Majmurek, P. Szumlewicz: III RP - próba bilansu

[2009-06-24 10:00:00]

Mija dwudziestolecie zmiany ustrojowej. Przechodzimy od jednej rocznicy (Okrągły Stół) ku następnym ("pierwsze wolne wybory"). W polskiej debacie publicznej pojawiają się powoli podsumowania i rozliczenia ostatnich dwudziestu lat. Książka ta będzie jednym z takich podsumowań, ale jednocześnie propozycją spojrzenia na ten okres z nieco odmiennej perspektywy od dominującej. Będzie to próba krytycznej oceny polskiej transformacji. Autorzy nie są zainteresowani powtarzaniem, jak wielkie szczęście Polskę spotkało w 1989 r. i latach następnych; jak to wspaniale, że mamy w końcu demokrację, pluralistyczne społeczeństwo, racjonalnie urządzoną gospodarkę i że jesteśmy częścią "zjednoczonej Europy". I choć bardzo cenimy demokrację i projekt europejski, to uważamy, że współczesna Polska nie dostarcza powodów do zachwytów. Sądzimy, że rocznica dwudziestu lat polskiej transformacji powinna być próbą krytycznego przyjrzenia się temu, jak naprawdę działa polska demokracja, o jakim stopniu pluralizmu możemy w niej mówić, czy polska gospodarka działa właściwie.

Uznaliśmy, że spory w łonie obozu postsolidarnościowego, jak i jego konflikty z obozem postkomunistycznym, nie powinny być kryterium oceny ostatnich lat. Jedynym kryterium oceny minionego dwudziestolecia powinno być to, na ile dzisiejsza Polska spełnia obietnice, pod jakimi powstawała; obietnice demokracji, poszanowania podstawowych praw jednostki i powszechnego dobrobytu. Ta ocena powinna uwzględniać kontekst, w jakim przyszło nam uprawiać politykę po 1989 r. Wiadomo, że trudno porównywać Polskę ze Szwecją czy Francją, ale można z innymi krajami naszego regionu. A na ich tle polska demokracja, polskie państwo i jego instytucje wypadają kiepsko. I jest to wina całej polskiej klasy politycznej, która w większości przypadków tam gdzie miała wybór, wybierała źle.

Zacznijmy od początku. W 1989 r. Bank Światowy przedstawia Polsce trzy plany reformy polskiej gospodarki. Pierwszy jest najbardziej łagodny, zakłada stopniowe przejście do gospodarki rynkowej, rozkłada społeczne koszty transformacji etc. Drugi jest dla nas cięższy, ale także wydaje się do przyjęcia. Trzeci, opracowany przez Jeffreya Sachsa, oparty na ideach neoliberalnych, zakłada "terapię szokową". Ku zdziwieniu samych ekspertów BŚ, którzy plan Sachsa dorzucili w zasadzie głównie po to, by zmiękczyć stronę polską i skłonić ją do przyjęcia drugiego, a nie pierwszego wariantu, Polska wybrała propozycję Sachsa. Kluczową decyzję podjął tu Leszek Balcerowicz, ale przyjęcie jego planu poparł cały rząd Tadeusza Mazowieckiego, w tym Jacek Kuroń. W późniejszych latach będzie on jednym z niewielu, który zauważy dramatyczne skutki polskiej transformacji. Tzw. plan Balcerowicza okazał się jednym z najbardziej przestrzelonych planów ekonomicznych we współczesnej historii świata. Jak wylicza prof. Tadeusz Kowalik: "Zakładano 3% spadek PKB, 5% spadek produkcji przemysłowej, 400-tysięczne bezrobocie. Rezultaty zaś okazały się pięcio-sześciokrotnie większe. W ciągu dwóch lat dochód narodowy spadł niemal o jedną piątą, a produkcja przemysłowa o 25%, co oznaczało poważną dezindustrializację najmocniej uderzającą w miasta, których egzystencja opierała się na jednej fabryce, jak np. Nowa Huta. Również uderzenie w dochody płacobiorców i chłopów okazało się niezwykle drastyczne: płace realne spadły o 36%, a dochody rolników o połowę. Dotyczy to także bezrobocia, zwłaszcza jeśli doliczy się do niego wcześniejszych emerytów i niezbyt chorych rencistów. Cel inflacyjny – sprowadzenie inflacji pod koniec 1990 r. do poziomu jednocyfrowego osiągnięto dopiero dziewięć lat później"1.

Nieliczni ekonomiści, którzy uwzględniają te dane, sugerują, że mimo znacznego spadku praktycznie wszystkich wskaźników gospodarczych i socjalnych, władza musiała podjąć trudne decyzje po to, aby w dłuższej perspektywie Polska weszła na szybką i stabilną drogę rozwoju. W niniejszej książce staramy się jednak pokazać, że w ostatnich latach wiele problemów społecznych nie tylko nie zostało rozwiązanych, ale wręcz doszło do ich eskalacji. Bieda, rozwarstwienie, blokady w możliwościach awansu społecznego olbrzymich grup ludności nie są jedynie pozostałością po pierwszej fazie transformacji, lecz zjawiskami trwale wpisanymi w polski model modernizacji. Pomimo wysokiego wzrostu PKB w ostatnich latach, w Polsce wciąż bardzo wielu ludzi żyje poniżej minimum socjalnego i egzystencjalnego, utrzymuje się wysoki wskaźnik długoterminowego bezrobocia, a jakość edukacji i służby zdrowia pozostaje na bardzo niskim poziomie. Radykalna pauperyzacja społeczeństwa, połączona z destrukcją znacznej części infrastruktury kulturalnej ograniczyła uczestnictwo społeczeństwa w aktywności kulturalnej i obywatelskiej. Od 1989 r. zlikwidowano tysiące bibliotek i punktów bibliotecznych2. Wyraźnie spadła też zarówno liczba tytułów, jak i nakłady wydawanej prasy codziennej. W porównaniu z latami 80. Zmniejszyła się liczba ludzi chodzących do kina, teatru czy filharmonii. Bardzo niewielki odsetek Polaków należy też do organizacji pozarządowych. Ludzie nie angażują się w działalność publiczną i nie walczą o swoje interesy. Bierność i apatia społeczna stały się trwałym elementem polskiej rzeczywistości. Jednocześnie przedstawiciele największych partii wciąż wygłaszają pochwały na cześć indywidualnej przedsiębiorczości i "brania spraw we własne ręce". W ten sposób doszło do prywatyzacji wszelkich problemów społecznych. Systemowe rozwiązania zwalczania ubóstwa czy bezrobocia są dezawuowane jako relikty byłego ustroju, a skokowy wzrost przestępczości czy samobójstw traktuje się wyłącznie jako konieczny koszt „wolności”. Również bieda stanowi w tym ujęciu konsekwencję błędnych decyzji podejmowanych przez w pełni suwerenne jednostki. W tej retoryce nie ma już uzasadnienia dla powszechnych świadczeń publicznych i nic się nikomu nie należy z racji obywatelstwa – sami jesteśmy odpowiedzialni za całość swojego życia. Gigantyczne różnice w dochodach i rosnąca przepaść między bogatymi i biednymi pokazuje tylko zróżnicowanie ludzkich charakterów i osobowości. Nowy porządek ma swoich zwycięzców i przegranych, tryumfatorów i tych, którzy mieli pecha. Na zwycięzców czeka bogactwo, wpływy i prestiż społeczny. Biedni zostają pozostawieni sami sobie, bez szacunku, komfortu i możliwości wpływu na otoczenie. Pozostaje im tylko liczyć na łaskę beneficjentów nowego ładu. Dlatego też w miejsce państwa mają wkroczyć instytucje dobroczynne. Spektakl akcji charytatywnych ma wypełniać lukę, która powstała po likwidacji opiekuńczych funkcji państwa. Zarazem ma on konserwować istniejący ład społeczny i łagodzić ewentualne głosy sprzeciwu.

Podstawową metodą budowy kapitalizmu, jaką przyjęły w zasadzie wszystkie ekipy po 1989 r., był planowy transfer dochodów z rąk grup uboższych do najzamożniejszych. Polskie elity uznały, że duże nierówności społeczne są konieczne dla rozwoju ekonomicznego i zbudowania w Polsce gospodarki wolnorynkowej. Zupełnie zignorowano doświadczenia Finlandii czy krajów azjatyckich, w których modernizacja gospodarcza (w Finlandii – dziś we wszystkich prawie wskaźnikach wypadającej lepiej od Stanów Zjednoczonych – dokonana w okresie niecałego pokolenia!) nie tylko nie wiązała się ze zwiększaniem społecznych nierówności, ale wręcz przeciwnie; egalitarna struktura społeczna była jednym z celów i zasobów ekonomicznej modernizacji. W efekcie decyzji co do modelu kapitalizmu, przyjętych na początku transformacji, Polska jest dziś krajem bardzo nierównym ekonomicznie. Wskaźnik Giniego (mierzący rozpiętość dochodów przed opodatkowaniem) należy w dzisiejszej Polsce do najwyższych w Unii Europejskiej. Płace menadżerów należą u nas do ścisłej unijnej czołówki, a z kolei zarobki nauczycieli do najmniejszych w UE. Wszystko to jest konsekwencją modelu kapitalizmu, jaki przyjęły solidarnościowe rządy po przełomie 1989 r. Solidarnościowe elity miały w tym pełne poparcie postkomunistów, polska transformacja nie zaczyna się tak naprawdę od Balcerowicza, ale od ministra Wilczka, którego z najwyższym uznaniem wspominają dziś najbardziej nawet zagorzali UPR-owcy. Tego modelu nikt, żadna licząca się siła polityczna, nie miał odwagi zakwestionować. Każdy, kto próbował (od Grzegorza Kołodki w jego pierwszej kadencji, przez Ryszarda Bugaja po Piotra Ikonowicza), był natychmiast spychany do niszy dla populistów, lewaków, ekonomicznych ignorantów, pogrążonych w nostalgii za "komuną" wrogów gospodarki rynkowej.

Tymczasem modeli kapitalizmu jest wiele, szwedzki znacznie się różni się od anglosaskiego, a ten od niemieckiego. Polska wybrała najgorzej jak mogła. Postawiliśmy na kapitalizm oparty na dużych nierównościach społecznych, małej obecności państwa w gospodarce, słabej pozycji zorganizowanego świata pracy. W Polsce wykształciła się typowa dla gospodarek peryferyjnego kapitalizmu gospodarka niskich płac. Widać wyraźnie, że im bardziej rozwinięta gospodarka, tym większy w niej udział płac i transferów socjalnych w PKB. W Europie Zachodniej wynosi średnio blisko 60%, w Polsce nie przekracza 40% i należy do najniższych w UE. Tak niskie płace i wydatki socjalne nie tylko przyczyniają się do społecznych nierówności, ale stanowią także barierę dla racjonalnego rozwoju ekonomicznego.

Trudno się jednak dziwić takim wskaźnikom, jeżeli w ojczyźnie "Solidarności" (bądź co bądź walczącej o wolne związki zawodowe) uzwiązkowienie w sektorze prywatnym jest bliskie zeru, a prawo pracowników do zrzeszania się jest ciągle łamane. Jak szczegółowo dokumentuje monumentalna, czterotomowa praca Jacka Tittenbruna3, prywatyzacja – dokonywana w oparciu o ideologiczne przekonanie o tym, że własność prywatna zawsze jest lepsza od państwowej – przyniosła więcej ekonomicznych strat niż było to konieczne, często wiązała się z mechanizmami korupcjogennymi, przyczyniła się do pogłębienia rozwarstwienia społecznego i rozbicia zorganizowanego świata pracy. Procesy prywatyzacji i deregulacji obejmują coraz więcej wymiarów życia społecznego. Obecnie dotyczą one już nie tylko sektora produkcji. W 1999 r. został zapoczątkowany proces prywatyzacji systemu ubezpieczeń emerytalnych. Wzoru dla niego politycy rządzącej wówczas koalicji nie szukali w żadnym europejskim kraju, w którym wiele lat politycznych walk ucywilizowało kapitalizm, ale w pinochetowskim Chile. Po tym jak generał Pinochet rozprawił się z wszelką opozycją, ekonomiści amerykańscy popierani przez rządzącą juntę mieli tam swobodę eksperymentowania na społeczeństwie (co symptomatyczne, rządząca wówczas w Chile armia była jedyną grupą, której eksperyment nie objął, pozostała przy starym systemie emerytur). Gdy polska prawica przenosiła nad Wisłę wzorce spod Andów, było już wiadomo w samym Chile, że system zaproponowany przez Chicago Boys nie działa. Wiemy to także dziś. OFE okazały się zupełną klęską, oddanie emerytur rynkowi uderzy w dochody większości emerytów, a sytuacja osób wkrótce przechodzących na emeryturę będzie dużo gorsza od tych, którzy cieszyli się emeryturą w starym systemie. Mimo to polscy politycy upierają się, aby na podobnej zasadzie, co ubezpieczenia emerytalne, prywatyzować placówki zdrowotne i szkoły. Kolejne rządy rezygnują z odpowiedzialności państwa za jakość życia obywateli. Polska jest też jedynym z byłych krajów realnego socjalizmu, który prawie w całości oddał w ręce kapitału zagranicznego tak strategiczny dla gospodarki sektor jak bankowość. Taki model prywatyzacji wcale nie był konieczny, co pokazują doświadczenia innych krajów regionu. W Słowenii, najbogatszym kraju "nowej Europy", prywatyzacja dokonywała się na małą skalę. Droga reform takich krajów jak Słowenia czy Czechy pokazują, że inny model ekonomicznej transformacji, bardziej socjalny, nie łączący się z masową dezindustrializacją i bezrobociem był możliwy.

Może zadziwiać, jak łatwo Polacy zgodzili się na ten nowy model rzeczywistości. Zamiast protestować przeciwko niesprawiedliwym rozwiązaniom, większość społeczeństwa prędko pogodziła się z wymaganiami neoliberalnego ładu. Po 1989 r. zablokowano jakąkolwiek dyskusję nad modelem gospodarki, ku jakiemu mamy dążyć, nad tym, jak powinny układać się relacje między państwem, rynkiem a społeczeństwem. Neoliberalizm zyskał absolutną ideologiczną hegemonię, stał się jedynym źródłem gospodarczej racjonalności. Było (i jest, bo neoliberalna hegemonia ciągle trwa) to szkodliwe nie tylko dla polskiej gospodarki, ale także dla demokracji. Spod demokratycznej debaty wyjęte zostały najważniejsze kwestie, dotyczące najbardziej istotnych spraw bytowych wszystkich Polek i Polaków. Każda forma wyrażania kolektywnego niezadowolenia z kształtu polityki ekonomiczniej była notorycznie wyrzucana poza nawias racjonalnej debaty publicznej. Na kogo Polacy by nie głosowali, i tak dostawali tę samą politykę ekonomiczną. Nic dziwnego, że konsekwentnie odwracali się od polityki (do ostatnich wyborów frekwencja regularnie spadała i jest dużo niższa niż w takich europejskich demokracjach jak francuska czy hiszpańska).

Konflikty polityczne ostatnich 20 lat koncentrowały się głównie wokół sporów środowiskowych. Za nimi ukrywał się głęboki konsens wobec podstaw ustrojowych, kształtu polskiej gospodarki, wizji edukacji i służby zdrowia, relacji między państwem i Kościołem, praw kobiet, gejów czy lesbijek. Niniejsza książka ma na celu przełamanie status quo i przedstawienie alternatyw wobec dominujących interpretacji wydarzeń z ostatnich 20 lat. Krytyczna dyskusja nad kształtem dotychczasowych reform mogłoby się stać punktem wyjścia do nakreślenia bardziej sprawiedliwych i bardziej demokratycznych rozwiązań.

Przypisy:
1. T. Kowalik, Blaski i cienie transformacji, www.ekologiasztuka.pl/txt/tkowalik_blaski_cienie.rtf, str. 3.
2. Jak podaje GUS, w 1990 r. Polska posiadała 10,2 tys. bibliotek oraz 17,5 tys. punktów bibliotecznych (funkcjonujących głównie na wsi), a w 2007 r. już tylko 8,5 tys. bibliotek i 1,6 tys. punktów bibliotecznych.
3. J. Tittenbrun, "Z deszczu pod rynnę. Meandry polskiej prywatyzacji", T. 1-4, Warszawa 2008.

Jakub Majmurek
Piotr Szumlewicz


Jest to fragment wstępu do książki "Stracone szanse? Bilans transformacji 1989-2009" wydanej w wydawnictwie Difin. Książkę można kupić tutaj: http://ksiegarnia.difin.pl/index.php?id=1113

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku