Wielu uważających się za ludzi zainteresowanych międzynarodową polityką do dziś na temat Bałkanów, a zwłaszcza Serbii i Serbów snuje baśniowe wręcz opowieści skonstruowane na podstawie medialnych manipulacji.
Mity i stereotypy
Serbów – co bardzo przykre i niesprawiedliwe - przyjęło się uważać się na społeczeństwo złożone z psychopatów i nacjonalistów. Zgodnie z propagandą, po drugiej wojnie światowej mieli oni wymyślić Jugosławię, zagonić radzieckimi kałasznikowami do niej wszystkie inne narodowości, które wcale tego nie chciały, po czym zainstalować tam komunizm i marszałka Tito. Ten z kolei przez cały okres sprawowania swojej władzy nie czynić miał nic poza systematycznym ciemiężeniem każdej grupy etnicznej i rozwijaniem wielkoserbskich tendencji. Tym sposobem doprowadzić miał ów do wojny, która wybuchła z nienawiści do Serbów i chęci posiadania własnego, demokratycznego państwa przez inne narody. Wszystkie zbrodnie w tej wojnie popełnione zostać miały przez Serbów – jest to wszak społeczeństwo psychopatów. Serbowie podczas wojny nie walczyli ponoć na froncie, lecz grasowali po terytoriach objętych walkami i mordowali muzułmańskie dzieci, gwałcili chorwackie kobiety oraz podrzynali gardła wszystkim napotkanym mężczyznom. W Srebrenicy w 1995 roku Serbowie dać mieli upust swym skłonnościom i urządzili krwawą orgię. Zginęło tysiące muzułmanów.
To jednak nie koniec. Godnym następcą Tity okazać się miał niejaki Slobodan Miloszewić, z polecenia którego serbska armia regularnie ponoć masakrowała albańskich obywateli zamieszkałych w południowej części Serbii – Kosowie. Oprócz tego – jak każdy komunista – zajmował się on kradzieżami majątku publicznego, marnotrawieniem pieniędzy państwowych i oczywiście uprawianiem skrajnej dyktatury. Tym sposobem zmusił on NATO do tego by bombardowało Serbię. Na szczęście w 2000 roku grupa Serbów, którzy oparli się chorobie psychicznej obaliła tyrana. Niestety psychopaci zastrzelili najbardziej demokratycznego premiera Serbii, a ponieważ Serbowie nie potrafią sobie zorganizować własnego państwa jak należy (podobnie jak wszyscy na Bałkanach), z wyłonieniem kolejnego demokraty były wielkie trudności. Na szczęście jednak wszystko się ułożyło i sprawy idą w dobrym kierunku choć bardzo powoli.
Demitologizacja
Wszystko to jest oczywiście – od początku do końca – nieprawdą. Serbowie to ludzie tacy sami jak wszyscy inni. Nie są ani mniej wrażliwi czy bardziej bojowi od innych nacji, nie są chorzy. Nie „wymyślili” Jugosławii – zrobili to Chorwaci i to na sto lat przed drugą wojną światową. Nie zamknęli w niej także milionów opierających się ludzi – nie mają żadnych nadprzyrodzonych zdolności. Marszałek Tito nie był prawdziwym komunistą, nie on wywołał wojnę – uczynił to niemiecki i austriacki imperializm. Nikt nie masakrował Albańczyków, USA (NATO) usunęło Miloszewicia z zupełnie innych powodów. Serbowie (podobnie jak wszyscy na Bałkanach) doskonale poradziliby sobie ze zorganizowaniem sobie państwa „jak należy” jeśli ktoś zechciałby im na to pozwolić i pozwolić im stworzyć sobie do tego minimum obiektywnych warunków. Największym zaś kłamstwem jest oczywiście to, jakoby wszystko szło w dobrym kierunku.
Serbia dziś
Aby opisać sytuację w Serbii należałoby najpierw ją zdefiniować. Wielu wydaje się bowiem, iż jest to samodzielne państwo. Republika Serbia, wraz z Czarnogórą, współtworzy Wspólnotę Państwową Serbii i Czarnogóry. Jest to małe, bardzo podzielone państwo, które powstało w lutym 2003 roku po totalnej dezintegracji tzw. „Trzeciej Jugosławii”. Od tego momentu Serbia i Czarnogóra funkcjonują prawie jako dwa niezależne twory administracyjno-polityczne w ramach jednej, bardzo luźnej struktury państwowej.
Wziąwszy pod uwagę, iż Serbia przetrwała w ciągu ostatniego piętnastolecia dwie ciężkie wojny dzisiejsza kondycja tego państwa może zaskakiwać. Sytuacja jest oczywiście bardzo ciężka. Stopa życiowa obywateli w porównaniu nawet z kryzysowymi latami 80’ spadła o ponad 77 proc. Zniszczona bombardowaniami infrastruktura państwa jest bardzo kiepskim stanie, zaś administracja państwowa niegodna zaufania i skorumpowana. Niemniej jedna rzecz odróżnia wyraźnie Serbię na tle np. Polski – dużo mniej nędzy. Oczywiście, na ulicach pojawiają się bezdomni, ale ich o wiele mniej. Wszystkim żyje się wprawdzie ciężko, ale nie ma dramatu milionów dzieci chodzących głodnych do szkoły. Sytuacja jest dość napięta, ale w Serbii jest bardzo bezpiecznie. Tzw. drobne przestępstwa – kradzieże, rozboje itp., które nad Wisłą są niezauważanym już przez nikogo standardem tam nie są codziennością, lecz wyjątkiem. Jest za to potężna struktura mafijna, którą ostatnimi czasy coraz trudniej idzie odróżnić od władz – tak republiki jak i Wspólnoty.
Można powiedzieć, że dla kogoś kto mieszkał na Bałkanach, Serbia robi wrażenie swoistego perpetuum mobile. Czas się tam niejako zatrzymał. Widoki w większych miastach - Belgradzie, Nowym Sadzie, Niszu czy Kragujewacu – przypominają późne lata osiemdziesiąte w innych krajach regionu. Ludzie mają wciąż dużo dzieci, buduje się wiele mieszkań, życie toczy się w większych miastach 24 godziny na dobę, kawiarnie i restauracje są przepełnione. Emerytury są na tyle wysokie, by starsi ludzie mogli się samodzielnie utrzymać.
Rola Miloszewicia
Wszystko to uważa się w Serbii za zasługę ostatnich piętnastu lat rządów Slobodana Miloszewicia. Był on nacjonalistą i miał tendencje autorytarne, u schyłku swojego panowania kradł i cwaniaczkował, ale jednym z priorytetów jego administracji było niedopuszczenie do masowej nędzy. Po olbrzymim kryzysie jaki wstrząsnął Serbią w 1993 roku, Miloszewić nie pozwolił sprywatyzować ani jednego zakładu, a z państwowych pieniędzy doinwestował upadające zakłady przemysłowe. Zabronił odcinania prądu i wody za nieregulowanie rachunków i nakazał obniżenie cen podstawowych produktów żywnościowych. Pilnowano by zasiłki i zapomogi wypłacano regularnie, systematycznie waloryzowano emerytury i renty.
Gdy po dwóch latach sytuacja zaczęła się stabilizować rozpoczęły się pierwsze bardzo powolne kroki w kierunku restauracji systemu wolnorynkowego. W 1996 roku Miloszewić podejmuje decyzje o sprzedaży pierwszych fabryk i zakładów usługowych. Wszelka liberalizacja szła jednak bardzo powoli, a kapitalizmu było w Serbii wciąż bardzo mało. Między innymi to właśnie był jeden z powodów, dla których Slobo musiał odejść.
Neoliberalna ofensywa
Po Slobodanie Miloszewiciu nastał Zoran Dzindzić. Ten ortodoksyjny neoliberalny technokrata zaczął się natychmiast zachowywać jakby natowskie bombardowania się nigdy nie wydarzyły. Rozpoczął prywatyzację na wielką skalę wyprzedając zakłady pracy za ułomny procent wartości ich rocznych dochodów. Na 7 mln. mieszkańców Serbii ponad 900 tys. straciło pracę – wskaźnik bezrobocia wzrósł w ciągu kilku tygodni do aż 30%. Codziennie na ulicach protestowało ponad 15 tys. pracowników, tworzyły się ruchy społeczne i robotnicze. Dzindzić był wielkim przyjacielem UE i USA – chciał jak najszybszej „integracji” z Zachodem. Oddał Miloszewicia w ręce haskiego trybunału. Przeprowadził ostateczny podział na Serbię i Czarnogórę likwidując resztki więzi pomiędzy tymi dwoma republikami.
Został zastrzelony 13 marca 2003 roku przed gmachem rady ministrów w Belgradzie.
Teraźniejszość
Premierem został wówczas jego największy rywal – Woislaw Kosztunica, lider Demokratycznej Partii Serbii. Kierunek jego polityki gospodarczej jest dokładnie taki sam jak Dzindzicia, jednak tempo reform dużo wolniejsze. Zakłady pracy są sprzedawane bardzo powoli, lecz systematycznie.
Według Gorana Musicia – redaktora naczelnego niezależnego lewicowego magazynu „Pobunjenji Um” (www.pobunjeni-um.tk) – kapitalizmu w Serbii jest jeszcze wciąż stosunkowo niewiele. Na tyle niewiele, żeby nie udało mu się jeszcze totalnie przewartościować stosunków społecznych. „Ludzie w Serbii nie zakosztowali jeszcze prawdziwego kapitalizmu” twierdzi Musić. „Obszary biedy się powiększają, ale wciąż nie jest to tak zauważalne jak na przykład w sąsiedniej Bułgarii, gdzie wokół większych miast mamy slumsy, a ludzie grzebiący po śmietnikach to codzienność”.
Antykapitalistyczny potencjał społeczny
Masowej ideologii wolnego rynku i konieczności „integracji” z UE nie udało się tak rozwinąć jak na przykład w Polsce, choć zdaje się, że już niedługo i ona zatriumfuje. Najbardziej podatni są bowiem na nią ludzie młodzi. Społeczeństwo serbskie jest w swej więk-szości wciąż bardzo sceptycznie nastawione do Unii Europejskiej, USA czy w ogóle Zachodu. Serbowie – zresztą nie tylko oni – odwrotnie niż w Polsce, zdają sobie sprawę z tego, iż to właśnie zachodnioeuropejski imperializm (dokładniej niemiecki i austriacki) jest odpowiedzialny za rozbicie federalnej Jugosławii. Akurat Serbom nie da się opowiedzieć, żadnych propagandowych bajek na ten temat, jako że to oni sami byli obiektem imperialnych rozgrywek.
Serbowie nie akceptują (przynajmniej nie masowo) zatem UE ani USA jako tworów, z których bije wszelka dobroć i szczęście. Większość z nich jest zachwycona brataniem się okupantami i wrogami. Nie wyrażają zgody na prywatyzację i zdają sobie sprawę z tego jak wiele Jugosławia i Serbia straciły na „transformacji’. Pomimo olbrzymiej nacjonalistycznej nawały, nawet partie prawicowe muszą się liczyć z antykapitalistycznym potencjałem w społeczeństwie. Przyszły premier, przywódca nacjonalistycznej Serbskiej Partii Radykalnej – Woislaw Szeszel – tak dalece zapędził się w swej propracowniczej retoryce (przyciągający tym samym głosy olbrzymiej rzeszy klasy pracowniczej), że podczas niedawnego wywiadu udzielonego jednej z państwowych stacji telewizyjnych spikerka poprosiła go, by obiecał wszystkim, że pod dojściu do władzy, jego partia nie zaprowadzi… dyktatury proletariatu (sic!!!).
Trudne warunki obiektywne
„W Serbii pojęcia ‘lewica’, ‘prawica’, ‘socjalizm’, ‘nacjonalizm’ funkcjonują praktycznie jako jedność. Wskutek tragicznych wydarzeń wojennych i ewidentnej niesprawiedliwości jaka dotknęła społeczeństwo serbskie, terminy te się zlały. Dziś państwo serbskie i klasa pracownicza to w umysłach wielu ludzi jedno i to samo. Wiem, że może brzmieć to absurdalnie, ale tak jest. Pomieszanie jest jeszcze większe niż u Was w Polsce gdzie często słyszy się np. o ‘prawicowych związkach zawodowych’” mówi serbski marksista Dragan Daca, także związany z redakcją magazynu „Pobunjeni Um”. „Stwarza to zasadniczy problem, gdyż ze względu na powszechny nacjonalizm i wyjaśnianie wszystkiego w kategoriach teorii spiskowej nie mamy w Serbii ani jednej partii lewicowej, a nawet określającej się jako socjaldemokratyczna, czy lewicowa. Partia Szeszela jest bardzo propracownicza werbalnie i na bazie tych haseł zjednuje sobie poparcie nie tylko klasy pracowniczej, ale i wielu bezrobotnych. Nawet jeśli tej partii udałoby się zrealizować jakąś część jej protekcjonistycznych postulatów, to i tak – zdawajmy sobie z tego sprawę – nie może ona temu społeczeństwu zaoferować, nic oprócz kilku kolejnych lat kapitalistycznego koszmaru”. „Gdy tylko dojdą do władzy dzięki robotniczym głosom zaraz zmienią priorytety i naczel-ną sprawa okaże się nie dobro pracowników, lecz sprawa walki o Wielką Serbię lub coś podobnego – już to przerabialiśmy” dodaje Musić.
Ogólna sytuacja w Serbii jest zatem bardzo napięta i niestabilna. Wszyscy moi rozmówcy przyznają zgodnie, że jedynym wyjściem z obecnej nacjonalistyczno-kapitalistycznej matni jest przełamanie władzy rządzącej Serbią mafijnej oligarchii, odejście od wolnorynkowego szaleństwa i socjalistyczne przewartościowania polityczno-społeczne. Nie tylko w Serbii, ale na całych Bałkanach. Kapitalizm budowano nie tylko w Serbii, ale i w innych postjugosłowiańskich republikach po trupach. Trzeba było wywołać dwie wojny, żeby ludzie się znienawidzili, żeby można było ich podzielić i przestawić ze współpracy na rynkową „konkurencyjność”.
Wziąwszy pod uwagę wszystkie opisane wyżej niuanse prowadzenie lewicowej działalności politycznej jest bardzo trudne – dużo trudniejsze nawet niż w Polsce. Niemniej tamtejsi socjaliści nie tracą nadziei i robią wszystko by nie poddać się ogólnemu klimatowi ciężkostrawnej dekadencji. „W przeciwnym razie czeka nas totalna zapaść ekonomiczna, jej skutkami będą oczywiście masowa bieda i brak perspektyw – jak w Polsce, czy Bułgarii. Mamy jeszcze dwa, może trzy lata względnego spokoju” podsumowuje Goran Musić.
Bojan Stanisławski
Tekst ukazał się w "Nowym Tygodniku Popularnym".