedłużeniem Rady Zarządzającej. Po pierwsze dlatego, że 100 dekretów Bremera zmieniło gruntownie system w Iraku, a strukturalne dostosowanie zostało zakorzenione w postanowieniach konstytucji. Po drugie, bo wielu dzisiejszych członków rządu i elit politycznych było już w pierwszej Radzie Zarządzającej w czerwcu 2003 r.

Jednak robotnicy stawiają opór. Sama uczestniczyłaś w organizacji niezależnych związków zawodowych w przemyśle naftowym.
– Przemysł naftowy stanowi gospodarczy kręgosłup Iraku. Dzięki ONZ-owskiemu programowi „Ropa za żywność” ten dział gospodarki rozwijał się nawet w latach 90., gdy na Irak nałożono ludobójcze sankcje, które praktycznie zniszczyły gospodarkę kraju i stały się przyczyną śmierci ponad miliona Irakijczyków. Robotnicy naftowi, których jest około 70 tys., stali się czymś w rodzaju awangardy klasy robotniczej. Miesiąc po rozpętaniu wojny założyli Powszechny Związek Pracowników Przemysłu Naftowego (GUOE). Jego przewodniczącym został były działacz antybaasistowskiej opozycji i więzień polityczny Hasan Dżjuma. Do związku należy 23 tys. robotników, przy czym na południu związek skupia około 70 proc. wszystkich zatrudnionych w przemyśle naftowym. Dzięki zachowaniu niezależności od partii politycznych GUOE stał się autonomiczną siłą polityczną. W Basrze, Amarze i Nasiriji wielokrotnie dochodziło do bardzo bojowych strajków okupacyjnych. Robotnicy nie dopuszczali do prywatyzacji i powrotu starych baasistowskich zarządów do zakładów. Miały też miejsce masowe strajki solidarnościowe z obrońcami Nadżafu, kiedy miasto to było atakowane przez okupantów. Niestety, robotnicy naftowi są na celowniku władz. Jako że nie chcą się oni przyłączyć do prorządowej centrali IFTU, mają poważne problemy z negocjacjami, a nawet z uzyskaniem informacji dotyczących prywatyzacji. Hasan Dżjuma dopiero podczas swej wizyty w Anglii dowiedział się o zamiarach władz w Bagdadzie.

To, co mówiłaś o strajkach, oznacza, że mimo braku informacji pomysły prywatyzacji raczej nie pociągają irackich robotników.
– Nawet prorządowa IFTU twierdzi dziś, że jest przeciwko niej. Prywatyzację kontestuje bojowa Federacja Rad Robotniczych i Związków Zawodowych (FWCUI) Falaha Alwana, która jest związana z radykalnie lewicową Komunistyczną Partią Robotniczą. GUOE organizuje w dniach 25 – 26 maja w Basrze konferencję poświęconą kwestii prywatyzacji. Będzie to bardzo ważne wydarzenie. Związkowcy po raz pierwszy będą mówić o strategii oporu. Wielką rolę mogą tu odegrać przykłady robotniczej samorządności z dzisiejszej Argentyny i z Polski roku 1980. Myślę, że dzieląc się doświadczeniami polscy związkowcy mogliby wiele pomóc swym irackim kolegom. To byłby akt solidarności, który mógłby też przyczynić się do poprawienia wizerunku Polski kojarzącej się Irakijczykom z okupacją.

Czy ruch oporu jest dziś większy niż rok temu?
– Tak. To widać po liczbie ataków i intensywności walk. Nastąpiła konsolidacja. Przed wyborami w każdym mieście powoływano Rady Bezpieczeństwa, które skupiały wszystkie komórki zbrojne. Stanowiły one nie tylko platformę koordynacji ich działań, ale także reprezentację polityczną partyzantki. Jednak bardzo niewiele wiadomo o ich strukturach. Jeden z przywódców Irackiego Kongresu Odrodzenia Narodowego (INFC) przyznał niedawno, że część ruchu zbrojnego solidaryzuje się z platformą polityczną tej powstałej w maju 2004 r. organizacji. Jednak sam INFC ma charakter polityczny i skupia różne odłamy opozycji sprzeciwiającej się okupacji – od radykalnej lewicy i organizacji wyzwolenia kobiet do Stowarzyszenia Duchownych Muzułmańskich. To bardzo silna i ważna organizacja. Jednym z jej celów jest przeciwstawianie się podziałom religijnym i etnicznym, które próbują wygrywać okupanci. Dlatego w jej szeregach są grupy szyickie, sunnickie, chrześcijańskie, asyryjskie, tureckie, kurdyjskie.

Czy, według Ciebie, działalność INFC daje szansę na przeciwstawienie się podziałom narzucanym przez okupantów?
– Tak i jest to tym bardziej możliwe, że obok Kongresu działa wiele organizacji o charakterze ogólnonarodowym. Na przykład w rejonie Nadżafu istnieje szyicka Muzułmańska Grupa Pokojowa, której członkowie pojechali do Faludży, aby pomagać w odbudowie tego miasta. Pomoc szyitów dla Faludży trwa zresztą od początku walk. Szyici z Nadżafu i innych miast południa Iraku dostarczali do Faludży żywność, leki, a także broń. W samym mieście byli zapraszani do meczetów na wspólne modlitwy i nie tylko tam, bo wielu szyickich bojowników walczyło na barykadach.

A jak wygląda problem fundamentalizmu islamskiego?
– Pozycja fundamentalistów jest bardzo silna, ale nie dominująca. Parę miesięcy temu doszło do incydentu, który dobrze to pokazuje. Podczas pikniku studenckiego zorganizowanego w campusie uniwersyteckim w Basrze bawiący się ludzie zostali zaatakowani przez zamaskowanych bojówkarzy. Mimo że fundamentaliści byli uzbrojeni i zabili dwie osoby, tłum bardzo ostro się im przeciwstawił i odparł atak. Potem organizacje islamskie z partią As-Sadra odcinały się od tego ataku. Jeżeli mówimy o politycznej roli islamu, to nie możemy przykładać do tego naszych zachodnich wyobrażeń. Pod wieloma względami religia muzułmańska jest bardziej otwarta i liberalna niż chrześcijaństwo. Dyskryminacja arabskich kobiet ma korzenie w historycznej ewolucji społeczeństw Bliskiego Wschodu a nie w religii. Poza tym trzeba pamiętać, że zarówno w latach dyktatury, jak i podczas okupacji meczety były jedynymi miejscami, gdzie istniała pewna swoboda myślenia i działania. Tylko tam ludzie mogli doświadczyć autentycznej wspólnoty. To brak możliwości artykulacji postaw politycznych w sferze publicznej sprawił, że wzrosło znaczenie polityczne islamu.

Wydaje mi się to bardzo bliskie stosunkom polskim. Bo przecież także u nas przez lata PRL Kościół był enklawą względnej swobody i oparciem dla opozycji. A co zmieniły styczniowe wybory? Media okrzyknęły je wielkim sukcesem demokracji.
– To zupełna bzdura. Te wybory były bezczelną kpiną z demokracji. Większość ludzi, którzy do nich poszli, chciała w ten sposób zamanifestować pragnienie zakończenia okupacji oraz kolaboranckich rządów Alawiego, którego najważniejsi ministrowie wywodzili się z partii BAAS. Głosujący chcieli też unieważnienia konstytucji narzuconej Irakowi przez Bremera. Tymczasem wszyscy, którzy chcieli kandydować do parlamentu, musieli najpierw złożyć deklarację wierności tej konstytucji oraz zaakceptować wszystkie bezprawne dekrety wydawane przez administrację Bremera. Jakby tego było mało, Bremer arbitralnie wyznaczył dziewięcioosobową centralną komisję wyborczą, która nie miała żadnej legitymacji demokratycznej, za to miała prawo skreślać dowolnych kandydatów z list wyborczych. Trzeba pamiętać, że przed wyborami siły okupacyjne i rządowe przeprowadziły kilkadziesiąt operacji represyjnych. Na czas wyborów aresztowano wielu działaczy, szczególnie związanych z Muktadą As-Sadrem. Wymowny jest też fakt, że listy kandydatów zostały wydrukowane dopiero na dwa tygodnie, a w niektórych regionach zaledwie tydzień przed wyborami. W tej sytuacji wielu ludzi najzwyczajniej nie wiedziało, na kogo głosuje.

Polskie media bardzo ogólnikowo informowały o walkach w Faludży. Właściwie nikt tu nie zdaje sobie sprawy z tego, że Amerykanie urządzili tam masakrę.
– Dokładnie dwie masakry. Pierwsza miała miejsce w kwietniu 2004, a druga w listopadzie tego samego roku. Walki trwają tam jednak do dziś. Faludża została prawie całkowicie zniszczona, zginęło tysięce cywilów, a ponad sto tysięcy ludzi musiało uciekać z miasta. Amerykanie i armia iracka otoczyli miasto szczelnym pierścieniem uniemożliwiając dostawy pomocy humanitarnej. Wiele konwojów z lekami i żywnością dla głodującego miasta zostało ostrzelanych, a prawie wszystkie skonfiskowano. Do Faludży nie wpuszczano też dziennikarzy. Mimo to kilku przedarło się tam i ujawniło, że wojska amerykańskie z premedytacją strzelały do cywilów, bombardowały szpitale i punkty sanitarne, przede wszystkim zaś używały napalmu i zakazanej broni chemicznej. To samo opowiadali uciekinierzy z miasta. Nie wiadomo dokładnie, ile było ofiar, bo setki ludzi zginęły pod gruzami własnych domów, a wiele ofiar cywilnych pochowano naprędce w mogiłach zbiorowych. W końcu listopada 2004 Amerykanie ogłosili, że Faludża została zdobyta, ale w rzeczywistości nic takiego nie nastąpiło. Mimo zamienienia całych dzielnic w rumowiska okupanci nie kontrolują większości terytorium miasta. Właściwie codziennie trwają tam walki, w których po obu stronach pada wiele ofiar. Tak jest zresztą w prawie całym kraju. Dlatego podawane oficjalnie liczby zabitych amerykańskich żołnierzy wydają mi się przynajmniej dwu-, trzykrotnie zaniżone.

Przez miesiąc byłaś w USA, gdzie spotykałaś się między innymi z weteranami z Iraku. Czy myślisz, że mogą oni odegrać jakąś rolę w doprowadzeniu do zakończenia wojny?
– To było dla mnie wielkie przeżycie. Rozmawiałam przecież z ludźmi, którzy w Iraku mogli mnie zabić. W 2004 r. w USA powstała organizacja Iraccy Weterani Przeciwko Wojnie licząca 300 członków. Jej założycielem jest były marine Michael Hoffman. Wspierają ją weterani z Wietnamu. Ci ludzie zasługują na najwyższy szacunek. Doświadczyli strasznego prania mózgu w armii, przeżyli straszne rzeczy w Iraku i dziś cierpią skutki psychiczne tych traumatycznych doświadczeń. Mimo to są w stanie odrzucić ten balast i zamanifestować człowieczeństwo. Dziś organizują demonstracje, wykłady, chodzą do szkół, przeciwstawiają się rekrutacji, mówią prawdę o tej wojnie.

Wobec rosnących nastrojów antywojennych rząd prezydenta Busha sięga jednak po nowe sposoby rekrutacji do sił zbrojnych.
– Otóż na przykład napływ ochotników do armii spośród czarnej ludności USA zmniejszył się do 40 proc. poziomu sprzed wojny. Z kolei rząd korzysta ze skutków polityki neoliberalnej. Pojawiły się na przykład pomysły militaryzacji szkolnictwa publicznego już na poziomie podstawowym. Wiele szkół doprowadzonych na skraj bankructwa wskutek cięć wydatków na edukację jest dziś przejmowanych przez armię. W samym Chicago ofiarą cięć wydatków padło 60 szkół, które teraz przeznaczono do prywatyzacji. Część z nich może przejąć wojsko. Powstają w ten sposób szkoły, które mają produkować pokornych rekrutów marzących o karierze w armii. Co więcej, werbownicy zyskali swobodny wstęp do podstawówek – wcześniej było to niemożliwe – a na szkoły nałożono obowiązek przekazywania danych osobowych uczniów do dyspozycji armii. Także koncerny zbrojeniowe wykupują szkoły. Na przykład znany w Polsce Lockheed Martin zorganizował w Georgii Akademię Wojskową. Innym sposobem militaryzacji młodzieży są organizacje paramilitarne. Ponad 200 tys. dzieci w wieku 12 – 16 lat uczestniczy w paramilitarnych programach Junior Reserve Officer Training Corps. W ramach zajęć muszą nosić mundury, ćwiczą z makietami broni. Prawie połowa dzieci uczestniczących w programach JROTC kończy potem w wojsku. Militaryzacji bardzo pomaga wzrost cen edukacji. W Kalifornii, stanie, który ma najwięcej więźniów i najwięcej jego mieszkańców zginęło w Iraku, ceny edukacji poszły ostatnio o 25 proc. w górę. W takiej sytuacji młodzież z biednych rodzin szuka w wojsku darmowej szkoły i pracy. Bardzo często to jest pułapka, bo za tę darmową edukację trzeba płacić własną krwią. Tysiące biednych ochotników z Gwardii Narodowej, którzy sądzili, że będą służyć tylko w USA, wysłano do Iraku. Nadzieję budzi to, że plany militaryzacji napotykają na opór ze strony dzieci, nauczycieli i rodziców. W Chicago miał miejsce protest przeciw militaryzacji Sen Hight School – dużej i prestiżowej szkoły kształcącej dzieci z rodzin kolorowych i imigranckich. Gdy przedstawiciele US Navy zorganizowali pokaz filmu promującego szkolnictwo wojskowe, 700 osób zebranych na projekcji odwróciło się plecami do ekranu, a następnie przepędzili wojskowych.

Na zakończenie powiedz: jak sądzisz, co będzie dalej z Irakiem?
– Będziemy mieli do czynienia ze strategią kooptacji niezależnych organizacji oraz narzucania pokoju społecznego. Proces ten jednak nie podważa wykluczenia, któremu podlega większość Irakijczyków. Można się więc spodziewać dwoistej dynamiki. Z jednej strony wyłonienia się grupy ludzi związanych z rządem i zagranicznym kapitałem, którzy będą rzecznikami neoliberalizmu, z drugiej strony zaś konsolidacji oporu społecznego ze strony większości pozostawionych poza korzyściami z tworzących się układów polityczno-ekonomicznych. Pogłębi się polaryzacja i zaostrzą podziały klasowe. W tej sytuacji jest oczywiste, że będzie rosła rola islamu. Religia jednoczy szyitów i sunnitów. W ten sposób przyczyniać się może do umacniania ogólnoirackiego patriotyzmu wykluczonych. Opór przeciw polityce dzielenia i rządzenia to ziarna, z których wzejdą plony. Wraz z nim rodzi się bowiem poczucie ponadwyznaniowej, ponadetnicznej i ponadklanowej wspólnoty, która wbrew okupacji i skorumpowanym rządom może być siłą zdolną do budowy prawdziwie demokratycznego i sprawiedliwego społeczeństwa.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad ukazał się w "Aneksie", społeczno-kulturalnym dodatku dziennika "Trybuna"

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku