Napieralski uważa, że filozofia Marksa odwołuje się do rzeczywistości minionej, ponieważ doświadczenie wyzysku i upośledzenie ludzi pracy najemnej zostało zredukowane w Europie w wyniku rozwoju demokracji. I rzeczywiście to za sprawą umowy społecznej (po drugiej wojnie światowej) między światem pracy a kapitału, demokracja okazała się możliwa w kapitalizmie. Polegała ona na rozwoju działalności związków zawodowych, przestrzeganiu kodeksu pracy. Ruch robotniczy wywalczył inne zasady w ramach podziału dochodu narodowego. Stworzono równe warunki dostępu do służby zdrowia i edukacji poprzez uczynienie ich publicznymi. Wspierano je transferem pieniędzy w postaci podatków od przedsiębiorców. Jednakże obecnie w dobie tzw. globalizacji ta umowa – równowaga między kapitałem a światem pracy - na Zachodzie jest zagrożona. Dzieje się tak na skutek możliwości wolnego przepływu kapitału i „zielonego światła dla inwestorów”. Bo jeśli roszczenia społeczne i pracownicze są zbyt wielkie zdaniem kapitału, to może on się przenieść do takiego kraju, w którym będą słabe. Do kraju, którym nie ma związków zawodowych, propracowniczego kodeksu pracy, lewicowej atmosfery. Gdzie po prostu nie ma demokracji, na przykład do Polski. Czy rzeczywiście zatem krytyczna perspektywa wobec procesów globalizacji oznacza tylko przyznanie, że ma z nimi związek zjawisko wykluczenia społecznego pojmowanego jako dysfunkcja? Czyż sednem procesów globalizacyjnych nie jest zagrożenie dla demokracji w krajach rozwiniętych i brak płaszczyzny dla jej zbudowania w krajach uboższych? Czy obiektywne przyczyny globalizacji nie mają związku z - nieograniczonym żadną lojalnością wobec społeczeństw - wyścigiem przedsiębiorców w kierunku drenowania zysków? Czy przyczyny globalizacji nie maja związku ze światowym systemem kapitalistycznym, o którym pisał Marks? I to on przewidział właśnie, że na skutek nasycenia konsumpcyjnego rynków, kapitał będzie musiał ratować się obniżaniem kosztów pracy. A jeśli politycy na to pozwolą, będzie wywierał naciski i podważał zasadność praw pracowniczych. Napieralski podkreśla co prawda, że socjaldemokracja powinna dbać o prawa pracownicze i „pielęgnować partnerskie relacje między przedsiębiorcami a pracownikami”. Ale zdaje się, że nie chce on dostrzegać związku dzisiejszych stosunków pracy w zagranicznych zakładach w Polsce z procesem globalizacji. I sądzę, że to właśnie wyzysk o którym pisał Karol Marks, a nie sytuacja europejskiego pracownika, o której pisze Napieralski jest adekwatny wobec doświadczenia polskich pracowników hipermarketów. Ten wyzysk czasami przybiera postać zupełnie drastyczną. Przekonuje o tym zdarzenie, które miało miejsce w łódzkim oddziale włoskiej firmy „Indesit”. Zginął pracownik, a wypadek był rezultatem dążenia do większej wydajności produkcji. Dlatego nie przestrzegano tam przepisów BHP, a wszelkie próby założenia związków zawodowych kończyły się zwolnieniem z pracy. Takich dobroczynnych inwestorów wychwalanych wszędzie za to, że tworzą miejsca pracy za 3 zł na godzinę, jest w Polsce cała masa. Dlatego myślę, że refleksje polskiego polityka na temat Europy i europejskich pracowników mogłyby mieć w kontekście polskim sens. Jednakże pod warunkiem. że towarzyszyłaby temu inicjatywa przeniesienia - podważanych co prawda, ale jeszcze cywilizowanych i demokratycznych - stosunków pracy z Europy Zachodniej do krajów Europu Wschodniej.
Zdaniem Napieralskiego postawa rewolucyjna jest w odwrocie w Europie, bowiem: „Obecnie Europejski pracownik to nierzadko specjalista w swojej dziedzinie, stanowiący suwerenną wartość na rynku pracy. Bardziej zależy mu na zapewnieniu warunków swobodnego rozwoju zawodowego i osobistego przez państwo niż na wyręczaniu go w rzeczach, które może czynić sam”. Lecz to, że dzisiejsi pracownicy i bezrobotni mają się lepiej niż w wieku XIX, nie oznacza, że myśl Marksa nie jest aktualna. Opisywał on co prawda ówczesne warunki życia robotników, które współcześnie uległy poprawie na Zachodzie. Jednakże jego analiza utowarowionych i urzeczowionych stosunków społecznych jest jak najbardziej żywotna i dzisiaj. Współczesny wyścig szczurów, załamanie więzi społecznych i wszechobecna komercjalizacja są takim samym zagrożeniem dla demokracji jak redukcja praw pracowniczych. Egocentryzm, dbanie tylko o „własny ogródek”, redukcja człowieka do roli konsumenta odciąga ludzi skutecznie od zainteresowania sprawami o charakterze publicznym. Skutkuje to postawą apolityczną, która nie jest rezultatem tego, że wszyscy czują się zadowoleni obecnym stanem rzeczy. Postawa ta jest raczej efektem oficjalnej retoryki stanowiącej, że każdy jest kowalem własnego losu, a swoją wolność i człowieczeństwo może realizować jako konsument. Orientacja rewolucyjna zatem w sposób zasadniczy kłóci się z perspektywą liberalno-socjaldemokratyczną. Ta ostatnia chce dbać o włączanie wykluczonych w procesy rynkowe, pierwsza natomiast podważa wartości zbudowane na mechanizmie rynkowym. Bo radykalna rewolucyjna lewica definiuje wolność jako prawo do świadomego decydowania przez ludzi o kształcie świata. Liberałowie zaś są piewcami ładu samorzutnego, którego fundamentem ma być wymiana rynkowa. Liberałowie mówią o wolności od ingerencji innych ludzi w życie jednostki. Rewolucjoniści natomiast pragną realizacji wolności poprzez bycie z innymi, poprzez drugiego człowieka. Dlatego tak naprawdę liberalizm, którego broni Napieralski nie jest wyrzutem demagogów lewicowych czy konserwatywnych. Jest wyrzutem prawdziwych humanistów, którzy wierzą, że inny świat jest możliwy.
Ewa Groszewska
Autorka jest socjolożką i działaczką Nowej Lewicy z Wrocławia.