Krzysztof Pacyński: Tusk - władca strachu, szantażu i mitów

[2009-10-05 08:44:21]

Jeżeli istnieje w naszym społeczeństwie, jak powszechnie wiadomo ogólnie niezadowolonego z sytuacji politycznej, grupa, która żywi uczucia wręcz przeciwne, to bez wątpienia są to zwolennicy systemu dwupartyjnego.

Obecny układ sceny publicznej zdaje się być spełnieniem ich najśmielszych marzeń. Mamy oto dwa wielkie, rywalizujące o władzę i rząd dusz, ugrupowania, podczas gdy cała reszta nie ma znaczenia większego niż przystawki czy, czasami bardziej czasami mniej, użyteczne narzędzia.

Pomijając rzecz jasna nieuleczalnych fanatyków systemu "jeden na jednego", nie ma się w sumie co tym odczuciom społeczeństwa - wytrwale umacnianym przez media, traktujące niemal każdy krajowy problem w wąskich kategoriach "PO lub PiS, PiS lub PO" - dziwić. Trudno nie być zmęczonym i, co ważniejsze, zniechęconym chronicznym rozdrobnieniem polskiej sceny politycznej, tak samo jak trudno jest w tej chwili nie widzieć w obecnym, z pozoru klarownym i prostym podziale, idealnego na to antidotum.

Niestety, wielu ludzi, regularnie umacnianych w przeświadczeniu, że oto nastąpił ostateczny koniec parlamentarnego chaosu, nie zdaje sobie, lub też woli nie zdawać sobie sprawy z tego, iż mamy do czynienia nie z długo wyczekiwaną stabilizacją, ile raczej trwającą nieco dłużej niż powinna polityczną anomalią, która powstała dzięki szeregowi okoliczności, regularnie pomijanych i przemilczanych.



Po pierwsze, a zarazem najważniejsze, obecny układ w rzeczywistości stanowi zaprzeczenie modelu, zakorzenionego w takich krajach jak Niemcy, Wielka Brytania czy nawet Stany Zjednoczone, które są jednocześnie przez rządzącą elitę wychwalane jako wzory (także z wiadomego powodu) godne naśladowania.

I rzeczywiście można je za taki wzór, nie tylko w wiadomej kwestii, uważać. Jednakże, co zdaje się czasami umykać uwadze pewnych osób, mamy tam do czynienia z dwiema siłami, reprezentującymi przeciwległe bieguny spektrum (pomimo wszelkich lokalnych uwarunkowań i różnic, jak choćby faktu, że centrum polityczne znajduje się w Europie Zachodniej bardziej na lewo, a za oceanem już na prawo), oferując tym samym wyborcom w miarę czytelną alternatywę. Nie bez znaczenia jest i to, iż za wyjątkiem ekstremalnego przypadku USA, obecność formacji trzecich - zbyt słabych, aby grać rolę pierwszoplanową, ale zarazem wystarczająco silnych, aby wywierać wcale niemały wpływ, jako swego rodzaju ochroną przed mimo wszystko szkodliwym monopolem - jest zauważana i doceniana.

A tymczasem nasz "wariant" stanowi prawdziwy ewenement na skalę europejską. Rola dwóch wielkich rozgrywających przypadła partiom reprezentującym tą samą stronę spektrum, czyli prawicy, automatycznie skazując na niebyt i brak reprezentacji lewicę oraz centrum. Co najciekawsze jednak, wielu wyborców nie uważających się za prawicowych, włączyło się do grona ten podział akceptujących.

Skąd wzięła ta mocno niekompletna układanka?



Podwójne zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości sprzed czterech lat, zapewniające tej partii obecną pozycję, stanowiło dla wielu nie lada zaskoczenie, choć z perspektywy czasu nie wydaje się już niczym dziwnym.

Bracia Kaczyńscy doskonale wykorzystali szansę na zagospodarowanie prawicowego elektoratu. Takiego, który w warunkach zachodnioeuropejskich sytuowałby się raczej poza głównym nurtem, ale który u nas, głównie z powodu swego zdyscyplinowania i mniejszej aktywności innych grup, stanowi prawdziwą siłę. Można więc stwierdzić, iż nadaje się do roli reprezentanta prawicy. Z kolei sukces Platformy Obywatelskiej nie znajduje tak oczywistego wyjaśnienia. Jeżeli PiS miałby być głównym reprezentantem prawej strony, to czyżby PO miało zajmować lewą? Przecież to niedorzeczność.

Na sukces Platformy, partii, która w gruncie rzeczy aż tak bardzo od PiSu się nie różni, złożyło się kilka czynników.



Przez wiele lat obraz naszej sceny politycznej (właściwie odkąd, raczej centrolewicowa, Unia Demokratyczna przestała być Unią Demokratyczną) przedstawiał się następująco: silna i zdyscyplinowana parlamentarna lewica oraz zajmująca się wiecznym "jednoczeniem przez dzielenie prawica" i zainteresowane jedynie korzystnymi koalicjami PSL w tle.

Wydaje się, iż to właśnie siła i jedność lewicy okazała się być jej największym nieszczęściem. Ktoś kiedyś trafnie zauważył, że w Polsce nic tak nie szkodzi pozycji ugrupowania jak rządzenie. I rzeczywiście: żadna partia nie utrzymała się przy władzy przez więcej niż jedną kadencję, gdyż niezależnie od tego, jakie błędy popełniła czy co osiągnęła, następne wybory przegrywała z powodu wzrastającej niepopularności.

To, czy rządy SLD w latach 2001-2005 były udane czy nieudane, pozostaje kwestią dyskusji (choć moim zdaniem nie można ich określić jednoznacznie), nie da się jednak zaprzeczyć, iż i tu powtórzył się schemat: najpierw zwycięstwo, potem rządzenie i spadek poparcia, a wreszcie porażka.

Ponieważ nie było innego silnego ugrupowania, które mogłoby zająć miejsce osłabionego Sojuszu, jako reprezentanta lewicowej części społeczeństwa, a porażka była naprawdę zbyt wielka, aby oczekiwać na choćby drugie miejsce, dwie partie prawicowe zajęły czołowe pozycje na liście. Jeszcze jeden dowód, jak daleko nam do prawdziwej dwubiegunowości.

Jak wiadomo, awans PiSu nie był niczym, politycznie rzecz ujmując, nienormalnym, jednakże awans PO już tak.

Jak to się stało, iż partia gospodarczo liberalna zyskała taką pozycję w społeczeństwie, w którym słowo "liberalizm" budzi różne uczucia, ale na pewno nie sympatię? Jak to się stało, iż podczas gdy w całej Europie takie ugrupowania bardzo rzadko wybijają się na czołówkę, coś takiego zdarzyło się nad Wisłą?

Jeden z powodów jest akurat bardzo prosty: w 2001 roku Platforma, jako najsilniejsza z licznych sierot po AWS i UW, zajęła drugie - bardzo odległe ale jednak - miejsce, co niejako z rozdzielnika zapewniło tej "głównej sile opozycyjnej" utrzymanie statusu we wzmocnionej formie w 2005, a to w dwa lata później umożliwiło ustawienie się jako opozycji wobec PiSu.

Ale nie na tym naprawdę opiera się sukces Platformy i obecne panowanie Donalda Tuska jako premiera. To była tylko dobrze wykorzystana trampolina.

Rzeczywistymi narzędziami, z których pomocą liberałowie utrzymują pozycję są strach i kreacja mitów



Strach. Czyż można dziwić się temu uczuciu? Każdego dnia podczas swych dwuletnich rządów Prawo i Sprawiedliwość nie zaniedbało niczego, aby go wywołać. Oczywiście nie wobec siebie, ile wszelkiej maści układów, agentów, postkomuchów, liberałów i tak dalej, i tak dalej. Oczywiście, jak to zwykle w takich wypadkach bywa, społeczeństwo zaczęło się bać nie często przywoływanych, a abstrakcyjnych demonów, ile tych, którzy je w pocie czoła wywoływali.

Tak więc pod upływie zaledwie połowy spodziewanej kadencji, porażka PiSu, pomimo nagminnie wprowadzających w błąd sondaży, nie stanowiła zaskoczenia. Nie można zapominać, choć było to przecież tak niedawno, jak wiele szkód, odczuwalnych szkód, przyniosła era "IV Rzeczpospolitej".

Czyż zatem należy się dziwić odczuciom społecznym, które można było ująć w bardzo prostej kategorii: "byle tylko nie ONI"? Raczej nie. Gorzej tylko, iż automatyczną alternatywą wobec szkodników stała się druga co do siły (mierzonej w miejscach w Sejmie) Platforma.

Trzeba przyznać, iż Donald Tusk jest zręcznym graczem politycznym. Były niedoszły prezydent RP w lot pojął, że jego drogą do władzy jest ustawienie się w roli Świętego Jerzego, broniącego Polski przed złym smokiem kaczyzmu. Tej kreacji wytrwale sekundowała większość środków masowego przekazu (a więc czynniki, które tak czy inaczej urabiają poglądy wyborców), już od jakiegoś czasu nie zauważających nic poza PiS i PO.

Także i niżej podpisany cieszył się z porażki zbyt pewnych siebie bliźniaków (choć na PO nie głosował wiedząc, iż nie mamy do czynienia z świętym Jerzym, tylko może nieco mniej szkodliwą prawicą), bo i nie ma co ukrywać: rząd Jarosława Kaczyńskiego był jednym z najbardziej katastrofalnych, pod wieloma względami, spośród wszystkich, jakie mieliśmy po 89 roku,. Trzeba wszak pamiętać, że po tamtych dwóch latach, prawie wszystko wydawało się mniejszym złem, niż PiS.

Można spokojnie powiedzieć, że Tusk szantażuje wyborców, stawiając ich każdego dnia (z taką samą gorliwością, jak każdego dnia Jarosław Kaczyński ostrzegał przed układami) wobec alternatywy "albo ja, albo ONI". I to niestety działa. Niestety, albowiem nie pozwala dostrzec społeczeństwu innej drogi, niż PO albo PiS, dwie partie, które tak naprawdę niewiele się sobą różnią.

Największym, nieświadomym oczywiście, sojusznikiem obecnego premiera we wdrażaniu tej strategii, okazał się, rzecz jasna, sam prezes PiS, który nawet po utracie stanowiska nie przestaje kłuć w oczy wzmożoną aktywnością. Owszem, jest to polityka promocyjna, ale nie działa na jego korzyść.

Nie lubisz PiS-u? Musisz tedy poprzeć Platformę. Nie popierasz Platformy? To znaczy, że jesteś z Kaczorami. Oto ogłupiający schemat. Sam wielokrotnie musiałem się gęsto tłumaczyć przed różnymi znajomymi, po krytyce jakiegoś aspektu polityki PO, że wcale nie oznacza to, iż żywię jakiekolwiek sympatie do PiSu.

Pamiętam też jak jeden z moich znajomych, człowiek o poglądach zdecydowanie lewicowych, który wcześniej ani myślał popierać liberałów w wyborach do Parlamentu Europejskiego, zgodziwszy się z moimi argumentami, że trzeba w końcu jakoś wzmocnić lewicę, ostatecznie zagłosował na listę PO, aby, cytuję, "dopieprzyć PiSowi", a lewica i "tak się odrodzi". Ciekawe jak, skoro jej naturalni wyborcy zamiast korzystać z okazji, wciąż na nowo ulegają emocjonalnemu szantażowi premiera? I czy przestaną kiedyś mu ulegać?

Nadaktywność prezesa PiS, świeże wspomnienia fatalnych rządów tej partii, stawianie wyborców pod ścianą i zamykanie im oczu na fakt istnienia przecież innych potencjalnych sił, alternatywnych wobec PiS i PO: na tym właśnie opiera się w ogromnej mierze sukces ugrupowania, które, choćby z racji miejsca zajmowanego na scenie politycznej wcale nie stanowi dla przeciwnika alternatywy.

Ale to wszystko, nawet razem zsumowane, nie zaowocowałoby sukcesem Platformy, gdyby nie drugi czynnik.



Pomijając umiejętność stawiania wyborców wobec kłamliwej alternatywy "albo my, albo chaos", Platforma opanowała do perfekcji jeszcze jedną sztukę: sztukę prezentowania się tym samym wyborcom jako coś innego, niż to czym jest w istocie.

Bo Platforma musi uprawiać nieustanne maskowanie, aby utrzymać się na powierzchni. W przeciwnym razie, mimo całej swej pijarowskiej strategii, straciłaby po prostu rację bytu jako alternatywy i tym samym pozycję.

W gruncie rzeczy, szczególnie w sprawach społecznych czy polityki zagranicznej, między oboma ugrupowaniami nie występują istotne różnice, choć Tusk i jego otoczenie ma na tyle zdrowego rozsądku, aby uprawiać tę samą, co PiS, politykę w białych rękawiczkach i z wesołą, zamiast upiornej, maską.

Ta strategia również doskonale, póki co, działa. Wciąż mam w pamięci rozmowę w przyjacielem sprzed dwóch lat, akurat wtedy, gdy Polska szykowała się do odsunięcia bliźniaków od władzy. Zapytany przeze mnie, na kogo ma zamiar głosować, odpowiedział, że na PO, dodając, że lubi ich "społeczny liberalizm". Zdziwiony zapytałem, na jakiej podstawie twierdzi, iż reprezentują "liberalne społecznie" pozycje, po czym wyjaśniłem, iż w takich kwestiach, jak choćby aborcja, legalizacja marihuany, prawa homoseksualistów itd. itd., Platforma nie różni się w niczym od agresywnego wokalnie PiS. Pamiętam, jak kolega zrobił zdziwioną minę, mówiąc, tu cytat, "no, to oni mnie w chuja robią".

Takich przykładów można by przytoczyć naprawdę wiele. PO starannie ukrywa, za pomocą pijarowskich tricków, swoje prawdziwe ideologiczne oblicze. A o sukcesie tej polityki świadczy chociażby fakt, iż wicemarszałkiem Sejmu z ramienia tego ugrupowania i zarazem jednym z najważniejszych ich przedstawicieli jest jeden z dawnych liderów ZChN-u, a prezydentem najbardziej otwartego, wielokulturowego i, wedle tych kryteriów, liberalnego polskiego miasta, jest niedawna ulubienica tychże środowisk, która raczej poglądów nie zmieniła. A oblicza jej i w sumie całej partii nie zmienią żadne efektowne sztuczki, zresztą starannie wyreżyserowane i popierane przez górę, posła Palikota.

Tym, czym tak naprawdę różni się PO od PiSu jest liberalizm gospodarczy. Tak samo, jak w przemianowanej "na prawą i sprawiedliwą" partii najwyższe przywództwo dalej sprawują dawni liderzy Porozumienia Centrum, tak samo kadra kierownicza Platformy to wciąż absolwenci niesławnej pamięci Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Ci sami apostołowie niewidzialnej ręki rynku, prywatyzowania wszystkiego co w zasięgu ręki i doktryn, które można zamknąć w jednym thatcherowskim zdaniu: "nie ma czegoś takiego, jak społeczeństwo".

Aby dalej istnieć, z uwagi na równie złą pamięć o wyczynach ich i ich kolegów w przeszłości, musieli jedynie zmienić otoczkę. A to akurat potrafią robić.



Tak długo, jak nie będziemy w stanie przezwyciężyć strachu, spojrzeć dalej poza codziennie nam serwowany, czarno-biały, pozbawiony kolorów, a więc nieprawdziwy, obraz, tak długo będziemy skazani albo na rządy Jarosława Kaczyńskiego, albo Donalda Tuska - władcy strachu, szantażu i mistrza kreacji mitów - przedstawiciela w większości tej samej polityki, tyle, że w wersji soft.

A jeżeli damy dalej tak sobą obu stronom manipulować, będziemy już tylko sami sobie winni, bo i jedni i drudzy stanowią takie samo zagrożenie nie tylko dla naszych idei, ale prawdziwej wolności wyboru.

Krzysztof Pacyński


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku