Gáspár Miklos Tamás: Węgry - laboratorium nowej prawicy

[2012-03-23 09:01:37]

Praca, rodzina, naród, młodzież, zdrowie, porządek to wartości do których odwołuje się premier Węgier Viktor Orban. W ten sposób chce utrzymać poparcie klasy średniej – pracujących i „zdrowych”. Prawicowy i nacjonalistyczny rząd nie waha się piętnować swoich krytyków jako obcych agentów.



Atmosfera grozy i strachu, która panuje na Węgrzech to nie tylko produkt kryzysu gospodarczego i polityki rządu Viktora Orbana. Odzwierciedla również niezdolność republiki demokratycznej i stanowiącego jej podporę liberalnego reżimu rynkowego do stworzenia porządku społecznego, mającego wyraźną przewagę nad tym, który go poprzedzał. Gdyby ludzie choć trochę czuli, że mają więcej wolności i bezpieczeństwa czy choćby, że uczestniczą w przygodzie politycznej, która jest szlachetna, płodna, śmiała, godna samopoświęcenia, to ścierpieliby swe troski. Nie wygląda jednak na to, by tak było.

Najwyraźniej jest wręcz przeciwnie, i jakkolwiek represyjny i restrykcyjny nie byłby reżim sprzed 1989 r., to potrafił on zapewnić wyższy poziom bezpieczeństwa socjalnego, pełne zatrudnienie, lepszą opiekę zdrowotną i warunki higieniczne, tanią czy bezpłatną rozrywkę w czasie wolnym, bogatszą i dostępną dla wszystkich wyższą kulturę, niski poziom przestępczości, widoczną poprawę większości warunków materialnych, poza zapewne wyborem konsumenckim. Płacono za to wysoką cenę hipokryzji, cenzury i konformizmu. Choć z racji jego korzeni historycznych system ten nazywano „socjalistycznym” czy „komunistycznym”, w rzeczywistości mowa o konserwatywnym moralnie i kulturowo państwie dobrobytu, które po raz pierwszy przyniosło temu dotąd zacofanemu społeczeństwu rolniczemu relatywnie „nowoczesne” standardy życiowe, od sieci wodno-kanalizacyjnej po alfabetyzację, oraz – o czym zazwyczaj się zapomina – wyzwolenie od dawnej niewoli, wymuszonego służalstwa i uległości wobec arystokracji i szlachty, czy też reprezentantów staroświeckiego państwa autorytarnego z jego budzącymi postrach żandarmami, biurokratami i oficerami armii. Skończyły się pocałunki w dłoń, kłanianie się w pas i społeczeństwo kastowe. Tak zwany realny socjalizm zastąpił mistyczny nacjonalizm i religię (jako ideologie legitymizacyjne) nauką i technologią, pojmowaną w duchu filozofii pozytywistycznej.

Bzdurny jest popularny na Zachodzie pogląd, że brak tradycji (burżuazyjno) demokratycznych w Europie Środkowo-Wschodniej pociąga za sobą zamiłowanie do uległości. Powszechna pogarda dla liberalizmu – zarówno dla rządu reprezentacyjnego, jak i antyegalitarnego społeczeństwa rynkowego – nie oznacza posłuszeństwa wobec prawa ani też szacunku dla tradycyjnych idei moralnych związanych z seksualnością, edukacją czy manierami. Jednak bez względu na to, jak buntownicza nie byłaby ludność w tym regionie Europy, należy pamiętać o konsekwencjach zniszczeń społecznych, jakie przyniosło ze sobą przejście do radykalnych reżimów rynkowych. I tak na Węgrzech skutkowało to utratą w ciągu 2 lat niemal połowy miejsc pracy, jakie istniały w 1990 r. – kraj ten nigdy nie podniósł się z tej katastrofy.

Zniszczeniu uległo państwo dobrobytu, deklarowany porządek egalitarny oraz wpływy ruchu robotniczego (związki zawodowe i partie klasowe), które tworzyły balans między „kapitałem” a „pracą”, między prawicą a lewicą. Wraz z redukcją podatków od majątku, liberalizacją handlu międzynarodowego i rozwojem nowych technologii, zarówno płace realne, jak i liczba miejsc pracy wykazywały tendencję spadkową, każącą nieraz wręcz mówić o równi pochyłej. To wówczas ludzie, wcześniej utrzymujący się dzięki strukturom wciąż rozszerzającego się rynku pracy i związanych z nim korzyści, takich jak nieznana wcześniej społeczna dostępność edukacji i służby zdrowia, zostali wbrew własnej woli wykluczeni z systemu – gdy państwo, z budżetem obcinanym na każdym odcinku, starało się zadbać o tych (bezrobotnych, imigrantów, dzieci i starców), którzy nie posiadali w zasięgu środków, zdolnych zapewnić godne życie.

Ludzi, którzy nie pracują – gdyż nie mogą – uznaje się za podrzędnych. Jakakolwiek pomoc społeczna czy subwencje państwowe są opluwane jako pasożytnictwo, cechujące leniwych imigrantów, samotne matki, bezrobotnych i niezdolnych do pracy, starszych rencistów, inwalidów, pracowników pomocy społecznej, studentów, artystów, intelektualistów, kogokolwiek. Wypędzenie – głównie kolorowych – przybyszów z zagranicy uświadamia wszystkim, że ludzie spoza systemu są w swej istocie – czyli za sprawą swej rasy – obcy i moralnie odrażający.

Trwa zatem śmiertelna walka o topniejące zasoby, śmiertelna konkurencja o usługi społeczne między petentami, z których jedynie niewielki ułamek może rzeczywiście je otrzymać, a skutkująca tą walką polityka posługuje się bezlitosnym frazesem o nadzwyczajności moralnej, witalności i wyższości intelektualnej. Ludzie pracowici, młodzi i elastyczni mogą liczyć na akceptację przez system. Sprzeciw wobec tych kryteriów to zaś sprzeciw wobec naturalnego porządku rzeczy. Wobec tych, którzy nie chcą bądź nie są zdolni konkurować, zastosowany zostanie przymus państwowy – jeśli trzeba, metody policyjne. Przeciwników „gospodarki wolnorynkowej” nazywa się utopistami, totalitarystami, reprezentantami (i reprezentantkami) przeszłości, zagrażającymi naszym, z takim trudem wywalczonym wolnościom.

Oto pole do popisu dla nowej prawicowej większości, dzierżącej dwie trzecie miejsc w węgierskim parlamencie, potrzebnych, by wprowadzić poprawki konstytucyjne czy wręcz uchwalić nową konstytucję. Lider owej większości, premier Viktor Orbán, był śmiałym, wytrwałym i skutecznym krytykiem neokonserwatywnej polityki poprzedniego, niepopularnego, nieudolnego i skorumpowanego rządu koalicyjnego socjalistów i liberałów. Między innymi poparł on zainicjowane przez związki zawodowe referendum przeciwko opłatom za usługi medyczne i studia, które zakończyło się olbrzymim sukcesem (zdążył już jednak wprowadzić z powrotem te opłaty, nie spotykając się z choćby najmniejszym pomrukiem niezadowolenia ludności). Poza tym, nie wyjawił w trakcie kampanii wyborczej żadnego ze swych planów. Większość przeprowadzonych później doniosłych posunięć utrzymywano w sekrecie.

Niewarygodne tempo uchwalania ustaw czyni niezwykle trudnym utrzymanie ręki na pulsie. 23 grudnia 2011 r., dosłownie jeden dzień przed bożonarodzeniową przerwą w obradach parlamentu, większość parlamentarna uchwaliła ustawę, wprowadzającą poprawki do 219 innych ustaw (jak się okazało, de facto aż do 307). Ogłoszono ją 30 grudnia, weszła w życie 31 grudnia, częściowo zaś 1 stycznia 2012 r., gdyż tego samego dnia zaczęła obowiązywać nowa konstytucja. Uniemożliwiło to interwencję Trybunału Konstytucyjnego, gdyż nowa ustawa zasadnicza ograniczyła jego kompetencje. Owa furia legislacyjna (w grudniu, wciągu jednego posiedzenia przegłosowano 16 ustaw) ma nader jasny cel: po pierwsze, uwiecznienie władzy partii rządzącej dzięki mianowaniu najwyższych urzędników państwowych na 9 czy 12 lat, po drugie, zamianę ciał pochodzących z wyboru na pochodzące z nominacji prawicy i jej biznesowych sprzymierzeńców. Większość rad lokalnych – choć są obecnie kontrolowane w 93% przez prawicę! – zostanie zastąpionych przez biura rządowe, bądź też znacząco ograniczy się zakres ich uprawnień. Za sprawą najróżniejszych sztuczek obsadza się sądy, biura prokuratorów, urzędy kontroli państwowej, rady mediów, uniwersytety, instytucje kulturalne itd., itp. przez osoby pochodzące z mianowania prawicowego rządu, i to na czas nieokreślony. Z ustawy zasadniczej skreślono artykuł, określający wymóg „równej płacy za równą pracę”. Nowy podział elektoratu zapewnił partii zdobycie 2/3 z 25 procent głosów. Dosłownie uniemożliwiono strajki i referenda.

W konstytucji umieszczono szereg zapisów, mających zapobiec jakimkolwiek zmianom – np. ten o podatku liniowym w wysokości 16%. Nic dziwnego, że Unia Europejska i zachodnia prasa liberalna protestują przeciwko narzuconym Bankowi Narodowemu ograniczeniom autonomii, niewiele jednak mówi się o proteście Europejskiej Federacji Związków Zawodowych przeciwko represyjnemu prawu pracy. Partie komunistyczne i organizacje będące ich spadkobiercami – tj. socjaliści, główna partia opozycyjna – zostały określone w nowej konstytucji mianem „organizacji przestępczych”. Zamieniono edukację publiczną w system skrajnego wykluczenia i dyskryminacji, zdominowany przez Kościół rzymskokatolicki. Nadano nowe nazwy ulicom, wcześniej noszącym imiona męczenników antyfaszyzmu oraz Franklina Roosevelta; ufundowano jednak nowy pomnik Ronaldowi Reaganowi.

Prawicowy rząd podjął parę kroków o charakterze „populistycznym” – takich jak nacjonalizacja prywatnych funduszy emerytalnych, nałożenie specjalnych podatków na niektóre banki zagraniczne i sieci sprzedaży detalicznej takie jak Tesco czy częściowe przeliczenie długów hipotecznych w obcej walucie na forinty węgierskie – co wywołało furię zachodnioeuropejskich kręgów finansowych. Nie skorzystało na tym jednak zbyt wielu – jedynie nieliczni spośród wyższej klasy średniej.

Odrodzenie narodowe



Orbánowi chodzi po głowie swoiste odrodzenie narodowe. Mowa nie tylko o przywróceniu narodowi pożądanej przezeń świetności, lecz również o sukcesie gospodarczym i rekonstrukcji państwa, które nie bez powodu postrzega on jako nieskuteczne, owładnięte chaosem, rządzone przez istny gąszcz pozbawionych czyjegokolwiek szacunku instytucji. Orbán pokłada wiarę w liberalne frazesy o potrzebie silnej i dużej klasy średniej, która powinna stanowić kręgosłup narodu: przedsiębiorczej, śmiałej, oszczędnej i pracowitej. Wszystkie reformy podatkowe i subsydia mają nade wszystko służyć owej młodej klasie średniej – do której przynależy on sam i jego przyjaciele – gdyż jego ideał stanowią drobni przedsiębiorcy, niezależni średni burżuje, patriotyczni, lojalni, religijni, czujący szacunek dla tradycji i władzy. Oto dlaczego prawica zadziałała na rzecz zapewnienia klasie średniej domków jednorodzinnych, co stało się jedną z przyczyn kryzysu hipotecznego na Węgrzech – i wszędzie indziej. Prawica węgierska, jak na środkoeuropejskich konserwatystów przystało, za wrogów takiej klasy średniej uznaje z jednej strony korporacje transnarodowe, instytucje międzynarodowe i „kapitał finansowy”, z drugiej zaś proletariuszy, biedotę, „komunistów” – i ponadto niezdolne do pracy podludzkie bydło. To nie prostaccy rasiści starej daty. Sprzeciwili się najpierw subsydiom dla ubogich, pomocy społecznej dla pozostających bez pracy, za których uważa się głównie Romów (co skądinąd nie jest prawdą), oraz któregokolwiek z „nieproduktywnych” sektorów społeczeństwa, nazywanych przez prawicę „nieaktywnymi”. Określenie to obejmuje również rencistów – i daje się zaobserwować w dużej mierze nowa, szczególnie paskudna i silna nienawiść do ludzi starszych.

Nowe autorytarne państwo potrzebuje masy pieniędzy na narzucenie takiego porządku, i szuka sposobu na ich zdobycie w postaci cięć, nowych cięć, kolejnych cięć, jeszcze nowych cięć. Brakuje pieniędzy na sztukę, na prace archeologiczne i konserwację zabytków, na publikacje, na badania naukowe – co przynosi dodatkową korzyść, gdyż można wyrzucić za burtę lewicującą i liberalną inteligencję – jak też na transport publiczny, ochronę środowiska, szpitale i kliniki, uniwersytety, szkoły podstawowe, opiekę nad niewidomymi, niedosłyszącymi, niepełnosprawnymi i chorymi. Pieniądze znajdują się tylko na sport, gdyż sprzyja on umocnieniu ducha walki, ducha społeczności, lojalności, samodyscypliny, męstwa i podobnych cnót.

To także klasyczne upodobanie do działania, do czynów zamiast pustych słów (znanych też pod nazwą myśli krytycznej). Trudno o sympatię dla clasas discutadoras (klas rozgadanych), jakże znienawidzonych przez Don Juana Donoso Cortésa i jego najlepszego ucznia Carla Schmitta. Nic w tym nadzwyczajnego: konserwatyści zawsze nienawidzili intelektualistów (a już szczególnie nienawidzili ich konserwatywni intelektualiści), zawsze nienawidzili kawiarnianej socjety, i jeszcze niedawno uważali, że za wybuch Rewolucji Francuskiej odpowiadają les sociétés de pensée i loże masońskie.

Orbán mówi o „społeczeństwie opartym na pracy” i uroczyście obwieścił koniec państwa dobrobytu. Także w tej mierze nie różni się od większości zachodnich przywódców, którzy jednak byliby przerażeni, gdyby ktoś powiedział, że nie różnią się od Orbána. Jest on od nich jedynie śmielszy i bardziej konsekwentny, mniej też ograniczają go ceremoniał i precedens, nadęcie i uwarunkowania. Orbán może się więc odważyć na zaprowadzenie radykalnego wojennego reżimu pracy, w którym możesz liczyć na zasiłek dla bezrobotnych, o wiele niższy niż minimum egzystencjalne, tylko wtedy, gdy gotowy jesteś wykonywać pracę, jaką zlecą ci władze, i to pod kontrolą ministerstwa spraw wewnętrznych. „Pracownicy publiczni”, w większości Romowie, pracują pod ścisłym nadzorem policyjnym, bezustannie nękani i poniżani, w świetle fleszy prawicowych mediów, które mówią o nich, że wstydzą się pracy.

Paradoksy krytyki i palenie flag unijnych



Paradoks tej całej sytuacji polega na tym, że Orbán pozostaje obiektem ataków ze strony Unii Europejskiej i rządu Stanów Zjednoczonych, które w ogólności w pełni zgadzają się z jego polityką. Gwałtownie sprzeciwiają się jednak jego pretensjom do niezależności i wymierzonej w banki retoryce. Oficjalna propaganda na Węgrzech utrzymuje, że rząd węgierski jest terroryzowany przez... międzynarodową lewicę! Dla radykalnej prawicy środkowoeuropejskiej kapitał finansowy i komunizm to nieomal bliźnięta jednojajowe: obydwa kosmopolityczne, modernistyczne, sekularystyczne i republikańskie...

Bezustanne ataki prasy zachodniej doprowadziły już na Węgrzech do gwałtownej reakcji ze strony nacjonalistów: neonazistowscy parlamentarzyści palili flagi Unii Europejskiej; ludzie dziwią się, że ich własny rząd – bez względu na to jak niepopularny – zaczyna uchodzić za granicą za ucieleśnienie zła absolutnego. Ogólnonarodowe oburzenie pozwala prawicy na mobilizację przeciwko protestom demokratycznym i społecznym, które muszą być opozycyjne wobec surowych środków zalecanych przez Unię Europejską i węgierską prawicę. Rząd Orbána – bądź co bądź pochodzący z wyborów – ośmielają też groźby europejskie.

Istnieje wiele sposobów na sabotaż „demokracji”. Jednym z nich jest szantaż: wycofanie funduszy czy też przeznaczenie podobnych sum na siłową zmianę polityki danego państwa. Za niewłaściwe powinni to uważać również uczciwi liberałowie.

Okazuje się tymczasem, że groźby i kampania prasowa pozostały przeciwskuteczne – jak niemal zawsze w takich wypadkach – i że to od samych Węgrów zależy czy obalą autorytarny rząd o alarmujących, a nieraz wręcz przerażające skłonnościach. Dlatego węgierska opozycja musi dziś stawić czoła zarówno własnemu rządowi jak i naciskom, które wywierają nań Międzynarodowy Fundusz Walutowy oraz instytucje europejskie.

Gáspár Miklos Tamás
tłumaczenie: Paweł Michał Bartolik



Artykuł ukazał się w "Le monde diplomatique - edycja polska".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


26 listopada:

1942 - W Bihaciu w Bośni z inicjatywy komunistów powstała Antyfaszystowska Rada Wyzwolenia Narodowego Jugosławii (AVNOJ).

1968 - Na wniosek Polski, Konwencja ONZ wykluczyła przedawnienie zbrodni wojennych.

1968 - W Berlinie zmarł Arnold Zweig, niemiecki pisarz pochodzenia żydowskiego, socjalista, pacyfista.

1989 - Założono Bułgarską Partię Socjaldemokratyczną.

2006 - Rafael Correa zwyciężył w II turze wyborów prezydenckich w Ekwadorze.

2015 - António Costa (Partia Socjalistyczna) został premierem Portugalii.


?
Lewica.pl na Facebooku