Problemu trudno nie zauważyć. Miejsc pracy nie przybywa, a nadprodukcja uniwersytetów nie może znaleźć, jak to było dotychczas, ujścia w emigracji. Liczba bezrobotnych absolwentów rośnie nie tylko w Polsce, bezrobocie wśród młodych wzrosło dramatycznie w objętych kryzysem krajach południowej Europy. Duża rezerwa siły roboczej nie jest jednak problemem pracodawców - im więcej kandydatów do pracy tym bardziej mogą wybierać, kręcić nosem i licytować w dół warunki zatrudnienia. Pracodawcy nie narzekają więc na nadmiar, lecz na jakość absolwentów, twierdząc, że naprawdę dobrzy pracownicy zawsze znajdą zatrudnienie.
Pod koniec kwietnia Gazeta Wyborcza opublikowała list prezesa PZU Andrzeja Klesyka, zatytułowany "Prezes PZU: Szukamy tych, którzy myślą samodzielnie". Klesyk opowiada, jak kiedyś pracując dla znanej firmy konsultingowej szukał dla niej talentów nie wśród absolwentów szkół biznesowych, ale fizyków i biologów. Wyjaśnia, że duże firmy jak PZU poszukują ludzi, którzy potrafią szybko weryfikować i analizować informacje oraz rozwiązywać problemy, ale polskie uczelnie tego nie uczą.
Zawartość treściowa tekstu, to naciągane banały, ale za to mógłby on być podręcznikowym przykładem tzw. narracyjnego PR-u, kiedy przy okazji poruszania aktualnego problemu tak naprawdę chodzi o promocję nazwy firmy i jej prezesa. Ten ostatni jawi się jako nowoczesny wychowany na zachodnich uczelniach i w zachodnich firmach manager.
Zazwyczaj takie teksty mają krótkie życie, a pamięć o nich trwa głównie w raportach z działalności firm public relations. Tym razem jednak w kolejnych dniach, a nawet tygodniach, prezes PZU stał się jednym z najczęściej cytowanych autorów. Jak się wydaje, nie z powodu przynudnawego listu, ale dzięki towarzyszącemu mu artykułowi Aleksandry Pezdry (GW, 23.04.2012). Objaśniła ona w nim czytelnikom, co naprawdę chciał powiedzieć prezes PZU, mianowicie, że oskarża on polskie uczelnie, że są fabrykami bezrobotnych. Prezes odważył się więc wskazać winnego. Dziennikarka znalazła, albo firma PR podsunęła, że kilku innych przedstawicieli biznesu sądzi podobnie i sensacja gotowa.
Odkrycie powalające, bo równie dobrze przedstawiciele biznesu mogliby oskarżać rodziców, że „wyprodukowali” za dużo dzieci. Ale zadziałało! Oskarżeniem przejęła się zaraz minister nauki i szkolnictwa wyższego i z miejsca zapowiedziała okrągły stół nauki i gospodarki. Na zarzuty zareagowali profesorowie i rektorzy. Dziennikarze GW znaleźli kolejnych niezadowolonych pracodawców. Jedni bija się w piersi, inni bronią swoich uczelni i studentów.
Debaty, konsultacje i przeróżne propozycje rozwiązania problemu trwają bez końca, a nazwisko prezesa PZU nie znika z pierwszych stron gazet. Może warto jeszcze tylko zapytać, czy to zupełnie przypadkiem cała ta debata na temat dopasowania szkolnictwa wyższego do rynku pracy z prezesem PZU w roli głównej zbiegły się z kampanią wizerunkową PZU. Firma od 12 maja rozpoczęła wartą 24 mln. kampanię zmiany logo i wizerunku. Cześć z budżetu reklamowego trafiła też do Agory, gdyż PZU wykupiło w GW i innych mediach koncernu powierzchnie reklamowe. Rektorom, profesorom, studentom i wszystkim innym, którzy za bardzo przejmują się krytyką ze strony wielkiego biznesu polecamy receptę prezesa PZU, aby wnikliwie interpretować informacje i zestawiać fakty, a wtedy może się okazać, że wielkie oskarżenie polskich uczelni może być tylko częścią kampanii wizerunkowej PZU, które pomimo "utalentowanego" prezesa straciło w ostatnich latach 10% udziału w rynku ubezpieczeń.
Teresa Święćkowska