Ziętek: Nasze życie jest więcej warte niż wasze zyski

[2008-09-23 18:16:36]

Od wielu miesięcy toczy się w Polsce publiczna dyskusja na temat przyszłości lewicy. Zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego sprawią, że przybierze ona na sile.

Po rozpadzie LiD-u, Sojusz Lewicy Demokratycznej ogłosił zwrot w lewo, nie bardzo potrafiąc powiedzieć, gdzie był do tej pory. Zaś wokół resztek po LiD ci sami, co zawsze, usiłują budować nowy blok polityczny. Do uczestnictwa w tej nowej inicjatywie zaproszono ludzi o znanych twarzach, którzy nie raz już lewicę reprezentowali. Wiadomo, z jakim skutkiem.

Nowy LiD składający się z Demokratów i SDPL firmować mają Marek Borowski, Jerzy Hausner, Janusz Onyszkiewicz i Dariusz Rosati. A także Włodzimierz Cimoszewicz i znany ze swych "lewicowych" poglądów milioner Paweł Piskorki. Być może dołączy do tego grona również Marek Belka.

Mit zadowolonych niewolników

Jak wskazują nazwiska osób, które zaangażowane są w budowę tego bloku, inicjatywę tę zaprezentuje się jako prospołeczną lewicę, której główną troską będzie los ludzi najuboższych, wyzyskiwanych pracowników i ciężka dola emerytów. Po raz kolejny za tymi sloganami pójdzie program likwidacji barier dla przedsiębiorców, znoszenie obciążeń podatkowych dla najbogatszych i spolegliwość wobec salonów europejskich, budujących liberalną wspólnotę europejską oraz amerykańskiego dyktatu w agresywnej polityce militarystycznej.

Oczywiście, taki nowy blok ma wszelkie szanse zaistnieć na scenie politycznej, gdyż od lat ludzie pracy głosują w wyborach wbrew swoim interesom. W przeciwieństwie do wielkiego biznesu i posiadaczy, którzy są doskonale zorganizowani politycznie i potrafią dbać i walczyć o swoje wpływy, ludzie pracy uwierzyli, że ci, którzy ich grabią, robią to dla ich dobra.

Wmówiono nam skutecznie, że ci, którzy potrafią dbać o własne pieniądze, będą chcieli zadbać także o nasze interesy, a biedni polityką interesować się nie powinni, zostawiając to zajęcie bogatym. A przecież przykład polskiej transformacji ustrojowej, polegającej na restauracji kapitalizmu, która trwa nieprzerwanie już od dwudziestu lat, pokazuje jak żaden inny, że tak nie jest.

Skutki są takie, że jest coraz więcej biednych, a bogaci są coraz bogatsi i mają coraz więcej praw. Że najbogatsi mają to, co zdołali ukraść i wyzyskiem odebrać nam wszystkim. Że posiadają wyłącznie to, czego nas pozbawili. Po latach doświadczeń z transformacją ustrojową i restauracją kapitalizmu czas najwyższy, aby dotychczasowe, skierowane do właścicieli i zarządców majątku zawołanie: "Pracujemy na wasze zyski, chcemy, abyście się nimi podzielili z nami", zastąpić skierowanym do posiadaczy stwierdzeniem: "Nic nie macie. Wszystko, co macie, do nas należy, bo nam to ukradliście." Tym bardziej, że na naszych oczach runął mit "zadowolonego niewolnika".

Do niedawna cywilizowany kapitalizm godził się na status "zadowolonego niewolnika". Stwarzało to warunki do działania ugodowej socjaldemokracji, która zdawała się mówić ludziom: "Nie możemy sprawić, abyście przestali być niewolnikami, ale możemy sprawić, abyście byli zadowolonymi niewolnikami".

Mit społeczeństwa "zadowolonych niewolników" runął, bo ludzie nie chcą być "zadowolonymi niewolnikami". W ogóle nie chcą być niewolnikami. Lecz runął również, a może przede wszystkim dlatego, że dziś współczesny kapitalizm nie potrzebuje "zadowolonych niewolników". Dziś potrzebuje po prostu niewolników.

Gdy robotnicy francuscy lub angielscy buntują się, słyszą: "Nie buntujcie się, bo na wasze miejsca przyjadą Polacy". Gdy robotnicy we Francji lub Niemczech chcą większego udziału w zyskach, mówi się im: "Jeśli będziecie żądać większych udziałów w zyskach, przeniesiemy nasze fabryki do Polski". Gdy polscy robotnicy podnoszą głos, straszy się ich robotnikami ze wschodu. Gdy polscy robotnicy żądają wyższych płac, słyszą: "Jeśli będziecie żądać podwyżek, przeniesiemy nasze fabryki na Ukrainę". Robotnicy ukraińscy usłyszą to samo - to tylko kwestia czasu.

Aby temu przeciwdziałać, konieczna jest walka o prawa pracownicze na poziomie co najmniej ogólnoeuropejskim. Wspólne postulaty podwyżki płac, wyrównania poziomu płacy minimalnej do jednakowego maksymalnego poziomu, walka o jednakowe warunki świadczeń dla osób bezrobotnych czy godziwy system emerytalny.

Kapitalizm komorniczy

Konieczna jest koordynacja tych działań, aby przeciwdziałać nastawianiu robotników z różnych krajów przeciwko sobie. Globalizacja kończy z mitem "zadowolonych niewolników". Kończy też z mitem socjaldemokracji, która głosiła: "Kapitalizm jest dobry, bo dzięki niemu sfinansujemy politykę społeczną". Dziś z tego hasła została tylko "akceptacja kapitalizmu" i jego prawo do niczym nieskrępowanych i nieograniczonych zysków dla nielicznych posiadaczy.

To, jak ten system działa, widać po metodach, których ostatnio chwytają się polscy pracodawcy. Ponieważ nie mają chętnych do pracy w soboty i niedziele przy ciągle śrubowanych normach, a ludzie nie godzą się na pracę w dni wolne bez dodatkowej gratyfikacji, stosuje się dobrowolny przymus. Chętnych typuje się wśród pracowników, którzy mają zajęcia komornicze. Przyjdziesz do pracy, nie zapłacimy ci więcej, ale damy pieniądze do ręki. Będziesz mógł przeżyć, bo nie zajmie ci ich komornik.

Współczesny proletariat stanowią już nie tylko robotnicy przy maszynach, listonosze, pracownice supermarketów, ale również dobrze wykształceni nauczyciele, doktoranci i pracownicy naukowi, a nawet agenci i menedżerowie niższego szczebla potężnych korporacji finansowych i ubezpieczeniowych, wyzyskiwani przez te korporacje w stopniu nie mniejszym niż robotnicy.

Wobec takiej sytuacji, konieczne jest nowe wyzwolenie społeczeństw z tego współczesnego niewolnictwa, któremu poddawani są wyzyskiwani i dyskryminowani ludzie pracy. I to jest prawdziwym wyzwaniem lewicy, która, aby istnieć, musi się różnić od neoliberałów, a nie tylko świecić światłem od nich odbitym, jak to ma miejsce w przypadku socjaldemokratów, coraz chętniej nazywających się socjalliberałami. Tu nie wystarczy powiedzieć: możemy robić to samo, tylko lepiej, bo to nic nie zmienia.

Tymczasem grabież trwa nadal. Po przejęciu zakładów pracy, bogactw naturalnych, które powinny należeć do nas wszystkich oraz ogromnego majątku stworzonego przez kilka pokoleń wysiłkiem całego społeczeństwa, prywatyzacji podlegają teraz publiczna służba zdrowia, edukacja, zasoby mieszkaniowe i cała sfera usług publicznych.

Po takich doświadczeniach i wobec takich kolejnych zagrożeń, zdrowym odruchem społeczeństwa powinno być samoorganizowanie się w obronie przed kolejną falą tej zorganizowanej politycznie grabieży i przeciwstawienie się tym, którzy się jej dopuszczają. Niestety, zamiast tego mamy kolejne przetasowania, które żadnych zmian nie zwiastują. Po raz kolejny przeprowadza się operację-mistyfikację, w której ramach trzeba wiele zmienić, aby nic nie uległo zmianie. W ogromnej mierze dotyczy to sytuacji na lewicy.

Nowe oblicze Sojuszu

Dzięki nieprzytomnej polityce SLD, partie tworzące nowy LiD mają niezłe dofinansowanie budżetowe. Tymczasem SLD po wywianowaniu swoich politycznych konkurentów, dalej prowadzi politykę zamiatacza drogi. Poprzednio, za rządów PiS, politycznym programem SLD było odsunięcie tej partii od władzy na rzecz Platformy Obywatelskiej. Dziś ten program polityczny uległ gruntownej zmianie. Teraz chodzi o odsunięcie od władzy PO na rzecz PiS. PiS i PO, mając takiego "pomocnika politycznego", są w stanie na zmianę rządzić nami przez najbliższe 20 lat.

Pierwsze efekty tej polityki już mamy. Opanowana przez PiS telewizja publiczna pozostanie w rękach mężów zaufania braci Kaczyńskich na długie lata. Nowy szef SLD i prezydent umizgają się do siebie i poklepują po ramionach. Znów receptą na całe zło ma być dla SLD ściągnięcie na plakat wyborczy twarzy Aleksandra Kwaśniewskiego. Wyraźnie widać, że nie ma tam żadnego pomysłu na to, jak ma wyglądać lewica.

Jest tylko złudna nadzieja, że wrócą lata potęgi SLD, gdy miał on ponad 40-procentowe poparcie, bo muszą wrócić. Sprawić to mają szamańskie zaklęcia oraz byli liderzy w rodzaju Kwaśniewskiego i Cimoszewicza, których przywódcy SLD i nowego LiD-u wyrywają sobie z rąk. To zajmowanie się sobą sprawia, że jeszcze długo społeczeństwo nie zwróci uwagi na tych, którzy nie dostrzegają go wraz z jego problemami. Dziś SLD jest antywojenne ustami Jerzego Szmajdzińskiego i antyklerykalne wypowiedziami Napieralskiego. Zaraz potem lider SLD organizuje jednak oddolne uchwały kół, wzywające do zaprzestania "wojny z Kościołem", które służą mu do wycofania się z tych deklaracji, pod wpływem "spontanicznych" głosów partyjnych dołów. Czego można się spodziewać po "odnowionym" SLD, pokazuje sprawa poparcia Sojuszu dla planów Platformy prywatyzacji służby zdrowia. Trudno się dziwić, że SLD dostrzegając ochotę PO na "kręcenie lodów" przy prywatyzacji służby zdrowia, natychmiast wykorzystuje okazję, aby się do tego interesu załapać. Pokazuje to w całej rozciągłości cynizm i obłudę tej formacji.

Polityka SLD niczym nie różni się od tego, co w innych dziedzinach robi sama PO. W wymiarze sprawiedliwości i służbach nadal rządzą ludzie Ziobry, a w gospodarce namiestnicy PiS. W ten sposób PiS, przegrywając wybory parlamentarne, nadal zachowuje pełnię wpływów, nie przejmując się zbytnio zapowiedziami czystek, które nigdy nie nastąpią. Mija właśnie "miodowy okres", w którym PO mogła robić porządki po rządach PiS i wraz z upływem czasu będzie to coraz trudniejsze.

Eldorado liberałów

Tymczasem PO usilnie pracuje na wizerunek partii gładkiej, która nie jest w stanie realizować swoich obietnic wyborczych. Nie jest w stanie rządzić. Kompromitująca sytuacja w służbie zdrowia, w stoczniach, brnięcie w ultraliberalne rozwiązania w sprawach dotyczących prawa pracy czy reformy systemu emerytalnego - ma ona polegać na odebraniu tym, którzy mają jeszcze jakieś uprawnienia, resztek tych uprawnień - skutecznie prowadzi do zderzenia PO z narastającymi niepokojami społecznymi.

Liberalne media, które zdają się mieć więcej politycznego zmysłu i wyobraźni niż politycy PO, już dostrzegają te zagrożenia i usiłują kreować takich liderów protestów społecznych, którzy dają gwarancję, że reprezentowanym przez te media interesom nic złego się nie stanie. Dlatego za wszelką cenę usiłują odbudować pozycję upadłego Leppera jako rzekomego reprezentanta partii buntu, który już raz sprawdził się w swojej roli, a dziś, po jego splantowaniu przez te same media, w tym miejscu powstała czarna dziura.

Jak wiadomo, władza lubi mieć własną opozycję, a rządzący takich buntowników, którzy gwarantują, że bunt nie wymknie się spod kontroli. Dlatego powrót Samoobrony i Andrzeja Leppera do mediów jest oczywisty, a jego rozpaczliwe poszukiwania zaplecza i podpisywanie porozumień o współpracy od skrajnej lewicy (Ikonowicz) do skrajnej prawicy (Wilecki) mają być próbą odnalezienia swojego miejsca w dowolnym ognisku tego buntu. Taka też jest strategia partii Andrzeja Leppera na najbliższe wybory. Ani lewica, ani prawica, po prostu "biało-czerwoni". Lepper i jego otoczenie, już nawet nie podejmują wysiłku, aby zadeklarować programową wierność jakiemuś elektoratowi. Chcą się wszystkim podobać i wobec nikogo nie mieć żadnych zobowiązań. Ot ¬ taka kwintesencja pragnienia władzy. Rozbudzone nadzieje związane z obietnicami wyborczymi, atmosfera wielkiego festynu związana z organizacją EURO 2012, a przede wszystkim miliony naszych rodaków, którzy wyjechali za pracą do innych państw europejskich, powodują, że ludzie chcą uczciwie zarabiać i nie godzą się na dalsze deptanie ich praw i wyzysk. Jednak ci, którzy żyją z łamania praw pracowniczych, wyzysku i wygniatania z biedniejszych grup społecznych wszystkich soków i świetnie prosperują, wcale nie mają zamiaru zmieniać swoich przyzwyczajeń.

Dla nich czas rządów liberalnej PO to miało być eldorado - miały one służyć dalszemu powiększaniu ich majątków i praw, nie mają więc zamiaru z tego rezygnować. Czeka nas więc starcie tych dwóch światów, w którym obecne siły polityczne są w coraz mniejszym stopniu podmiotem, a coraz bardziej przedmiotem sterowania przez tych, którzy potrafią dbać o swoje interesy.

Niestety, jest to ta mniejszość, która ma i chce mieć coraz więcej kosztem tej większości, która nie ma nic lub niewiele i która nie bardzo potrafi i chce zadbać o swoje interesy polityczne. Wielu ludzi, którzy tworzą współczesny proletariat, żyje w naiwnym przekonaniu, że ktoś za nich zadba o ich interesy i zrealizuje ich oczekiwania, że można cierpliwie czekać, aż bogaci zechcą sami dzielić się swoimi wpływami i tym, co posiadają.

Milczące społeczeństwo

To naiwne przekonanie spowodowało, że przez kilka lat Polską rządziła partia, która w nazwie odwoływała się do lewicy, choć żadną lewicą nie była i realizowała skrajnie liberalny program. Spowodowało, że można było wygrać wybory głosząc slogany o "Polsce solidarnej" i niewiele więcej robiąc. Powoduje, że dziś jesteśmy społeczeństwem kompletnie niezdolnym do samoorganizacji i mobilizacji, nawet w sytuacjach totalnego zagrożenia podstawowych interesów społecznych i politycznych wielkich grup społecznych i zawodowych. Powoduje też, że jeśli już jakaś mobilizacja następuje, to odbywaja się to w sferze sporów ideologicznych, a nie walki o interesy ludzi pracy sprzeczne z interesami kapitału, a bez takiej walki każde starcie ideologiczne jest pozorne.

Jak inaczej nazwać to, że prawie bez echa przechodzi w Polsce zamiar pozbawienia setek tysięcy pracowników prawa do wcześniejszej emerytury? Że w zastraszającym tempie rosną koszty utrzymania, a każdą złotówkę podwyżki płac trzeba wyrywać z gardła tym, którzy z naszej pracy czerpią miliony? Że Polska jest krajem o najniższych płacach w Europie i o największym rozwarstwieniu społecznym, natomiast chleb, mleko i benzyna kosztują u nas nie mniej niż w innych krajach Unii? Że polscy robotnicy zarabiają grosze, ale polscy menedżerowie należą do najlepiej opłacanych w całej Europie? Że ponad głowami obywateli, przy ich niemal całkowitej bierności, decyduje się o instalowaniu na naszym terenie amerykańskich baz wojskowych i rakiet, które mają stanowić wątpliwą ochronę dla obywateli USA, ale na pewno sprowadzą na nas wszystkie nieszczęścia wynikające z nowego wyścigu zbrojeń i agresywnej polityki militarnej tego supermocarstwa? Że nie stać nas na dożywianie dzieci i dofinansowanie podstawowej opieki medycznej, ale wydajemy miliardy na zakup uzbrojenia, które ma tę jedną zaletę, że jest niesprawne? Że na mocy decyzji elit politycznych bierzemy udział w brudnych wojnach, choć blisko 80 procent społeczeństwa jest temu przeciwne? I że brniemy w tę militarystyczną politykę tragikomicznego wymachiwania szabelką, bo nikt nie ponosi politycznej odpowiedzialności i nie jest rozliczany za prowadzenie polityki sprzecznej z oczekiwaniami i racjami większości społeczeństwa?

Aby społeczeństwo zrozumiało, że musi walczyć o swoje prawa nie od święta, ale codziennie, organizując się wokół spraw, które są ważne, gdy chce się bronić swoich interesów, muszą upłynąć lata. Dużo też czasu upłynie, zanim w Polsce odrodzi się autentyczna lewica społeczna, która zdolna będzie do skutecznej reprezentacji interesów "milczącej i spokojnie znoszącej swój los większości".

Zanim odrodzi się w Polsce ruch związkowy, który będzie podstawą takiej reprezentacji politycznej ludzi pracy. Oparty nie na takich związkach zawodowych, które gotowe są uznawać racje władzy i ulegać nonsensownemu hasłu, że "rynek ma zawsze rację" i trzeba podporządkowywać mu interesy społeczne, lecz na takich związkach, które naprawdę reprezentują interesy pracownicze i podejmują skuteczną walkę w interesie większości społeczeństwa. Społeczeństwa wyzyskiwanego, wyzuwanego z podstawowych praw i grabionego w imię prawa, które dla realizacji tej grabieży specjalnie się tworzy.

Świadoma tego Polska Partia Pracy kontynuować będzie budowę niezależnej formacji politycznej, która będzie angażować się w walkę o najważniejsze sprawy społeczne, przeciwstawi się kapitalizmowi, wyzyskowi, dyskryminacji i pogardzaniu biednymi, wspierając walki pracownicze i organizując protesty wokół najważniejszych spraw. Etapem w tej budowie będą także zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego, w których PPP wystartuje samodzielnie, wystawiając własne listy kandydatów. To będzie długa i mozolna droga. Oczywiście jest też inne rozwiązanie, które może szybciej przynieść o wiele większe efekty. Formacji, takich jak Polska Partia Pracy jest na lewicy kilka lub nawet kilkanaście. Gdybyśmy wszyscy jednocześnie "poszli po rozum do głowy" i potrafili się dogadać, łącząc swoje siły, wystąpując jako Zjednoczona Lewica, skutek byłby oczywisty. Odbudowa wiarygodności społecznej i wiary w skuteczność lewicy nabrałaby ogromnego przyspieszenia. Wydaje się jednak, że takie rozwiązanie to raczej political fiction. Jak wiadomo, jeśli ktoś ma wybrać jakieś rozwiązanie, to bez wątpienia wybierze rozwiązanie najgorsze z możliwych.

Bogusław Ziętek


Tekst ukazał się na stronie Polskiej Partii Pracy (www.partiapracy.pl) i tygodniku "Trybuna Robotnicza".


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku