Polemika z autorami listu do Minister Kudryckiej i odpowiedzi na mój i Michała Bilewicza tekst w „Gazecie Wyborczej” musiałaby w znacznym stopniu powielić argumenty przytoczone przeze mnie trzy lata temu na łamach Forum Akademickiego. Zamieszczony tam tekst był głosem w niezwykle gorącej dyskusji, zainicjowanej przez profesora Bohdana Jałowieckiego, która toczyła się na forum internetowym skupiającym kilkudziesięciu humanistów. Ze smutkiem muszę stwierdzić, że w ciągu minionych trzech lat nic się nie zmieniło. Padają dokładnie te same argumenty, pojawiają się te same mity. Postaram się krótko do nich odnieść. Odpowiem też na dwa zarzuty sformułowane przez autorów wobec naszego tekstu.
Wątpliwa wielogłosowość
Pierwszy z zarzutów sugeruje, że nie przeczytaliśmy uważnie listu do pani Minister. Autorom miało w nim chodzić o niedocenienie publikacji polskich, a nie o to, że nie należy pisać po angielsku. Jednym słowem chodziło w nim o „polifonię”.
Nie wiem, jaka była intencja autorów, ale wiem, że list został odczytany jednoznacznie nie tylko przez nas, ale też przez komentujących go sygnatariuszy, jako wyraz sprzeciwu wobec nacisków na publikowanie w językach kongresowych (przede wszystkim po angielsku). Wystarczy przeczytać komentarze zamieszczane przy podpisach pod listem. A i sam list nie pozostawia wątpliwości – podane przykłady tematów, o których nie można pisać inaczej niż po polsku, są tego ilustracją. Poza tym powiedzmy szczerze: żadna polifonia w polskich naukach humanistycznych i społecznych nie istnieje. Nie dlatego, ze ministerstwo nie docenia publikacji polskojęzycznych, ale dlatego, że polscy humaniści i przedstawiciele większości nauk społecznych nie chcą pisać po angielsku. Polifonia wymaga przynajmniej dwóch głosów, a nie jednego. A więc żeby ich do tego skłonić, potrzebne jest wyższe punktowanie tego, co trudniejsze (publikacji w obiegu międzynarodowym), niż tego, co łatwe (publikacji w obiegu krajowym). I ja się z taką polityką Ministerstwa w pełni zgadzam. Wcale to nie oznacza, że nisko cenię treści zamieszczane w publikacjach polskich. Przeciwnie – uważam je za na tyle ważne, że powinny zostać udostępnione międzynarodowemu czytelnikowi.
Drugi zarzut dotyczy wymienionych przez nas badaczy (Znaniecki, Malinowski, Tarski itd.). Polemiści twierdzą, że uczeni ci pisali po angielsku, gdyż pracowali w krajach anglosaskich.
Ależ tak – zgadzamy się! I dlatego właśnie należą do tych nielicznych Polaków, których nazwiska znane są za granicą. To jest argument za, a nie przeciw internacjonalizacji nauki. Ale czy autorzy listu chcą przez to powiedzieć, że pisać w języku angielskim może tylko ten, kto mieszka w kraju anglojęzycznym? Teraz, gdy 90 procent naszej akademickiej młodzieży swobodnie porozumiewa się w tym języku?
Lista filadelfijska, czyli co?
Owa słynna „lista filadelfijska”, której tak nie lubią autorzy i sygnatariusze listu, a której podobno nie znają badacze amerykańscy, to powszechnie stosowana na świecie lista Journal Citations Reports, corocznie uaktualniana przez amerykańską firmę Thomson Reuters, opracowującą dwu- i pięcioletnie wskaźniki cytowań czasopism, a także bazę cytowań Web of Science. Wokół tych wskaźników i ich wartości toczą się zażarte dyskusje, powstają też alternatywne narzędzia do oceny wartości naukowej czasopism i poszczególnych naukowców. Takim alternatywnym narzędziem jest choćby program Publish or Perish stworzony przez Anne-Wil Harzing, oparty na wyszukiwarce Google Scholar Advanced, zbierający cytowania nie tylko z czasopism (jak w przypadku Web of Science) ale również książek i rozdziałów z książek, a także publikacji internetowych w wolnym dostępie, i przez to lepiej dostosowany do specyfiki nauk humanistycznych i społecznych. I właśnie dyskusji nad tym, jakie powinny być bazy, z których czerpiemy informacje o międzynarodowym uznaniu badaczy, powinniśmy jako przedstawiciele nauk humanistycznych i społecznych poświęcić uwagę, a nie temu, czy powinniśmy pisać w języku, który inni są w stanie zrozumieć. Że wartości prac humanistycznych i społecznych nie da się zamienić na cyferki i punkty? Zgoda. Ale niczego lepszego na razie nie mamy. Wprowadzenie jasnych kryteriów ocen wydaje się – przynajmniej na razie – konieczne. Ważne, żeby to były takie ilościowe kryteria, które nie są kryteriami stworzonymi jedynie na potrzeby nauk przyrodniczych.
Język i lokalność
Autorzy skarżą się, że pisane przez nich teksty nie mają szans na publikację, gdyż odwołują się do prac lokalnych, mimo że te są znacznie lepsze. No właśnie – a dlaczego te publikacje ciągle mają status „lokalnych”? Właśnie o to nam chodzi. O to, żeby wreszcie nasi humaniści i badacze społeczni stali się pełnoprawnymi uczestnikami tej międzynarodowej gry, której na imię nauka. Nie jesteśmy gorsi od Finów, Norwegów czy Włochów. W tej grze uczestniczą przecież nie tylko Anglosasi (choć oni oczywiście, z racji języka, a także silnej presji na publikowanie, są w niej najbardziej widoczni). Powiem szczerze, że wcale nie dziwię się anglojęzycznemu redaktorowi, że nie chce jako głównego argumentu teoretycznego traktować odwołań do prac napisanych w języku, którego czytelnicy czasopisma nie są w stanie zrozumieć. A czy polski redaktor zaakceptuje odwoływanie się do prac w języku chińskim? A niestety, czy nam się to podoba, czy nie, język polski taki ma właśnie status w świecie.
A teraz kilka mitów, które unoszą się jak widmo nad naszymi dyskusjami. Część z nich pojawiła się w liście autorów i w ich odpowiedziach na nasz tekst, część w bardziej nieformalnych internetowych dyskusjach, również z udziałem sygnatariuszy listu. Warto je sobie uświadomić, ponieważ są to fałszywe przekonania, za którymi nie stoją żadne racjonalne argumenty i które uniemożliwiają nam porozumienie w kwestiach naprawdę ważnych dla polskiej humanistyki i myśli społecznej.
Mit 1. Albo-albo
Autorzy listu oraz wielu ich sympatyków zdają się sugerować, że pisanie po angielsku wyklucza pisanie po polsku. Nacisk na pisanie w językach obcych miałby utrudnić polskiej humanistyce i polskim naukom społecznym realizowanie „misji” wobec narodowej kultury.
Otóż pisanie po angielsku wcale nie wyklucza pisania po polsku. Nauki społeczne i humanistyczne muszą mieć charakter dwutorowy – taka jest ich natura. Muszą być obecne w środowisku lokalnym, ale też muszą być obecne w nauce międzynarodowej. To, że nasi mistrzowie pisali jedynie po polsku, nie oznacza, że my mamy robić to samo. Musimy jednak, jako przedstawiciele polskiej humanistyki i polskich nauk społecznych (a psychologia się do nich też zalicza) poważnie zastanowić się nad tym, jak powinna wyglądać nasza obecność na rynku polskim, a jak na forum międzynarodowym. Czy warto publikować po polsku przyczynkarskie prace empiryczne (często zamieszczane w owych osławionych zbiorowych monografiach)? Czy też właśnie dla takich prac jest miejsce w czasopismach międzynarodowych, gdzie znajdą fachowych recenzentów i grono profesjonalnych czytelników, a w języku polskim powinniśmy publikować ogólniejsze syntezy, pisane takim językiem, który trafi do szerokiego odbiorcy (w tym do dziennikarzy, którzy właśnie tak podanej wiedzy łakną najbardziej)? I Może na tym powinna polegać nasza „kulturowa misja”?
Mit 2. Nikt nas nie chce
Kolejny z mitów, który pojawia się w tych debatach, sprowadza się do przekonania, że w świecie anglosaskim (czy szerzej w świecie zachodnim) nikt nas nie chce i nikt się nami nie interesuje, więc szkoda naszego wysiłku, bo i tak nic z tego nie będzie. Tematyka, którą zajmują się polscy humaniści i polskie nauki społeczne, ma być tak specyficzna i tak lokalna, że nie możemy liczyć na zrozumienie redakcji czasopism anglojęzycznych czy zagranicznych wydawców.
Jest to oczywista bzdura. W czasopismach anglojęzycznych z dziedziny humanistyki czy nauk społecznych znajdziemy teksty na temat najbardziej egzotycznych krajów i ich problemów, również na temat Europy Środkowo-Wschodniej. Problem polega na tym, że pisane są w większości nie przez naukowców z tych właśnie krajów. W kilku czasopismach mających „European” w tytule, które przeglądałam na okoliczność tego tekstu, widzę, że o Litwie pisze Kanadyjczyk, o Łotwie – Brytyjczyk, a problemy ukraińskie analizowane są za oceanem.
Zainteresowanie naszą częścią Europy jest niewątpliwe. Pan profesor Czubaj wie, jakie zainteresowanie wzbudzają wśród niemieckich i holenderskich socjologów miasta nasze warszawskie osiedla zamknięte – temat lokalny o zdecydowanie uniwersalnym znaczeniu. Zapewniam, że inne procesy transformacji postkomunistycznych miast są równie interesujące dla świata. Lokalnym, ale też uniwersalnym tematem jest pamięć społeczna. Kilka lat temu opublikowałam w jednym z czasopism anglojęzycznych empiryczny tekst dotyczący pamięci dwóch miast o skomplikowanej powojennej historii, Wrocławia i Lwowa. Nie obyło się bez polemiki z jednym z recenzentów, ale tekst się ukazał i ma nawet niezły wskaźnik cytowań. W innym anglojęzycznym czasopiśmie opublikowaliśmy cząstkowe wyniki naszych badań pamięci warszawskiego Muranowa. Instytut Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego organizował w zeszłym miesiącu konferencję poświęconą pamięci zbiorowej Europy Środkowo-Wschodniej. Przyjechały tak ważne dla dziedziny osoby jak Jeffrey Olick i Aleida Assmann. Okazuje się, że nie był to lokalny temat nieinteresujący dla świata.
No więc dlaczego nas nie drukują? Po pierwsze dlatego, że nie piszemy. Proszę autorów listu o podanie, kiedy, do jakiego czasopisma zagranicznego, złożyli ostatnio swoje teksty. Podejrzewam, że do żadnego. Po drugie dlatego, że jeśli już piszemy, to często posługując się słownictwem, którego osoby spoza naszego środowiska naukowego nie są w stanie zrozumieć. Nasza długotrwała izolacja doprowadziła do tego, że wielu z nas wypracowało własny „idiolekt naukowy”, własną terminologię i teoretyczne konstrukcje, których bezpośrednie tłumaczenie na język angielski po prostu nie ma sensu. Trudno, jeżeli chcemy być czytani, musimy pisać w taki sposób, żeby nas rozumiano. Tu też obowiązują maksymy Grice’a. Dodatkowo, polską manierą, wynikającą zresztą z językowych niekompetencji, jest pisanie tekstu po polsku, a potem dawanie do przetłumaczenia profesjonalnemu tłumaczowi. W wielu naukach społecznych kończy się to niestety klęską. Każda dziedzina ma swój międzynarodowy żargon, którego „profesjonalny” tłumacz spoza dziedziny nie zna. Dosłowne tłumaczenie skomplikowanych gramatycznych konstrukcji języka polskiego też na ogół daje efekt żałosny. Dlatego warto od razu pisać po angielsku i to przy pomocy pojęć zrozumiałych dla drugiej strony.
Mit 3. Usypywanie kopczyków
Za tą skomplikowaną metaforą, której używają autorzy polemiki, kryje się myśl prosta: język lokalny (w tym polski), jest tak złożoną konstrukcją, że nie da się jego głębokiego sensu przełożyć na inny język. A jeszcze głębiej: badacz używający danego języka stworzył przy jego pomocy taką rzeczywistość, której nie jest w stanie zrozumieć ktoś spoza jego kręgu językowego.
Kompletnie tego nie rozumiem. Mam nadzieję, ze polski badacz polskiej kultury jest w stanie spojrzeć na nią z lotu ptaka z pozycji uniwersalnych, ponadlokalnych, prawidłowości. W psychologii intensywnie rozwijają się badania międzykulturowe, w których uczestniczą jako pełnoprawni partnerzy badaczy anglosaskich również badacze z krajów azjatyckich, a więc z kręgów językowych i kulturowych bardziej odległych od kultur zachodnich niż kultura polska. Właśnie w naukach społecznych lawinowo rośnie liczba prac pisanych przez badaczy japońskich czy chińskich. Udaje im się torować sobie drogę do świadomości międzynarodowego środowiska akademickiego. Nie wiem, dlaczego akurat Polska miałaby stanowić trudny do zrozumienia dla reszty świata wyjątek.
Mit 4. Brak czasopism
Istnieje dość rozpowszechnione przekonanie, że nauki humanistyczne i społeczne nie mają równie dobrej reprezentacji w czasopismach międzynarodowych jak nauki przyrodnicze.
Przyjrzałam się temu bliżej na okoliczność niniejszego tekstu. Wzięłam pod lupę słynną listę Journal Citation Reports i oto wyniki: (1) Anthropology – 76 różnych czasopism posiadających Impact Factor, (2) Area Studies (różne czasopisma zajmujące się różnymi obszarami geograficznymi) – 60 czasopism, (3) Cultural Studies – 10 czasopism, (4) Ethnic Studies – 13 czasopism, (5) History – 43 czasopisma, (6) Political Science – 141 czasopism, (7) Social Issues – 35 czasopism, (8) Sociology – 132 czasopisma, (9) Urban Studies – 36 czasopism, (10) Social Science Interdisciplinary – 84 czasopisma. Jeżeli do tego dodamy geografię, której znaczna część przynależy do nauk społecznych, no i oczywiście psychologię, to otrzymamy kilkaset czasopism, które mogą być potencjalnym odbiorcą prac z dziedziny nauk społecznych i znacznej części humanistyki.
Mit 5. Magia tłumaczeń
Mit ten zakłada, że jeżeli jest się dobrym, to i tak nas znajdą i przetłumaczą. Wystarczy tylko na to poczekać. Daje się to podsumować znaną dewizą „siedź w kącie, znajdą cię”.
Otóż nie znajdą. Może odkryje nas jakiś Czech lub Słowak, który po polsku czyta, ale on już też częściej spogląda w kierunku zachodnim niż północnym. Poza tym nauka jest konkurencyjna – tu liczy się pierwszeństwo pomysłu, a więc to, kiedy pojawił się po raz pierwszy na forum międzynarodowym. Z taką postawą w najlepszym przypadku możemy doczekać się, że po kilkudziesięciu latach jakiś historyk idei, pasjonat tej części Europy, dotrze do naszych prac, odkurzy je i ogłosi nasze pierwszeństwo w jakiejś dziedzinie. Tylko że nie będzie to miało żadnego wpływu na rozwój nauki. A po każdej nowej książce Jana Tomasza Grossa wydanej w Princeton University Press czy Random House podniesie się larum, że przecież tylu historyków w Polsce już wcześniej opisało kopaczy z Treblinki, pogrom kielecki czy zbrodnię w Jedwabnem.
Program pozytywny dla humanistyki
Na koniec trzy komentarze ważne z punktu widzenia dobrze rozumianych interesów nauk społecznych i humanistycznych:
1. Otóż doskonale rozumiem rozgoryczenie wielu humanistów, dla których podstawową formą istnienia w nauce jest nie artykuł w czasopiśmie, a książka. Rozumiem też, że jeżeli ktoś pisze monografię przez kilka, kilkanaście lat, a potem przypisuje się jej punktację niższą niż kilkustronicowemu artykułowi w podrzędnym zachodnim czasopiśmie, to jego rozgoryczenie sięga zenitu. I myślę, że z tym coś należy zrobić, w jakiś sposób honorować prawdziwe arcydzieła polskiej myśli humanistycznej. Takich prac nie ma wiele, nie zalicza się do nich ani większość zbiorówek ani różnych „prac na stopień”. Ale są i zasługują na wyróżnienie większe niż 12 czy 20 punktów. Jak to zrobić – nie wiem. Ale musimy nad tym dyskutować.
2. Konieczne jest opracowanie bazy polskich publikacji z dziedziny humanistyki i nauk społecznych z możliwie otwartym dostępem do pełnych tekstów. W tej chwili łatwiej jest dotrzeć do dowolnego artykułu w języku angielskim, niż do artykułów publikowanych w czasopismach polskich czy też rozdziałów w polskojęzycznych książkach. Na tej podstawie należałoby też opracować polskie wskaźniki cytowań. Aktualnie częściej cytujemy kolegów z zagranicy niż pracujących w sąsiednim pokoju. I to jest prawdziwa „misja” nauk społecznych i humanistycznych.
3. Dyskusja powinna też dotyczyć profilu i standardów oceny polskich czasopism. Polskojęzyczne czasopisma to zdecydowanie domena nauk społecznych i humanistycznych. Powinny spełniać najwyższe standardy, wzorowane na czasopismach zagranicznych (a bardzo często ich nie spełniają). Żeby uczynić moje stanowisko jasnym – jestem zwolenniczką istnienia na polskim rynku polskojęzycznych czasopism. Jestem też przeciwniczką zaproponowanych przez Ministerstwo kryteriów ich oceny, które kompletnie do polskojęzycznych czasopism humanistycznych nie pasują . Głos w tej sprawie, sygnowany przez Komitet Psychologii PAN, dotarł już do pani Minister. I w tej sprawie uważam, że powinniśmy połączyć nasze siły. Osobom zainteresowanym z chęcią udostępnię nasze pismo.
Już po napisaniu tego tekstu ukazała się w „Gazecie Wyborczej” polemika profesora Andrzeja Wernera z naszym tekstem. Zasługuje na osobny komentarz, na który tutaj nie ma miejsca. Odniosę się zatem tylko do podstawowego, jak sądzę, źródła nieporozumienia. Otóż granica między naukami humanistycznymi i społecznymi (zwyczajowo wrzucanych do jednej kategorii) jest cienka, ale istnieje. Niniejszy tekst dotyczy w głównej mierze prac z zakresu nauk społecznych (socjologii, politologii, pedagogiki, antropologii itd.). One powinny być udostępniane światowemu czytelnikowi. Prace z zakresu humanistyki mogą wejść do obiegu światowego i pewnie wiele z nich ma charakter ponadlokalny, część jednak jest przede wszystkim interesująca dla czytelnika polskiego. Prace z zakresu „twardej humanistyki” (filologii, literaturoznawstwa), pisane w językach dziedziny (a więc po polsku, ukraińsku, francusku) oceniane są w obecnym systemie tak, jakby były pisane w języku międzynarodowym, więc wszelkie protesty są tu bezzasadne.
Maria Lewicka
Artykuł ukazał się na stronie "Res Publiki Nowej".