My tymczasem wiedzieliśmy od kilkunastu godzin, że nie żyje Daniel Podrzycki, przewodniczący Polskiej Partii Pracy i kandydat na prezydenta tej partii. Śmierci tej telewizja polska nie poświęciła żadnej uwagi. Suchy komunikat, nawet nie odczytany, tylko wydrukowany na przesuwającym się po ekranie pasku – to było wszystko. Kiedy pływaczka Otylia Jędrzejczak miała wypadek samochodowy, media trąbiły o tym na okrągło. Pokazywano zdjęcia Otylii, jej brata, świadków wypadku i deski rozdzielczej z licznikiem, z którego wskazań wynikało, że znacznie przekroczyła dozwoloną prędkość. Kiedy rozbija się autokar z polskimi turystami za granicą (statystyczne wydarzenie losowe, z którego niewiele wynika) – telewizja uparcie katuje widzów relacjami z miejsca wypadku. Kiedy zginął jeden z kandydatów na prezydenta w przeddzień wyborów – nie jechał za szybko, nie było kolizji, nie było powodu.... – media milczały jak zaklęte. Nie było Daniela w mediach po śmierci - tak samo, jak nie było go za życia.
Po wypadku Daniela przewodniczący Komunistycznej Młodzieży Polskiej Marcin Adam rozesłał artykuł, w którym czytamy: „Nie znamy przyczyny wypadku Daniela Podrzyckiego. Okoliczności tej tragedii budzą jednak liczne wątpliwości i podejrzenia. Nie są one bezpodstawne. Dlatego zdecydowałem się opublikować wszystko, co jest mi w tej sprawie wiadome.
Już na pierwszy rzut oka wypadek ten wyglądał dość dziwnie. Według oficjalnego komunikatu policji samochód Daniela z nieustalonej przyczyny zjechał nagle na przeciwległy pas jezdni przebijając bariery energochłonne. Nie jest to wypadek codzienny. Nie spowodowała go kolizja z innymi uczestnikami ruchu. Droga w tym miejscu była prosta. Daniel był dobrym i doświadczonym kierowcą. Jego BMW było wprawdzie wysłużone, ale stan techniczny pojazdu był dobry i regularnie sprawdzany ze względów bezpieczeństwa.
Najbardziej szokujące i być może najistotniejsze w tej sprawie jest wydarzenie sprzed około półtora miesiąca. Daniel miał wówczas podobny wypadek. Od jego samochodu odpadło nagle jedno z kół. Na szczęście stało się to na podjeździe i dzięki niewielkiej prędkości (ok. 40 km/godz.) wyszedł z niego bez szwanku. Okazało się wtedy, że z kół samochodu zostały powykręcane śruby. Historia ta była znana w gronie współpracowników Daniela i dlatego zawsze zwracaliśmy uwagę na wszelkie aspekty bezpieczeństwa. Niewątpliwy pośpiech i natłok pracy, w jakim żył ostatnio Przewodniczący Polskiej Partii Pracy, mógł jednak sprawić, że coś zostało przeoczone.”
Sam Daniel Podrzycki był postacią wyjątkowo niewygodną dla swoich konkurentów politycznych. Określał się otwarcie jako antykapitalista. Inteligentny, nawet błyskotliwy, oczytany, zrównoważony, bez antyinteligenckiego kompleksu - a zarazem autentyczny działacz robotniczy, samouk, charyzmatyczny przywódca związkowy w swoim regionie. Były działacz pierwszej „Solidarności”, który nie zapomniał o jej ideałach, a jednocześnie przeszedł lewicową szkołę polityczną i z pamięci cytował „Zdradzoną rewolucję” Trockiego. Po śmierci Daniela na portalach internetowych takich jak Onet czy Wirtualna Polska pojawiło się mnóstwo zaskakująco pozytywnych opinii na jego temat. Ludzie zdążyli go zobaczyć właściwie w jednym tylko programie telewizyjnym: „Młodzież kontra...”, w którym politycy spotykają się z partyjnymi młodzieżówkami - i zgodnie twierdzili, że wypadł znakomicie – nie brakowało opinii typu: „ale usadził tego przemądrzałego grubaska z Platformy!”, „Za cztery lata byłby to główny polityk lewicy” itp. Daniel Podrzycki to była nowa jakość. Brakowało mu tylko dostępu do mediów, by się przebić do mas.
Jak słusznie napisał Marcin Adam, „po rezygnacji Cimoszewicza, to właśnie Daniel Podrzycki został ostatnim lewicowym kandydatem na najwyższy urząd w państwie. Jego niskie notowania były zaś w prostej linii wynikiem blokady dostępu do publicznej debaty. To nie Daniel Podrzycki był bohaterem codziennych serwisów informacyjnych, ciągłych debat publicznych itp. Właśnie wybory prezydenckie mogły zmienić tę sytuację. Wszak kandydatów na prezydenta zostało zarejestrowanych mniej niż komitetów wyborczych, zaś odmowy dopuszczenia do publicznej dyskusji stacje telewizyjne nie mogłyby już tłumaczyć pozaparlamentarnością ugrupowania, jak to robiły do tej pory podczas debat związanych z wyborami do Sejmu. Co więcej, właśnie Daniel mógł liczyć na przerwanie blokady informacyjnej w szeroko rozumianej lewicowej prasie”.
Jako kandydat na prezydenta, Daniel miał wreszcie uzyskać dostęp do tuby propagandowej w postaci licznych programów telewizyjnych i wywiadów w wysokonakładowej prasie, przez którą powiedziałby wiele rzeczy niewygodnych dla establishmentu.
Jednocześnie Polska Partia Pracy zdołała zapoczątkować niezwykle potrzebny proces zjednoczeniowy na lewicy. Lewica antykapitalistyczna nieomal jednomyślnie poparła PPP. Na jej listach zostali wystawieni antyklerykałowie (z Racji), socjaliści (z PPS), komuniści (z KPP) czy ekolodzy z Polskiej Partii Ekologicznej. PPP zdobyła w ostatnich wyborach 91 tys. głosów (0,77 procenta), czyli mniej niż planowała. Równocześnie jednak potwierdziła swoje zakorzenienie w środowiskach pracowniczych liczonych w dziesiątkach tysięcy. Z jej list startowali do parlamentu przedstawiciele rozproszonych do tej pory - i dlatego słabych - grup i organizacji. Rozpoczęto rozmowy o jeszcze silniejszej współpracy - o scaleniu lewicy w Polsce. To są przełomowe wydarzenia.
O stanowisku Nurtu Lewicy Rewolucyjnej wobec wyborów pismo socjalistyczne „Dalej!” pisało: „Wśród haseł wyborczych PPP i Podrzyckiego znajdują się m.in. takie godne poparcia postulaty jak: wprowadzenie 35-godzinnego czasu pracy z zachowaniem dotychczasowej płacy, weryfikacja procesów prywatyzacyjnych, renacjonalizacja majątku sprywatyzowanego z naruszeniem prawa, działania na rzecz zwolnienia emerytów i rencistów z podatku dochodowego od osób fizycznych, wycofanie polskich wojsk z Iraku, likwidacja powiatów, stworzenie ustawowych gwarancji socjalnych dla osób bezrobotnych oraz neutralność światopoglądowa państwa. W związku z powyższym uważamy, że oddanie głosu na PPP i Podrzyckiego będzie wyrazem protestu przeciwko polityce prawicy i pseudolewicy z SLD i SDPL, natomiast w przyszłości ułatwi na budowę silnej lewicowej formacji artykułującej głos i interesy klasy pracowniczej w Polsce”.
PPP czynnie poparła zdecydowana większość środowisk lewicy antykapitalistycznej. Zaraz po śmierci Daniela Podrzyckiego Nowa Lewica wydrukowała i rozlepiła plakaty z jego wizerunkiem i hasłem, że „To jeszcze nie koniec”. I rzeczywiście, to nie jest koniec. 27 listopada organizacje lewicowe spotykają się ponownie, by kontynuować zapoczątkowany przy okazji wyborów proces zjednoczeniowy.
A tymczasem dzień po utworzeniu prawicowego rządu, którego jedną z pierwszych decyzji jest przedłużenie haniebnej okupacji Iraku i udział Polski w rakietowej tarczy, na portalu internetowym „lewica.pl” ukazuje się najspokojniej w świecie analiza powyborcza, podpisana przez niejakiego Wojciecha Bryka („Prezydent całego motłochu”), której autor (powielający kłamliwy pogląd establishmentowych mediów o tym, iż zasadniczy podział w społeczeństwie polskim to podział między moherowymi beretami a „studencikami”, i usiłujący przekonać czytelników, że na szczęście, na złość tym drugim, wygrały moherowe berety) ani słowem nie wspomina o lewicowej mobilizacji wyborczej wokół PPP! Twierdzi, że wybory nie po raz pierwszy potwierdziły „żenadną kondycję lewicy” i głosi sarkastycznie w charakterze konkluzji: „Smutne natomiast jest to, że chyba jedynym głosem "radykalnej lewicy" w ciągu ostatnich miesięcy była akcja zbierania podpisów o utrzymanie Biura Pełnomocnika ds. Równego Statusu”.
Smutne jest raczej to, że autor portalu, który nazywa się „lewica.pl”, przyłącza się dziś do blokady informacyjnej na działalność lewicy nałożonej przez reżimowe media i potwierdza ich kłamliwą propagandę: „wybory przebiegły bez zakłóceń”. Czy to jest zadanie lewicowych mediów? Nie bez przyczyny gazeta bolszewików, w odróżnieniu od pozostałych, nazywała się „Prawda”.
Urszula Ługowska