Orliński: Co naprawdę mierzy PKB?

[2006-02-09 15:39:47]

Opowiem wam dowcip gospodarczy. Idzie sobie ulicą minister finansów i gwoździem rysuje lakier w samochodach. "Ależ co pan robi, panie ministrze?" - pytają zaskoczeni kierowcy. "Zwiększam Produkt Krajowy Brutto" - odpowiada spokojnie minister.

Niezależnie od tego, czy ten dowcip kogoś bawi czy nie, wcale nie jest to dowcip absurdu. Produkt krajowy brutto to suma wartości zakupionych dóbr i usług. Właściciele porysowanych samochodów zapewne musieli udać się do odpowiednich warsztatów lub przynajmniej zakupić odpowiednie towary - tym samym tak czy inaczej przyczyniając się do wzrostu PKB.

Jeśli coś tu jest absurdalne to raczej zbytnia fetyszyzacja tej wartości, zauważalna w ostatnich czasach. Nawet ludzie inteligentni i wykształceni dowiadując się z mediów o wzroście lub spadku PKB traktują ten wzrost lub spadek jako odpowiednio dobrą i złą wiadomość, nie zastanawiając się nad tym, co to właściwie oznacza.

Wzrost PKB tymczasem niekoniecznie musi być dobrą wiadomością. Wiele ludzkich nieszczęść prowadzi do wzrostu wartości zakupywanych "towarów i usług". Jeśli w jakimś kraju nagle pojawi się milion chorych na raka - przyniesie to zauważalny w skali kraju wzrost PKB w postaci większego zapotrzebowania na leki, wizyty specjalistów a w końcu i usługi pogrzebowe.

Paradoksy idą dalej. Wyobraźmy sobie maleńką wioskę czy miasteczko, w której wszyscy sąsiedzi się lubią i wzajemnie sobie pomagają. Spójrzmy na to, jak pilnują sobie nawzajem dzieci. Spójrzmy, jak ten, który umie naprawiać samochody pomaga temu, który umie stawiać drewniane budynki - bezgotówkowo, rzecz jasna, po prostu na zasadzie samopomocy sąsiedzkiej, dziś ja tobie jutro ty mi. Spójrzmy na młodego człowieka, raczącego się na ganku domowym winem, którym pewna staruszka wynagrodziła go za skoszenie trawnika (staruszka, rzecz jasna, pędzi to wino z porzeczek własnej hodowli).

Wszyscy w tym miasteczku widzimy sielankę, wręcz ideał życia społecznego, prawda? Otóż nie wszyscy. Z punktu widzenia ministra finansów, to miasteczko to ropiejący wrzód na zdrowym ciele kapitalizmu konsumpcyjnego, który powinien być jak najszybciej zbombardowany z samolotów F-16 (z offsetem) a niedobitki zesłane do Gulagtanamo. Pomagając sąsiadowi (albo, o zgrozo, wymieniając się z nim barterowo na zasadzie "przysługa za przysługę") obniżasz produkt krajowy brutto!

Z punktu widzenia zwiększania PKB, młodzieniec zamiast pić porzeczkowe wino powinien pojechać do miasta, zacząc pracować jako Junior Asslicking Manager w Mader & Faker Korporejszyn i ciężko zarabiane pieniądze przepijać następnie w wyszukanych i kosztownych drinkach w klubach z ostrą selekcją (samymi tylko kulerskimi ciuchami ów młody człowiek już nieźle podbije PKB - a co dopiero leczeniem ewentualnych skutków ubocznych clubbingu, od kaca po różne paskudne choroby jakie można złapać w stanie oszołomienia rekreacyjnymi dragami). Staruszka powinna, oczywiście, do koszenia trawnika zatrudnić Profesjonalną Firmę Koszącą Trawniki. Ten, Kto Umie Naprawiać Samochody powinien zatrudniać profesjonalną firmę stolarską, a Ten, Kto Umie Stawiać Drewniane Budynki powinien jeździć do Autoryzowanej Stacji Obsługi. Zamiast pilnować sobie dzieci nawzajem, wszyscy powinni wozić swoje pociechy do miasta do prywatnego przedszkola, tym bardziej, że wypalą dzięki temu sporo benzyny w swoich ogromniastych rodzinnych kombi, miniwanach i SUVach (przyczyniając się do niszczenia środowiska, a więc - znowu zwiększając PKB, bo przecież trzeba potem kupę pieniędzy wydawać na usuwanie skutków katastrof ekologicznych).

Rzecz jasna, wszyscy mieszkańcy miasteczka po takiej zmianie zaczęliby czuć się ogólnie dużo gorzej - przemęczenie, migreny, nerwice, depresja, wyobcowanie. I tak trzymać! - zawoła w tym momencie minister finansów. Może jeszcze zaczną się z tego wszystkiego rozwodzić (ach, te honoraria prawników!), stracą kontakt z dziećmi, więc te wyrosną na przestępców (mniam, same tylko wydatki na instalacje alarmowe i wymienianie wybitych szyb!) albo narkomanów (hura, trzeba będzie ich leczyć!). Same te fantazje powinny wywołać u ministra finansów fantazje na temat krzywej PKB wznoszącej się ku niebu niczym strzelista topola, aż ogarnie go totalny błogostan konsumpcyjnego kapitalizmu.

Nie jest to tylko kwestia obliczeniowych uproszczeń, tylko samej idei towarzyszącej tej wielkości. Ekonomia to nie jest nauka ścisła w takim sensie jak fizyka czy chemia. Wszystko w niej jest konstruktem teoretycznym, którego związek z rzeczywistością bywa luźny.

W przypadku Produktu Krajowego Brutto, jest to wielkość opracowana w latach 30. przez amerykańskich ekonomistów zaszokowanych Wielkim Kryzysem, który dławił wtedy USA (a więc pośrednio i cały świat). Wszystkich najbardziej dziwiło to, że kryzys ten pozornie nie miał żadnych namacalnych, fizycznych przyczyn - nie wyczerpały się żadne surowce, nie utracono żadnych rynków zbytu, nie przerwano żadnych połączeń handlowych. Do wyjaśnienia tego zjawiska potrzebna była nowa teoria i nowe wartości do liczenia w statystykach.

Nie zamierzam tutaj demonizować PKB czy odbierać mu wartości poznawczej. Z pewnością Simon Kuznets, który najbardziej się przysłużył do opracowania tego miernika, zasłużył na swoją Nagrodę Nobla z 1971 roku. Zwróćmy jednak uwagę na to, w jakim celu wymyślono tę wielkość: wymyślono ją dla lepszego zrozumienia wielkiego kryzysu lat 30. Im dalej od lat 30. tym bardziej wątpliwa staje się jej wartość poznawcza tym bardziej, że kapitalizm dzisiaj bardzo różni się od kapitalizmu sprzed siedmiu dekad (w czym pośrednio swoją zasługę miał m.in. właśnie Kuznets - dzięki lepszemu rozumieniu cyklów koniunkturalnych powojenny kapitalizm przeżywał je dużo łagodniej, a więc dzisiejsze zagrożenia i problemy są inne niż w tamtych czasach).

Problem fetyszyzacji tego miernika zaczął się w latach 60. razem z rozwojem filozofii neoliberalnej, w której wartości tradycyjnie cenione przez liberałów, takie jak wolność jednostki czy postęp społeczny zepchnięto na dalszy plan zakładając, że najważniejszy jest wzrost gospodarczy, który na dalszą metę musi przynieść wolność i postęp. Warto pamiętać, że wzrost gospodarczy w tej filozofii traktuje się właśnie de facto jako synonim wzrostu PKB.

Nie ma tu miejsca na szczegółowy opis zawrotnej kariery, jaką przez następne 40 lat zrobiła ta szkoła filozoficzna. Dość powiedzieć, że jej teoretyczne założenia stały się podstawą działania tak potężnych międzynarodowych instytucji, jak Światowa Organizacja Handlu, Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Tak oto w 70 lat po Simonie Kuznetsu opracowany przez niego wskaźnik stał się globalnym fetyszem.

Tu zaczyna się problem - wprawdzie ekonomiczne wielkości są teoretycznymi konstruktami, ale mają one poważny wpływ na praktykę życia społecznego. W realnym socjalizmie za mierniki wzrostu gospodarczego uważano wskaźniki zużycia surowców i energii. Wzrost zużycia energii elektrycznej na głowę mieszkańca uważano za miernik postępu elektryfikacji, wzrost zużycia węgla i stali za miernik rozwoju przemysłu ciężkiego a wzrost zużycia kwasu siarkowego za miernik rozwoju przemysłu chemicznego. Pamiętamy, jakie tego były skutki - te wszystkie dwutonowe rowery wynikały z fetyszyzowania zużycia surowca (a więc bezrozumnego pędu do zwiększania tych wskaźników, choćby przez nadmiarowe zużywanie surowców).

Współczesne odpowiedniki "wielotonowych rowerków" łatwo dostrzeżemy rozglądając się po rzeczywistości kapitalizmu konsumpcyjnego. Motto tego ustroju brzmi: „work hard and play hard”, czyli w luźnym przekładzie „pracuj za dwóch i baw się za dwóch”. Ilustrację działania tego hasła w praktyce odnalazłem w internetowym blogu Dana Fernandeza [1], developera pracującego dla Microsoftu: „Pracuj za dwóch i baw się za dwóch” to moja mantra (oraz mantra większości ludzi w MS), ale po pewnym czasie to cholernie wyczerpujące. Nie mogłem pisać bloga od tygodnia, po prostu dla tego, że byłem zajęty przez *cały* ten czas. W ten weekend na przykład wróciłem do domu do Waszyngtonu na ślub przyjaciela i nie chodziłem spać przed piątą raną, a w sekundę po pobudce już pracowałem. Bawiłem się tam świetnie, ale to było wyczerpujące.

Wróciłem do Seattle (siedziba Microsoftu - WO) w niedzielę wieczorem i czekało mnie ponad 150 emaili (nie żartuję!) do przeczytania przed pójściem spać około drugiej w nocy. W poniedziałek pracowałem do siódmej wieczorem, a potem pobiegłem grać w mojej lidze hokejowej. Strzeliłem trzy bramki. Juhuuuu! Po meczu wróciłem około 21:30, zjadłem kolację i wróciłem do pracy. Kiedy nadrobiłem wszystkie emaile, znowu była druga w nocy. Porządne sześć godzin snu i z powrotem do pracy. Dziś znowu mam mecz i wrócę do domu już po północy, wyczerpany, głodny i gotów paść nieprzytomnie, a sześć godzin później będę pędzić do pracy. Kofeina moim przyjacielem, ktoś musi powstrzymać tych szalonych naukowców! [tu odsyłacz do artykułu z New Scientist o genetycznie modyfikowanej kawie wytwarzającej od razu kawę bezkofeinową].

Oczywiście, „play hard” Dana Fernandeza to stosunkowo niewinny sport - nie będziemy tu szokować czytelnika tandentnymi ekscesami a la „Egoiści” Trelińskiego, ale zauważmy, że ogólnym celem relaksu przy tym stylu życia jest doprowadzenie się do stanu, w którym można nie tyle zasnąć, co paść nieprzytomnie („pass out”). Nie da się już tutaj zrelaksować, dajmy na to, siedząc leniwie na ganku i sącząc wino porzeczkowe. I o to właśnie chodzi - by jak najwięcej zarabiać (jak najciężej pracując) i potem jak najwięcej wydawać na rozrywkę.

Przy całym moim szacunku dla Dana Fernandeza, czytając opis działania w praktyce jego życiowej mantry, wyobraziłem go sobie jako mieszkańca PRL pracowicie pedałującego na wielotonowym rowerku - czyli jako ofiarę fetyszyzowania pewnych konstruktów teoretycznych. Żyjąc w takim stylu szybko zrujnuje swoje zdrowie fizyczne lub psychiczne (lub oba) i być może dołączy do malowniczej galerii amerykańskich psychopatów strzelających do przypadkowych ofiar z broni maszynowej lub masakrujących samochody na autostradzie w ataku „road rage” (rocznie w USA kilka tysięcy osób ginie w wypadkach spowodowanych wyłącznie atakiem agresji kierowcy - i występuje tu stały wzrost rzędu 7% rocznie).

Od końca lat 90. kanadyjski ekonomista Ronald Colman lansuje stosowanie wskaźnika opracowanego w 1995 roku przez grupę amerykańskich badaczy, Genuine Progress Indicator („Wskaźnik Autentycznego Postępu”). W publikacji prezentującej ideę GPI Colman cytuje samego Kuznetsa, który w 1962 roku ostrzegał właśnie przed fetyszyzowaniem jego wskaźnika: „Dobrobyt narodu nie może być mierzony samym tylko dochodem narodu - ktokolwiek mówi o wzroście, zapytajcie go, co ma wzrastać i po co”.

Idąc za tym Colman pisze - „Żadna partia polityczna oficjalnie nie promuje obniżenia bezpieczeństwa, niszczenia środowiska, czy też więcej stresu, przestępczości, biedy i nierówności. Skąd się więc bierze polityka prowadząca do takich skutków?”. Zdaniem Colmana, bierze się z tego, że zapomniano o komentarzu Kuznetsa do jego wskaźnika. Wszystko co prowadzi do wzrostu PKB uważa się za pożądane.

Tymczasem w USA najszybciej do jego wzrostu przyczynia się rozwój więziennictwa (przyrost 6,2% w skali rocznej). Sam tylko proces O.J. Simpsona wniósł do amerykańskiego PKB 200 milionów dolarów, a masakra w Littleton i zamachy terrorystyczne przyczyniły się do rozkwitu usług ochroniarskich, które dają 40 miliardów dolarów rocznie. Rozwody wnoszą 20 miliardów, wypadki samochodowe 57 miliardów, walka z nadwagą 32 miliardy a leczenie skutków nadwagi, której nie udało się zwalczyć - 50 miliardów. Na podstawie różnych szacunków można z kolei obliczyć wartość dobrosąsiedzkiej oraz ochotniczej pracy na 325 miliardów w skali roku - ale tego nie uwzględnia się przy liczeniu PKB. Słowem - wiele „dobrych” zjawisk ma przy liczeniu PKB wartość zerową lub wręcz ujemną (jeśli pomoże ci sąsiad, być może unikniesz wydawania pieniędzy, a więc obniżyłeś PKB). Z kolei wiele zjawisk oczywiście niekorzystnych ma wartość dodatnią.

GPI liczone jest przy założeniu pominięcia wszystkich tych składników PKB, które wiążą się z ludzkim nieszczęściem i cierpieniem (przestępczość, choroba, rozwód), doliczaniu wartości pracy darmowej oraz uwzględnieniu 26 czynników społecznych i środowiskowych - dewastacji środowiska naturalnego oraz pogarszania więzi społecznych.

O ile PKB dla gospodarki amerykańskiej odnosi systematyczny wzrost od drugiej wojny światowej, wykres GPI jest bardziej interesujący. W uproszczeniu można go przedstawić jako stały wzrost od drugiej wojny światowej do mniej więcej końca lat 60., kiedy to wykres osiąga plateau. Odtąd poziom życia Amerykanów pozostawał mniej więcej stały, mimo dalszego szybkiego wzrostu PKB - jego pozytywne skutki nie mogły przeważyć skutków negatywnych. Równowaga lekkiemu przesunięciu uległa na przełomie lat 1980. i 1990., kiedy GPI zanotował powolny spadek.

Różnica GPI i PKB może wyjaśnić paradoks związany z porównaniem USA i Europy Zachodniej. Jeśli rozwój gospodarczy mierzyć tylko PKB, USA już dawno wyprzedziły stary kontynent tak bardzo, że praktycznie nie ma szans na wyrównanie różnicy. Jednak spacerując po ulicach, dajmy na to, Los Angeles i Paryża trudno się oprzeć wrażeniu, że w tym pierwszym przypadku spacerujemy po metropolii z Trzeciego Świata, w tym drugim zaś... no cóż, nawet największy frankofob i jankesofil, musi jednak poczuć pewną cywilizacyjną wyższość. Może to jednak kwestia mniejszej popularności wielotonowych rowerków?

Wojciech Orliński


Tekst ukazał się w 17. numerze pisma "Lewą Nogą".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku