Pewne panie wiedzą lepiej co jest dobre dla wszystkich kobiet
Z informacji na kilku portalach (Feminoteka, Lewiatan), czy z "Gazety Wyborczej", Polki, które tam zaglądają mogły się dowiedzieć, że w czerwcu odbędzie się Kongres Kobiet Polskich. "Kobiety dla Polski. Polska dla Kobiet. 20 lat transformacji 1989-2009". Od niedawna Kongres ma także własną stronę internetową, www.kongreskobiet.pl. W opublikowanych na stronie dokumentach czytamy, iż Kongres zwołują polskie kobiety i mają w nim wziąć udział kobiety z różnych środowisk, partii, regionów, a jego celem jest podsumowanie wkładu i doświadczen kobiet w transformacji, oraz wytyczenie dalszych planów działania. Ruch kobiet czy feministyczny w Polsce nie ma własnej publicznej przestrzeni, gdzie wspólna analiza i dyskusja o tym, co się dzieje z kobietami w Polsce mogłaby się odbywać. Takie dyskusje wytwarzają sieci relacji między zaangażowanymi osobami czy organizacjami, a tym samym tworzą ruch społeczny. Niestety, nie można pokładać zbyt wielkich nadziei w Kongresie Kobiet Polskich, który zaczął się od falstartu, z demokratycznym deficytem.
Problem demokratycznego deficytu objawia się dwojako, zarówno w tym kto organizuje ten kongres, dla kogo, w czyim interesie posługując się przy tym imieniem "kobiet polskich", a także w tym jak konstruowany jest program Kongresu, co zawiera, a co wyklucza. Nazwa Kongres Kobiet Polskich zawiera roszczenie do reprezentacji i wypowiadania się w imieniu wszystkich kobiet w Polsce. Pomimo to, przeglądając dokumenty na witrynie www.kongreskobiet.pl, nie wiadomo kto w imieniu kobiet konkretnie konkretnie uprawia tę politykę reprezentacji, kto zainicjowała ten Kongres, kto organizuje proces, kto wybrała Komitet Programowy, kto pisze program i pozyskuje fundusze – w naszym wspólnym imieniu. Na razie, kiedy zaczynam pisać ten komentarz, jako współorganizatorka publicznie zidentyfikowała się tylko firma PR, Hill&Knowlton. W części przygotowań do Kongresu uczestniczy fundacja Feminoteka. Niedawno, na listach dyskusyjnych koalicja_kobiet i ruch_kobiecy opublikowane zostało zaproszenie, z którego wynika, iż inicjatorkami Kongresu są Magdalena Środa, Henryka Bochniarz i Jolanta Kwaśniewska. W podpisanym przez panie zaproszeniu na Kongres czytam: My polskie kobiety zwołujemy ... Inny dokument ogłasza "poruszenie wśród kobiet"...
Takie określenie jest zdecydowanie na wyrost, bo organizatorki niczego nie konsultowały z organizacjami reprezentującymi w polityce środowiska w imieniu których Kongres ma się odbyć. Zapewne ich intencją było zaistnienie w rocznicowym medialnym zgiełku i pokazanie chłopcom, że także panie obalały komunę i współtworzyły "nową Polskę". Punktem odniesienia byli więc chłopcy i neoliberalno-konserwatywny dyskurs transformacji, a więc sprawcy naszych kłopotów. Środowiska organizacji kobiecych i feministycznych dostają ten Kongres jak kukułcze jajo. Inicjatywa powstała i organizowana jest w autorytarnym stylu, od góry. Koncepcja Kongresu Kobiet Polskich (vide tryb informowania o Kongresie i dokumenty programowe na ww portalu) zaprezentowana została jako gotowy produkt. Można wejść na Kongres jak do supermarketu, kupić i skonsumować co tam jest, ale nie można współtworzyć założeń i współdecydować o kształcie i jakości produktu, z wyjątkiem "głosowania nogami", przez odmowę konsumpcji. Regionalne spotkania organizowane są post factum i na zasadzie desantu z Warszawy, głównie z paniami Środą i Bochniarz. Jak wynika z informacji o Kongresie zamieszczonej na portalach Konfederacji Pracodawców Polskich Lewiatan oraz Feminoteki, na spotkaniach regionalnych program ma być przedstawiony - a nie konsultowany czy współtworzony. Owszem. np. na portalach Feminoteki czy Lewiatana oraz PSF były informacje o Kongresie, ale nigdzie nie pojawiła się propozycja zorganizowania go czy zaproszenie do jego współtworzenia. Kongres został ogłoszony. Nie odbyły się konsultacje w sprawie programu. Takie konsultatywne praktyki stały się elementem demokratycznej normatywności. Przygotowania do konferencji w Pekinie w 1995 roku i współtworzenie rządowych i NGOwskich dokumentów odbywały się na zasadach konsultacji, co było czynnikiem sprawczym wzmocnienia ruchu kobiet i feministycznego na świecie. Europejskie Feministyczne Forum zaczęto organizować od informacji o planach jego odbycia i od zaproszenia do tworzenia grup roboczych, które miały program współtworzyć. Nic więc dziwnego, że na witrynie jednej z organizacji kobiecych pojawił się list protestacyjny w sprawie trybu organizowania Kongresu Kobiet Polskich. W dyskursie o demokracji i rozwoju wiele mówi się o współwłasności projektów, co jest warunkiem ich skuteczności. Tutaj współwłasności nie ma. Pewne panie wiedzą lepiej, co jest dobre dla wszystkich kobiet.
Judith Butler, idąc tropem Foucaulta ostrzega przed problematycznymi kategoriami polityki i reprezentacji. Władza wytwarza podmiot, który reprezentuje. Jak twierdzi Butler, "krytyka feministyczna powinna badać totalizujące pretensje maskulinistycznej ekonomii znaczenia, a jednocześnie zachowywać czujność wobec totalizujacych strategii samego feminizmu"1, w tym także tych związanych z polityką tożsamości i wypowiadaniem się w imieniu kobiet. Takie wypowiedzi zamazują różnice i asymetrie władzy między kobietami, chyba ze znajdziemy inny język, inne siatki pojęciowe, które przezwyciężą normatywne i wykluczające praktyki związane z reprezentacją MY kobiety.
Drugi wymiar demokratycznego deficytu manifestuje się w założeniach zaproszeń i programu, które sugerują, że wszystkie kobiety mówią jednym (neoliberalnym) głosem, a transformacja jest jedna dla wszystkich i doskonała. Neoliberalna transformacja była dobra dla pań Bochniarz, Kwaśniewskiej i Środy, ale czy była dobra dla wszystkich kobiet? Żadne kobiety nie są bezrobotne, żadna kobieta nie musiała z Polski wyjechać i zostawić swojego środowiska i rodziny, żeby na czarno tyrać na plantacjach czy sprzątać w cudzych domach? Żadna kobieta nie doświadczyła eksmisji, żadna nie popełniła samobójstwa z przyczyn ekonomicznych? 20 proc. dziewczynek nie żyje w Polsce w skrajnej biedzie, nie ma emerytek, które kupują jedną zupę w plastikowej torebce na dwa obiady? Nie ma studentek, które tyrają jak głupie, żeby zarobić na studia i utrzymać dziecko, nie ma kobiet, które starają się o kartki na obiady w kuchni dla bezdomnych? Żadna kobieta nie musi wykonać normy przyszycia na maszynie 80 guzików na minutę, żeby zarobić na minimalną płacę, czy wyrabiać normę rewindykacji pożyczek w szemranym banku, za co niektóre kobiety płacą życiem. To nie są kobiety, nie są widzialne, nie mają głosu także na Kongresie Kobiet Polskich. Bo kobieta polska to przedsiębiorcza kobieta sukcesu. Do naprawy tylko jeden, czy dwa drobne problemy: stereotypy i brak równego statusu kobiet i mężczyzn. Przy czym de facto nie chodzi o równy status wszystkich kobiet (bo przecież nie słychać postulatów o równy status w biedzie, a przecież tak żyje znaczna część kobiet i dziewczynek w Polsce). Hegemoniczny głos opowiada o doświadczeniach i interesie kobiet z górnej strefy klasy średniej. Chodzi o równy dostęp do politycznych i ekonomicznych korzyści z transformacji, podczas gdy jej społeczne koszty są usunięte poza nawias feministycznego dyskursu. Nawoływaniom do parytetu i większej liczby kobiet w rządzie czy do przebicia szklanego sufitu ani nie towarzyszy empatia, ani żaden program polityczny, który wspierałby kobiety borykające się ze zdobyciem środków do życia, postulujący powszechny dostęp opieki zdrowotnej, do zabezpieczenia na starsze lata, prawo do zasiłków w czasie bezrobocia. Feministka z kasy średniej także może kierować się społeczną empatią, solidarnością z wszystkimi kobietami i wrażliwością na relacje władzy, a nie neoliberalna polityką prawdy. Wbrew neoliberalnym legendom o pasożytach na zasiłkach, według danych GUS za grudzień 2008, tylko 14 proc. bezrobotnych otrzymało zasiłki, na okres 6 miesięcy, kwoty są rzędu 500-700 złotych. W tej grupie występuje statystyczna przewaga kobiet. W rządach, które tworzyły politykę, która doprowadziła do takich społecznych skutków miałyśmy panią premier, panią prezydent banku narodowego, panią minister finansów, panią wiceminister obrony narodowej, panią minister pracy, panią minister zdrowia... Większość tych pań jest w Komitecie Programowym Kongresu. Piszę o tym, żeby zakwestionować taką politykę reprezentacji i założenie, iż awans jednych kobiet, automatycznie oznacza awans dla wszystkich kobiet.
W programie Kongresu główny, słyszalny nurt polskiego feminizmu jak w kapsułce: sesja o stereotypach i o kulturze, o kobietach w biznesie i w nauce, o kobietach w sporcie, o zdrowiu kobiet, ale nie o neoliberalnej reformie zdrowia, nie o kobietach borykających się z brakiem środków do życia, brakiem dostępu do opieki zdrowotnej, bez dostępu do studiów, bez szans na swoje mieszkania, kobiet, które muszą utrzymać dzieci z jednej pensji, czy zwalnianych z pracy w związku z kryzysem finansowym, za który one płacą. Jednocześnie rzuca się w oczy pominięcie kwestii przerywania ciąży i praw reprodukcyjnych. Nowy kompromis w sprawie aborcji, tym razem montowany między kobietami? A prawa seksualne pojawią się dopiero w kolejnej wersji programu, zamaskowane jako "różnorodność".
Sposób organizacji Kongresu po raz kolejny ujawnia intelektualny autorytaryzm (przyjęcie, iż moc naukowego autorytetu uprawnia do wypowiadania się w imieniu kobiet i definiowania jakie są ich problemy) oraz klasizm (uprzedzenie wobec innych niż klasa średnia uznawana za normę). Rozumiem skąd się biorą, ale nie popieram takich postaw. Co jeszcze bardziej bulwersuje, zwłaszcza w kontekście konstruowania kościoła jako wroga, to dość nagła wolta w odniesieniu do wartości katolickich.
W zaproszeniu na Kongres, w ramach wyłącznie pozytywnego opisu transformacji wymieniony jest także "rozwój duchowy". Sprawa Alicji Tysiąc, czternastolatki z Lublina, aresztowania kobiet na fotelach ginekologicznych, wydobywcze areszty, w tym kobiet w zaawansowanej ciąży, wyrywanie ze ścian przewodów elektrycznych czy rur wodociągowych, po to żeby wykurzyć z miejskich mieszkań kobiety i mężczyzn i dzieci, bo zgodna z prawem droga eksmisji okazuje się za długa – jak zrobiły władze z Wałbrzycha, czy wyeksmitować 93 letnią staruszkę, jak parę dni temu w Warszawie, marketyzacja służby zdrowia, leczenie dla wybranych, prawo do życia określone przez finansową wycenę procedur medycznych - to wszystko w ramach rozwoju duchowego? Paniom, które dzisiaj nagle postrzegają pozytywne strony "wartości duchowych" nie odmawiam inteligencji i politycznych talentów. Do czego jest więc im potrzebne zamazanie uprawianej wcześniej krytyki kościoła, bo krytyki neoliberalnego państwa nigdy nie uprawiały, a w niedawnych tekstach kościół zastąpił komunę jak archetyp wroga.
Zawarte w programie Kongresu podejście do transformacji artykułuje punkt widzenia beneficjentek neoliberalnych przemian, zabezpiecza je politycznie przez odwołanie się do konserwatyzmu, a zarazem użytecznie zamazuje nierówności, w tym bezprecedensowy wzrost stratyfikacji społecznej w Polsce w czasie transformacji, a przede wszystkim ignoruje liczne rzesze kobiet, które straciły podstawy do egzystencjalnego bezpieczeństwa. Aż się prosi, w polskim feministycznym kontekście, bezkrytycznie odtwarzającym jako swoje korzenie idealizowany opis sufrażystek jako całość tzw. pierwszej fali feminizmu, przypomnieć co już ponad 150 lat temu mówiła czarna niewolnica Sojourner Truth, Czyż nie jestem kobietą?
Polityka tożsamości
Jak konstruowana jest kategoria kobiety w dokumentach Kongresu? W ulotce reklamowej czytamy: Kobiety dla Polski. Polska dla Kobiet. Ta pierwsza część hasła konstruuje organizatorki jako patriotki, podkreśla posłuszeństwo i ofiarność dla Państwa i Narodu, nie zadając przy tym pytań czyje to państwo i naród, oraz o formy upodmiotowienia i relacje między jednostkami a państwem i narodem i ich skutki dla kobiet. Ta druga konstruuje kobiety jako grupę interesu. Zasłużyłyśmy się, więc nam też się coś należy. Punktem odniesienia dla Polki Sukcesu jest hegemoniczny wzór męskości, tzn bogaty i wpływowy Polak patriota. Panie legitymizują swoją inicjatywę przez odwołania do zmodernizowanego patriarchatu.
Na witrynie Kongresu nie ma informacji kto Kongres organizuje, opublikowana jest natomiast lista uczestniczek Komitetu Programowego. Jak wynika ze składu Komitetu najwięcej Polskich Kobiet mieszka w Warszawie. Na 86 pań na liście, w dniu w którym ją czytam, 65 to panie ze stolicy naszego kraju. Jeśli dodać do tego cztery panie zagranicą (profesor, ambasador, komisarz i jedna uchodźczyni do podatkowego raju dla bogatych gastarbeiterow) to razem czyni to 80% pań metropolitalnych versus 20% kobiet spoza stolicy. W składzie Komitetu Programowego 62 proc. pań to przedstawicielki nowego establishmentu (z 86 członkiń Komitetu Programowego 54 to kobiety zajmujące obecnie lub w przeszłości wysokie stanowiska rządowe i w firmach), w tym 4 reprezentantki Konfederacji Pracodawców Polskich, Lewiatan, przy czym w osobie pani Kornackiej przedstawicielstwo Partii Kobiet i Lewiatana użytecznie zbiega się w jednej osobie. W ramach programowej nierównowagi wobec Lewiatana, mamy dwie organizacje feministyczne reprezentowane przez 2 panie z Warszawy (Feminoteka i PSF), z których jedna od dawna współpracuje z Lewiatanem, w tym w ramach grantów rzędu miliona złotych (gender index). A na dodatek, kilka pojedynczych feministek, w kamuflażu, jako krytyczki literackie. W informacji o Kongresie na portalu Lewiatana czytamy, że transformacja odbyła dzięki wielkiemu wysiłkowi kobiet, ale mimo to nie mają one swojej reprezentacji. Doprawdy? Żadnych innych organizacji kobiecych nie ma? Udział kobiet w "Solidarności" reprezentuje znana z mediów i macierzyńskiego wizerunku Henryka Krzywonos, ale nie ma feministki Małgorzaty Tarasiewicz z NEWW, której już w nowej Polsce "piękny" Marian Krzaklewski uniemożliwił działania na rzecz praw kobiet w związku. Skład Komitetu Programowego była chyba układana pod kątem tego co odzwierciedla i wzmacnia własną pozycje (panie reprezentujące władzę i pieniądze) i jest lekko strawne dla mediów. Towarzystwo sprawia wrażenie politycznych żon naszych niezbyt miłościwie panujących politycznych władców.
Salonowo-konserwatywne klimaty wzmacniają trzy żony prezydentów, oraz pani prezydent Warszawy, która swego czasu kandydowała na urząd prezydent państwa z wyborczym hasłem: będę ojcem i matką narodu. Wśród 18 kobiet z administracji publicznej proporcje wyglądają w ten sposób: 16 pań zajmujących obecnie lub w przeszłości wysokie stanowiska rządowe, oraz na okrasę 2 panie, które są wójcinami gmin. Proporcja nie z tego świata. 30% członkiń Komitetu Programowego Kongresu Kobiet Polskich to panie z biznesu. Panie reprezentują wyłącznie najwyższe szczeble zarządzania w firmach lub organizacjach biznesu (prezeski, wiceprezeski). Jak większość członkiń Komitetu Programowego, panie z klucza biznesowego nie mają za sobą historii politycznej solidarności z kobietami żyjącymi w ubóstwie, a czasem wręcz przeciwnie, ich sukces i komfort życiowy zależy od ucisku innych kobiet (i mężczyzn).
Warto podkreślić, że nader nieliczne w tym gronie kobiet sukcesu są panie, które zyskały majątek przez budowanie własnego biznesu od podstaw, co na przykład jest udziałem Ireny Szołomickiej Orfinger, znanej pod nazwą swojej firmy jako Irena Eris. Większość pań z listy doszła do pieniędzy i stanowisk przez posłuszeństwo nowemu Tatusiowi, umiejętne dostosowanie do zabójczej hiper-konkurencyjności, wykorzystanie neoliberalnego zwrotu w zarządzaniu, przywileje dla mikro-klasy menedżerskiej, czy bezpośrednio uwłaszczyły się na prywatyzacji publicznego majątku, gdzie podział publicznych kosztów i prywatnych korzyści był nader asymetryczny i polegał na prywatyzacji zysków i uspołecznieniu strat2. Panie z establishmentu nie kwestionowały reguł gry, dostosowywały się do nich i musiały udowadniać, że są takie same i lepsze niż chłopcy. Wygrywają w neoliberalnym wyścigu szczurów, który większość z nas wykańcza.
Reprezentatywnym przykładem takich doświadczeń transformacji są panie Henryka Bochniarz, Nicom SA i prezes Konfederacji Pracodawców Polskich Lewiatan czy Maria Wiśniewska, była prezes Banku PKO SA, w 2001 jedyna kobieta na liście najlepiej wynagradzanych menedżerów. W PKO zwolnionych zostało 7000 pracowników, zlikwidowano nagrody jubileuszowe, przestano wypłacać należne premie, ale w 2003, za jej kadencji 7 osób w Zarządzie zarobiło 8 milionów złotych3. Pani Wiśniewska jest obecnie prezeską CEPD, parasolowej organizacji właścicieli sieci aptek. W ramach lobbyingu podczas przygotowania nowego prawa farmaceutycznego, pani prezes wytaczała neoliberalne armaty wolnego rynku i konkurencyjności przeciwko ustaleniu górnego pułapu na ceny leków refundowanych czy przeciwko ograniczeniu monopolistycznych przywilejów na rynku leków4. Taka regulacja rynku leków przysparza i zabezpiecza korzyść firm handlujących lekami na niekorzyść życia ludzkiego, szczególnie osób z średnio- i nisko dochodowych gospodarstw domowych, w tym emeryckich, gdzie znaczna pula dochodów, jeśli istnieje naddatek dochodów ponad koszty przeżycia, wydawana jest leki. A więc lobbying pani Wiśniewskiej z CEPD i z Komitetu Programowego Kongresu Kobiet Polskich jest na niekorzyść większości kobiet i mężczyzn w Polsce. Chodzi więc o zyski bez granic i partykularny interes biznesu kontra dobro wspólne.
Albo inny przykład kobiety z mikroklasy, która wygrała na transformacji: Beata Stelmach. W roku 1999, w trakcie przeprowadzania reformy emerytalnej, brała udział we wprowadzaniu na rynek nowo utworzonego towarzystwa emerytalnego Pekao/Alliance PTE SA. Establishment zarządzający transformacją konfigurował jej kształt w nader dogodnym dla siebie formacie. Reforma emerytur, na której skorzystała pani Stelmach jest tego przykładem. Reforma została zaprojektowana w ten sposób, żeby pochwycić i przekierować oszczędności ludzi na tworzenie rynków finansowych. Najbardziej skorzystali zarządzający funduszami emerytalnymi, w tym wyżej wymieniona pani, którym zapewniono gwarantowany dochód w postaci procentu od składek. Ryzyko biznesowe ponoszą tylko przyszli emeryci, ale nie panie i panowie, którzy niezbyt korzystnie zarządzają ściąganymi pod przymusem składkami. Pani Stelmach wędruje po firmach konglomeratu Prokom. Jako członek Zarządu Intrum Justitia TFI i zarządzała funduszem sekurytyzacyjnym, jednym z pierwszych tego rodzaju na polskim rynku, który zajmuje się kreowaniem nowych wirtualnych produktów finansowych ze spekulacji długami, co jak powszechnie wiadomo wykreowało kryzys finansowy. Z takich działań dla mikroklasy zarządzającej transformacją, w tym jej żeńskiej sekcji, wynikają same korzyści. Za kryzys płaci kto inny. Tych kobiet w Komitecie Programowym nie ma. Podany do publicznej wiadomości skład Komitetu Programowego reprezentuje raczej polityczne aspiracje i świat społeczny organizatorek tego przedsięwzięcia, ale ma niewiele lub nic ma wspólnego z tym jak żyje większość kobiet w Polsce.
Obie wymienione wyżej panie: Wisniewska i Stelmach są kompetentne, wykształcone, można im gratulować sukcesu w karierze zawodowej. Jak pokazały badania sprzed dwóch lat, we władzach spółek giełdowych 91 proc. stanowią mężczyźni. Wśród 1237 członków zarządów tych spółek, jest tylko 111 kobiet5. Jak najbardziej popieram, żeby było tam więcej kobiet. Ale z ich sukcesem wiążą się także społeczne koszty, które między innymi ponoszą inne kobiety. O tym także trzeba głośno i bez strachu mówić. Tak jak rynek czy państwo jest zorganizowane dzisiaj w ich sukces wpisana jest krzywda innych kobiet i mężczyzn. Nie chodzi mi więc o dobrze znaną z katolickiego czy neoliberalnego dekalogu intelektualną manierę skupienia na pojedynczych osobach i podział na prawdę/nieprawdę, na dobre czy złe jednostki, czy, jak chce Magdalena Środa, na kompetentne i altruistyczne kobiety oraz na nieudolnych i uprawiających histerycznie politykę mężczyzn6. Problem leży raczej w tym, w jakim systemie relacji społecznych funkcjonujemy, jak zorganizowany jest rynek czy państwo, co uchodzi za prawdę, jak i z czyjej perspektywy prawda jest konstruowana. Zamiast krytyki osob, chociaż jako osoby publiczne ponoszą polityczną odpowiedzialność za to co robią, potrzebna jest krytyczna analiza. Dopóki rynek funkcjonuje na takich zasadach jak obecnie, panie zarządzające biznesem nie będą postępować inaczej. W przeciwnym razie byłyby wykluczone z rynku.
Jedno z ważnych współczesnych feministycznych pytań dotyczy tego czy i jak rynki można zorganizować inaczej, aby koszty ryzyka nie spadały na najuboższe grupy i aby nie pozbawiać ludzi podstaw do życia? Jak socjalizować rynki, tj. tworzyć takie instytucjonalne ramy dla działalności gospodarczej, aby zmniejszyć presje na ludzi czy środowisko i kryzysogenność hiperkonkurencyjnych rynków, oraz zapewnić egzystencjalne bezpieczeństwo i bardziej zrównoważony podział kosztów i korzyści? Jak regulować rynki tak, aby dzielić koszty reprodukcji społecznej między gospodarstwami domowymi a rynkiem za pomocą państwa, które teraz owszem dzieli, ale na korzyść dużego biznesu i mikroklasy zarządzającej transformacją. Hiperkonkurencyjne, nieregulowane rynki funkcjonują według modelu wojny wszystkich ze wszystkimi.
Czy także domena reprodukcji społecznej/gospodarka opieki musi ulegać prywatyzacji, jak chce tego np. Lewiatan? Kto ma prawo do życia, kto musi wegetować za śmieciową prace, czy umierać, bo nie stać jej na leki? Na Kongresie Kobiet Polskich pytanie o to jaki rynek i jakie państwo jest dobre dla ludzi, w tym dla człowieka, jakim jest kobieta, paść nie może, bo oznaczałoby to negację bezpiecznego i dostatniego świata, jaki neoliberalna transformacja zapewniła kobiecej sekcji Lewiatana i stowarzyszonym feministkom. Na dokładkę, feminizm utrzymywany w stanie umysłowej prostoty (mobilizowany do walki ze stereotypem jako przyczyną i objawem ucisku, oraz o formalną równość) nie ma konceptualnych narzędzi, żeby inne problemy nazwać, co skutecznie pacyfikuje możliwości protestu.
W Komitecie Programowym Kongresu obok pań z rządowo-biznesowego establishmentu, trzecia jednolita dominująca grupa to 12 akademiczek, przy czym reprezentowany jest głównie Uniwersytet Warszawski i inne instytucje naukowe z Warszawy. Na 9 kobiet z tytułem profesorskim znajdują się tylko dwie spoza Uniwersytetu Warszawskiego. Gdzie indziej naukowczyń i profesorek nie ma....
Sporo daje do myślenia, iż w Komitecie Programowym nie ma ani jednej działaczki związkowej. Nie było wieloletniej walki pielęgniarek? Nikt nie organizował protestów w Tesco? Nie było ich adresu w kalendarzyku? Jak widać z programu, który w drugiej połowie maju wisi na stronie, sesji o kobietach w związkach zawodowych nie poprowadzi działaczka związkowa. To byłaby zgroza wpuścić taką do salonu. Nie wypada dopuścić do faux pas, gdyby na przykład pani Teresa Kamińska, była-minister z rządu AWS i prezeska Pomorskiej Strefy Ekonomicznej spotkała się z Aldoną Murawską, która w tejże strefie zakładała związek w japońskiej fabryce Sharp w podtoruńskim Ostaszewie. Aldona Murawska "pierwsza głośno mówiła o upokarzających praktykach stosowanych w zakładzie. Nie przedłużono jej umowy o pracę"7. Sesji o kobietach w związkach zawodowych nie poprowadzi działaczka związkowa, ale skądinąd sympatyczna i kompetentna przedstawicielka NGOs (Fundacja Przestrzenie Dialogu) i Partii Zielonych. A może działaczki związkowe zostaną dodane do programu w ostatniej chwili? Ale wtedy ceną za chwilę politycznej widzialności, której tak bardzo potrzebują jest wzmocnienie feminizmu kobiecej frakcji Lewiatana.
Kategoria "polskie kobiety" wyklucza także tysiące ukrainskich i innych migrantek zarobkowych. Wiele z nich pracuje na podłych warunkach. Jako "nielegalne" za kąt w piwnicy czy zrujnowanej chałupie płacą więcej niż "legalne" za koszt wynajmu kawalerki w Warszawie, bywa, że papiery na tymczasowy pobyt czy kąt do mieszkania dostają wzamian za wymuszone seksualne usługi – te panie to nie są kobiety, to sa "ukrainki", które sprzątają w domach pań polskich.
Władza wymaga dekoracji. Do Komitetu Programowego jak do salonu pań polskich wchodzą więc krytyczki literackie i artystki, panie, które zajmują się ubogimi, przyrodą, muzyka, śpiewem czy teatrem. To zawsze panienkom w dworkach wolno było robić, pisać wiersze, malować obrazki. Mamy więc w Komitecie Programowym panie z klasy zarządzającej transformacją i żony panujących władców (trzy prezydentowe) plus panie od kultury i charytatywnych akcji (pomoc biednym, sprzątanie świata), a także kilka wyjątków, które uzasadniają status quo... Nic więc w takiej konstrukcji reprezentacji kobiet polskich nie ma kontrowersyjnego, co podważałoby czy stanowiłoby negacje wobec patriarchalnego mainstreamu transformacji. Przypuszczam, iż o to właśnie chodziło.
Nadreprezentowane są partie prawicowego neoliberalizmu, czyli POPIS (głównie PO, parę pań z PiS) oraz kilka nazwisk związanych z partiami lewicowego neoliberalizmu (tradycja Unii Wolnosci, SLD). Na 86 pań tylko jedną zidentyfikować można jako aktywistkę lewicową, co raczej służy jako wyjątek sankcjonujący regułę. Do towarzystwa Katarzynie Bratkowskiej, przedstawionej w wywiadzie w "Wysokich Obcasach" jako komunistka, na liście Komitetu programowego występuje także ultra konserwatywna katoliczka, siostra Małgorzata Chmielewska, którą swego czasu krytykowała Fundacja Praw Kobiet, za upadlające traktowanie samotnych matek w prowadzonym przez nią domu opieki. Nie oceniam indywidualnych osób czy decyzji o udziale, pragnę pokazać mechanizm. Te dwie bliźniacze skrajności: lewicowa feministka i siostra zakonna/antyaborcjonistka służą do podtrzymania złotego środka, neoliberalno-konserwatywnego korpusu tego kongresu, a zarazem wykluczają polityczną perspektywę kobiet domagających się swoich praw i egzystencjalnego bezpieczeństwa.
Enuncjatorkami feminizmu, który wypowiada się w imieniu kobiet i uprawia politykę tożsamości, w tym konstruuje, czym jest kwestia kobieca, jest "salon z Warszawy", gdzie dużą rolę odgrywa kilka kobiet. Ich głos jest słyszalny i wzmacniany przez autorytet uniwersytecko-rządowy (skupiony np. w podmiotowej pozycji Magdaleny Środy) czy biznesowy (reprezentatywny dla podmiotowej pozycji Henryki Bochniarz) jak i za pomocą widzialności w mediach głównego nurtu. Zawiera się w tym wykluczenie innych perspektywy czy głosów kobiecych organizacji spoza Warszawy, co skutkuje zawłaszczeniem feminizmu przez salon.
Jeśli zadamy podstawowe feministyczne pytanie, od lat stawiane przez feministyczne krytyczki - kto mówi w czyim imieniu - to z listy tej widać że w imieniu kobiet polskich wypowiadają się kobiety neoliberalno-konserwatywnego establishmentu. Reprezentowany obraz kobiet i obraz świata społecznego odzwierciedla punkt widzenia beneficjentek transformacji. Wykluczone są natomiast kobiety, których kosztem odbywa się neoliberalna transformacja. Pracownice supermarketów, działaczki związkowe, tracące po raz kolejny pracę i podstawy do życia, kobiety z fabryk przemysłu odzieżowego, kobiety żyjące w ubóstwie, na tymczasowych kontraktach z pracy śmieciowej, niepewne jutra, eksmitowane z mieszkań, borykające się z niedostatkiem środków do życia – ta perspektywa i ich obraz świata jest wykluczony, to nie są Polskie Kobiety w myśl inicjatorek Kongresu.
Zapewne Komitet Programowy Kongresu Kobiet Polskich powstał z czyjegoś kalendarzyka i odzwierciedla wyobraźnię społeczną uprzywilejowanych kobiet. Wraz z adresami w kalendarzyku znajduje się prawdopodobnie także data zbliżających się wyborów do Parlamentu Europejskiego. W tym kontekście, widzialność związana z przygotowaniami do Kongresu i przeobrażenie z kontrowersyjnej feministki w rzeczniczkę kobiet jest nader pomocna. Panie w polityce posługują się podstępami i znaczonymi kartami tak samo jak chłopcy, nie idealizujmy więc kobiet. Parytet sam w sobie nie jest dźwignią Archimedesa.
W składzie Komitetu Programowego przeważa reprezentacja uprzywilejowanego, wąskiego segmentu społeczeństwa, jego górne 10%, czyli klasa zarządzająca transformacją - w sensie ekonomicznym politycznym, ale także w sensie zarządzania wyobraźnia społeczną, co czynią naukowczynie, dziennikarki czy artystki, specjalistki od PR. Reprezentowane w tym składzie kobiety są lustrzanym odbiciem hegemonicznego mężczyzny, który określony jest przez bogactwo i wpływ polityczny, biznesmena/polityka/profesora; na tym kongresie nie reprezentują "polskich kobiet", reprezentują swoją grupę i ich partykularny interes, a roszczenie do My polskie kobiety służy do wzmocnienia własnej pozycji w mikroklasie zarządzającej neoliberalną transformacją, o osiągnięcie w ramach tej grupy równego statusu i podziału korzyści z transformacji, podczas gdy koszty są uspołeczniane i przerzucane na inne grupy społeczne.
Ewa Charkiewicz
Tekst ukazał się na stronie Think Tanku Feministycznego (www.ekologiasztuka.pl/think.tank.feministyczny/).