W "Kurierze Kultura" wydanym przez "Krytykę Polityczną", czytamy, że redaktor naczelny pokładając nadzieję w demokracji w zasadzie nie chce już od społeczeństwa niczego, poza poddaniem się tej boskiej sile[1]. W tym samym źródle odnajdziemy ankietę "Komu zabrać, żeby dać na kulturę?". Samo pytanie sformułowane jest tak, by konfrontować wypowiadającego się z perspektywą "zabierania", bliskiego synonimu kradzieży. W tym przypadku ankietowani uciekli na bezpieczne terytoria skazując na "zabieranie" tych, którzy w mainstreamie populizmu cieszą się najmniejszą tolerancją: polityków i biurokrację. Jeśli zaś mowa o "zabieranych" pieniądzach, druzgocąca większość ekonomistów weszła już w posiadanie wiedzy dla niektórych tajemnej, że budżet państwa to w istocie w dużej mierze różne formy podatków. W podobnym tonie brzęczą, szumią inne kulturalne kongresy. Żądania XIX-wiecznych feministek, uznających, że największym zmartwieniem kobiet jest brak kompetentnej służby domowej, współczesny Kongres Kobiet uzupełnił o postulaty typu: kluby fitness w każdej wsi, dodatkowo rozbrajając całą tematykę poprzez forsowanie pozornie rewolucyjnych a w istocie kompletnie bezpiecznych i samych w sobie dla nikogo niegroźnych fikcyjnych parytetów... na listach wyborczych (trochę szydzę). Zapewne należy zatem jeszcze raz przemyśleć problemy kultury w Polsce.
Żyjemy w kraju analfabetów kulturalnych. Kultura jest bowiem droga - jeśli porównamy choćby ceny biletów do tych z czasów przeklętego PRL-u (najdroższe bilety do kina rzadko kosztowały wówczas więcej, niż dwukrotność ceny bochenka chleba). Kultura jest coraz bardziej elitarna - jeśli przyjrzymy się przykładowo, czym są dziś DKF-y, a czym były za czasów przeklętego PRL-u. Kultura jest masowa i tandetna - jeśli porównamy dzieła ostatnie Samego Wajdy do utworów z czasów przeklętego PRL-u. Polskiej kulturze krzyżuje drogę kilka bardzo istotnych problemów. Po pierwsze, kultura stała się miejscem wojny historycznej i religijnej. Religia ma zastąpić kulturę w masowej przestrzeni publicznej: w szkołach, w mediach. Przykładowo, imprezy kościelne transmitowane są w publicznej telewizji. Jednocześnie przywłaszczają kulturę i przemieniają ją w taniej próby patriotyzm organizacje pokroju IPN. Jest to, rzec można, wersja hard[2], czczenie natomiast "Solidarności" w TVN i GW to wersja dietetyczna[3] tej samej polityki. Wiara w kulturalne zbawienie przez religię nie przeszkodziła jednak skokowemu wzrostowi narodzin dzieci z nieślubnych związków, nie mówiąc już o wieku młodocianych matek. Patriotyzm z kolei w wydaniu IPN/GW przemienia indoktrynowanych w konsumentów seriali "Plebania"/"Na Wspólnej". Po drugie, kultura potrzebuje innego celu. Celem kultury nie jest utrzymywanie z publicznych dotacji w roli alibi niszowych przedsięwzięć. Celem programu kultury jest w masowej skali zmiana społeczeństwa, zmiana od samych podstaw. Omijana jest skrzętnie dyskusja nad wychowaniem dla kultury, które zostawia się księżom, lub specjalistom od wolnego rynku[4]. Po trzecie, kultura nie może być traktowana jako rozrywka dla wybrańców. Kultura, która w praktyce oznacza seriale i repertuar Multikina dla "ludu" - inteligencja i elity mają z kolei naturalnym prawem pozostawać w teatrach - to punkt wyjścia do walki o zmianę tego stanu rzeczy.
Tą zmianę celu wymusić jest w stanie tylko i wyłącznie centralna polityka społeczeństwa, a więc państwa, przy środkach, które zapewnić mogłoby choćby skromne opodatkowanie przedsiębiorstw, mających obecnie jedne z najniższych podatków w UE[5]. Nie możemy tkwić w szponach "demokracji", w której przepaści majątkowe segregują społeczeństwo na ludzi i podludzi. Nie możemy czekać, aż któreś z prywatnych przedsiębiorstw lub fundacji dorzuci nam co łaska do kongresu, konferencji. Nie możemy liczyć, że ktoś poza nami samymi wyłoży kasę na dobro wspólne. Przede wszystkim zaś potrzebne jest wychowanie. Potrzebne są na nie środki. Potrzeba 5 godzin tygodniowo edukacji kulturalnej w szkołach, za publiczne pieniądze. Potrzebny jest teatr, malarstwo, muzyka, literatura [INNA niż narodowowyzwoleńcza i Biblia] - w praktyce, nie zaś za szybką telewizora. Potrzebne są kluby kultury w każdej dzielnicy, potrzebny jest nie rząd nad ogłupioną duszą przy pomocy religii/etyki, lecz fundamentalne wychowanie i udoskonalenie tej "duszy" przy pomocy największej organizacji jaka może spełniać cele spychane na organizacje pozarządowe - państwa. Dopóki kultura kongresowa - przy współudziale państwa, które umywa sobie w ten sposób rączki za ułamek kosztów jakie musiałoby przeznaczyć na program z prawdziwego zdarzenia - jest dominującą kulturą w kraju, na którego wsiach zamyka się szkoły skazując nie tylko młodzież na kościół bądź ulicę, w którego miastach z kolei kwitną najbardziej prostackie trendy kultury masowej, dopóty trwać będzie spadek poziomu czytelnictwa, liczby widzów kin...[6] - poziomu masowej świadomości i edukacji kulturalnej. Aż do momentu gdy na Polskę zstąpi z nieba klasycznie kapitalistyczny pejzaż - wprost z "Ziemi obiecanej", z głupią biedą w fabrykach i przedsiębiorczym kapitałem ludzkim w operach i teatrach.
Przypisy:
[1] http://www.krytykapolityczna.pl/images/stories/kurier%20kultura.pdf
[2] http://kultura.wp.pl/title,Wystawa-IPN-o-
zimnej-wojnie-na-KUL,wid,13200141,wiadomosc.html?ticaid=1c4ed
[3] http://wyborcza.pl/
1,109015,8320230,_Solidarnosc__bliska_mlodym.html
[4] http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/
1,35751,9587363,Pot_i_lzy_przedszkolakow
__Czy_beda_chcialy_oszczedzac_.html
[5] "Forbes", 05/2011, s. 32
[6] http://i49.tinypic.com/xg9qub.jpg,
http://a34.idata.over-blog.com/
500x271/3/46/20/82/DOSSIER-DOCUMENTAIRES/
depenses-francais-cinema.JPG
Wykresy przedstawiają ilość sprzedawanych biletów do kin. Możemy porównać, jak przemiany ustrojowe odbiły się na wynikach tej sprzedaży w Polsce. Wpływ na sprzedaż biletów miało też pojawienie się wideo, jednak we Francji dla porównania sprzedaż biletów do kin od połowy lat 90-tych podnosi się, w Polsce tymczasem spada.)
Tymoteusz Kochan