Wystarczy kilka dni nawet niezbyt wnikliwej obserwacji jakichkolwiek (poza polskimi i amerykańskimi) światowych mediów, aby dostrzec całkowitą bałamutność podobnych deklaracji. Po pierwsze, w Iraku trwa bowiem na szeroką skalę zakrojona partyzancka wojna z amerykańskim okupantem i jego poplecznikami i to właśnie siły okupacyjne ponoszą w niej coraz poważniejsze straty zarówno materialne, jak również ludzkie i moralne. Wystarczy przecież przywołać w pamięci osławioną ludobójczą masakrę w Faludży, gdzie dziwnym trafem polegli nie tylko wszyscy jej obrońcy, ale również cała populacja ...miejscowych psów, żeby zrozumieć po jak potworne narzędzia zagłady sięga się obecnie w Iraku w celu przywrócenia temu krajowi „normalności i stabilizacji”.
Mimo podobnych zbrodni, iracki ruch oporu nie słabnie i można z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidzieć, jaki ostatecznie los czeka zarówno obecną ekipę rządzącą, jak i lokalnych przedstawicieli jej waszyngtońskich mocodawców. Jednocześnie, mimo wszelkie, często operetkowe wysiłki, rząd w Bagdadzie nie cieszy się znaczącym poparciem nie tylko mniejszości sunnickiej, która najzwyczajniej w świecie zbojkotowała wyborczy kabaret sprzed kilku miesięcy, ale również nie potrafi dogadać się z największym w Iraku sojusznikiem Ameryki – ludnością kurdyjską.
Kurdowie wychodzą z dość oczywistego wydawałoby się założenia, iż skoro podczas napaści amerykańskiej koalicji wzorcowo wywiązali się ze swojej roli „piątej kolumny”, odpowiednim dla nich wynagrodzeniem powinno być nie tylko kilka miejsc w tymczasowej administracji oraz niejasne gwarancje autonomii, ale przede wszystkim – oddanie do ich dyspozycji gigantycznych zasobów ropy naftowej spoczywających pod powierzchnią zamieszkiwanej przez nich ziemi. Na to jednak, z przyczyn zbyt banalnych, aby dłużej je tu omawiać, nie mogą zgodzić się ani amerykańscy, ani iraccy przedstawiciele wielkich koncernów naftowych, zwani potocznie rządem irackim i ich sojusznikami.
W tej sytuacji, perspektywy stabilizacji reżimu politycznego w Bagdadzie są równie wyraźne, jak pustynna fatamorgana, która najwyraźniej staje się dziś podstawowym punktem odniesienia dla sposobu definiowania przez oficjalny Bagdad pojęcia rzeczywistości. Miraże odbudowy infrastruktury kraju, w którym każdego miesiąca niszczonych jest więcej naftowych instalacji, niż się ich odbudowuje nie mogą zwieść nie tylko jakiegokolwiek eksperta od spraw gospodarczych, ale i statystycznego odbiorcy informacyjnych serwisów.
Tym samym, reprezentujący interesy części szyickich klanów rząd iracki nie jest w stanie wyłożyć na stół negocjacyjny zbyt wielu przekonujących atutów. Oczywista wydaje się konkluzja, że każde euro, czy każdy dolar zainwestowane dziś w Iraku przynieść mogą wyłącznie rozrost i tak już wszechobecnej korupcji oraz co najwyżej, zwiększyć zasoby finansowe coraz potężniejszych grup przestępczych.
Powstaje jednak pytanie, czy w tak zarysowanej sytuacji należy odmówić obecnej administracji irackiej jakiejkolwiek pomocy, choćby w postaci redukcji olbrzymiego zadłużenia? Odpowiedź nie jest prosta, zważywszy fatalną sytuację materialną lwiej części irackiego społeczeństwa. Dzisiejszy obraz tego jeszcze nie tak dawno znakomicie prosperującego kraju woła o pomstę do nieba, a straty cywilizacyjne poniesione przez Irak w wyniku brutalnej agresji trudne są w zasadzie do oszacowania. Szpitale, szkoły czy też infrastruktura rolna wymagają natychmiastowego wsparcia finansowego – w innym przypadku Irakijczykom grozi głód, epidemie oraz wypadnięcie poza orbitę świata cywilizowanego. Ma więc rację Kofi Anan, gdy wyraźnie uzależnia udzielenie Irakowi międzynarodowej pomocy od spełnienia przez obecny reżim jego podstawowych obietnic w dziedzinie przywracania nad Eufratem i Tygrysem względnego spokoju i normalności. To jednak, jak wiadomo, jest mało realne. W tej sytuacji, wydaje się rzeczą najrozsądniejszą ustanowić rodzaj międzynarodowego protektoratu złożonego z przedstawicieli organizacji, instytucji i krajów całkowicie niezależnych od amerykańskich nacisków, który zająłby się dystrybucją wszelkiej przyznanej Irakijczykom pomocy międzynarodowej. Współpracując na miejscu z przedstawicielami irackich służb humanitarnych oraz organizacji trudniących się niesieniem pomocy, które nie podlegają w żadnym stopniu obecnym władzom w Bagdadzie, tak skonstruowane ciało międzynarodowe mogłoby w dość krótkim czasie zapewnić elementarne warunki przetrwania rzeszom irackich ofiar amerykańskiej napaści.
Jednocześnie, organizacje międzynarodowe powinny nie ustawać w wysiłkach na rzecz efektywnego zakończenia okupacji kraju oraz rozwijać współpracę z wszystkimi podmiotami życia społecznego w Iraku, którym zależy na odzyskaniu przez Republikę Iracką wolności, suwerenności i pokoju społecznego. Ogromną rolę mogłaby rzecz jasna w tym procesie odegrać silna i zintegrowana Unia Europejska, jednak obecny jej kryzys każe takie pomysły włożyć między bajki. Tym większa w tej sytuacji rola poszczególnych krajów europejskich konsekwentnie sprzeciwiających się wojnie z Irakiem, które wobec aktualnej słabości Unii powinny wystąpić z szeregiem indywidualnych inicjatyw, być może uzgadnianych na ograniczonym poziomie konsultacji międzyrządowych, wiodących do wywierania zarówno na Bagdad, jak i na Stany Zjednoczone narastającej presji dyplomatycznej zmierzającej do zakończenia okupacji i przygotowania społeczeństwa irackiego do przejęcia kontroli nad własnym losem.
Sytuacja w tej dziedzinie tylko pozornie wydaje się beznadziejna – narastające koszty okupacji połączone z coraz większym osamotnieniem amerykańskich żołnierzy muszą koniec końców, szczególnie wobec katastrofalnego stanu morale US Army, doprowadzić do poważnego przesilenia w Waszyngtonie, którego rezultatem będzie decyzja o wycofaniu wojsk okupacyjnych. W takim momencie, przywódcy świata cywilizowanego powinni dysponować zarówno dopracowaną strategią dalszych przemian w Iraku, jak i dostatecznym zapleczem w postaci rozbudowanych kontaktów z niezależnymi ugrupowaniami i organizacjami irackimi reprezentującymi interesy tego społeczeństwa. Iracki węzeł gordyjski dojrzał już bowiem do podjęcia radykalnych posunięć. Strach przed wzięciem za nie odpowiedzialności może nas wszystkich drogo kosztować.
Tomasz Rafał Wiśniewski
Tekst ukazał się w "Nowym Tygodniku Popularnym"