Pietrzak: Wysoki koszt wysokich zysków

[2009-11-05 00:52:47]

Zanim się niedawno przeprowadziłem na drugą stronę Tamizy, miałem zwyczaj dość regularnie do pracy lub z pracy do domu udawać się na piechotę. Było to jakieś cztery kilometry, ale gdy pogoda była w porządku, było to nawet przyjemnym sposobem na zrzucenie nadmiaru tłuszczu i nie dopuszczanie do jego odbudowy. Londyn ma fatalny transport "publiczny" – tylko w kapitalizmie usługa może być jednocześnie tak droga i tak zła. W godzinach, kiedy większość ludzi chodzi do pracy lub z niej wraca, pokonanie tych czterech kilometrów autobusem zabierało nieraz więcej czasu niż na piechotę, często znacznie więcej, na porządku dziennym była bowiem konieczność doliczenia nierzadko pół godziny, czasem więcej, oczekiwania na autobus jeżdżący podobno – tak głoszą wszystkie tablice na trasie linii 220 – co 7 minut. W czasie takiego spaceru mijałem po drodze cały szereg pustych domów, stojących przez cały ten rok jako wystawione na sprzedaż. Ostatnio znowu przeszedłem się tamtędy – domy nadal stoją puste i wystawione na sprzedaż. Są jednak najwyraźniej na tyle drogie, że nikogo nie stać na to, by je po tej cenie kupić. Właściwa kapitalizmowi racjonalność ekonomiczna powoduje, że bardziej się opłaca, żeby stały puste. Nawet parę lat.

Rzędy pustych domów można w Londynie spotkać w wielu miejscach. Jednocześnie miliony ludzi gnieżdżą się tu po trzy wzajemnie sobie obce pary w jednym mieszkaniu czy domu, w ścisku, na widok którego niejedna robotnicza rodzina w PRL lat 70. złapałaby się za głowę. W ogromnej części Londynu wynajęcie mieszkania samodzielnie czy we dwójkę jest nieosiągalne dla normalnie zarabiającego człowieka, dlatego flatshare jest normą nawet dla nieźle zarabiających professionals w czwartej dekadzie życia, w młodości tak przerobionych przez późnokapitalistyczny serial propagandowy pt. "Przyjaciele", żeby uważali mieszkanie w takich stadach nie za regres cywilizacyjny, tylko za coś naprawdę cool.

W takich miastach jak Londyn nagrodą za pracę jest nie tyle standard życia, co dostępność znajdujących się w zasięgu ręki tysięcy wielkomiejskich atrakcji, które pozwalają zapomnieć o tym, że mieszka się w ciasnocie i nie u siebie, a także obietnica kariery, którą wielkie metropolie mamią – ci, którym się udało, są tu wszak na wyciągnięcie ręki, w dość skoncentrowanych ilościach, a limuzyny można minąć na ulicy niemal każdego dnia. Jednocześnie Londyn tłoczny jest też od ludzi, którzy godzą się, nawet z ulgą, na wszystko, z tego choćby powodu, że zbiegli tu z całego świata, z tych wszystkich miejsc, gdzie żadna stabilna przyszłość na nich już nie czekała. Wskutek czy to demontażu przemysłu czy też zarzynania rolnictwa w ich krajach, wydanych na pastwę "programów dostosowania strukturalnego" oraz uderzeń i ucieczek nieskrępowanego już niczym kapitału.

"Zaróbmy jeszcze wiecej!" Erwina Wagenhofera to kawał znakomicie rzetelnej roboty opisującej powściągliwymi formalnie środkami filmu dokumentalnego złożoność globalnego systemu niszczącego dziś prawie wszystkich z nas (razem z naszą planetą). Systemu, przy którym świat odmalowywany przez Stanisława Bareję w popularnych polskich komediach był ostoją społecznego racjonalizmu i zdrowego rozsądku. Nikomu nie jest jednak do śmiechu, gdy dowiaduje się, jakie owoce przyniósł jeden z cudów neoliberalnej "ekonomii": hiszpański boom budowlany. W kraju, którego społeczeństwo praktycznie nie gra w golfa, stworzono 800 pól golfowych. Powstały na iberyjskich pustyniach, żeby więc utrzymać posadzoną na nich w drodze gwałtu na przyrodzie trawę, zużywa się rocznie ilości wody równe zapotrzebowaniu na nią 16 milionów ludzi. Zbudowano je na pustyni, bo chodziło o stworzenie od podstaw superluksusowych osiedli – ni to mieszkalnych, ni wypoczynkowych. Twórcy filmu przechadzają się ich pustymi ulicami i obejmują te cuda dalekimi planami z samolotu: nikt w nich nie mieszka, w większości przypadków nie przyjeżdża tam nawet na urlop. Jedynym celem ich powstania było uruchomienie cyklu inwestycyjnego konsumującego nadwyżki kapitału – pochodzące np. z przejmowanej przez finansjerę domeny ubezpieczeń społecznych i emerytalnych. Nie tylko z Hiszpanii – kraj ze swym boomem zapewniał (przez jakiś czas) wysoką stopę zwrotu od zainwestowanego kapitału pochodzącego z całego świata. Jednocześnie młodzi Hiszpanie pod trzydziestkę nie są w stanie wyprowadzić się od rodziców – mieszkań, na które byłoby ich stać, nikt w Hiszpanii od dawna nie budował. Bańka skończyła się powrotem ogromnego bezrobocia i zadłużeniem przekraczającym 100% PKB.

Siłą filmu jest to, że w przejrzysty, wyważony sposób i na wyrazistych przykładach (chapeau bas za dokumentację) odmalowuje planetarny pejzaż wzajemnych zależności systemu kapitalistycznego w fazie globalizacji neoliberalnej. Systemu opartego z jednej strony na grabieży zasobów doprowadzanego od epoki kolonializmu do nędzy i spychanego w nią wciąż coraz głębiej Południa, a z drugiej na socjalnym wyścigu w dół na terenie bogatej Północy. Kapitał może dziś korzystać z nieskończonej globalnej podaży pracy (pauperyzacja i proletryzacja rolników Trzeciego Świata nie będących już w stanie wyżyć z uprawy ziemi) i z nieskrępowanych już możliwości własnych przepływów. W każdej chwili może się przenieść do Indii. Ludzi tam dostatek, a inżynier zarabia mniej niż w Austrii spawacz. Nikt więc na tym nie zyskuje? Owszem, coraz węższa i coraz bogatsza elita, przede wszystkim puchnący społeczno-ekonomiczny nowotwór finansjery.

Film jest przejrzysty i wyważony, ale nie z rodzaju tych, które dzielą rację na pół, każdemu dają jej po trochu i stają gdzieś w rozkroku, "pomiędzy", w przekonaniu, że to jest właśnie "obiektywność". Twórcy filmu obiektywność rozumieją tak jak brytyjski filozof Terry Eagleton: obiektywność równa się jasnej odpowiedzi na pytanie, kto jest katem, a kto ofiarą, id est równa się zajęciu stanowiska po stronie ofiar. Beneficjenci neoliberalnego reżimu akumulacji (kapitalista, który przeniósł produkcję do Indii, członek założonego między innymi przez von Hayeka, zrzeszającego fundamentalistów rynkowych Towarzystwa Mont Pelerin, menadżer funduszu inwestującego z Singapuru w "rynki wschodzące", czy oficjel z raju podatkowego, wyspy Jersey) zostają tu wysłuchani, ale po to, żeby ich słowa, ich prosperity i zadowolenie skonfrontować z Prawdą ideologii, którą forsują, sponsorują i z której czerpią korzyści. Chciałbym zobaczyć ich miny, gdy ujrzeli gotowy film. Nie wygląda na to, żeby spodziewali się czegoś takiego.

Inwestor z Singapuru zachwala neoliberalną globalizację za to, że wymuszona przez nią konkurencja na skalę światową tak bardzo obniża ceny towarów i usług podnosząc jakoby ich dostępność. Wagenhofer szybko nam jednak pokazuje, że towarem, którego cena najszybciej idzie w dół i którego rezerwuary stają się naprawdę nieprzebrane i dostępne na skalę planety, jest ludzka praca. Niektórzy z beneficjentów nawet nie ukrywają, że o to właśnie im chodzi, i że tak rozumieją rozwój – jako wolność bogacenia się dzięki równaniu w dół wartości ludzkiej pracy. Austriacki biznesmen planujący wkrótce otwarcie jeszcze większej fabryki w Indiach nie widzi problemu w tym, że ludzie w Indiach są tak biedni. Otwarcie jako problem stawia to, że ludzie w Austrii nie są jeszcze tak biedni – że tam za pracę trzeba tak dużo płacić. Wyraża też szczere zadowolenie z wciąż żywej w ustroju ekonomicznym Indii spuścizny kolonialnej, dzięki której obcy kapitał nie tylko niemal nie płaci podatków, ale jeszcze na swoje "inwestycje" dostaje granty finansowane z opodatkowania indyjskich rodzin, które swoje podatki płacić muszą.

Specjalista inwestycyjny z Singapuru zachwyca się, że w Singapurze jako przedsiębiorca praktycznie nie płaci żadnych podatków. Potem od jego ideologicznego kolegi z Mont Pelerin Society dowiadujemy się, że wolność od podatków jest dobra, ale tylko, gdy korzysta z niej kapitał. Ludzie, którzy ze zrujnowanych przez kolonialną i neokolonialną eksploatację krajów uciekają przed głodem na Zachód, powinni płacić za to, że zapisują się do klubu, do którego budowy i rozwoju się nie przyczynili. W końcu przechodzi mu przez gardło słowo "podatek". Kiedy już pada zdanie, że imigranci z Trzeciego Świata nie przyłożyli się do bogactwa Zachodu, bezczelność tej tezy Wagenhofer ujawnia montując to ujęcie ze zbliżeniem sztab złota, którego wydobycie w Ghanie pokazywała inicjalna sekwencja filmu, opatrzona wymownymi danymi dotyczącymi jego dystrybucji: 3% dla Afryki, 97% dla Zachodu.

Najwyrazistszą Prawdą systemu, w którym "fantastyczne pieniądze" zarabiają ludzie nie wytwarzający "żadnej realnej wartości w jakimkolwiek ekonomicznym sensie tego słowa" (którzy na dodatek doskonale o tym wiedzą!), jest nędza afrykańskich i azjatyckich rolników i robotników rolnych. W filmie poznajemy tych, którzy w Burkina Faso zbierają bawełnę. Robią to ręcznie, dzięki czemu jest to najlepsza, najczystsza bawełna na świecie. Dostają za nią jednak najniższą cenę, bo Burkina Faso zmuszona została przez Bank Światowy do liberalizacji handlu, podczas gdy USA wspierają swoje przemysłowe uprawy bawełny miliardami dolarów. Robotnicy i robotnice na jej uprawach w Burkina Faso zarabiają na nich 50 euro rocznie. Prawdą tego systemu są też migracje tych zdesperowanych ludzi, ryzykujących śmierć na Adriatyku czy z braku tlenu w ciężarówce. Oni już po prostu nie mają nic do stracenia, bo za 50 euro rocznie nie da się wyżyć nawet w Burkina Faso. Coraz liczebniejsze ich kohorty będą więc oblegać twierdze "mędrców" z Mont Pelerin.

Przed widzem, który od dawna jest marksistą, alterglobalistą, czy choćby socjaldemokratą albo keynesistą, film na pewno nie odkrywa Ameryki. Jego rozmach, precyzja i przejrzystość wywodu (pozbawionego narratora, posługującego się tylko obrazem i montażem) mają jednak potencjał otwierania oczu. Widz, który oczy już wcześniej otworzył, również nie powinien tej pozycji przegapić, bo na pewno pomaga ona zrekonsolidować i odświeżyć argumenty i spojrzenie w szerokiej perspektywie. Choćby przypominając takie rzeczy, jak prawda tkwiąca w samym źródłosłowie terminu, który stanowi "Święte Świętych" neoliberalizmu. Słowo "prywatyzacja" pochodzi od łacińskiego privare, czyli pozbawiać. Prywatyzacja jest pozbawianiem społeczeństw tego, co do nich należy.

"Zaróbmy jeszcze więcej" ("Let’s Make Money"), reż., scen. i zdj.: Erwin Wagenhofer, Austria 2008. Dystrybucja w Polsce: Against Gravity.

Jarosław Pietrzak


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku